Hibari is the sole heir to her family’s fortune. Her grandfather is determined to find her a husband. He houses her in a luxurious home with handsome bachelors. As the men try to win her hand, Hibari endures endless trials and temptations. Has Grandpa chosen poorly, or is there more to these men than meets the eye? Hibari decides NOT to fall in love. (źródło: Nintendo eShop)
- Tytuł: バリアブルバリケード, Varibarri, VariBari
- Developer: Design Factory Co., Ltd. & Otomate
- Wydawca: Idea Factory Co., Ltd., Aksys Games
- Pełen dźwięk: japoński
- Napisy: angielski
- Rozszerzenia i powiązane tytuły: brak
Bohaterowie
Główna postać:
Toujou Hibari Dziedziczka potężnej rodziny, która doskonale wpisuje się w asrchetyp tsundere. |
Ścieżki / dostępni love interest:
Isurugi Taiga Kandydat na męża uzalezniony od hazardu. Dla bohaterki jest bardzo opryskliwy. <<RECENZJA>> | |
Mayuzumi Shion Profesjonalny utrzymanek. Kandydat na męża pozbawiony ambicji. <<RECENZJA>> | |
Yagami Nayuta Chodządy generator długów. Najbardziej energiczny z kandydatów na męża. <<RECENZJA>> | |
Mitsumori Ichiya Najstarszy z kandytów na męża, 26-letni łamacz kobiecych serc, przejmujący potem ich majątki. <<RECENZJA>> | |
True Ending Ścieżka dostępna po ukończeniu pozostałych <<RECENZJA>> |
Ocena ścieżek: (*♡∀♡) Nayuta ⊳ Ichiya ⊳ Taiga ⊳ Shion ⊳ True Ending (ᗒᗣᗕ)՞
Recenzja
Przeważnie wolę konwencje historyczne lub fantastyczne, więc do Varriable Barriacade, która jawiła mi się jako komedia obyczajowa, zbierałam się bardzo powolutku. Z pewnością pewnym wabikiem był fakt, że gdzie o tej grze nie czytałam, to wszyscy wspominali o głównej bohaterce jako tsundere księżniczce. Że jest bardzo wybuchowa, wredna i wręcz czasami trudno ją polubić. A ja z miejsca pomyślałam sobie wtedy: „O! Jakiś powiew świeżości!”. Może wreszcie trafi mi się protagonistka, która nie daje sobie z byle powodu w kaszę dmuchać? I po części się nie myliłam, bo Tojo Hibari, faktycznie nie reprezentuje typowego dla gatunku rodzaju dobrodusznych duszyczek. To dumna, wykształcona i elegancka dziedziczka potężnego rodu i – chociaż wciąż do dorosłości brakuje jej wielu lat, bo chodzi do szkoły średniej – to jednak rozumie, co to znaczy reprezentować interesy Tojo i jaka odpowiedzialność na niej spoczywa.
…A przynajmniej tak się wydaje, bo gdy chodzi o sprawy sercowe, to wychodzi z niej cały ten brak doświadczenia, a wobec wkurzających ją jegomości potrafi nawet użyć siły fizycznej. Choć trzeba oddać Hibari sprawiedliwość, że znalazła się w bardzo trudnej sytuacji. Oto jej dziadek, senior rodu Tojo, oznajmia, że dziewczyna musi wkrótce wyjść za mąż. Cała rodzina na to nalega. Aby jednak pokazać, że nie jest okrutnym człowiekiem, organizuje dla niej coś w rodzaju castingu. Hibari zamieszka w osobnym domu, ze swoim lokajem i czterema kandydatami, co pozwoli jej poznać kawalerów i wybrać sobie jednego z nich. Jeśli tego nie zrobi dobrowolnie, to znaczy, że decyzji dokona jej rodzina. Co, sami przyznacie, brzmi potwornie. Zwłaszcza dla kogoś takiego jak Hibari, kto całe życie po utracie rodziców borykał się z samotnością, przyjaźnił jedynie z własnym lokajem, a teraz jeszcze utraciła prawo do małżeństwa z miłości.
