Zaczynając ścieżkę Sannana, miałam pewne obawy, czy na jej odbiór nie będzie mi rzutowało wcześniejsze uprzedzenie do postaci. Widzicie, każdy – kto kończył klasyczne „Hakuoki” – wie, że Sannan pełnił w wielu opowieściach rolę takiego dodatkowego antagonisty. To on, po zamianie w rasetsu, z największą zaciętością propagował, jakie to wspaniałe, jak doskonale czuje się po przemianie i ogólnie, jak fajnie żywić się krwią. No po prostu bomba, nic tylko zostawać wampirem! Często zagrażał Chizuru, próbując ją porwać albo po prostu zeżreć. Zdarzało mu się także napastować Sen oraz zdradzać dawnych towarzyszy broni. Ogólnie, mocno padało mu na łeb i przez to stawał się absolutnie nieznośny.
Mając zatem w pamięci „Sannana-wariata”, zastanawiałam się, czy będę w stanie widzieć w nim „Sannana-hot-ciacho”? Niepotrzebnie się jednak nad tym tyle głowiłam, bo charyzma postaci, świetna gra seiyuu i ogólnie nieco nowa perspektywa na problemy Shinsengumi złożyły się w opowieść wyjątkowo zgrabną. (No… poza końcówką, ale o tym za chwilę!).
Zacznijmy bowiem od części pierwszej, której akcja dzieje się jeszcze w Kyoto. Jak zapewne wszyscy czytelnicy doskonale wiedzą, Chizuru (nasza MC) dołącza w szeregi ponurych roninów w niebieskich haori, po tym, jak przypadkowo staje się świadkiem czegoś, czego nie powinna. A mianowicie egzekucji na zbuntowanych i oszalałych z głodu rasetsu. Jest więc to zarazem pierwszy moment, w którym dziewczyna dowiaduje się o istnieniu potworów, a także organizacji – Shinsengumi – odpowiedzialnej po części za ich powstanie. Tym sposobem Chizuru staje się więźniem samurajów, chociaż oni wolą mówić o przymusowej gościnie. Głównie dlatego, że dzięki niej mają nadzieje odnaleźć doktora Kodo, ojca Chizuru i pomysłodawcę eksperymentów nad „Wodą Życia”.
I – co by tu dużo nie ukrywać – Sannan w części o „Kyoto” pojawia się dość symbolicznie, przez co trudno było nie zauważyć, że jego ścieżka została dodana później od pozostałych. W zasadzie o większości jego życiowych tragedii dowiadujemy się offscreenowo. Podczas ataku na gospodę Ikedaya, mężczyzna zostaje poważnie ranny w rękę, a to uniemożliwia mu dalsze życie jako samuraj. W końcu kimże jest bushi, który nie potrafi dzierżyć miecza? Niby mężczyzna dalej może służyć towarzyszom swoim niebywałym intelektem (Sannan pełnił w Shinsengumi funkcję jednego z zastępców dowódcy – obok Hijikaty), ale nawet to okazało się wkrótce bezużyteczne, gdy do organizacji dołączyli nowi członkowie, obeznani z Zachodnim sposobem prowadzenia walki, czy gdy po prostu zdrowie mężczyzny zaczęło się pogarszać.
Chizuru nie jest wtedy z nim blisko, chociaż wyraźnie mu współczuje. Odnosiłam wrażenie, że Sannan trochę ją onieśmielał, ale jednocześnie próbowała podchodzić do niego z empatią. Chociaż sama nie była wojownikiem, przez co nie mogła w pełni pojąć jego straty, to jednak rozumowała przynajmniej tyle, że czuł się bezużyteczny. Gdy jego towarzysze udawali się w bój, walczyć o swoje ideały, to on, niczym kaleka, starzec czy kobieta bywał zostawiany z tyłu, żeby „pilnować domostwa / odpoczywać”, a tego duma bushi po prostu długo tolerować nie mogła.
