Gdyby ktoś mi powiedział, że Nayuta uciekł z jednej z tych gier, gdzie zwierzątka zmieniają się w bishów, nie byłabym nawet za specjalnie zdziwiona. Zresztą twórcy wprost podśmiewają się z jego „psich cech” – jest niezbyt lotnego umysłu, ale wyróżnia się ogromną lojalnością i obronną postawą wobec MC – do tego stopnia, że pokazują wręcz, jak chłopak lubi „aportować” różne rzeczy… A choć zwykle bakadere to kompletnie nie moja para sandałów, to nie ukrywam, że niebieskooki ochroniarz, z dziwnym pociągiem do stóp, zdobył moją sympatię.
Tak jak pozostali panowie Nayuta trafia do domu dla kawalerów, aby zawalczyć o serce naszej tsundere księżniczki. Szybko jednak zyskuje sobie sympatię kolegów, nawet jeśli sama bohaterka patrzy na niego spode łba. Wiecie, Hibari jest elegancka, dobrze wykształcona, sprytna, piękna, i ogólnie doskonała… a tu, wśród kandydatów na jej rękę, trafia się taki obwieś, co prosi, aby po nim deptała, i który zwykle ma minę labradora, błagającego byśmy oddali mu resztki z obiadu… Nic zatem dziwnego, że nie była początkowo oczarowana, choć – jak się potem okaże – to właśnie ją pierwszą, a nie Nayutę, trafi boleśnie strzała amora.
Grając w „Variable Barricade”, zauważycie pewnie, że fabuła zawsze podzielona jest jakby na dwie części, dwa problemy. Pierwszym jest, naturalnie, rozpracowanie przez Hibari powodu głównej „przywary” swojego kandydata na męża. W przypadku Nayuty zyskał on pseudonim „Walking Debt Generator”, stąd nic dziwnego, że można go było podejrzewać o niecne intencje. Może chciał spłacić z fortuny dziewczyny jakieś chwilówki? Może był od czegoś uzależniony? A może – przez swoją osobowość – tak źle zarządzał budżetem? W końcu był najmłodszym z grupy i na dodatek wyglądało na to, że lubi być trochę… hm… hm… pomiatany. Albo, mówiąc delikatniej, lubi spełniać rozkazy innych, co chłopcy bezlitośnie wykorzystywali.
W każdym razie Hibari spostrzega, że Nayuta często spotyka się z jakimiś szemranymi typami, ubranymi na czarno… A potem nawet podejmuje się różnych prac dorywczych, pomimo napiętego grafiku, aby swoje długi pospłacać. Co akurat jest pozytywne i nawet skutkuje ich pierwszą randką, bo chłopaki niejako namawiają Hibari, aby nagrodziła Nayutę za jego starania.
I tak przechodzimy do etapu, który ironicznie nazwę „prężeniem mięśni”. Nayuta bowiem, raz za razem, pokazuje Hibari swoje fizyczne walory… A to pomaga jej w treningu, bo chłopina ogólnie dużo ćwiczy, a to zanosi ją z randki, niczym księżniczkę, w ramionach aż do domu (pomimo jej protestów, że przecież musi być za ciężka!), a to rozwala maszynę do boksowania, podczas wspólnego wypadu na miasto z Tsumugi, w trakcie którego zapewniał Hibari, że będzie dziewczyny „ochraniał”.