Choć to nie koniec jej kłopotów. Okazuje się, że każdy z kandydatów na przyszłego pana Tojo to naprawdę tragiczny przypadek i to do tego stopnia, że dziewczyna zaczyna podejrzewać, czy to wszystko to nie jest jakiś okrutny żart? Zacznijmy od Nayuty, najmłodszego z grupy, który okazuje się mieć… masę długów. I to do tego stopnia, że wciąż kręcą się w jego pobliżu podejrzani faceci – prawdopodobnie wierzyciele. Poza tym chłopak nie jest zbyt bystry, traktowany niczym popychle przez pozostałych domowników, a jego sposobem na uwiedzenie Hibari jest ciągle powtarzanie, że marzy o tym, by dziewczyna po nim deptała… Drugi z kandydatów to Shion, były model, który wprost przyznaje, że jest zawodowym utrzymankiem. Nie zamierza już nigdy więcej pracować, a w zamian za to daje… siebie. Poza tym nieobce mu są różne sztuczki manipulacyjne, a najbardziej za skórę zachodzi lokajowi. Kolejny z panów to Taiga, który wydaje się chyba nie rozumieć, po co znalazł się w domu, bo chłopak, zamiast walczyć o serce Hibari, to właściwie ciągle ją obraża. Na dodatek jest uzależniony od hazardu, ma jakieś szemrane pochodzenie, a nawet otwarcie powtarza, że dziewczyna go w sumie nie interesuje, bo jego kanonem kobiecego piękna są duże cycki. Wreszcie ostatni, Ichiya, ma w dokumentach reputacje łamacza serc, który okrada swoje ofiary z majątków. Jest też najstarszy z grupy, najbardziej doświadczony… ale z jakiegoś powodu bierze się za podrywanie Hibari, z wdziękiem wąsatego wujka na weselu, bo tylko oni nie powstydziliby się takich tekstów.
Strukturalnie fabuła Varriable Barriacade składa się z kilku tablic (tzw. barricade board) reprezentowanych przez flow charta. Pierwsza z nich to common route, identyczna dla wszystkich, z której to dopiero, podejmując różne decyzje, skierujemy się na 3-częściowe tablice jednego z kawalerów. (Czemu towarzyszą przeurocze animacje z postaciami w wersji chibi, które przebijają się przez kolejne zapory ochronne Hibari, przy pomocy coraz to bardziej rozwiniętej broni, takiej jak np. drewniane maczugi czy miecze). Każda z tablic stanowi przy tym jakby zamknięty rozdział-problem i opowiada odrębne historie. Czasami śmieszne, a czasami dość dramatyczne. Nie będzie przecież żadną niespodzianką, jeśli powiem, że im dalej w las, tym bardziej MC przekonuje się do któregoś z kawalerów i zaczyna dostrzegać w nim coś więcej niż początkowe wady. Nie oznacza to jednak, że każda opowieść kończy się automatycznie happy endingiem. Nope, w ścieżkach zawsze znajduje się dość bolesny bad ending oraz alternatywne zakończenie o słodko-gorzkim wydźwięku. Co więcej, istnieje też kilka neutralnych, różnych zakończeń, z czego najprostsze z nich to takie, gdzie Hibari, bez zbędnego testowania, po prostu zgadza się hajtnąć „na ślepo” z którymś panów, a my w zamian za to dostajemy urocze, ślubne CG… oraz ekran z listą płac.
Istnieje również ukryta, jednoczęściowa tablica określana jako „true”, czyli ta prawdziwa, do której dostęp dostajemy dopiero po ukończeniu wszystkich ścieżek love interest. Nie będę jednak o niej opowiadała zbyt wiele, bo przecież nie chodzi o to, by zepsuć komuś zabawę, ale zaznaczę tylko, że jej fabuła koncentruje się bardziej na samej Hibari, lokaju Kasudzę, dziadku i ogólnie historii familii Tojo. Jest też w moim odczuciu… nieco kontrowersyjna. Ale po szczegóły zapraszam do odrębnej recenzji pod linkiem powyżej.
Jeśli chodzi o mechaniki dodatkowe, to w grze pojawia się coś w rodzaju wymiany SMS-ami, stąd możemy w ten sposób odpowiadać nie tylko na dziwaczne zaczepki kawalerów, ale też pełne troski pytania przyjaciółek bohaterki. Nie powiem, żeby był to jakiś niezbędny feature, choć czasami dało się w trakcie tych telefonicznych rozmów pośmiać.
Znacznie ciekawszym rozwiązaniem było za to wprowadzenie do fabuły robota szpiegującego o imieniu RABI. Tak, nie mylicie się! Dzięki technologicznemu wsparciu od jednej z przyjaciółek, Hibari może podglądać i podsłuchiwać kawalerów przy pomocy mechanicznego królika, którego oni biorą za dość dziwaczną – ale niewinną – maskotkę. Dzięki czemu możemy zebrać nietypowe CG (w końcu panowie nie wiedzą, że mają stalkera), ale też posłuchać rzeczy, których nigdy by nie powiedzieli, kiedy dziewczyna znajduje się w pobliżu. Wiadomo, w samotności, lub w typowo męskim gronie, nawet jeśli rywali, to jednak o pewnym sprawach gada się swobodniej… albo ma się na sobie mniej ubrań. W czym dostęp do kolejnych scenek z RABI odblokowujemy wraz z postępem w głównej fabule. Nieładnie, Hibari, oj nieładnie…
Wreszcie, po ukończeniu naszych tablic, mamy jeszcze dostęp do sekcji „After”, czyli epilogów dla każdego z panów, co jest taką osobną, sympatyczną historyjką po happy endingu, aby dać nam lepsze wyobrażenie tego, jak toczą się dalsze losy postaci.
