Druga ścieżka i sprawa za nami… zaczynam się powoli zastanawiać, czy w tej grze pojawią się jacyś faceci, czy już do końca spodziewać się tylko chłopców, bawiących w policjantów? Co ciekawe, Sasazuka Takeru ma spory fandom, a to chyba jeden z najbardziej toksycznych i nieprzyjemnych typów tsundere, jakie kiedykolwiek widziałam w grach otome… On nie tylko wpisał się właściwie w całą moją listę „5 znienawidzonych motywów”, ale jeszcze zrobił z niej konfetti, a na koniec ją zjadł, by pokazać, co o takiej krytyce myśli. (Chociaż… bardziej prawdopodobne, że to MC kazałby połknąć kawałki papieru w swoim imieniu. Wyzywając przy okazji od kretynek, za to, jak źle żuje, czy cokolwiek. Eeeh…).
No dobra, był mały spoiler, przyznaję! To nie tak, że zamierzam hejtować całą ścieżkę. Miała też ładne oraz zabawne momenty. Śledztwo również wciągało bardziej niż w przypadku Enomoto. O ile jednak w przypadku Sengoku-freaka najbardziej twórcom udały się momenty obyczajowe, tak tutaj romans wołał o pomstę do nieba. A ja dla bohaterki chciałam jak najszybciej znaleźć terapeutę…
Czemu? Ano zacznijmy od przypomnienia, że Hoshino Ichika (= domyślne imię MC) to początkująca policjantka, która ma bardzo silny kręgosłup moralny i marzy o tym, by nieść innym swoją pracą pomoc. Z niewiadomych powodów, dziewczyna staje się celem terrorystycznej organizacji Adonis, która zakłada jej obrożę z trucizną. Odtąd Ichika jest jakby „uszami” przestępców, bo mogą podsłuchiwać dzięki niej inne osoby (za sprawą niezbyt ciekawej ozdoby na szyi). To dlatego dziewczyna decyduje się skorzystać z pomocy doświadczonych ex-policjantów, którzy mają własną agencję detektywistyczną, a którzy znaleźli ją zaraz po incydencie z porwaniem w kościele.
Ichika ma do wyboru dołączenie do wielu spraw. W końcu Adonis dopuszczał się potwornych zbrodni praktycznie co miesiąc, odliczając do jakiegoś noworocznego eventu, w którego trakcie mieli ujawnić swój plan i „ukarać ludzkość za grzechy”. Bua ha ha! (*pioruny w tle*). Ostatecznie MC decyduje się na tę, nad którą pracuje Sasazuka. Nie z powodu jakiejś sympatii do mężczyzny. Wręcz przeciwnie! Dosłownie chwile wcześniej facet złapał ją za gardło, wytknął, że jej nie ufa i zagroził, że zrobi z niej swoje narzędzie, aby tylko dotrzeć do prawdy… Zależy jej po prostu na cofnięciu pozwolenia na broń, którą Japończycy otrzymali w celu samoobrony, gdy ilość i okrucieństwo kolejnych zbrodni przerosły policję. Ichika chcę, dla siebie, mieszkańców, ale również dla swojego młodszego brata – Kazukiego, by to szaleństwo się skończyło i wszyscy mogli wrócić do dawnego, beztroskiego życia.
Tyle że Sasazuka ma na jej pomoc, mówiąc delikatnie, wylane. Jasne, przyjmuje pączki, które dziewczyna mu przyniosła na przełamanie lodów, ale na tym całe jego uznanie się kończy. Uważa, że Ichika będzie go spowalniać, że jest durna, brakuje jej doświadczenia, że w sumie to nie jej problem (…dude, obroża?) i ogólnie traktuje ją jak śmiecia, który nawet nie zasługuje na przelotne spojrzenie. MC jednak się nie poddaje. Początkowo kieruje nią determinacja i to było fajne, bo wynikała z pasji do swojej pracy. (Potem będzie to jednak już tylko niezdrowe wieszanie się na Sasazucę… ale o tym w dalszej części recenzji). Wreszcie facet daje jej mały test do wykonania. Jeśli Ichika go przejdzie, to pozwoli jej sobie w jakiś tam drobnych rzeczach pomagać, ale nie uważa jej za swojego partnera.
