Projekt ostatniej z postaci z „Kitty Love” podobał mi się najmniej, więc szczerze powiedziawszy, nie spodziewałam się wiele po tej ścieżce, bo już pozostałe opowieści przekonały mnie, że są bardzo schematyczne. Tymczasem, ku swojemu zaskoczeniu, zdecydowanie najcieplej odebrałam właśnie finalną historię, bo ścieżkę Saijou należy również uznać za kanoniczną. To z niej dowiemy się wreszcie, co naprawdę spotkało bohaterkę i ma chyba najbardziej słodko-gorzki finał. Co samo przez się stanowiło miłe odejście od wcześniejszego szablonu.
Przypomnijmy, że Shinoda Honoka to młoda dziewczyna, która pracuje w kwiaciarni. MC czuje pewnego rodzaju wypalenie zawodowe i rozczarowanie stagnacją w życiu. To dlatego pewnego dnia żali się w parku, napotkanym kotom, że zazdrości im ich wolności. Bohaterka nie spodziewa się jeszcze wtedy, że jest podsłuchiwana, a jej nieostrożnie wypowiedziane życzenie obróci się przeciwko niej. Oto dziwny, różnooki kocur rzuca na naszą protagonistkę potworną klątwę. Za dnia: będzie ona w ciele człowieka, ale nocą: zamieni się w kotkę. Aby przełamać czar, dziewczyna będzie musiała obdarować kogoś pocałunkiem prawdziwej miłości, ale cały problem polega na tym, że Honoka nie zna nikogo, kto byłby jej na tyle bliski, a czas upływa. Im bowiem bardziej zwleka ze zdjęciem klątwy, tym chwile, które spędza pod postacią kota, wydłużają się, aż wreszcie może na zawsze utracić swój ludzki kształt.
Oczywiście, dziewczyna jest tym wszystkim szalenie przerażona, ale znajduje sobie nieoczekiwanie sojusznika. Jednym z klientów odwiedzających kwiaciarnie jest słynny mistrz ikebany – Narumi Saijou. To on pierwszego dnia zaopiekuje się przerażoną kotką: kąpie ją, opatruje rany, które zadały jej inne zwierzęta, karmi… Honoka szybko więc przekonuje się, że chociaż jej sytuacja dalej jest straszna, to przynajmniej wciąż może liczyć na pana Saijou. Stąd odwiedza go coraz częściej, przesiaduje u niego w rezydencji i uczy się coraz więcej na temat kwiatów. Z czasem zaś dochodzi do wniosku, że takie życie nie jest w sumie nawet złe. Że jeśli nie będzie mogła odmienić swojego losu, to bycie zwierzątkiem Saijou mogłoby jej całą tą sytuację jakoś osłodzić. Zwłaszcza że dzięki niemu dowiaduje się bardzo wiele o kwiatach, co wykorzystuje w późniejszej pracy i odnajduje w sobie ponownie utraconą pasję.
Niestety, sprawa z klątwą nie jest tak prosta, jak mogłoby się wydawać. Honoka ponownie spotyka tajemniczego kocura, który popędza ją, aby coś zrobiła ze swoim stanem. Co więcej, pan Saijou zaczyna się od niej dziwnie dystansować. Zupełnie, jakby coś bardzo ciążyło mu na sercu. Spostrzegawczy gracze z pewnością już dawno domyślili się, że miły mężczyzna i wredny, magiczny kocur to tak naprawdę jedna i ta sama osoba. Dopiero jednak wyznanie pana Saijou w pełni wyjaśnia nam, co w zasadzie wydarzyło w jego przeszłości i dlaczego MC padła ofiarą klątwy. Zresztą, również Honoka stała się wobec swojego ulubionego mistrza bardzo podejrzliwa, gdy odkryła, że praktycznie nikt, ani jej szef, ani policja, ani sąsiedzi nie mają świadomości jego istnienia! Zupełnie jakby od razu znikał z ich pamięci. Podobnie jak tajemnicza, stara rezydencja, którą zamieszkiwał.