W efekcie Sannan decyduje się spożyć „Wodę Życia”, czyli postawić wszystko na jedną kartę. Oczywiście, przemiana mogła mu się nie udać, ale i tak doszedł do wniosku, że woli już śmierć od dalszej, podłej w jego mniemaniu, egzystencji. A że nasza MC to dziewuszka o dobrym sercu, to — naturalnie – próbuje go powstrzymać. W sensie przemówić mu do rozsądku, kiedy spotykają się nocą, tego feralnego dnia. Szybko okazuje się, że po wypiciu mikstury Sannan faktycznie tracił nad sobą kontrolę. Stawał się żądną krwi bestią o czerwonych ślepiach i białych włosach. Stąd bez interwencji Okity/gdyby nie stracił w porę przytomności (= w zależności od wybranych opcji dialogowych), istniała spora szansa, że Chizuru mogłaby tego spotkania nie przetrwać.
A teraz ciekawostka historyczna: Oryginalny Yamanami Keisuke (czytane też jako Sannan Keisuke) również umiera dość młodo, od ostrza swojego dobrego przyjaciela – Okity, po tym jak zostaje zmuszony do popełnienia samobójstwa za próbę ucieczki z szeregów Shinsensgumi. Podobno w wyniku braku zgody na kolejne decyzje dowódcy, w tym zajęcie świątyni buddyjskiej i przerobienie jej na swoje nowe kwatery. Można więc powiedzieć, że twórcy gry nawiązali do tego wydarzenia, bo po przemianie w rasetsu Sannan, przynajmniej oficjalnie, „umiera” w oczach opinii publicznej. Nie może pokazywać się za dnia, nie może towarzyszyć w patrolach, ale zostaje dowódcą specjalnej jednostki Shinsengumi – składającej się tylko z rasetsu. Czyli takiego oddziału wampirów do najtrudniejszych, zwykle samobójczych misji.
Co, jak szybko się okazuje, bardzo mu odpowiada. Sannan może bowiem w spokoju prowadzić dalej swoje badania nad „potencjałem rasetsu” i nie czuje się już bezużyteczny, jako wojownik. Ba! Nowy power up w postaci wampirycznych mocy, pozwala mu nawet ochronić Chizuru, gdy do siedziby Shinsengumi wdziera się Kazama ze swoją paczką. Sannan bez problemu krzyżuje wtedy ostrze z pełnokrwistym demonem, a nawet dotrzymuje mu pola. Co jest chyba pierwszym, bardzo ważnym dla Chizuru momentem, w którym zaczyna na niego patrzeć nieco przychylniej.
Później bohaterowie rozmawiają jeszcze od czasu do czasu, ale ja wciąż odnosiłam wrażenie, że dziewczyna się go trochę bała. Zwłaszcza gdy widziała jak nagle, w niekontrolowany sposób, przemieniał się w swoją białowłosą formę albo gdy mówił zagadkami, zastanawiając się, co jeszcze może osiągnąć, po tym jak przekroczył granicę bycia człowiekiem… oraz wykazując dziwne zainteresowanie demonicznymi zdolnościami bohaterki.
Niestety, kolejne wydarzenia, doprowadzają do tego, że o śmierć ociera się następny z kapitanów Shinsengumi – Tōdō Heisuke. Chizuru ponownie jest przeciwna podawaniu mu „Wody Życia”, ale Sannan uważa, że to jedyna metoda, aby nie stracili cennego sojusznika i przyjaciela. Sam Heisuke, chociaż przeżywa przemianę, nie jest swoją nową sytuacją zachwycony. Jak doskonale wiemy z jego własnej ścieżki, uważał się odtąd za potwora. Zwłaszcza gdy na własnej skórze poczuł, czym naprawdę było łaknienie krwi. Trudno jednak jednoznacznie ocenić tą decyzję, bo podejrzewam, że wielu ludzi, stojąc przed wyborem „przemiana w rasetsu czy śmierć?”, wybrałoby to pierwsze. W końcu wolimy jakąkolwiek szansę przetrwania od niebytu.
