1716. Kyoho era. Repeated incidents in Edo upset and frighten the people, so the “Oniwaban” is created to help maintain order and security. A girl born with special powers in a far away village has been exiled to the snowy mountains because she sees “black Threads” whenever a disaster will occur. Men claiming to be Oniwaban appear at her door, saying she is needed in Edo. Her ability to sense oncoming disasters could save the country from demonic forces. Or destroy it. (źródło: Nintendo eShop)
- Tytuł: Winter’s Wish: Spirits of Edo (Kimi wa Yukima ni Koinegau)
- Developer: Otomate
- Wydawca: Aksys Games
- Pełen dźwięk: japoński
- Napisy: angielski
- Rozszerzenia i powiązane tytuły: –
Bohaterowie
Główna postać:
Suzuno Żyjąca w odosobnieniu młoda dziewczyna, która potrafi widzieć magiczne nici i odczytywać z nich ludzkie emocje. |
Ścieżki / dostępni love interest:
Kuga Genjuro Dzielnica Zamkowa Żyjący w zgodzie z kodeksem wojownika, honorowy samuraj, dla którego nic nie jest ważniejsze od jego misji. <<RECENZJA>> | |
Yoichi Dzielnica Zamkowa Młody pracownik gorzelni “Yanagiya”. Sprawia wrażenie zawsze znudzonego, ale ma bardzo bystry umysł. <<RECENZJA>> | |
Tojo Kunitaka Dzielnica Samurajów Nadopiekuńczy samuraj i nałogowy palacz, który jest dla Tomonariego oraz Suzuno niczym starszy brat. <<RECENZJA>> | |
Takamura Tomonari Dzielnica Samurajów Najmłodszy w Oniwaban, srebrnowłosy chłopak, którego wydaje się interesować tylko jedna rzecz na świecie… nasza protagonistka. <<RECENZJA>> | |
Kinji Dzielnica Rozrywki Najstarzy z tajnych agentów szoguna, który pracuje pod przykrywką jako aktor – onnagata – w teatrze kabuki. <<RECENZJA>> | |
Ohtaro Dzielnica Rozrywki Zawsze pogodny, wyjątkowo zręczny agent szoguna, współpracujący z Kinjim, którego ciągle drażni swoim niepoważnym podejściem do pracy. <<RECENZJA>> |
Ocena ścieżek: (*♡∀♡) Kuga Genjuro ⊳ Ohtaro ⊳ Yoichi ⊳ Takamura Tomonari ⊳ Kinji ⊳ Tojo Kunitaka (ᗒᗣᗕ)՞
Recenzja
Uwielbiam gry łączące w sobie elementy historyczne z fantastycznymi, dlatego już po trailerze byłam bardzo entuzjastycznie nastawiona do tego tytułu. Miałam ogromną nadzieję, że to będzie otomka właśnie dla mnie, nawet jeśli, na pierwszy rzut oka, niezbyt podchodził mi design postaci. Zbyt pstrokaty, trochę niekonsekwentny… Ale co tam! Powiedziałam sobie, taką piękną, pełną śniegu, mamy teraz w Polsce jesień, że aż szkoda byłoby nie skorzystać z tego specyficznego klimatu i nie udać się na wycieczkę do fikcyjnego, pogrążonego w białych zaspach Edo.
Fabuła Winter’s Wish: Spirits of Edo przenosi nas do roku 1716. A dokładniej to do małej świątynki, ukrytej gdzieś w górach. To właśnie w niej, odizolowana od innych ludzi, mieszka sobie nasza 19-letnia bohaterka – Suzuno. Zapytacie czemu? Ano, bo dziewczyna budzi w miejscowych uzasadniony strach. Odkąd sięga pamięcią, Suzuno potrafi dostrzegać ludzkie emocje, które jawią się jej pod postacią kolorowych nici. Wie, więc kiedy ktoś jest zazdrosny, a kiedy zakochany. Kiedy odczuwa gniew, a kiedy jego radość jest szczera. O ile więc na początku Suzuno cieszyła się jeszcze jako taką protekcją, dzięki swojemu ojcu, to po jego utracie, mieszkańcy wsi woleli przepędzić dziewczynę w góry i co jakiś czas znosić jej na szczyt jedzenie, niż dzielić dom z takim potworem.
