Historie w „Hakuoki” dzielą się na takie, w których dominują motywy historyczne lub fantastyczne. Opowieść Okity zalicza się do tych drugich, bo częściej będziemy spotykać tu demony i moce nadnaturalne niż w wątkach pozostałych panów. (Zwłaszcza w drugiej części). I może dlatego zawsze miała dla mnie trochę zmarnowany potencjał? Nie zrozummy się jednak źle. Osobiście lubię fantasy, bo się na nim wychowałam. Ogólnie jednak miałam wrażenie, że przy tak ciekawej, bo złożonej postaci, z wystarczająco poważnym problemem i o niezwykłych umiejętnościach, scenarzyści nie stanęli na wysokości zadania. Okita Sōji to bowiem tak naprawdę mały, osamotniony chłopiec w ciele groźnego samuraja. W jego historii ponownie będzie przewijał się motyw poczucia braku wartości, ściśle powiązany z backstory mężczyzny. To również jedna z tych bardziej „dotykalskich” ścieżek, bo jak już Okita uwolni swoje emocje, to będzie miał trudności, aby się od ukochanej odkleić.
Cofnijmy się jednak do „Kyoto Winds”, czyli samych początków opowieści. Młoda dziewczyna, o domyślnym imieniu Chiruzu, staje się przymusowym „gościem” tamtejszych oddziałów policji – czyli Shinsengumi. Składająca się z roninów, farmerów i wszelkiej masy wyrzutków organizacja była sojusznikami shoguna i pilnowała w jego imieniu porządku w mieście. Pech jednak chciał, że pewnej nocy, Chizuru zobaczyła coś, czego nie powinna. Samurajowie w błękitnych haori zasiekali nocą, na ulicach potwory, które nosiły to samo odzienie co oni… Tak MC dowiedziała się o istnieniu rasetsu – ludzi, którzy pod wpływem „wody życia” zamieniali się w monstra, ale zyskiwali też niewyobrażalną potęgę. Co miało dla niej znaczenie tym istotniejsze, iż to właśnie w poszukiwaniu swojego ojca lekarza – i twórcy „wody życia” – dziewczyna udała się w podróż z Edo do Kyoto w stroju chłopaka.
Tym sposobem Chizuru staje się niejako więźniem Shinsengumi, którzy mają nadzieję przy jej pomocy zlokalizować kryjówkę Kodou. Niestety, na niewiele się to zdaje, bo czas upływa, nowe informacje się nie pojawiają, a dziewczyna coraz bardziej przyzwyczaja się do życia w koszarach i to do tego stopnia, że zaczyna towarzyszyć wojownikom w patrolach, by rozpytywać o ojca na mieście.
Początkowo jej relacje z Okitą są zatem bardzo napięte. Facet jak mantrę będzie powtarzał zdanie, że jeśli tylko Chizuru da mu powód do podejrzeń, to pozbawi ją życia. Spróbuje uciec? To samo. Będzie sprawiać organizacji problemy? Patrz wyżej. Stąd dziewczyna nie ma zbytnio powodów, aby poszukiwać jakoś specjalnie jego towarzystwa, choć nie są znowu sobie aż tak odlegli wiekiem. Co więcej, Okita jest jednym z najlepszych instruktorów i najsilniejszych kapitanów w organizacji. To dlatego nosi przydomek „Ostrza Shinsengumi” i słynie z tego, że bez mrugnięcia okiem zabije każdego wroga Kondou.