Niemniej więź pomiędzy Chizuru i Sannanem zacieśnia się dopiero pod sam koniec „Kyoto Winds”. Dziewczynę niepokoi, gdy zastaje Sannana, brudnego od krwi, kiedy powracał z jakiejś misji. Podejrzewa nawet, że być może polował na ofiary, aby zaspokoić swoje pragnienie. Dopiero później okazuje się, że mężczyzna tak naprawdę zabijał szpiegów, czających się przy twierdzy. W trakcie ewakuacji z zamku, gdy umiera Inoe, Chizuru wpada bowiem w końcu na swojego ojca. Staruszek Kodo przez cały ten czas, gdy go poszukiwała, miał się świetnie i wraz z jej bliźniaczym bratem – Nagumo Kaoru, tworzyli sobie kolejne potwory w najlepsze. Co więcej, Kodo jest szczęśliwy, że odzyskał wreszcie swoją córkę, bo… potrzebuje jej krwi do eksperymentów. Zamierza więc w końcu zabrać ją, od tych „podłych Shinsengumi” i zjednoczyć rodzinkę w ramach swoich poronionych idei.
A na co to wszystko? Kodo wierzy, że rozwiąże problem rasizmu przez zamianę wszystkich w rasetsu. Dzięki temu na świecie nie będzie już ludzi i demonów oraz nastanie era pokoju… Cóż, jak wiadomo, z szaleńcem nie ma, co dyskutować. Co zaś się tyczy Kaoru, to standardowo, jak w każdej ścieżce, chce się on po prostu odegrać na siostrze za to, że jako kobieta-oni miała lepsze życie od niego. Nie ma więc nic przeciwko temu, żeby została skazana na cierpienie.
Przed tym podłym losem i wykolejoną rodzinką, Chizuru zostanie uratowana przez Sannana. Facet podążył jej tropem, bo już wcześniej coś podejrzewał (= scena z zabijaniem szpiegów), ale dopiero wysłuchanie zeznań Kodo pozwala mu dodać „dwa do dwóch”. Doktorek jednak tak durny nie jest. Wie, że do realizacji swojego szalonego planu będzie potrzebował sojuszników, więc proponuje Sannanowi współpracę. W zamian za pomoc w stworzeniu „świata pokoju”, Kodo zobowiązuje się dzielić z samurajem wynikami badań. Co być może pozwoliłoby mu kiedyś pokonać łaknienie krwi, odkryć pełen potencjał rasetsu, albo sposób na przywrócenie towarzyszom człowieczeństwa…
Na tym etapie nasz uroczy kapitan nie jest jednak jeszcze zainteresowany ofertą. Ochrania Chizuru i wspólnie wracają w szeregi Shinsengumi, aby odkryć, że bitwa przegrana, armie szoguna muszą się ewakuować z Kyoto, a Yamazaki przypłacił swoje oddanie życiem. Nie zdołali mu nawet podać mikstury, która przemieniłaby go w rasetsu, bo spóźnili się dosłownie o sekundy… To wydarzenie otwiera jednak MC oczy na fakt, że sprawa z „Wodą Życia” nie jest tak czarno biała, jak się jej początkowo wydawało. Że czasami, zwłaszcza gdy tracimy najbliższych przyjaciół, nie sposób tak łatwo wskazać, co jest dobre, a co złe.
Od sceny ze spotkania z porąbanym ojcem, Chizuru przepełniała wobec Sannana wdzięczność. To dlatego nie wahała się zaprowadzić go do byłego domu w Edo i pomóc w poszukiwaniu zapisków, jakie Kodo mógł po sobie zostawić. Ba! Kiedy mężczyznę zaczęło dopadać pragnienie krwi, to aby nie skazywać go na cierpienie, zaoferowała mu własną. Zupełnie jakby czuła, że chociaż tak spłaci zaciągnięty wobec niego dług. A co na to Sannan? Cóż, początkowo jest zaskoczony, ale to nie tak, by uwaga ładnej, młodej dziewczyny mu nie imponowała… Zaczyna nawet delikatnie z nią flirtować, pytając, czy podoba się jej w nowym mundurze, a także raz za razem podkreślając, jak zadziwia go jej naturalna dobroć.