I to w zasadzie tyle, jeśli chodzi o udział Ichiki w całym śledztwie. Jasne, rozwiążę ten śmieszny teścik, ale potem będzie już tylko podążać za Sasazuką, niczym ten smutny cień… i to dosłownie. Nawet, gdy chodzą razem po ulicy, pada stwierdzenie, że kobieta snuje się za nim z tyłu. Ale to w sumie kwestia kulturowa – więc do przymknięcia oka. Bardziej irytujące były te wyzwiska. Kij z tym, gdyby faktycznie mówił na nią, jak do psa, „Pochi”. To jeszcze mogłabym potraktować jako w miarę pieszczotliwe, ale większość z jego obleg była dość przykra. Na dodatek MC ciągle podkreślała, że sobie tego nie życzy… tylko co z tego? Poważnie, Otomate, nie mogliście dam dać dla odmiany fajnej, zaradnej policjantki? Nie musiała od razu być nie wiadomo jakim kozakiem, ale przy jej zawodzie, chyba powinna różnić się mentalnie od wpatrzonej w idola licealistki?
No ale fabuła jakoś się tam toczy. MC podrzuca Sasazucę plotki z komisariatu, ale w sumie niewiele się dzieje aż od przypadkowego odkrycia, z kim zadaje się brat bohaterki. Sera Akito – czyli kolega Kazukiego – bardzo motywuje go w realizowaniu marzenia o karierze muzycznej. Jest też zamieszany w jeden z incydentów. Okazało się, że siostra Sery popełniła samobójstwo, a niedługo po tym wydarzeniu w szkole, do której uczęszczała, doszło do wybuchu bomby, w której zginęło wielu uczniów. Naturalnie, jako powiązany ze zmarłą, Akito znalazł się na liście podejrzanych, ale ponieważ miał silne alibi, to szybko został wypuszczony. Poza tym MC nie bardzo pasował do profilu mordercy. Był łagodnym dzieciakiem, o sympatycznym usposobieniu, który bardzo dopingował ją w naprawieniu relacji z Kazukim.
I to właśnie z powodu zaciekawienia jego osobą, Sasazuka wpada na plan zorganizowania wspólnej kolacji u rodzeństwa Hoshino, by sobie z Akito na stronie pogadać. Co było creepne jak wieczór u rodziny Adamsów. A nie chodzi nawet o to, że Sasazuka – bez konsultowania z MC – przedstawił się po prostu, jako jej chłopak. Nie, mroczny był sam sposób, w jaki zarówno Sasazuka, jak i Kazuki traktowali Ichikę. Zostaliśmy więc zmuszeni obserwować, jak usługuje dwóm agresywnym facetom, którzy do tego zaczęli na siebie warczeć, bo każdy chciał obsikać teren, a ona grzecznie biegała wokół nich na paluszkach. Poważnie, nie jeden psycholog mógłby puścić tę scenę jako film w ramach terapii, jak wygląda „codzienność” w dysfunkcyjnych rodzinach… Stąd, jasne, z jednej strony było to nawet zabawne, z drugiej trochę kpiłam sobie z tłumaczenie scenarzystów, ustami postaci, że Sasazuka i Kazuki są do siebie po prostu bardzo podobni. Otóż nie, drodzy twórcy, oni byli swoimi klonami. Różnił ich tylko projekt postaci, ale to już zasługa designerów.
Ale, jak wspominałam, z tego dało się nawet żartować. Szczególnie że na osłodę dostawaliśmy kilka uroczych scen, gdy Sasazuka pocieszał Ichikę, że wszystko będzie dobrze. Że ma teraz go. Swojego partnera. Stąd jedyne, co musi robić, to mu zaufać itd. No i zabawnie było zobaczyć, że jest jednak ktoś, kto się Sasazuki nie boi i będzie potrafił mu w razie czego odszczekać. „Poważnie, siostro?” – pytał Kazuki. „Tylko na tyle cię stać?”. A ja miałam mu ochotę przytaknąć.
