Taiga zaliczał się do love interest, do których uprzedziłam się błyskawicznie, zanim w ogóle zdołałam go poznać. Głównie dlatego, że już na samym wstępie był wredny dla bohaterki, więc zaczęłam się zastanawiać: w czym ten koleś ma problem? Czy to przecież nie tak, że wprosił się do domu kawalerów, aby zawalczyć o rękę Hibari? Dlaczego więc jest wobec niej tak agresywnie nastawiony, jakby w ogóle mu nie zależało? Więcej, wydawało mi się to wręcz nierealistyczne z punktu widzenia fabuły, bo nawet jeśli uznamy, że ten rzekomo uzależniony od hazardu młodzieniec, wywęszył szansę, aby się gdzieś za darmo przespać, a potem zmyć… to jakoś średnio to kupowałam, bo przecież Kasuga ich wszystkich lustrował. Czułam więc w powietrzu jakiś podstęp, ale nie potrafiłam w żaden sposób połączyć kropek. Na dodatek Taiga sprawiał na mnie wrażenie kompletnego buraka, który do kogoś takiego jak Hibari pasował jak kurkuma do lodów. Bo na cholerę, ledwo poznanej co kobiecie, opowiadał o tym, że ma fetysz na punkcie dużych balonów? No, spoko… ale kogo to obchodzi? Czy jego jedyną intencją było w takim wypadku sprawienie, aby Hibari poczuła się źle, bo nie dorastała do jakiś jego wyfantazjowanych standardów?
Eh, będę się z tą ścieżką męczyć… – pomyślałam. A chociaż nie było tak potwornie, jak się obawiałam, to jednak pojawiło się w niej kilka zgrzytów. Na szczęście chyba jednak nie aż tak wielkich, jak w przypadku niektórych z pozostałych kawalerów. A i konflikty, które dzielą bohaterów, wynikają głównie za sprawą tego, że mamy tu wiele nieporozumień, niesłusznych osądów, uprzedzeń, unoszenia się dumą i sprzecznych oczekiwań, zupełnie jakby za inspiracje posłużył im tytuł powieści Jane Austin.
Chcecie na to dowodów? W zasadzie do takiego nieporozumienia dochodzi w prawie jednej z pierwszych ich wspólnych scen. Wcześniej bohaterowie każdą wymianę zdań kończyli kłótnią, ale pewnego dnia dziedziczka Tojo jest zainteresowana tym, jak podróżują ludzie ze średniej klasy. Sama nigdy nie miała okazji nawet przejechać się pociągiem, więc Taiga proponuje, aby wybrała się z nim na wycieczkę. Niestety, w środku panuje straszny tłok. Dziewczyna jest więc prawie wgniatana w szybę, a chłopak znajduje się niekomfortowo blisko niej i to do tego stopnia, że bohaterka odczuwa zakłopotanie. Jej rumieniec i pospiesznie odwracane spojrzenie nie umyka, oczywiście, uwadze złośliwego Taigi. Zaczyna więc sobie z Hibari kpić, że zaraz ją pocałuje, ale zamyka się, gdy nasza tsundere księżniczka depcze mu w zemście po stopie… W rezultacie jednak, gdy już potem sobie wspólnie rozmawiają, Taiga ujawnia przed Hibari prawdę, że dlatego tak blisko się niej trzymał, bo próbował ją ochraniać jakoś przed tłumem. Lepiej przecież, by te wszystkie spocone, podejrzane typy, napierały na niego, aby dziewczyna – nawet jeśli wyznaczoną jego ramionami – to jednak miała jakąś przestrzeń. I tak jak Hibari nie posądzała go o dobre intencje, tak Taiga był zaskoczony, gdy bohaterka mu później podziękowała… bo chyba uważał, że nie jest do tego zdolna.
Podobna sytuacja ma miejsce jakiś czas później. Hibari podsłuchuje, że Taiga gada z kimś przez telefon i chyba odbiera jakieś groźby, co automatycznie łączy z jego długami hazardowymi. (Jak widzicie, znowu, zamiast porozmawiać i wszystko wyjaśnić, po prostu daje się ponieść własnym wyobrażeniom). Ba! Stawia całą chatę na nogi, mówiąc że Taidzę grozi niebezpieczeństwo, a kiedy bohaterowie wparowują do zamkniętego wcześniej pokoju chłopaka i znajdują go leżącego, to są wręcz pewni, że Taiga nie żyje… Cóż, ale wtedy mielibyśmy szybki koniec gry. I to na dodatek dość nieoczekiwany bad ending. Tymczasem Taiga tylko sobie drzemał, bo padł na pysk, kiedy szył koszulki dla dzieciaków z sierocińca. Co odsłania przed graczem kawałek jego przeszłości.