Suzuno to jednak nie przeszkadza. A przynajmniej próbuje być pogodna. Zwłaszcza że los przyszykował dla niej szczególną niespodziankę. Pewnego dnia w świątyni stawiają się samurajowie, aby z rozkazu samego szoguna eskortować dziewczynę do Edo. Tam bohaterka dowiaduje się, że jest ostatnią, żyjącą przedstawicielką magicznego klanu Hakuseki, którego zadaniem była walka z potworami rodzącymi się z negatywnych emocji. Takie istoty, nazywane w grze yoika (albo blightfall po angielsku), potrafiły zarażać innych, kontrolować umysły i siać zniszczenie wszędzie gdzie się pojawiły. Stanowiły więc ogromne zagrożenie, z którym nie sposób sobie było sobie poradzić tradycyjnymi metodami. Zwłaszcza bez ustalenia, gdzie tak naprawdę skrywa się główne źródło tej plagi.
A ponieważ szogunowi się nie odmawia, to wkrótce dziewczyna dołącza do specjalnej jednostki o nazwie Oniwaban, w której to poznamy nie tylko szereg interesujących postaci pobocznych, jak nasi przełożeni – rodzinny i zakochany w żonie Miyaji Mitsushige, uszczypliwy i choleryczny Yabuta Kiyohiko, czy pozbawiony emocji, absolutnie oddany Tokugawie – Kawamura Kyoushiro, ale też naszych love interest. Tych jest zasadniczo sześciu i początkowo zastanawiałam się, czy trafiłam na grę, która będzie ucztą dla miłośników kuudere. Dlaczego? Bo każdy z naszych kawalerów jest tak naprawdę kiko (po angielsku „vessel”), czyli istotą narodzoną z przedmiotu. Coś na wzór znanych z folkloru tsukumogami. Tak, moi drodzy i drogie, będziemy zarywać do spersonifikowanych i obdarzonych człowieczeństwem mieczy, grzebyków, pojemników i innych bibelotów użytku codziennego, z tą tylko różnicą, że w przeciwieństwie do zwykłych ożywionych przedmiotów nazywanych w tym settingu po prostu „form folks”, kiko byli pozbawieni wspomnień o swoim życiu jako przedmioty, a na ich serca nałożono pieczęcie. Wszystko po to, by mogli poświęcić się jedynemu celowi swojego istnienia – walce z potworami i powstrzymaniu zarazy. W przeciwnym bowiem razie, jako istoty czujące, byliby przecież tak samo narażeni na manipulacyjny wpływ antagonistów, a skażony kiko byłby dwukrotnie bardziej niebezpieczny od człowieka czy form folka.
W czym nie będzie żadną niespodzianką ani spoilerem, jeśli powiem, że fabuła w większości ścieżek będzie kręcić się wokół tematów takich jak walka z amnezją, przełamywanie pieczęci, odzyskiwanie uczuć, czy ogólnie idea człowieczeństwa. Suzuno zaś stanie przed wyborem, czy rozwijać swój romans z danym kawalerem, czy dla jego bezpieczeństwa i obowiązków wobec szogunatu, lepiej stłumić rodzące się zauroczenie. Zwłaszcza że złamanie pieczęci i sprzeciwienie się Tougawie wiązało się dla naszych love interest z najwyższą karą. Spieszę jednak z uspokojeniem, że wbrew moim nadziejom, w Winter’s Wish: Spirits of Edo nie występują tylko kuudere. Powiedziałabym raczej, że panowie dzielą się tak na 3 vs 3. Niektórzy faktycznie wydają się nieco… oziębli i zdystansowani, ale druga połowa to już zupełnie inna bajka, co jest zresztą w ich przypadku fabularnie uzasadnione.