Shinsengumi powodzi się jednak coraz gorzej, a w oddziałach dochodzi do kolejnych napięć. Sannan chce uczestniczyć w walce – to dlatego, w pierwszej kolejności został podobno rasetsu, ale Hijikata mu wciąż tego przywileju odmawia. Głównie dlatego, że nie chcą ujawniać przed sojusznikami Cesarza swojej atutowej karty, lecz gdy potem wychodzi na jaw, że ich przeciwnicy także korzystają z armii potworów, to Hijikata po prostu obawia się utraty kontroli. W końcu rasetsu łatwo wpadają w szał, potrafią mordować bezmyślnie cywilów, a nie o taką „wizję przyszłości Japonii” walczył ktokolwiek z nich.
Sprawy nie ułatwia fakt, że na ulicach dochodzi do serii podejrzanych morderstw. Hijikata ma słuszne powody, aby oskarżać o zbrodnie rasetsu z oddziałów Shinsengumi. W końcu widzieliśmy już coś podobnego w Kyoto, na samym początku fabuły. Niepokoi go również coraz bardziej uparta i agresywna postawa Sannana, który wciąż nie odpuszcza i zachwala zalety swojej nowej formy na placu boju. Wreszcie Hijikata tego nie wytrzymuje i nakazuje Heisuke śledzenie Sannana, by sprawdzić, czy to nie on stoi przypadkiem za zabójstwami. Tyle że Chizuru także postanawia się wmieszać, aby rzekomo przekonać samą siebie i znaleźć dowody świadczące o jego niewinności.
Między panami dochodzi do starcia i jedynie Chizuru opowiada się po stronie Sannana. Nawet znajdując go zakrwawionego nad jakimiś zwłokami, uważa, że musi kryć się za tym jakiś powód. I faktyczni tak jest. Dosłownie znikąd pojawia się bowiem Amagiri, który wyjaśnia, że za plecami dowództwa Shinsengumi zawiązali z Sannanem sojusz, aby pozbywać się „podróbek”. Głównie dlatego, że mężczyzna czuł się odpowiedzialny za eksperymenty prowadzone przez jego organizację, a nie był pewien, jak Hijikata zareaguje na potencjalną współpracę z oni.
Niedługo potem Sannan decyduje się nocą, wraz z rasetsu, którzy pozostali mu wierni, opuścić Shinsengumi na dobre. Przed swoim odejściem postanawia się jednak niezwykle czule pożegnać z Chizuru, którą za jej ciągłą wiarę i oferowaną, bezwarunkową pomoc, zdołał po drodze pokochać. Jak sam wyjaśnia, dziewczyna wciąż mu ufała, nawet gdy on sam przestał już dawno ufać sobie. To dlatego, gdy MC jeszcze śpi, składa na jej czole pocałunek i żałuje, że nie będą mogli zostać ze sobą dłużej…
A mi do tego momentu ścieżka bardzo się podobała. Niestety doktorek Kodo i Kaoru słyną z tego, że uwielbiają mi niszczyć fabułę. Nie inaczej było więc i tym razem, bo jak tylko się pojawiają, to cała logika scenariusza leci na łeb i szyje. Ale po kolei!
Chizuru także opuszcza Shinsengumi, bo decyduje się podążyć za Sannanem. Gdziekolwiek on jest. Z pomocą przychodzą jej księżniczka Sen i Kimigiku, które zauważają po prostu, że ich przyjaciółka musiała się zakochać w inteligentnym samuraju, bo inaczej nie byłaby mu przecież tak oddana. Ponieważ w interesie demonów leży powstrzymanie produkcji rasetsu – które wciąż uważają za podróbki – to dziewczyny razem udają się na poszukiwanie Kodo.