W efekcie Hibari znowu pokazuje swoje łagodniejsze oblicze, o które Taiga ją nawet nie podejrzewał. Oferuje pomoc przy uszyciu koszulek, bo całkiem biegle posługuje się nicią, sprawi jej to przyjemność, a i cel jest szczytny. Chłopakowi trudno więc uwierzyć, że ta lodowa księżniczka potrafi okazać komukolwiek współczucie. I może właśnie dlatego sam również daje się wkrótce ponieść emocjom. Gdy kończą już zadanie z koszulkami, Taiga prosi Hibari, aby się odwróciła… a wtedy zażenowany ją obejmuje i dziękuję za pomoc. Nie chciał bowiem, aby widziała jego rumieńce, ani tego, jak bardzo się ucieszył, że dostał tak nieoczekiwane wsparcie w najtrudniejszym momencie.
Po tych kilku wydarzeniach Hibari postanawia to właśnie zakolczykowanemu Taidze dać szansę starania się o swoją rękę i wybiera go na tymczasowego narzeczonego… Niestety, dziewczyna nie mogła przewidzieć, że w domu dla kawalerów skrywa się kilka osób, które robią tylko za sztuczny tłum i bynajmniej nie są dostępnymi opcjami romansowymi (że tak sobie pozwolę posłużyć się otomkową terminologią 😉). Taiga nigdy nie miał bowiem być prawdziwym kandydatem. To dlatego brakowało mu motywacji. Znalazł się w gronie młodzieńców, aby w imieniu dziadka Hibari robić za szpiega i obserwować pozostałych. W końcu głowie rodu Tojo zależało na tym, by jego wnuczka była szczęśliwa i nie natrafiła na jakiegoś drania. A aby naprawdę poznać intencje chłopaków, potrzebny był ktoś, kto będzie mógł z nimi swobodnie rozmawiać, nie będzie wzbudzał podejrzeń, i przed którym naprawdę się otworzą, bo przecież nie powiedzą Hibari czy Kasudzę wprost, że chodzi im tylko o kasę. No i Taiga miał wobec seniora Tojo dług wdzięczności, w końcu ten od lat wspierał finansowo jego sierociniec. Mężczyźni więc sobie ufali i łączyła ich silna więź, niczym prawdziwego dziadka i wnuka.
Na tym etapie to wielkie wyznanie nie stanowi jednak dla bohaterki dużego problemu. Decyduje się niczego nie zmieniać i dalej obstaje przy tym, że Taiga jest dla niej numerem 1, chociaż chłopak wymusza na niej, by ukryli to przed innymi kawalerami. Co nie zmienia faktu, że dziewczyna bezwstydnie wysługuje się Taigą, by odtąd bronił ją przed niechcianymi zalotami. Ilekroć którykolwiek z pozostałych panów próbuje się do niej jakoś zbliżyć, Hibari od razu zasłania się Taigą, twierdzi, że jest z nim umówiona, albo już wychodzą, albo wręcz wymusza, by znalazł dla niej jakąś wymówkę… A skoro już zaczęła mu ufać, to puszczają kolejne hamulce. Dziewczyna wprasza się do pokoju Taigi, ilekroć ma ochotę ponarzekać na pozostałych. Albo nawet z jakiegokolwiek innego powodu. Wiemy przecież z common route, że poza jedną przyjaciółką i swoim lokajem, nie miała w zasadzie nikogo, więc takie rutynowe wizyty u Taigi stają się świetnym remedium na samotność.