W zestawie mamy więc honorowego, pełnego poświęcenia i uprzejmego samuraja, który będzie musiał oczyścić swoje dobre imię — Kugę Genjuro, jego towarzysza broni, leniwego, wiecznie nienajedzonego i złośliwego pracownika gorzelni – Yoichiego. Za nimi duet tworzyli młodziutki, dopiero co przemieniony i faktycznie wyjątkowo obojętny na wszystko, co nie było naszą bohaterką, srebrnowłosy Takamura Tomonari oraz nieco mu matkujący, uwielbiający dzieci i palenie tytoniu, dobrotliwy — Tojo Kunitaka. Trzecią parę zamykali aktor z teatru kabuki, grający kobiety, ale niesamowicie potężny fizycznie i uwodzicielski Kinji oraz pracujący dosłownie wszędzie i nigdzie, drobny oszust, zręczny hazardzista i wieczny lekkoduch Ohtaro. W czym wymieniłam wszystkich panów w ten sposób nie bez powodu. Zaraz po prologu Winter’s Wish: Spirits of Edo dzieli się bowiem na trzy, dwurozdziałowe common route, gdzie w każdym będziemy rozwiązywać inną, nadnaturalną sprawę w towarzystwie innej pary love interset. Mnie zaś osobiście najbardziej podobała się ta powiązana z kamikiri, czyli złodziejem włosów, bo miała nieco horrorowaty klimat.
Po przejściu jednego z common route teoretycznie zaczynamy 4-rozdziałową ścieżkę jednego z panów, ale tak naprawdę od początku dostępnych jest tylko czterech z nich. Tomonari staje się dostępny dopiero, gdy ukończymy ścieżki Yoichiego/Genjuro, Kunitaki oraz Kinjiego, zaś Ohtaro dopiero gdy przejdziemy wszystkie poprzednie. Można więc powiedzieć, że gra ma tak jakby dwa ukryte rozgałęzienia? Jeśli bowiem spróbujemy zignorować tę kolejność, to czeka nas po prostu generyczny bad ending. W czym od razu wspomnę w tym miejscu, że praktycznie każda ścieżka ma szczęśliwe i tragiczne zakończenie (opatrzone innyn epilogiem po napisach oraz CG), ale niektóre mają też krótsze, podstępniejsze bad endingi, które mogą pojawić się znienacka. I jak to już w grze od Otomate bywa, te nieszczęśliwe zakończenia bywają niekiedy dość… mroczne. Lepiej się więc na to nastawić, bo nie brakuje w nich ani krwi, ani przemocy, ani beznadziei, ani niczego, co tylko moglibyście sobie dla MC okrutnego wymarzyć.
Wspomniałam już, że nie jestem fanem designu postaci, ale to był dla mnie znacznie mniejszy problem od CG. Miałam wrażenie, jakby odpowiadała za nie grupa osób, bo niektóre przyjemnie zaskakiwały, kiedy inny przerażały błędnymi skrótami perspektywicznymi, dziwną anatomią czy cieniowaniem. W czym chyba najbardziej oberwało się Ohtaro, bo coś niepokojącego spotykało proporcje jego głowy… I dlatego właśnie stawiam na teorię, że połączono bardziej i mniej doświadczonych ilustratorów, osiągając mieszankę średnio udaną. Nie, że potworną, ale nie do takiego poziomu przyzwyczaiło mnie to studio, które przecież po wieloma względami wyznacza dla gatunku trendy. Niemniej na przykładach poniżej, wybrałam te, ktre mi się podobały. Nie zamierzam przecież nikogo straszyć czy niepotrzebnie zniechęcać.
Dla odmiany nie mogę powiedzieć złego słowa o stronie dźwiękowej, bo zarówno muzyka budowały dobry klimat, jak i aktorzy głosowi stanęli na wysokości zadania. Naprawdę nie było tak, że jakiś kawałek mnie męczył, czy jakaś postać wydawała mi się recytować swoje kwestie bez życia. A przypomnijmy, że seiyuu musieli wcielić się w pozbawione emocji, ożywione przedmioty. Mieli więc przed sobą podwójnie trudne zadanie. Czy da się dobrze grać, udając, że nic się nie czuje? Okazuje się, że tak, ale nic dziwnego, skoro w obsadzie znaleźli się tak znani i lubiani osobnicy jak Maeno Tomoaki (czyli np. Lupin z „Code Realize”), Daisuke Namikawa (czyli Chigasaki z „Charade Maniacs”), Soma Saito (czyli Mineo z „CollarxMalice”) czy Hino Satoshi (znany najbardziej chyba jako Toma z „Amnestia: Memories”). W czym wymieniłam tylko kilku z nich losowo, a nie tylko tych najbardziej uzdolnionych.