Im jednak Chizuru poznaje go bardziej, tym częściej odkrywa, że w sumie Okita jest dość… dziecinny. Jasne, budzi postrach na polu walki, ale prywatnie często obraża się jak gówniarz, jest zazdrosny o uwagę dowódcy, którego kocha jak ojca (i dlatego zdaje się rywalizować z Hijikatą) i w sumie źle znosi krytykę. Widać to zwłaszcza w scenie, gdy do siedziby przybywają okoliczne dzieciaki, aby się z Sōjim nieco pobawić. Ten jednak obraża się na swoich kilkuletnich kolegów, gdy ci mówią o Kondou, że ma głupią twarz… no to, co robi? To, co na jego miejscu zrobiłby każdy dorosły! Tłumaczy dzieciom, że… a nie, czekajcie, w żadnym razie! Nic nie mówi, tylko unosi dzieciaka w powietrze, udając że to część zabawy, a potem trzyma go w górze tak długo, aż ten zacznie płakać i przepraszać ku absolutnej konsternacji Chizuru. A potem, strofowany Okita, jeszcze się fochuje, że przecież nie mieli prawa tak mówić o wspaniałym dowódcy… 。゚( ゚^∀^゚)゚。
Przykładów takich zachowań znajdziemy w fabule całe mnóstwo. Są jednak sensownie umotywowane – o czym dowiemy się znacznie później, w drugiej części gry, gdy facet nie będzie miał już oporów mówić o swojej przyszłości. Jako kilkuletni chłopiec Sōji został w zasadzie do dōjō podrzucony. (Ta część fabuły jedynie luźno opiera się na biografii prawdziwego Okity). Wynikało to z tego, że szybko stracił rodziców, a jego starsza siostra została w pospiechu wydana za mąż. Nie miała więc zbytnio, co ze swoim bratem począć, a przy ich samurajskim statusie ścieżki kariery też mieli ograniczone. To dlatego dzieciak skończył w sumie w szkole, pełnej dorosłych wojowników i różnych zainteresowanych kenjutsu typów, którzy bynajmniej nie traktowali go życzliwie. Okita często był zaczepiany, bity i prześladowany. Na dodatek czuł się wówczas niewyobrażalnie samotny i porzucony. Stąd wyrobił w sobie przeświadczenie, że tak naprawdę nikogo nie obchodzi czy żyje, czy nie, aż los skrzyżował wreszcie jego drogę z Kondou Isami, który roztoczył nad dzieciakiem swoistą opiekę. Trenował go, a wieczorami czytał mu znane chińskie dzieła, jak „Opowieść o Trzech Królestwach”, dzięki czemu Okita nie czuł się wreszcie tak samotny. Zresztą, szybko okazał się swoistym geniuszem. Praktycznie błyskawicznie zrobił w dōjō karierę, sam zostając instruktorem, a nawet opracowując kilka własnych, niezwykle niebezpiecznych technik…
To dlatego, dla Okity, pomoc w spełnieniu marzenia Kondou była w zasadzie wszystkim. Wierzył, że tylko dowódca go potrzebuje i tylko dla niego jego istnienie ma jakieś znaczenie. Co do reszty Shinsengumi… to samuraj nie był jakoś z nimi szczególnie związany. Nie bardzo obchodziło go bushidou, podniesienie swojego statusu (w odróżnieniu od np. Hikaty, Sōji wywodził się przecież od początku z rodziny wojowników), ani przemiany zachodzące w Japonii, aby martwić się, czy popieranie shogunatu ma jakikolwiek sens. Nic zatem dziwnego, że postrzeganie się jako bezwolne ostrze przychodziło mu tak łatwo i nie skłaniało do większych refleksji (jak np. Saito). Nope, Okita chciał tylko mieć wartość w oczach Kondou – którego wielbił tak bardzo, że kopiował nawet jego fryzurę. (Kolejny przykład swoistego zdziecinnienia i tajemnica, którą zdradził Chizuru w przypływie dobrego humoru).
Niestety, ten młody człowiek, faktycznie miał bardzo złą karmę, bo życie nie było dla niego zbyt łaskawe. Podczas akcji z atakiem na roninów spiskujących w Ikedaya, Okita krzyżuje po raz pierwszy ostrza z Kazamą Chikage (tajemniczym sojusznikiem Satsumy, który pochodził z rasy oni). To właśnie wtedy mężczyzna nie tylko de facto przegrywa pojedynek, ale również traci przytomność, wypluwając z siebie morze krwi.