Ogólnie nastolatka potwierdza wtedy ewidentnie swoją orientację, bo ten pokaz testosteronu budzi w niej nieznane dotąd instynkty i Nayuta zaczyna jawić się jej jako coraz… atrakcyjniejszy. Nawet jeśli początkowo wybrała go na „lidera” wśród kawalerów, tylko dlatego, że był jej najbardziej lojalny. Wciąż jednak nie potrafi ubrać swoich uczuć w słowa i gdy wujek Nayuto, Kojirou – będący szefem ochrony jej dziadka, pyta Hibari, czy poważnie traktuje jego krewnego jako kandydata, to nie potrafi odpowiedzieć…
Po tym wszystkim Nayuta postanawia udowodnić Hibari, że jest czymś więcej niż tylko „oddanym zwierzątkiem”. Po raz kolejny prosi, aby pozwoliła mu się ochraniać, a wtedy niespodziewanie odkrywamy jego drugie oblicze. W trybie „pracy” Nayuta w ogóle nie przypomina tego gapowatego, zagubionego chłopaczka, którego przyrównałam do kanapowego labradora… Nope, teraz staje się co najmniej owczarkiem niemieckim. Jest groźny, czujny, profesjonalny, nie odstępuje dziewczyny na krok, mówi do niej z szacunkiem i w ogóle wydaje się innym człowiekiem. Co w sumie nawet fajnie oddaje dwa aspekty jego psiej osobowości, czasami bowiem zapominamy, że nawet nasz najłagodniejszy pimpuś, któremu dajemy chrupeczki i wyprowadzamy na spacer na smyczy w cekiny, jest tak naprawdę drapieżnikiem, który potrafi przegryźć tchawicę…
W każdym razie my jesteśmy w szoku, Hibari jest w szoku, a jak jeszcze w nagrodę dostajemy piękne CG, gdzie Nayuta rozprawia się z jakimś przypadkowym nożownikiem, w trakcie odwiedzin w muzeum, to już ogólnie nie ma co się MC dziwić, że poczuła motylki czy inne owady w brzuchu. Do tego stopnia, że jej przystojny ochroniarz zaczął wkradać się do fantazji dziewczyny oraz ją peszyć w trakcie zwykłych, codziennych rozmów. Nagle bowiem sobie uświadomiła, że to facet. Na dodatek przystojny, silny, a gdzieś w oddali rozbrzmiał zew wiosny i młodości…
Nasza tsundere księżniczka jest jednak wciąż podejrzliwa i próbuje odkryć, dlaczego to właśnie ona, a nie nikt inny, zasłużył na takie oddanie ze strony Nayuty? Czy naprawdę może chodzić tylko o jej fortunę? A chociaż konfrontuje się z chłopakiem w tej sprawie kilkakrotnie, to zawsze ktoś lub coś im przeszkadza… A to Taiga przynosi jakieś DVD, a to inne pierdoły… Prawdę odkrywamy trochę później, bo wiąże się z dość komicznym backstory. Pewnego dnia, w parku, Hibari dostrzega kogoś w przebraniu zielonej maskotki. Przypomina jej to wtedy o wydarzeniu z przeszłości, gdy już spotkała podobnego pluszaka. Okazuje się, że dziewczyna była świadkiem, jak jakiś napruty typ zachowywał się agresywnie wobec pracownika w pluszaku, którym – żadna niespodzianka – był Nayuta. Chłopakowi było wtedy bardzo duszno, więc niespecjalnie reagował na zaczepki, ale kiedy sprawa zrobiła się poważna, to poradził sobie z agresorem, a potem upadł z wycieńczenia na chodnik. To wtedy Hibari przypadkowo na niego… nadepnęła. Co okazało się dla niego tak przyjemnym doświadczeniem, że stąd te ciągłe błagania, by to powtórzyła XD.