Najgorsze miało jednak dopiero nadejść, a mowa o drugim problemie z tego wątku. Poza bowiem oczywistym powiązaniem Akito z Adonisem (zresztą zaraz po wspólnej kolacji, chłopak znika, co sprowadza na Kazukiego problem z policją), na posterunek trafia jeszcze jeden typ. Souda Manabu to uzależniony od jakiegoś MMO gracz, który wydaje się powiązany ze sprawą morderstw kilkunastu innych gamerów. Niestety, przedstawiciele prawa nie mają na niego żadnego haka i tutaj zaczyna się rola Ichiki. Myślała, że będzie miała jakiś wkład w śledztwo, ale gdzie tam. Jedynie oddała Manabu swój telefon, gdy jego uzależnienie osiągnęło apogeum i zaczął z nią gadać o sobie, tylko po to, by na moment się zalogować. Stało się więc wiadome, że ten trop nie prowadzi za specjalnie donikąd…
Wróć! Souda jakoś ucieka (albo został wypuszczony?) policji, bo za wszelką cenę chce wziąć udział w jakimś rocznicowym evencie. A wtedy Sasazuka wpada na pomysł, który – z moralnego punktu widzenia – jest po prostu niedopuszczalny. Podsycili nałóg – podkreślam – jedynie podejrzanego, by potem zrobić ustawkę w grze (we współpracy z developerem) i doprowadzić do załamania nerwowego Soudy, po tym, jak uwierzy, że zdradzili go wszyscy przyjaciele z jego gildii… A żeby efekt był jeszcze lepszy, Sasazuka wyzywa Soudę, gdy ten jest uzbrojony i w rozpaczy (rozważając samobójstwo), od najgorszych śmieci za to, że unika „realu” i czeka aż ten pogrążony w obłędzie typ zacznie śpiewać. Poważnie… to nawet nie są zeznania zmanipulowane czy pod przymusem. To było jakieś absolutne szaleństwo! Wyobraźmy sobie, że problemem Soudy byłyby nie gry, ale inny, legalny uzależniacz, np. alkohol. Czy to znaczy, że Sasazuce i policji wolno byłoby go upić, a potem wprowadzić „na głodzie” w tak psychotyczny stan (w zasadzie to torturami psychicznymi), by otrzymać przyznanie się do winy? Yhhh… Nie wiem, co scenarzysta sobie myślał, ale jak dla mnie, to protagoniści wypadli tu bardzo słabo… A jak kogoś ten temat interesuje bardziej, to zwłaszcza w Ameryce mamy piękną historię podobnych przypadków, gdy np. policja wykorzystywała upośledzenia umysłowe i zamykała niewinne osoby, bo nie potrafiły się bronić – właśnie dzięki tak brudnym zagrywkom. Dlatego brawo, że pokazujemy to jako czadową metodę prowadzenia śledztwa. Z założenia bowiem Sasazuka miał nam w tym momencie zaimponować. (Aż szkoda, że po tej scenie fabuła nie poszła w kierunku…. „aaaa, to jednak nie on był sprawcą? Szkoda… No nic, Souda, znajdziemy ci fajny szpital psychiatryczny, który raz dwa postawi cię na nogi! Dziękujemy za współpracę z policją, obywatelu!”).
I chyba warto w tym miejscu wspomnieć o Ameryce w jeszcze jednym kontekście – legalnego dostępu do broni, który w grze poddany jest krytyce. Po tym jak Soudę opuszcza poczytalność, próbuje zabić policjantów, ale Ichika jest szybsza i go unieszkodliwia. Odgłos wystrzału budzi jednak w Sasazukim traumę, a my wreszcie poznajemy jego smutne backstory. Wcześniej, wraz z rodziną, przebywał w Stanach, ale pewnego dnia, podczas zakupów mieli pecha i trafili na porachunki między gangami. W wyniku strzelaniny umarła matka Sasazuki, właściwie to na jego oczach, bo chciała ochronić syna. To dlatego facet nienawidzi broni, nie nosi nawet tej, którą dostał od rządu i wstąpił do policji, aby pozbyć się idiotycznego prawa. A został w sumie zrekrutowany jedynie przez swoje umiejętności hackerskie.