Przez długi czas Okita próbował bagatelizować swój pogarszający się stan zdrowia, obarczając winą za wszystko zwykłe, przeciągające się przeziębienie. Wkrótce jednak, po wizycie doktora Matsumoto (kolejna ciekawa, historyczna postać – medyk shogunatu i pasjonat fotografii), stało się jasne, że jego przypadłość jest dużo poważniejsza niż podejrzewano. Podsłuchując rozmowę Okity z lekarzem, Chizuru dowiaduje się, że Okita zachorował na gruźlicę, co w ówczesnych wiekach oznaczało w zasadzie wyrok śmierci. (Nawet dzisiaj gruźlica potrafi czynić ogromne szkody, bo rozprzestrzenia się bardzo szybko – z człowieka na człowieka – i stąd wprowadzono obowiązek szczepienia przed jej podstawowymi formami).
I to mniej więcej po tym wydarzeniu akcja opowieści o jednym z najsilniejszych Shinsengumi przeniesie nas z pola bitwy do różnych wersji sypialni chorego, gdzie spędzimy 80% czasu. Pomimo bardzo zgryźliwego i czasami nieprzyjemnego sposobu bycia pacjenta, Chizuru postanowi nie odstępować Okity na krok, nawet kosztem własnego zdrowia. Będzie dbała o to, by odpoczywał, zmuszała do jedzenia i karmiła (gotując nawet ulubione potrawy, by go przekupić – gdy znowu zachowywał się jak dziecko), czy to po prostu dotrzymując towarzystwa rozmowami. A chociaż MC cieszyła się, że może być dla niego w jakimś stopniu przydatna, to Okita uparcie traktował ją wtedy jeszcze jak potencjalnego wroga i gasił każdy jej entuzjazm przypominaniem, że nic dla niego nie znaczy.
Wspominałam jednak, że w tej ścieżce prym wiodą wątki nadprzyrodzone i to – niestety – prawda, bo demoniczni antagoniści nie dali o sobie zapomnieć. Dla odmiany dostajemy tym razem w miarę racjonalną wersję Kazamy (jak Chizuru traci w jego oczach wartość, to ma na nią już wylane) i Kodou (w sensie dalej tworzy armię rasetsu, by pomścić klan Yukimura, ale przynajmniej ma mniej epizodów maniakalnego śmiechu podrzędnego villiana), bo na scenę wkracza nowy przeciwnik – Kaoru. A ja nie będę ukrywać – nienawidziłam typa. Praktycznie w większości gier od Otomate pojawia się jakaś figura brata. Ze wszystkich, których poznałam – a niektórzy byli dość buraczani albo też dążyli do zemsty na siostrze, Karou był zdecydowanie najgorszy.
Ten młody demon jest bliźniaczym bratem protagonistki i tak jak ona, jednym z trójki jedynych ocalałych oni z klanu Yukimura, który został wyrżnięty przez ludzi w zemście za odmówienie brania udziału w wojnie. Chizuru trafiła wtedy pod opiekę do Kodou i ukrywali się w Edo, zaś Kaoru został wysłany do klanu Nagumo, który był bardzo rozczarowany faktem, że nie dostał w tym układzie cennej samicy. To dlatego, cytując Kaoru, „próbowali na nim w gniewie różnych rzeczy, ale czego by nie robili, nie mógł przecież zmienić swojego ciała”. Hmmm… Jak tak sobie przypominam jedynego przedstawiciela tego klanu ukazanego w grach – Shiyuu z „Demons’ Bond” – to nie brzmi jak zbyt radosna perspektywa, być pod opieką tych wariatów. Ale, w sumie, dlaczego dziedzic Yukimura trafił do wyklętego klanu spoza Sojuszu Oni…? …Co tam się politycznie odstawiło? Niemniej nic dziwnego, że chłopak w efekcie nienawidził zarówno ludzi – za pozbawienie go rodziny, siostry – za to, że jako kobieta miała większą wartość od niego i przeszedł z tego powodu piekło i Sojuszu Oni z klanem Kazama i Yase na czele, bo odmówili im pomocy. (Chciałbym kiedyś, w jakimś dodatku, usłyszeć wersje Sen – dlaczego w sumie wypieli się na Yukimura?).