Okazuje się, że dawno, dawno temu Saijou był po prostu… zwykłym kotem. Miał właściciela, którego bardzo kochał, ale ten poświęcił się całkowicie przypodobaniu jakiejś kobiecie. To dlatego pracował coraz więcej i ciężej, aż w pewnym momencie zmarł z osamotnienia i wyczerpania, bo jego wybranka i tak została kochanką kogoś bogatszego i bardziej wypływowego od niego. To przekonało Saijou, że ludzkie samice są okrutne i nieszczere. Że zasługują tylko na karę. Gniew przemienił go w kolei w ayakashi – czyli znanego z folkloru nekomatę, który wykorzystywał odtąd swoje duchowe moce do zemsty, a Honoka była po prostu jedną z jego ofiar. Saijou obserwował ją bowiem od jakiegoś czasu i był przekonany, że skoro otacza ją tyle mężczyzn, to szybko da sobie radę z klątwą, bo rozkocha kogoś w sobie i porzuci. Kiedy jednak odkrył, jaka jest nieporadna i serdeczna, to otoczył ją opieką, która w naturalny sposób ewoluowała w coś silniejszego.
W pozytywnym zakończeniu: Honoka nie tylko nie boi się Saijou, ale gdy ten przed nią ucieka, próbuje mu nawet uratować życie. Wydaje się jej, że kot może zostać potrącony przez nadjeżdżający samochód, więc wypycha go spod kół, sama odnosząc przy tym obrażenia. Przerażony Saijou zabiera ją wtedy do posiadłości, aby ją wyleczyć. Wyznaje przy okazji, że chyba się w niej zakochał, ale nie wie, co z tym faktem zrobić, bo przecież jest tylko nieśmiertelnym potworem. Dziewczynie to jednak nie przeszkadza, a pocałunek prawdziwej miłości zdejmuje z niej wreszcie klątwę. Tym sposobem zakochani zamieszkują razem, w apartamencie Honoki i odtąd są nieodłączni. Co prawda jako kocur Saijou wpada w full tsundere mode i bywa dla MC bardzo nieprzyjemny, ale widać, że się o nią troszczy, a nawet bywa zazdrosny. Pilnuje by wywiązywała się z obowiązków w pracy, by się nie spóźniała, zapewnia ochronę i zabiera na randki. (Brrr! Przypomniał mi się Mona z „Persony 5”, który ciągle opieprzał Jokera i kazał mu chodzić wcześnie spać do łóżka XD).
W neutralnym zakończeniu: Saijou wyznaje, że w pewnym momencie cieszył się z takiego obrotu rzeczy i niezaradności MC, bo uznał, że jeśli zamieni się ona na zawsze w kota, to będzie mógł ją sobie w ten sposób zatrzymać. Ponieważ sam potem nie może sobie swojego egoizmu i okrucieństwa wybaczyć, to ucieka, a chociaż Honoka próbuje go całymi miesiącami odnaleźć, to nigdy jej się już to nie udaje. Tyle z tego dobrego, że przy ostatnim pożegnaniu, zdjął z dziewczyny klątwę i przywrócił wszystko do stanu sprzed swojego pojawienia się w jej życiu, aby chociaż tak, ostatni raz, zrekompensować jej cierpienia, na jakie ją naraził.
I muszę przyznać, że chociaż sama tajemnica nie była jakoś szczególnie odkrywcza czy powalająca, to szalenie podobał mi się klimat grozy, jaki pojawił się w końcówce opowieści. Gdy Saijou opowiada o swojej zemście i gniewie. Również ten mniej różowy happy ending bardzo pasował mi do tej pary. Różniło ich bowiem wszystko: od charakteru, po rasę, wiek i poglądy… tym logiczniejsze, że nie dogadywali się od razu cudownie i że było przed nimi jeszcze wiele przeszkód do pokonania. Czy polecam tę ścieżkę? Zdecydowanie tak! Była zabawna, kiedy powinna i niepokojąca na przemian. Trudno też było nie polubić obu bohaterów, bo ich antagonizm bardzo naturalnie przerodził się potem w przyjaźń. Może nie jest to jakiś warsztatowy majstersztyk, bo cała ścieżka jest szalenie króciutka, ale przyjemnie spędziło mi się przy niej czas i uważam, że scenarzyści nie zmarnowali tutaj żadnej ze scenek.
Miejsce w rankingu: 1. Żadna niespodzianka, bo to zasadniczo ścieżka kanoniczna. Podobał mi się również klimat 8 rozdziału, który przypominał nieco nastrój rodem z „Kaidanu” albo filmów grozy o ayakashi. Przez moment, w tej wesołej, obyczajowej opowiastce zrobiło się nawet strasznie. Tym większe brawa dla twórców, że udało się im tak ładnie zbudować napięcie, mając tak krótki scenariusz.