W każdym razie do czasu, bo Taiga ma potem serie dziwnych zagrywek, które pokazują, że chyba sam nie bardzo się w tej zmieniającej dynamice ich relacji potrafił odnaleźć. Najpierw sugeruje Hibari, że nie powinna odwiedzać go wieczorami, a kiedy ta nie rozumie dlaczego, to przyszpila ją do łóżka i przypomina, że jest facetem… No tak, kobiecie, gdy gaśnie światło, wolno siedzieć tylko z ojcem, w habicie, najlepiej z zasłoniętą twarzą i brońcie bogowie, by wyścibiała nosa z chaty, bo wszędzie czają się gwałciciele. To nie tak, że istnieją też przyjaźnie damsko-męskie. Nope, jak wejdziesz komuś to pokoju po 21, to znaczy, że wyrażasz zgodę na bara-bara. A jak ci to nawet nie pasuje, to twoja wina. Niemniej po Hibari jakoś to wszystko spływa, bo bardziej jej mózg skupia się na tym, że Taiga nazwał ją „uroczą” i że nawet trochę żałuje, że nie jest prawdziwym kandydatem.
Ale akcja numer 2 jest jeszcze lepsza, bo pewnego dnia Hibari podsłuchuje, jak Taiga radośnie oznajmia w męskim gronie, że dziewczyna ma dla niego za małe cycki, więc i tak by się nią nigdy nie zainteresował… Co, jakże by inaczej, owocuje kolejną dramą. Nawet jeśli była to tylko wymówka, aby odwrócić uwagę chłopaków od tego, że – jak słusznie punktuje Shion – spędza z bohaterką najwięcej czasu ze wszystkich. Ośmieszona Hibari nazywa go niewrażliwym palantem. Taiga próbuje ją potem przeprosić (wspomina też coś o masowaniu w celu pobudzenia wzrostu… poważnie?), ale jest ignorowany, aż w końcu dosłownie wymusza spotkanie w parku, gdzie ponownie przeprasza, mówi, że tylko tak palną i że w rzeczywistości dziewczyna bardzo go kręci… Za co bohaterka tytułuje go zboczeńcem, ale w sumie zostaje udobruchana. W końcu, bądźmy szczerzy, sama również zaczęła już o nim fantazjować w trakcie drzemek. Nie była więc przynajmniej hipokrytką. Btw. nawet się tutaj uśmiałam, bo chociaż sytuacja dla Hibari była bardzo przykra, to usprawiedliwienie w stylu „When I think of you, I get an angle on my dangle…” zrobiło mi dzień. XD
I tak przechodzimy do bloku trzeciego. Hibari jest już zakochana, a Taiga oznajmia, że nie chce być już tylko obserwatorem, ale na poważnie dołączyć do gry. Przestał bowiem traktować bohaterkę jak młodszą siostrę ani nie czuje dłużej potrzeby, aby się z nią ciągle słownie potyczkować, dla utrzymania pozoru czy dystansu. Następuje etap randkowania i wszystko wydaje się układać po myśli bohaterki, gdy tu nagle, nieoczekiwanie Taiga zaczyna odczuwać strach. Do tej pory na niczym i nikim specjalnie mu nie zależało. Był przecież sierotą, który czuł ogromny dług wdzięczności wobec dziadka Tojo, ale to nie tak, że zamierzał porzucić dla kogokolwiek dotychczasowy styl życia np. podróżowanie do Vegas. Jak ktoś taki jak on miał teraz udźwignąć nową rolę i wyrzec się wszystkiego, co do tej port znał i kochał? I czy zrobiłby to dla Hibari? Wychodzi na to, że nie… dlatego pewnego dnia Taiga zdradza pozostałym kawalerom swój sekret i tłumaczy, jaka pierwotnie była jego rola. Teraz jednak wycofuje się z gry i zamierza wyjechać, czym – dosłownie – wprowadza Hibari w depresje, bo dziewczyna absolutnie nie rozumie, co się dzieje. Przecież dziadek Tojo traktuje go jak syna i cieszy się, że oficjalnie dołączy do rodziny, przecież się kochają, przecież mają wsparcie reszty…
Niemniej Taiga zabiera manatki i ucieka jak tchórz, niewzruszony łzami i prośbami bohaterki, by zaszyć się w jakimś podrzędnym hotelu. W tym czasie Hibari dalej prześladuje go wiadomościami i – w moim odczuciu – trochę wymusza ostatnie spotkanie, bo chłopak decyduje się na nowy „zakład”. Prosi ukochaną, aby rzuciła dla niego Tojo i całą odpowiedzialność, która się z tym wiąże, ale nasza tsundere księżniczka słusznie nazywa go wtedy idiotą. Jeśli bowiem nie akceptuje Tojo, to tak, jakby nie akceptował jej, bo nie może odciąć siebie od rodziny i funkcji jaką ma do odegrania. W efekcie parka krzyczy na siebie, co w pewnym momencie przeobraża się… w wyznanie miłosne. Bo chociaż przyszłość dalej napawa ich strachem, to jednak nie potrafią dłużej być bez siebie. A to całe wrzeszczenie, rozstawanie się, schodzenie i przerażenie prowadzi nas do happy endingu. Taiga co prawda znowu decyduje się wyjechać, ale tym razem ma ku temu dobry powód. Chce trochę popracować i „oszlifować się”, by zostać godnym partnerem u boku dziedziczki Tojo.