Kaoru będzie się więc pojawiał w fabule dosłownie znikąd, by torturować Chizuru od czasu do czasu i sycić się jej cierpieniem. Podczas jednej z takich wizyt zmanipuluje Okitę i nakłoni go do wypicia „wody życia”, aby ten zamienił się w potwora, a potem znowu schowa się pod jakimś kamieniem. A wszystko po to, by przez moment dać im nadzieję, że chociaż powstrzymali dzięki temu gruźlicę – co okazało się kolejnym z jego licznych kłamstw.
W efekcie Okita staje się rasetsu, może znowu walczyć, ale jego ciało marnieje jeszcze szybciej. W zasadzie w każdym bad endingu, na różnym etapie fabuły, po prostu traci poczytalność i zabija Chizuru. Facet i tak uważa, że to była dobra decyzja i niewielka cena, bo może znowu pomagać Kondou. Tyle że dowódca zostaje niedługo potem postrzelony w ramię i zabrany z pola bitwy, a zaślepiony zemstą Sōji rusza nocą na miasto, by zasiekać w gniewie kogo popadnie. Jego zdaniem każdy z wrogów mógł właśnie być tym, który podniósł rękę na jego ukochanego ojca i gdyby nie odwaga i determinacja Chizuru, żeby go powstrzymać (nawet ryzykując to, że samuraj ją również zgładzi), Okity nie udałoby się obudzić z tego morderczego transu.
Niedługo później Tokugawa ucieka do Edo, porzucając walczących po swojej stronie sojuszników, a Shinsengumi nie pozostaje nic innego, jak udać się za nim. Staje się jednak oczywiste, że powoli przegrywają całą wojnę i ich siły najzwyczajniej się kruszą pod wpływem tak licznych porażek… Okita i Chizuru zatrzymują się wtedy pod opieką doktora Matsumoto. I – powiem szczerze — zaskoczyło mnie, że zachowanie Sōjiego w drugiej części gry jest tak bardzo odmienne. Niby mam świadomość, że pomiędzy poszczególnymi rozdziałami potrafi być przeskok nawet kilkumiesięczny, a fabuła rozciąga się na kilka lat, ale i tak jego nagłe zauroczenie Chizuru było dość zaskakujące. Dziewczyna staje się bowiem dla niego kimś, od kogo nie potrafi się wręcz odlepić. Okita powtarza z dumą, że musi być w nim szalenie zakochana, skoro podąża za nim dosłownie wszędzie i jest mu tak oddana. (Przykład: gdy próbowała go powstrzymać w Kyoto czy gdy dotrzymała wszystkich tajemnic, które jej zdradził). Cierpliwiej więc znosi jej opiekę, wymusza ciągłe pocieszanie, zabawianie rozmową, opowiada jej wreszcie o swojej przeszłości i … pije jej krew.
Tak, jeśli chcemy zobaczyć szczęśliwe zakończenie, to musimy poić Okitę demoniczną hemoglobiną Chizuru, bo inaczej facet straci poczytalność. Co więcej, nadnaturalnie silne ciała oni mają podwyższone zdolności regeneracyjne, więc ogólnie, odbija się to dobrze na jego stanie zdrowia. Zadowolony, uspokojony i zakochany samuraj grzecznie czeka aż będzie na tyle zdrowy, by dołączyć do ukochanego Kondou, ale tak się nigdy nie staje.