Poza galerią i dostępem do soundtracka w grze nie uraczymy wiele ekstrasów. W zasadzie jedynym miłym dodatkiem była strona ze statystykami każdej postaci oraz 6 pytaniami z kategorii: Podstawowe info, Hobby i umiejętności, Osobowość, Nastawienie do bohaterki oraz Moje idealne małżeństwo… W zakładce tej znajdowały się również dodatkowe koncepty postaci oraz bonusowe, ukryte CG, przedstawiające dalsze losy pary, po happy endingu. Nie byłabym jednak sobą, gdybym na coś nie psioczyła i tym razem padnie na słownik. Ogólnie w grach Otomate cenie sobie to, że można poznać tam znaczenie niektórych słówek, co w przypadku settingów historycznych bywa bardzo przydatne, ale tym razem trudno mi było nie chichotać, gdy większość wpisów wyglądała tak: „coming of age ceremony”, wyjaśnienie: „A ceremony signifying that a boy has come of age”. Poważnie? Nie mogliście w haśle zostawić gempukku? Wyglądało to bowiem tak, jakby ktoś się trochę zapędził i przetłumaczył dosłownie wszystko. A takich kwiatków jest dużo, dużo więcej np. „nightfall”, wyjaśnienie: „When the sun has set and night has just begun to fall”. I tak dalej, by się dłużej nie znęcać… Niezbyt fortunie oddano także styl języka, kontrastujący jak cholera z miejscem i XVIII wiekiem. W czym mnie chyba najbardziej drażniło wplatanie powiedzonek z europejskiego kręgu kulturowego, bo na bogów, skąd samurajowie czy heimini z zapyziałej wioseczki w górach mieli wiedzieć czym jest rzeka Styks z mitologii greckiej? A to tylko pierwszy z przykładów z brzegu.
Ja tu jednak gadam o słowniku, a Was pewnie interesuje fabuła. No to powiem od razu, że z nią też jest różnie. Były ścieżki, które podobały mi się bardzo, trzy średniaki i jedna przy której wynudziłam się jak cholera… Patrzę tutaj na ciebie Kunitaka. I wina nie leżała nawet po stronie love interest, bo panów z Oniwaban czy postacie poboczne oceniam bardzo sympatycznie, po prostu czasami jednak nie trafiały do mnie decyzje protagonistów. Wykazywali się zbyt wielką naiwnością albo nie łączyli kropek, gdy jako odbiorcy już dawno wiedzieliśmy, co się święci lub w ogóle zaskakiwali potworną nieostrożnością, co jednak działa czytelnikom na nerwy.
Na szczęście to nie tak, że za najgorsze akcje odpowiadała Suzuno, jak to zwykle w grach otome bywa, gdy z MC robi się idiotkę. W żadnym razie! Chociaż była tylko dziewczyną z wioski to piekielnie szybko się uczyła, w dwóch ścieżkach miała nawet własny nóż do walki, w innych używała mocy magicznych, ale potrafiła też – kiedy trzeba kłamać, przesłuchiwać świadków czy robić za szpiega. Ogólnie więc bardzo ją polubiłam, nawet jeśli zdarzało się jej – ze względu na młody wiek – popadać w zakłopotanie czy być nieco zagubioną. Co ciekawe, mimo iż miała serce na właściwym miejscu, ta bohaterka potrafiła podjąć moralnie wątpliwe decyzje z najzwyczajniejszego strachu, co nadawało jej strasznie ludzkiego wymiaru. Z kolei miłośnicy protagonistek bardziej asertywnych z pewnością ucieszą się, że Suzuno nie wahała się też inicjować kontakty fizyczne. Wszystko zależało od sytuacji, klimatu i jej nastroju.
Co ciekawe, to chyba również jedna z nielicznych znanych mi gier otome, gdzie pojawiło się w fabule coś w rodzaju… hmm… hmm… pobocznej pary. Szef Suzuno – czyli Kyoshiro wyraźnie miał się ku sobie z jakby przybraną siostrą naszej bohaterki, pracownicą herbaciarni o imieniu – Miharu. W czym, ku mojemu zaskoczeniu, interakcje tej kompletnie różniącej się od siebie parki, 100% kuudere samuraja i wybuchowej heiminki śledziło mi się na tyle przyjemnie, że czasami interesowali mnie bardziej od głównej ścieżki i miłosnych rozterek MC! W pewnym momencie przyłapałam się na tym, że nawet „podwójne randki” bawią mnie bardziej dlatego, że mogą się na nich pojawić Kyoshiro i Miharu, chociaż to Suzuno i Tomonari mieli być wtedy w centrum uwagi.