A byłby to może i fajny motyw, gdyby był dłużej przez twórców eksploatowany. Niestety poświęcono mu tylko chwilkę, bo gra zmierzała już ku końcowi i trzeba było szybciutko zamknąć dwie kwestie: romansu oraz Adonisa.
Tą pierwszą udało się w sumie załatwić jednym, smutnym wypadem na picie. Sasazuka zaprosił Ichiko do siebie, aby nieco „spuścili z pary”, a gdy dziewczyna była skrępowana, to wmusił w nią alkohol. (Jak widać konsekwentnie szanuje jej prawo wyboru… „chce koktail” „nie, masz tu piwo”…). W efekcie dziewczyna rzeczywiście się schlała i zaczęła prosić mężczyznę, by porzucił myślenie o zemście. Bała się, że dołączy do Adonisa, bo organizacja oferowała Sasazucę pomoc w załatwieniu mordercy swojej matki, jeśli przyjmie ich ofertę. Ostatecznie wygrał argument „bo się rozpłaczę”, aby zmiękczyć gburowatego tsunadere i aby zmienił zdanie.
A ponieważ wszyscy dosłownie się biją o naszego pana popularnego, to również jego były przełożony prosi o powrót do policji i pomoc w śledztwie. Sasazuka przystaje na to pod pewnymi warunkami m.in. chce naciskania na polityków, by cofnęli prawo, z którym się nie zgadza, zaś Ichicę przypada zaszczytna rola zostania jego asystentką. Tak, nie przewidziało się Wam. Po całej jej ciężkiej pracy, i nie mniejszym zaangażowaniu, może swojemu cudownemu chłopakowi przynosić kawę. Enomoto i Yanagi żartują nawet, że to prawie jakby była już żoną, co ma nas chyba przekonać o cudowności tej sytuacji, ale mi się tylko nóż w kieszeni otwierał… Dlaczego nikt, w najmniejszym stopniu nie wspomina o jej udziale w śledztwie?! Przecież byli podobno partnerami! Też się narażała, zbierała informacje, postawiła na szali przyjaźń swojego brata z Akito… wrrr…
Potem wszystko rozwiązuje się już samo z siebie, czyli w zasadzie z górki. Okazuje się, że Akito miał jednak wyrzuty sumienia i zakodował w dwóch częściach wiadomości muzycznej informacje, gdzie znajduje się kryjówka Adonisa. Ten szyfr został następnie rozpracowany przez naszego geniusza hackerstwa, który zniknął bez słowa, aby MC mogła się trochę pozamartwiać, a potem, jak sam określił „grzecznie i w ciszy czekać na jego powrót”. W efekcie policja robi najazd na bazę terrorystów, ci uciekają w popłochu, wszystkie zamieszane pionki tracą wspomnienia przez jakiś mistyczny chip, a Sasazuka osobiście zdejmuje Ichicę obrożę.
W „tragic love” zakończeniu: facet zastępuje ten wątpliwy ozdobnik biżuterią, ale nigdy nie zbiera się na odwagę, aby powiedzieć dziewczynie o swoim uczuciu, dlatego ich drogi po prostu się rozchodzą. I to w zasadzie tyle. Bez żadnej większej dramy.