Parka dowiaduje się, że dowódca Shinsengumi został pochwycony, porzucony przez Hijikatę i ścięty, chociaż prosił swoich wrogów o przywilej samurajskiej śmierci – czyli możliwość popełnienia seppuku. Jakby tego było mało, Kaoru również objawia się ponownie, aby wlać do gardła Chizuru „wodę życia”. W efekcie dziewczyna także przemienia się w potwora, ale w odróżnieniu od Okity decyduje się walczyć z głodem krwi i nie ulegać instynktom. (Co jest warunkiem wymaganym, aby otrzymać happy ending – chociaż polecam przynajmniej raz wybrać inną opcję dialogową, by otrzymać CG z Chizuru pod postacią oni, czyli z białymi włosami i rogami, w ramach ciekawostki).
Nie wiem, czy w jakiejkolwiek innej ścieżce bohaterowie mieli aż tak przerąbane… Nic zatem dziwnego, że nie bardzo wiedzieli, co ze sobą począć. Okita chciał się spotkać z Hijikatą, nie będąc nawet pewnym, czy nie będzie próbował go w gniewie zabić. (Skończyło się tylko na jednym ciosie). Potem jednak decydują się, że może w sumie warto udać się do dawnej wioski Yukimura, gdzie podobno przebywa papcio Kodou, aby poszukać sposobu na odwrócenie efektów „wody życia”? Oboje nie są jednak zbyt optymistycznie nastawieni i próbują po prostu cieszyć się każdą chwilą, którą dzielą. Może dlatego jesteśmy bombardowani taką ilością CG z okazywaniem czułości. Okita cały czas wychwala swoją ukochaną, obejmuje, skrada pocałunki i dziękuję, że dzięki niej zaczął w ogóle myśleć o czymś takim jak przyszłość. Wcześniej uważał się tylko za „Ostrze Shinsengumi” i nie obchodziło go ani kogo zabija, ani co się z nim stanie. Teraz zaczyna zaś powoli planować takie rzeczy, jak np. gdzie w zasadzie zamieszkają po tym wszystkim?
Co ciekawe, Okita wydaje się też przekonany, że pomimo deklaracji miłości, Chizuru kiedyś go zostawi. (W końcu wszyscy tak robili w przyszłości…). Szczególnie gdy już się nim znudzi albo straci do niego cierpliwość. Nie jest jednak pewien, czy sam będzie w stanie pozwolić jej wtedy odejść. Możemy więc zaobserwować, że odkąd stracił Kondou, jego uzależnienie od obecności dziewczyny przybrało na sile. Zupełnie jakby przekierował wszystkie uczucia, którymi wcześniej darzył też dowódcę, na jeden cel. Nie ma co się jednak temu zbytnio dziwić, bo jeśli tak się zastanowimy, to on faktycznie nikogo nie miał. To Chizuru pocieszała go, gdy przerażony Okita zastanawiał się, co się z nim teraz stanie. Gdyby został wykopany z Shinsengumi, to w zasadzie nie miał gdzie się podziać. Nie miał żadnego majątku ani dokąd wracać, a w oczach wielu ludzi były kapitan wilków z Mibu to w zasadzie zdrajca… Prawdopodobnie skonałby więc w jakimś rynsztoku, jeśli gruźlica nie dopadłaby go pierwsza. Przecież to nie tak, że byłby wtedy w stanie pójść do kogoś na służbę czy zwalić się siostrze na głowę.