W innym, alternatywnym zakończeniu, ta przygotowawcza rozłąka w ogóle nie jest potrzebna. Dzieciaki od razu pędzą do dziadka Tojo, do jego rezydencji w Kamakurze, by radośnie oznajmić, że jednak się zeszli. Ten, naturalnie, daje im swoje błogosławieństwo. (W odróżnieniu od Kasugi, który zaznacza, że każde potknięcie będzie odtąd Taidze boleśnie punktowane). I chyba wyczuł dobrze w powietrzu, że to nie koniec problemów, bo dosłownie sekundę później Taiga robi specjalny pokaz dla rywali i… pisze swoje imię na wnętrzu dłoni ukochanej, aby każdy wiedział, do kogo teraz należy. Dobrze, żeś jej nie wytatuował niczego na pośladku, chłopie… Chociaż to może dopiero w fandisku? No, ale trochę się czepiam, bo to było tylko takie nawiązanie do podpisywania własności jako tradycji, którą Taiga wyniósł z sierocińca. Ale nawet z tą świadomością Hibari jakoś nie chce pójść w jego ślady, bo gdyby Taiga kiedykolwiek ją zdradził… to Kasuga go znajdzie i załatwi.
A skoro omówiliśmy to, co dobre, to czas przejść do tego, co naprawdę złe. I przyznam szczerze, że ten bad ending mnie trochę przeraził. Nie w tym sensie jak czasami dostajemy krew i flaki bohaterki rozsmarowane po całym ekranie… Bardziej w kontekście ciężkiego impaktu psychologicznego. Taiga bowiem na dobre odchodzi, prosząc Hibari, by po prostu dała mu spokój… a ta wbija sobie wtedy do głowy, że nie była dla niego dość dobra. Postanawia więc ciężko pracować, studiować, uczyć się i szybko dojrzeć, bo może wtedy – gdy osiągnie ten irracjonalny cel – ukochany wreszcie dostrzeże jej starania i zdecyduje się wrócić. I może dlatego wielki ukłon dla Ichiyi, który od razu zaczął jej współczuć, więc zdecydował się zostać w domu dla kawalerów, razem z Nayutą i Shionem, z obawy, gdzie to wszystko dziewczynę zaprowadzi… Najpewniej do kompleksów, lęków i zaburzeń zdrowotnych.
Tym samym docieramy do punktu, gdy czas na jakieś podsumowanie i osobiście mam z tą ścieżką spory problem. Przypomina zimową jazdę na sankach. Najpierw się trochę męczysz, by dostać się na górę, odkrywasz, że widok jest super i decydujesz się na zjazd, przez dosłownie parę sekund wszystko przemija ci przed oczami bardzo szybko, ale towarzyszy temu zabawa… a potem nie zostaje już nic, bo docierasz na sam dół… Taiga mnie dlatego początkowo drażnił, potem uznałam, że to fajny gościu, dotarliśmy do scen, które miały spory walor komediowy, by na koniec uderzono nas tym niepotrzebnym uciekaniem przed odpowiedzialnością. Niby z jednej strony zrozumiałe, bo mówimy o młodych, zagubionych ludziach, z drugiej chyba po prostu byłam już zmęczona cierpieniem Hibari. (Albo tym, że to zawsze MC musi biegać za love interestem, a nie na odwrót…). Dlatego nie powiem, że to zła ścieżka. Specyficzna? Owszem. Ale czy coś poza tym? To już zostawiam Waszej ocenie…