Uwaga: w grze pojawia się motyw z przemocą i handlem ludźmi.
Ta ścieżka zawsze pozostanie dla mnie fenomenem. I to nie bynajmniej dlatego, że byłam nią tak pozytywnie zaskoczona. Może nie wszyscy o tym wiedzą, ale od czasu do czasu (zdaje się, że raz do roku) Voltage organizuje coś w rodzaju konkursu mistera uniwersum. W sensie: fani wybierają swojego ulubionego bohatera ze wszystkich gier studia. A tych jest naprawdę od groma. Dlatego nigdy nie zrozumiem jakim cudem ten bufonowaty, arogancki, agresywny i z absolutnie szablonową opowieścią typ pokonuje konkurencje… Pozostaje jednak niezaprzeczalnym faktem, że „Król” rozwala wszystkie rankingi, bo zawsze jest dla niego miejsce na podium. A ja już chyba będę się nad tym głowić do końca życia i jeden dzień dłużej.
W każdym razie od samego początku wiedziałam, że się nie polubimy. Jako osoba ceniąca sobie filozofie zero waste i negatywnie nastawiona do kapitalizmu mam alergię na takie bogate książątka, co to miłość ukochanej zdobywają, imponując jej sukienkami, szampanem i limuzynami. Często zresztą – jak w tym wypadku – uważając się za kogoś w rodzaju półbogów i patrząc na resztę ludzi (tych, których zasadniczo wyzyskują) z góry. Ale nawet mi zdarzało się ulegać czarowi tsunaderowatych prezesów np. w stylu Victora z „Mr Love: Queen’s Choice”, więc nie jestem zupełnie bez winy… Niestety, Eisuke nie potrafiłam po prostu polubić. Być może dlatego, że cały świat, w jakim żył i towarzystwo, jakim się otaczał, było tak szalenie antypatyczne… Obsesyjne fanki, chłopięce fochy, ciągłe zdrady, oszustwa, a wisienką na torcie był przecież handel ludźmi czy narządami.
Tak, moi drodzy, nie przesłyszeliście się. Eisuke jest bowiem nie tylko właścicielem super prestiżowego hotelu i kasyna, ale także organizatorem tajemniczych aukcji, gdzie można kupić dosłownie wszystko. Niby warunkiem koniecznym jest w tym wypadku zgoda osoby wystawiającej, ale wcale to nie przeszkadza naszemu love boyowi oszukać MC, gdy przypadkiem, po zniszczeniu statuy Venus, wylądowała na scenie i miała zostać „zdobyta” przez jakiegoś oblecha i zamieniona w niewolnicę. Zamiast wyjaśnić nieporozumienie, Eisuke po prostu wyprzedził konkurenta, sam kupił MC, a potem… faktycznie zrobił z niej swoje popychle, bo potrzebował pionka w kolejnej intrydze.
Jak się potem okazało, Eisuke zależało na umowie handlowej z przedstawicielem włoskiej mafii. Niestety, miał pewien problem. Córka dona straciła dla niego głowę. Mężczyzna więc postanowił użyć MC jako przykrywki. Wmówić Włochom, że ma już dziewczynę, ale dalej chciałby z nimi robić interesy. Na dodatek zamierzał podsunąć niechcianej, natarczywej babie Soryu, który należał do mafii z Hongkongu, więc „powinni do siebie pasować”. Włoszka jednak łatwo spławić się nie dała i chociaż Eisuke robił, co mógł, by przy niej i przy tatusiu obłapiać i kleić się do MC, udając zakochanego, to skończyło się na porwaniu numer 1#. MC zostaje przez zazdrosną babę uprowadzona do jakiegoś hangaru i ma tam zostać oblana jakąś śmierdzącą substancją… poważnie? To teraz tym zajmuje się mafia? Jak jednak można odgadnąć, mając nawet jedną komórkę mózgową, Eisuke wparowuje na miejsce (bez konia) i ratuje „swoją własność” przed tym straszliwym i cuchnącym losem.
Drugie porwanie będzie miało miejsce w fabule nieco później, gdy MC – jak wszystkie sierotowate bohaterki gier od Voltage – uwierzy jakiemuś podejrzanemu typowi, że wie on, gdzie przebywa siostra Eisuke. Btw. nie wspominałam o tym wcześniej, ale to podobno dlatego nasz love boy w ogóle wykupił MC. Szukał swojej zaginionej siostrzyczki, która została adoptowana przez inną rodzinę. Oczywiście, mógł po prostu zapytać MC, czy ma na piersi znamię po oparzeniu, ale zamiast tego wolał rzucić ją na łóżko i siłą rozerwać jej koszulę zaraz po prologu, aby ją dokładnie przeszukać… no dobra, rozpędzam się, a miałam gadać o porwaniu. W każdym razie facet reprezentujący wrogą grupę/korpę uprowadza MC, by dorwać Eisuke i zasabotować kontrakt z włoską mafią. Btw. czy oni nie mają od tego ludzi? Czy oni naprawdę wszyscy musieli osobiście brać udział w tych przestępstwach? Heh… No i Eisuke znowu wparuje do kolejnego opuszczonego magazynu czy innego zadupia, znowu uratuje MC (i nie będzie miał konia) i znowu pokona brzydkiego, podstępnego antagonistę…
Pomiędzy tymi dwoma porwaniami, które składają się już na całą fabułę, mamy jeszcze fragmenty udawania pary – czyli Eisuke jest w miarę miły i uśmiecha się sympatycznie lub sypnie groszem, np. kupi MC sukienkę na przyjęcie albo wyjaśni zasady grania w ruletkę, to znowu będzie pokazywał, że jest kompletnym dupkiem. Na dodatek takim niezdecydowanym. Np. wcześniej mówił bohaterce, że wolno odpowiadać jej na pytania tylko „tak” lub nie”, potem będzie ją karcił za to, że jako jego kobieta nie wyraża swojego zdania. Da jej specjalny pager, którym będzie ją wzywał, nawet gdy ta miała dni wolne od pracy, wyznaczając jakieś chore limity, w ile minut musi się przed nim stawić np. 5 minut, więc MC będzie pędziła na złamanie karku, byle tylko go nie rozczarować. Często będzie nazywał ją również głupią, bezwartościową, poniżej jego standardu, przyrównywał do psa… Kazał za sobą biegać w poranionych od szpilek stopach… W pewnym momencie rzuci nawet groźbą: “Will you be freed after the deal with Bucci succeeds, or will you disappear from the face of the earth? I can’t wait to find out.”