Na miejscu – w wiosce Yukimura – dochodzi do finalnego starcia z Kaoru. Nie mam pojęcia, dlaczego ten wariat był przekonany, że siostra do niego dołączy w tworzeniu armii rasetsu i podbijaniu Japonii, po tym, co jej zrobił. Jasne, niby Chizuru odzyskała wspomnienia z rzezi na jej wiosce, ale to nie tak, że zapałała do brata automatycznie miłością. Niemniej walka między Okitą a Kaoru i tak jest dość wyrównana, stąd niepowiedziane, że skończyłaby się wygraną człowieka, gdyby nie interwencja Kodou. Demon poświęca się, aby osłonić przed zabójczym ciosem przybraną córkę, a to daje Okicie sposobność, aby uwolnić nas od Kaoru raz na zawsze. Poważnie, ja mam bardzo rzadko tak, że nie lubię jakiejś postaci na poziomie prawie personalny, szczególnie antagonistów, bo rozumiem ich funkcje w fabule, ale tego pacana nie trawiłam. Może dlatego, że był taki przerysowany i przy tym cudacznie wprowadzony do fabuły? Te jego pojawianie się, aby co jakiś czas podręczyć Chizuru, tylko mnie irytowało, a nie np. ciekawiło jako odbiorcę. Nie potrafiłam też mu współczuć, bo nie zadbano o to, by przedstawić go nam w żaden empatyczny sposób. Jak zauważył – o dziwno, bo niesłynący z filozofowania – Okita, masę ludzi spotyka na świecie, każdego dnia, potworne gówno, ale nie każdy z nich zamienia się potem w maniakalnego potwora.
W finale, parce udaje się odwrócić efekt „wody życia” i powrócić do stanu wyjściowego. Nie bardzo obchodzi ich przy tym porażka Shinsengumi, bo od początku w tej ścieżce nie byli z nimi zbyt związani. Okita dalej cierpi przez gruźlicę, ale przynajmniej spędzają odzyskany czas razem. Na jakiejś uroczej łączce, przed jakimś domkiem… (Chociaż cholera wie gdzie, jak się go dorobili i skąd mieli środki na utrzymanie. Już miałoby to więcej sensu, jakby oboje przenieśli się zamieszkać w wiosce klanu Yase, skoro Sen niby tak bardzo chciała im wcześniej pomóc).
W podsumowaniu muszę więc wrócić do wniosku, który padł już w samym wstępie recenzji. Okita to w dużej mierze zmarnowany potencjał, bo chociaż sama postać był bardzo ciekawa i wiarygodna w swojej konstrukcji, to jednak fabularnie zapanował tu ogromny chaos, zupełnie jakby scenarzyści nie bardzo mogli się zdecydować, w jakim kierunku popchnąć jego historię, a potem jeszcze przypomnieli sobie, że trzeba skończyć wątek z Kaoru. I – aby było jasne – nie przeszkadzało mi nawet, że tak wiele wydarzeń działo się w pokoju, gdy Okita był przykuty do futonu. To było nawet fajne, bo dostaliśmy nową perspektywę: samuraja, który umiera chyba w najbardziej niegodny i żałosny dla wojownika sposób. (Będącego jednocześnie faktycznym piątym mistrzem szkoły Tennen Rishin-ryū – nominowanym przez samego Kondou). Nope, to wątki demoniczno-wampiryczne i końcowe tułanie się po lasach, bez celu, mocno osłabiło mi przyjemność z opowieści.
Wciąż podejrzewam, że dla wielu osób to będzie bardzo wzruszająca ścieżka. Na pewno na uwagę zasługuje „Unrequited Love Ending”, bo jest bardzo przygnębiający i chyba nawet bardziej pasujący, jako podsumowanie dla całej historii. Dlatego to nie tak, że ścieżki Okity nie polecam. Po prostu „Hakuoki” ma do zaoferowania znacznie ciekawsze… no, chyba że od ciężkiej historycznej dramy wolicie właśnie luźniejsze, ale też mocniej naszpikowane romantyzmem, fantasy. Ostatecznie więc może to być po prostu kwestia gustu w wyborze konwencji. Ja zaś miałam ogromny problem z wyborem CG do tekstu (znowu!), bo wszystkie były wyjątkowo ładne.
Podsumowując: Okita zawsze jawił mi się jako bardzo „ludzki” love interest. Nie brakuje mu wad, więc wypadł bardzo wiarygodnie. Potrzebował też trochę czasu, aby otworzyć się przed MC, więc ich romans ma jedną z lepszych dynamik. Bardziej więc doceniam konstrukcje wreszcie jakiejś bardziej złożonej postaci, niż opowieść jako taką – bo ta miała sporo dziwnych momentów.