W szczęśliwym endingu: Ichika jest niepewna swojej relacji z Sasazuką, bo wysyłał jej sprzeczne sygnały np. pocałował ją, aby ją pocieszyć, gdy martwiła się o brata, czasami ją przytulał, gdy zasnęli razem przypadkowo, albo zabierał na jedzenie itd. Z drugiej strony ciągle ją od siebie odsuwał, nazywał głupią, kotem, psem… Bardzo długo nie ufał jej też na tyle, by opowiedzieć o swojej traumie, aż w zasadzie prawda sama wyszła na jaw. Dlatego, po wspólnej kolacji, dziewczyna podejmuje decyzję i praktycznie błaga Sasazukiego, aby pozwolił jej z sobą być. Dodaje przy tym tak wspaniałe opisy, jak to, że „nie jest go godna”, „że jest głupsza”, „że słaba z niej policjantka”, ale będzie go wspierać i ciężko pracować, aby móc chociaż żyć w jego cieniu. Facet nie wie jednak, o co za bardzo chodzi, bo wydawało mu się, że pomiędzy nimi wszystko jasne. Na koniec dostajemy zaś CG, gdzie obojętny Sasazaki pozwala się Ichiko – jak kleszczowi – przyczepić do swojego ramienia… Brrr…
Aaaah, mo ii! Długo mogłabym się czepiać. Tak dużo rzeczy wkurzało mnie w tej relacji… począwszy od nudnego powtarzania „baka” po manię kontroli, jak np. zabranie Ichicę rozmawiania z koleżanką czy noszenia broni, chociaż była świetnym strzelcem. A to naprawdę nie tak, że nie mam sporej tolerancji do fikcji, bo przeważnie bawią mnie postacie w stylu yandere. Tyle że tam zwykle dostajemy prawie, że przypis w stylu „Drogie dzieci i dorośli, ten LI jest walnięty, ale to nie powód, żeby go nie lubić. Zapnijcie pasy. Będzie się działo!”. Tymczasem w przypadku agresywnych tsundere często twórcy wmawiają nam, że wszystko jest OK. Tak właśnie powinna wyglądać romantyczna relacja. Jak facet przynajmniej raz dziennie nie mówi ci, że jesteś śmieciem, to znaczy, że nie kocha.
Odcinając się jednak od tych wszystkich toksycznych scen, to naprawdę nie był taki zły wątek. W początkowej fazie – gdy jeszcze wierzyłam, że Sasazuka zaraz przejdzie jakąś ewolucję postaci – był nawet słodki. W sensie szanowało się go za inteligencję i bawiło to jego uzależnienie od słodyczy, czy słowne potyczki z Enomoto.
Samo śledztwo też miało dość satysfakcjonujący finał i gdyby Ichika w nim faktycznie uczestniczyła – jak prawdziwy partner – a nie tylko drzemała na kanapie i czekała aż Sasazuka wszystko załatwi, to sprawa z kodem podobała mi się znacznie bardziej. Chociaż fajnie, że zakończenie zostało utrzymane jako słodko-gorzkie. Niby Akito pomógł, ale i tak trafił do więzienia i utracił wspomnienia, a co się z tym wiąże, przyjaźń Kazukiego. Nie wiemy też, co dokładnie stało się z Adonisem, poza tym, że rozbiegli się jak karaluchy po zapaleniu światła w piwnicy. Całkiem więc możliwe, że jeszcze by namieszali w przyszłości.
A przechodząc do finału, może mam problem z tym, że do tej porty Otomate nigdy nie zaserwowało nam aż takiego ekstremalnego „dominanta”? Dlatego przez większość scen miałam nadzieję, że Ichika po jakimś „baka” wepchnie mu dounata do paszczy. Sasazuka lawiruje na granicy kogoś, kto spokojnie mógłby stać się antagonistą: jest okrutny, patrzy na innych z góry, nazywa Ichikę swoim petem i te rzadkie gesty ciepła, traktuje jako nagrodę. W zasadzie, to bez problemu uwierzymy, że pasowałby do Adonisa… Czy sam nie wspominał, że łatwo przychodzi mu wyobrażać sobie perspektywę przestępcy? I chyba o to właściwie twórcom chodziło. Dlatego nie powiem, że to zła ścieżka. Po prostu wolę Sasazukiego na dalszym planie. Wtedy zarozumiały hacker zyskuje 100% mojej sympatii. Od jego drugiej wersji – creepnego LI – będę się trzymać z daleka.
Powiązane:
Tłumaczenie Short Story rozwijające Bad Ending z japońskiej edycji kolekcjonerskiej.