Niestety, sprawy się komplikują, zamiast iść coraz lepiej. Hibari dalej fantazjuje na temat Nayuty, łącząc go z osobą swojego ulubionego bohatera z dram romantycznych – ochroniarzem Kavinem. Kiedy więc przychodzi do niego oświadczyć, że może już na zawsze jej bronić, niejako odtwarza te wyobrażenia. Nie wie tylko jeszcze wtedy, że dla chłopaka ona nigdy nie była kandydatką na partnerkę. Okazuje się, że Nayuta od początku szukał sobie pracodawcy i chciał, by to właśnie była Hibari. Pochodzi bowiem z rodziny profesjonalnych bodyguardów, którzy od pokoleń pilnowali nawet łajdaków i szemranych polityków. A dziewczyna spełniała wszystkie wymagania, jakich szukał u swojego idealnego „pana/pani”, sam mając wysokie, moralne standardy. Stąd, jest przeszczęśliwy, że dostał „wymarzoną robotę”, a ta prawda rozrywa serce bohaterki na kawałki… Co skutkuje spoliczkowaniem Nayuty i ucieczką upokorzonej i zranionej Hibari, zalanej łzami.
Żadna tragedia nie trwa jednak wiecznie. Nayuta faktycznie zostaje ochroniarzem Hibari, przeprasza, a ta udaje, że w ogóle jej to nie obchodzi. Ba! Próbuje się nawet po szczeniacku zemścić, zapraszając innych chłopaków na randki, ale jej wielki plan wzbudzenia zazdrości nie przynosi efektów. Aż wreszcie pozostali domownicy również są już tym wszystkim serdecznie zmęczeni, organizują wieczorek filmowy z nieszczęsnym filmem „Guardian” i czekają, aż Nayucie coś w tej pustej łepetynie wreszcie zaświta. Że zauważy, że wyznanie miłosne Hibari, było dokładnie jak te filmowe, więc dziewczyna liczyła na coś więcej… I choć trwa to niemiłosiernie długo, to jednak zaczyna do czegoś prowadzić, bo Nayuta nawet pożycza od bohaterki DVD, aby przejrzeć sobie to wszystko jeszcze raz na stronie.
A odkąd to sobie wreszcie uświadomił i połączył kropki, to i nasz uroczy chłopina ma problemy z normalnym funkcjonowaniem. Coraz częściej cytuje kwestie z filmu, panikuje, gdy Hibari na moment zniknie mu z oczu, bo założyła za ciasne obuwie, jego „work-mode” zaczyna szwankować, a nawet rozważa w pewnym momencie, aby skraść jej całusa… Ale to wszystko ma nas po prostu doprowadzić do grand finale, w którego trakcie, podczas przyjęcia urodzinowego, na Hibari o mało nie spada żyrandol. Co prawda Nayuta zdołał ją uratować, ale dziewczyna po upadku straciła przytomność… Chłopak musi się więc zmierzyć ze straszliwą reprymendą od wujka i otarciem się o wykopanie z bodygardzkiej roboty.
No to teraz, skoro nasze oba żuczki są już zakochane, to będzie tylko z górki, co nie? Ano nie… Wkurzony dziadek oznajmia Hibari, że skończył się jej czas na decyzję, a w związku z tym sam wybierze jej męża. Stąd parze nie zostaje nic innego jak być posłusznymi i akceptować taki los. Chociaż Nayuta i tak się gotuje, bo wie, że bohaterka wcale takiego małżeństwa nie chce. No i ją kocha. Już teraz jest o tym przekonany. Ale i tak zostają rozdzieleni, a przynajmniej aż do pamiętnego wieczoru, gdzie ma dojść do wydania oświadczenia, kto zostanie przyszłym panem Tojo i dostanie rękę Hibari…