W grach od Otomate, zwłaszcza ostatnimi czasy, często pojawia się też coś w rodzaju petów głównej bohaterki. W tym wypadku jest to pozbawiony możliwości latania i wymagający rekonwalescencji wróbelek Komame. Mnie jednak te magiczne zwierzątka, zbyt przypominają towarzyszy disnejowskich księżniczek, więc nie przywiązuje do nich uwagi i nie darze szczególną sympatią. Tym razem Komame udało się jednak wprowadzić nieco motywów komediowych, więc nawet nie drażniło mnie to nachalne udawanie ćwierkania. Zwłaszcza że spirity love interest, z wróblem ma głowie, w rzekomo poważnych scenach, wyglądały zacnie.
Przechodząc jednak do podsumowania, mimo szczerych chęci i pomysłu na świat przedstawiony, w którym ludzie i przedmioty żyją obok siebie w jako takiej harmonii, Winter’s Wish: Spirits of Edo nie urzekło mnie tak bardzo, jak miałam na to nadzieję. Suzuno robiła, co mogła i zdecydowanie bardziej wpisywała się w mój gust niż podobne do niej np. Chizuru czy Shanao, ale niestety na swoich wątłych barkach całej fabuły by nie udźwignęła. A ta była po prostu zbyt nierówna. Chociaż w każdej ścieżce dostawaliśmy niby inny kawałek układanki, to jednak działania antagonisty były tak niesubtelne, że można było zacząć rozkminiać intrygę po dowolnym common route. Brakowało mi więc efektu „wow!”, bo wszystko było tu albo co najwyżej poprawne, albo nieco naciągane. Nie wykorzystano więc w pełni potencjału bardzo sympatycznego grona protagonistów ani swobody, jaką dawały elementy fantasy. Wreszcie, zostawiono też kilka niejasnych, niedokończonych wątków, być może w nadziei na fandisk, ale zważywszy, że od premiery minęły już 3 lata, to chyba nie ma na co czekać.
Mimo wszystko to nie jest zła gra. Raczej taka porządna „4” w typowo „szkolnej skali”. Pod względem epickości nie dorównuje takiemu „Hakuōki” czy „Birushanie”, ale przyrównałabym ją już spokojnie do „Scarlet Fate” czy „Beastmaster and Princes”, co na tle tych wszystkich, niedawno zlokalizowanych produkcji poświęconych yokai czy kami i tak bardzo ją wyróżnia. Być może dobrym pomysłem dla scenarzystów byłoby to, gdyby jednak skupili się na starszym odbiorcy. Otomate potrafi czasami napisać nieco dojrzalsze historie, jak udowodnili wielokrotnie, sięgając po tematy takie jak mafia, ale tutaj wyraźnie nie potrafiono się na żadną konwencję do końca zdecydować. Nawet wprowadzenie wątków takich jak Dzielnica Czerwonych Latarni i niewolnicza prostytucja kobiet, zostało przedstawione bez jakiejś głębszej refleksji, łopatologicznie, z propagandowym wręcz wciskaniem odbiorcy, że z Tokugawy jest super kolo i za chwile cały świat zostanie przez niego ocalony… W ten sam sposób potraktowano motyw różnic klasowych czy rasowych. W sumie bowiem to te wszystkie przedmioty wręcz cieszyły się, że są wykorzystywane, a chłopi w Edo, pod opieką samurajów, byli rumiani i weseli, nawet gdy wszędzie szalały potwory na ulicach. Aż szkoda, że w takim razie w ogóle bardziej nie skupiono się na komedii, bo wszystkie żarty wchodziły twórcom znacznie lepiej, niż poważne rozkminy.
Dodajcie Winter’s Wish: Spirits of Edo do listy, jak akurat macie wolne sloty w gejmingowym kalendarzu, ale nie nastawiajcie się na to, że to będzie top gra na zimę… Raczej taki miły zapychacz, po którym zostaną przez jakiś tam czas OK wspomnienia.