Najlepsze jednak – a może najgorsze – w tej ścieżce jest to, że jego draństwo będzie usprawiedliwiane przez MC i postacie poboczne. Najczęściej to Soryu przypadnie rola adwokata, który będzie usprawiedliwiał Eisuke. Że niby za każdym jego złym czynem, kryją się tak naprawdę dobre intencje. Np. gdy na oczach wszystkich upokorzył i zerwał z MC, to zrobił to z dobroci serca, aby ją chronić przed potencjalnymi rywalami i prześladowaniem przez personel. …No że kurde co? Załatwiłeś jej potencjalną traumę do końca życia, użyłeś jak przedmiot i wyrzuciłeś, ośmieszyłeś w oczach wszystkich współpracowników… by inne pokojówki nie mówiły na jej temat przykrych rzeczy? Gdzie tu jest jakaś logika? I to jeszcze MC przyjdzie go przepraszać za niesłuszne oskarżenia i dziękować, że tak się o nią troszczy… No patola pełną gębą, drogie panie i panowie, którą doskonale podsumowuje inny cytat “All you have to do is be quiet and attend to me.” – z księgi mądrości Eisuke.
A co z romansem? Kurde, nie wiem, może był w jakimś wyciętym DLC, bo w mojej wersji na Switcha wyszło na to, że Eisuke zakochał się w MC, bo podawała mu kawę z odpowiednią ilością mleka i cukru. To wszystko. A jak ją przepędził, to nie było już smacznej kawy i zaczął się dramat, więc musiał coś z tym zrobić i cofnąć swoją decyzję. Ba! Rozumiem go, bo także cenie dobrze przygotowane, ciepłe napoje, ale nie do tego stopnia, bym chciała się wiązać z każdym baristą albo by był to dla mnie wyznacznik czyjejś wartości. Nawet w scenie końcowej, gdy Eisuke postanawia jednak odzyskać MC i osobiście przychodzi po nią – zamiast wzywać ją tradycyjnie do siebie, co jest przecież takim ogromnym poświęceniem z jego strony – to mówi tylko, że odzyskuje swoją własność, a nie że się zakochał. Ten problem zostanie zresztą potem jeszcze poruszony w epilogu, bo MC, już po przespaniu się z Eisuke, będzie miała żal, że nigdy nie usłyszała od niego wyznania na „k”. (A on się będzie obruszał i stawiał jak mały chłopiec, że przecież widać, co czuje, to po co o tym gadać…).
Paradoksalnie, w sezonie 1, pojawia się jeszcze inny gościu, który równolegle do Eisuke stara się o uczucia MC. (Jeśli to, co robi nasz love boy o głębokich kieszeniach i wyrośniętym ego w ogóle można nazwać staraniem). Pracownik hotelu, konsjerż o imieniu Kuroba Takahiro. Empatyczny, ciepły, zdyscyplinowany… Zawsze wie, gdy bohaterka jest smutna. Pociesza ją. Rozśmiesza. Zabiera na randki. A gdy wyznaje swoje uczucia i zdradza szczere intencje do bycia z MC… ta i tak wybiera bogatego buca, który pojawia się w ostatniej chwili i zabiera swoją własność konkurentowi sprzed nosa. Jeszcze dodając coś w stylu, że tylko ona ze wszystkich lasek spełnia (chwilowo) jego wyśrubowane standardy, bo cholera wie, czy mu się znowu nie odwidzi. Już raz kazał jej spadać i znalazł sobie nową kobietę… (W sezonie 2 nawet udoskonala swoją filozofię i dodaje, że nie ma ludzi niezastąpionych).
Ja naprawdę nie wiem, czy potrzebne jest jeszcze jakieś podsumowanie. Lubię yandere, bo w takich dziwnych, obsesyjnych relacjach jest coś niepokojącego, ale i przyciągającego – z pełną świadomością, że to tylko fikcja. Lubię antagonistów, bo wtedy widzimy zwykle jakąś przemianę albo konflikt – w końcu prawdopodobieństwo, że uwiedziemy kiedyś boga zniszczenia, mrocznego imperatora czy demona jest zerowe… Nie potrafię jednak strawić MC, które trafiają na tłamszącego ich poczucie wartości, nadzianego dupka, który poza tym nic sobą nie reprezentuje, i co przedstawianie jest jako szalenie romantyczne, bo zbyt dużo takich sytuacji widziałam w prawdziwym życiu. Jeśli ktoś ma inne zdanie na temat tej postaci, widzi jakieś światełko na końcu ciemnego tunelu, to chętnie je poznam. Z radością bowiem zrozumiem, na czym polega atrakcyjność Mr Ichinomiya i czego sama nie zauważam… A jakby komuś brakowało motywu ratowania MC, to pędzę uspokoić, że pojawi się jeszcze w kontynuacjach!