I tu, moi drodzy, następuje coś, co trudno zrozumieć, ale mamy do czynienia z grą w konwencji komedii romantycznej, więc jestem gotowa wybaczyć twórcom to szaleństwo. Nayuta wbija na imprezę w kłębach dymu, przez okno, w stroju zielonej maskotki… Zwykle na taki sprzeciw czeka się aż do pytania księdza, ale tutaj mamy do czynienia z niecierpliwym, młodym człowiekiem. No to zaczyna się walka pomiędzy Nayutą, chcącym ochronić ukochaną, a jego wujkiem, chcącym ochronić… chyba imprezę? Albo pozostałe okna? Ale chłopak przegrywa, a wtedy jego towarzysze – Taiga, Ichiya i Shion, wprost błagają Hibari, by dała swojemu wybrankowi „doładowanie” do supermocy. I ten… no… MC nadeptuje na niego. A czego się spodziewaliście? Więc Nayuta, jak sam stwierdza, jest teraz potężniejszy o jakieś 200 razy i pokonuje wujka. Co, jakże by inaczej, wymaga nagrody i dziadek Tojo obwieszcza go nie tylko zwycięzcą walki, ale i oficjalnym narzeczonym Hibari. Bo staruszek chyba wypił już do tego czasu o jednego szampana za dużo. Choć tak naprawdę wszyscy chcieli ich ze sobą zeswatać i wszyscy o tym wiedzieli, poza samymi zainteresowanymi, którzy błądzili jak owieczki we mgle…
W epilogu dostajemy kolejny, zabawny akcent. Parka jest już razem, ale Nayuta, ze względu na brak doświadczenia, jest ciągle bardzo nieśmiały i zdystansowany. Do tego stopnia, że to napalona Hibari przejmuje inicjatywę, serwuje mu kabedon i próbuje wymusić pocałunek. Co prawda niewiele im z tych amorów wychodzi, bo chłopinie zaczyna intensywnie płynąć krew z nosa, ale i tak była to dość urocza scenka i świeża jak na gry otome…
A przechodząc do podsumowania, to… WOW. Zdecydowanie najlepsza ścieżka w grze, głównie dlatego, ile śmiechu mi dostarczyła. Nayuta i Hibari są tutaj, moim zdaniem, w najlepszej formie i stanowią swoje doskonałe uzupełnienie. Na dodatek podoba mi się to odwrócenie schematu. To nie mężczyzna jest dominującym „ore-sama” i prezesem mega korpy, ale „kontrola” i „władza” leżą po stronie dziedziczki Tojo. Tymczasem Nayuta jest jej wiernym oddanym i kochającym kompanem, który zawsze będzie ją wspierał, niczym typowa protagonistka gier otome. Może nie pomoże zbytnio na spotkaniach biznesowych, może nie potrafi podejmować ważnych decyzji, ale zawsze będzie u jej boku. Więc co tu więcej dodać? Chyba tylko zaprosić do ogrania.
(Dla zainteresowanych mam jeszcze alternatywne zakończenia. Na pierwszy ogień niech pójdzie bad ending. Wujek Nayuty jest nim tak rozczarowany, że wykopuje chłopaka z pracy i rodzina nie chce mieć z nim nic wspólnego. Hibari przekonuje więc samą siebie, że źle oceniła jego emocje, że od początku chłopak nie był nią zainteresowany i tylko grał role, jak tak udawał przy niej Kevina czy superbohatera. Chłopcy zmywają się z domu dla kawalerów, bo wiedzą, że i tak nie mają u niej szans, gdy ma tak poharatane serce… tymczasem w ich miejsce wprowadzają się przyjaciółki Hibari, a potem, gdzieś w przyszłości dochodzi do niechcianego ślubu z osobą wybraną przez rodzinę.
W alternatywnym zakończeniu młodzi muszą poczekać z zaręczynami, bo Kasuga się temu sprzeciwia, a dziadek Tojo nie oponuje, ku zdziwieniu chłopaków, że zwykły lokaj ma taka władze. Wszystko dlatego, że podczas swojej akcji z odbiciem Hibari, Nayuta dokonał wielkich zniszczeń w hotelu i jego długi urosły… Chłopak musi więc pracować ciężko, co nadzoruje Kasuga, aby je spłacić nim zostanie oficjalnie narzeczonym. Co nie jest wielką przeszkodą i bohaterka nawet nagradza swojego wybranka cmoknięciem w policzek, gdy nikt nie patrzy, za wypielenie ogródka, bo ten zaharowuje się dla niej dzień i noc).