Jeśli chodzi o aspekt wizualno-dźwiękowy, to dla mnie największym zaskoczeniem było dodanie głosu protagonistce. Uwielbiam, gdy bohaterki otome mają swoje seiyuu, a tutaj Fijita Saki (znana m.in. z roli Ymir z „Ataku Tytanów)” naprawdę odwaliła kawał świetnej roboty! Czy to kiedy wydawała rozkazy władczym tonem, czy gdy speszona, szeptała jakieś romantyczne bzdury… Podobnie jak panowie, z których chyba najbardziej urzekł mnie Ichiya (w tej roli Kosuke Toriumi), bo współczuje bardzo aktorowi za te wszystkie tanie komplementy, jakie musiał przy okazji wygłosić. Trzeba być naprawdę profesjonalistą, by przebrnąć przez taką torturę dla uciechy graczy.
Teraz zatem należałoby przejść do podsumowania i stwierdzenia, czy przy tym wszystkim, co opisałam, Varriable Barricade w ogóle mi się podobało? I odpowiedź na to pytanie nie będzie łatwa, bo powinna brzmieć… no właśnie i tak, i nie. W sensie, absolutnie polubiłam wszystkie postaci, włącznie z każdym Love Interest i przyjaciółkami (czyli Noą i Tsumugi) – bo lubię jak MC ma swój własny girls band). Uważam, że byli dobrze napisani, wielowarstwowi, a i sceny komiczne z ich udziałem nie raz sprawiały, że opluwałam sobie konsolę z szoku.
Niestey, problem pojawiał się zwykle mniej więcej na trzeciej tablicy, gdy twórcy z sympatycznej komedii przerabiali grę w melodramat. Trochę jakby czuli, że muszą graczkom dowalić czymś mocniejszym, bo brakuje już pomysłów, co by tu jeszcze w opowieści namieszać, żeby ta nie zakończyła się zbyt szybko czy za słodko. No i to właśnie te rozwiązania odbierałam za najbardziej wymuszone. Zwłaszcza że sporo z nich ocierało się o jakieś bardzo toksyczne akcje w stosunku do Hibari. W czym na podium rozczarowania fanów trafili zwłaszcza Ichiya i Shion (jak mogłam ocenić po komentarzach w social mediach), którzy naprawdę są świetnymi postaciami, ale ich romanse przyprawiają niekiedy o gęsią skórkę… To do jakich zagrywek i szantaży panowie się dopuszczają, może niejednego odbiorcę straumatyzować.. Podobnie jak poczynania pojawiających się w grze antagonistów. Np. dziecięcy model Ruu to chyba najbardziej odpychający chłopiec, jakiego kiedykolwiek widziałam w grach otome. Poziom łajdactwa tego szczyla sprawiał, że wykraczało to poza wiarygodność…
Żałuję więc trochę, że nie skoncentrowano się na stricte komediowej konwencji. Wtedy dostalibyśmy coś bardziej przypominającego genialne „Cupid Parasite”, które trochę wzrusza, a trochę bawi. W czym podkreślam – abyśmy nie zrozumieli się źle – że Varriable Baricade ma również kilka naprawdę mocnych, łapiących za serce momentów, zwłaszcza gdy rozprawia się z krzywdzącymi stereotypami, takimi jak słabowite bohaterki czy oczekiwania społeczne. Tymczasem jakiś niesmak jednak pozostał… Muszę więc Was przed tym przestrzec z recenzenckiej uczciwości. Paradoksalnie, to chyba pierwszy raz, gdybym nie obraziła się na twórców za cztery friendship route, w miejsce tych niezdrowych romansów. Może nawet bardziej polubiłabym grę, w której musielibyśmy zeswatać panów z odpowiednią dla nich kandydatką? Fajna bowiem była z nich paczka, super, że tak się szybko polubili i wspierali, ale jakoś w funkcji przyszłego, poważanego pana Tojo i partnera Hibari trudno mi było ich sobie wyobrazić… Może zmienię opinie po ponownym przejściu gry. Czas pokaże. Ale to zdecydowanie nie jest tytuł, o którym szybko zapomnę.