…no i wpadają, jak śliwka w kompot, na pierwszą armię potworów, co sprawia, że muszą się rozdzielić. Tak, ich kompetentna postawa nie trwała długo. Chizuru udaje się jednak osiągnąć to, o czym marzyła. Zostaje znaleziona przez Sannana, który ją ucisza i zabiera ze sobą, wciąż nie rozumiejąc, dlaczego bohaterka zdecydowała się za nim podążyć. Okazuje się, że przez ten cały czas mężczyzna prowadził badania nad rasetsu i zrozumiał, że nigdy nie uda mu się ich ukończyć, jeśli będzie znajdował się pod kapciem Hijikaty. Na wieść o podłej śmierci Kondo, jakoś za specjalnie nie zareagował, co dla mnie było dużym rozczarowaniem. Opowieść zupełnie bowiem oddaliła się od problematyki, jaką była burzliwa historia Shinsengumi, a skupiła na znacznie słabszych wątkach nadnaturalnych.
Aby jednak dodać całości jeszcze więcej dramatyzmu, Sannan zabiera MC do… Kodo. Tak, jej szalonego ojca. Niby dlatego, że panowie zaczęli razem współpracować. Zrozpaczona, zdradzona Chizuru nie potrafi się pogodzić z tym, że mężczyzna wybrał badania nad rasetsu, nad lojalność wobec byłych towarzyszy. A jak jeszcze zabija na jej oczach Tōdō Heisuke, to spodziewałam się, że już w ogóle go znienawidzi. Ale tak się nie staje. Zamiast tego Kodo zamyka córkę w zamku, rzekomo po to, aby Sannan przekonał ją do współpracy, co absolutnie nie miało sensu, bo potem dowiadujemy się, że i tak planowali wycisnąć z niej krew, jak z gąbki… no to po co w ogóle było im jej przyzwolenie w takim razie? Aby czuć się z tym lepiej moralnie? WTF?
Chizuru żali się w międzyczasie Sannanowi, że bardzo się nim rozczarowała, ale wciąż go kocha. Nie ma znaczenia, że jest rasetsu, kawałki z ciała Heiskue pewnie wciąż są na jego ostrzu i nie przekonuje ją nawet to, gdy mężczyzna próbuje jej swoimi bliznami uświadomić, jak niewiele czasu mu zostało. Że niedługo przemieni się w proch, co było losem każdego rasetsu, bo swoją moc dostawali jakby „na kredyt”. Dla niej wizja wspólnej ucieczki i zamieszkania gdzieś razem dalej była aktualna, choć ja na jej miejscu, nie otrząsnęłabym się pewnie tak szybko, wiedząc, że mój love boy właśnie zarżnął z zimną krwią swojego niedawnego przyjaciela… Ale cóż poradzić? Siła wybaczania bohaterek otome jest legendarna. (No i może nigdy nie lubiła Tōdō? XD).
Na szczęście dla MC wszystko okazuje się intrygą. Heisuke tak naprawdę przeżył i nawet pojawił się podczas walki końcowej, aby wspólnie zmierzyć się u boku Sannana z antagonistami. Podobnie jak Sen i Kimigiku. Nie będę jednak ukrywała, że nie odczuwałam radości z tej sceny, bo to wszystko zrobiło się dla mnie bardzo dziwne. Rasetsu, którzy wspierali Sannana, rzucili się na armię doktorka, on sam przemienił się w potężniejszą wersję oni, ale też mu to nic nie dało, a Kaoru tylko utyskiwał, że miał zostać liderem klanu Yukimura i stracił swoją wielką szansę… Nagle Chizuru postanowiła osłonić ojczulka, ale ten i tak został śmiertelnie ranny. Wszystko po to, by ten sam wariat, który chciał zrobić z niej źródło do pobierania krwi, zmienił w finale zdanie i zdradził zakochanym, że istnieje sposób na odwrócenie procesu przemiany w rasetsu. Muszą jednak udać się w celu znalezienia odpowiedzi daleko na Zachód. Do krainy znanej jako „Europa”, bo to stamtąd pochodzą wampiry, których krew użyto do stworzenia „Wody Życia”. Cóż, jeśli te światy – jak podejrzewam – są faktycznie połączone z uniwersum „Code: Realize”, to może być nieciekawie, bo tam już dawno doszło do eksterminacji krwiopijców :P. Zaciekawionym polecam zwłaszcza ścieżkę Van Helsinga.
A skoro tak, to Chizuru i Sannan udają się razem w podróż. Trafiają nawet do miejsca, gdzie panuje straszliwa zima… oni chyba do tej Europy szli na piechotę przez Rosję? A w takim razie jak pokonali wodę? W każdym razie, tak jak zawsze marzyli, są w końcu razem. Nie muszą się już martwić ani o problemy Shinsengumi, ani Japonii, ani o cokolwiek – bo choć przyszłość przed nimi jest niepewna, to mają swoje wsparcie.
W nieszczęśliwych zakończeniach, których jest całkiem sporo, sprawa wygląda bardzo podobnie: Sannan praktycznie zawsze umiera, bo albo przegrał pojedynek, albo skończył mu się czas i zamienił się w proch, albo Chizuru została przez kogoś zamordowana. Nie ma się więc co nad nimi długo rozpisywać, bo szczerze powiedziawszy, nie było w nich nic interesującego.
No to czas na podsumowanie! Nie sądziłam, że polubię Sannana. Jak napisałam we wstępie, był dla mnie zawsze postacią podobną do Kodo, czyli nie dostrzegałam w nim materiału na love interest i odrzucał mnie obłędem. W swojej własnej ścieżce pokazał się jednak nieoczekiwanie z lepszej strony i wzbudził u mnie więcej sympatii niż np. taki Shinpachi. Może dlatego, że był tak inny od pozostałych wojowników? Wygadany, spostrzegawczy, wykształcony… Nie tylko świetnie posługiwał się bronią, ale potrafił też spojrzeć na różne kwestie z szerszej perspektywy. Nie był również tak fanatycznie wpatrzony w Kondo, Hijikatę i Shinsengumi, jak niektórzy z bohaterów, co także stanowiło miłą odmianę. A na plus dodam, że usprawiedliwiono także niektóre z jego „antagonistycznych” decyzji, np. w tej wersji Sannan poświęca się badaniu rasetsu, nie tylko ze względu na zwykły egoizm, ale też chęć rozwiązania problemu, który na świat sprowadzili sami Shinsengumi. Co więcej, sam, w swoim własnym przypadku, nie sięgnął po „Wodę Życia” od razu, ale stało się to dla niego pewną ostatecznością. Wiemy więc przynajmniej tyle, że nie pragnął po prostu potęgi, ale powrotu do stania się pełnoprawnym bushi.
Podobały mi się również jego scenki z Chizuru. Zwłaszcza ta z pożegnaniem, która była aż nieoczekiwanie urocza. W bardzo wiarygodny sposób przedstawiono, dlaczego zakochał się w tej upartej, pełnej poświęcenia dziewczynie, więc całemu romansowi kibicowało się bardzo przyjemnie.
Mam jednak zastrzeżenia do samej walki końcowej. Zwłaszcza momentu, w którym Kodo decyduje się nagle, ni z gruchy, ni z pietruchy, na ujawnienie sekretu i pomoc swojej przybranej córce. Spodziewałabym się raczej, że po przegranej, zabierze taką tajemnicę ze sobą do grobu, aby jeszcze Sannanowi dopiec. W końcu nic nie wskazywało na to, by darzył Chizuru jakimkolwiek ojcowskim uczuciem, po tym jak ją porwał, porzucił i planował potraktować, jak przedmiot, ale oh well… Siła miłości protagonistek otome potrafi nawet nawrócić najgorszych palantów! No, a że ogólnie nie lubię takich naiwnych rozwiązań fabularnych, to lekko mnie to jednak zirytowało… A Was? Zachęcam do komentowania!