Powiedzmy sobie szczerze, w aplikacji „Love 365” rzadko kiedy trafiają się dobre historie, ale czasami – niczym z przysłowiową ślepą kurą i ziarnem – można natknąć się na coś wyjątkowego, co stoi całą półkę wyżej od innych opowiastek z gatunku otome. Ścieżka Sōjiego wpisuje się właśnie w ten trend, bo była dla mnie całkowitym zaskoczeniem. Myślałam, że to kolejna, marna kopia „Hakuoki”, a tymczasem okazało się, że np. Sōjiego od Voltage, wolę tysiąc razy bardziej od wersji Otomate. Ale, ale, nie uprzedzajmy faktów!
Tradycyjnie, zacznijmy najpierw od przypomnienia, o co właściwie chodzi w głównej fabule. Nasza bezimienna MC, pewnego dnia, ma wyjątkowego pecha i klinika jej ojca (który był lekarzem), zostaje doszczętnie zniszczona przez roninów. Tym sposobem dziewczyna trafia „pod opiekę” Shinsengumi, a że nie ma gdzie się podziać, no i potrzebują od niej informacji o wypadku, to jakoś tak jej pobyt się przedłuża. Zwłaszcza że bohaterka ma podstawową wiedzę medyczną i staje się dla mężczyzn w błękitnych haori najzwyczajniej użyteczna. Posprząta, ugotuje, pranie zrobi, a jak trzeba, to i opatrzy…
Nim jednak życie w bazie zmieni się w sielankę, MC czeka najpierw kilka nieprzyjemnych przygód, które tylko dodadzą jej powodów do zmartwień. Jedną z takich rzeczy jest wyjątkowo wrogie nastawienie Sōjiego, który podejrzewa dziewczynę o bycie szpiegiem. I powiedźmy sobie szczerze, przez pierwsze kilka dni, facet zachowuje się niczym zwykły dupek. Straszy ją, obraża, grozi, że i tak wyciągnie z niej przyznanie do winy. Nie marnuje również okazji, aby ją śledzić. Szczególnie gdy MC przypadkowo nachodzi kąpiących się żołnierzy i próbuje ukryć w cieniu, by uniknąć żenującej sytuacji, Sōji odbiera to jako nieudolną próbę podsłuchiwania z jej strony.
W końcu jednak, pomimo początkowej niechęci, mężczyzna uświadamia sobie, że popełnił błąd. Żaden szpieg nie byłby tak naiwny, lekkomyślny i nieostrożny. Zwłaszcza że MC praktycznie przy pierwszej wolnej okazji o mało znowu nie zostaje zaatakowana przez pijanego samuraja – co mogłoby się dla niej skończyć tragicznie, gdyby nie interwencja Okity. Ale nie był to ani pierwszy, ani ostatni raz, gdy dał nam się poznać jako znakomity szermierz. Prawdopodobnie najbardziej biegły i szybki wojownik w całym Shinsengumi, co może nie powinno nikogo dziwić, zważywszy jak wcześnie zaczął swoje szkolenie w dojo.
Sōji przyszedł bowiem na świat w rodzinie samurajskiej – jako Sōjiro. Gdy jego ojciec zmarł wskutek pojedynku, przed osieroconymi dziećmi rysowała się bardzo ponura przyszłość. To dlatego – jako dziewięciolatek – Sōji został praktycznie podrzucony przez starszą siostrę do dojo, aby zajął się nim Kondō wraz z innymi mężczyznami. Od tamtej pory chłopak nie tylko zamienił się w niezwykle niebezpiecznego wojownika, ale – z wdzięczności – próbował poświęcić wszystko, aby tylko pomóc przyjaciołom w realizacji ich marzeń i dbać o bezpieczeństwo Shinsengumi. Za co przyszło mu, niestety, zapłacić dość wysoką cenę. Ale o tym później!
Tymczasem to nie tak, że wrogie nastawienie Sōjiego nie spotyka się z konsekwencjami. W pierwszych rozdziałach nasza bohaterka wyraźnie nie lubi młodego mężczyzny – w końcu groził jej śmiercią, więc się go najzwyczajniej boi. Sōji podkpiwał sobie również z jej braku doświadczenia (nazywając dziewicą), więc dodatkowo MC martwi, co może paplać przy innych. W efekcie dziewczyna stara się go po prostu przez większość czasu unikać, co nie jest łatwe, bo Sōji jest bystry, spostrzegawczy i posiada wręcz nadludzką moc czytania w jej myślach… (podobno dlatego, iż MC była tak nieskomplikowaną i dobroduszną osobą). A sprawy nie ułatwia fakt, że Kondō zmusza Sōjiego, aby był instruktorem bohaterki w dziedzinie samoobrony. (Co kończy się tym, że mężczyzna każe jej po prostu sprzątać bazę, by nabrała krzepy).
Wrogość zamienia się jednak z czasem w żartobliwe droczenie, zwłaszcza gdy Sōji uświadamia sobie, że jego podejrzenia były nic niewarte. W końcu z taką osobowością nie jest możliwe, aby MC szpiegowała dla Chōshū … Ale to nocne odkrycie bohaterki, stanowi główny problem tego wątku. Okazuje się bowiem, że młody kapitan ma dwie, jeśli nie trzy maski.
Pierwszą z nich MC poznaje niedługo po dołączeniu do bazy, wysłuchaniu plotek żołnierzy, a potem po natknięciu się wieczorem na Sōjiego, gdy ten wracał z jakiejś misji… Cały we krwi. MC jest naturalnie tą sytuacją przerażona (szczególnie, gdy facet chciał dotknąć jej twarzy) i próbuje mu robić wymówki. Jako córka lekarza nie potrafi pojąć bezmyślnej refleksji, z jaką Shinsengumi podchodzą do zabijania. Tymczasem Sōji bynajmniej nie próbuje jej przekonywać czy nie udaje, że nie rozumie, iż to, co robi jest złe. Owszem, wyrzuty bohaterki, że pozbawił kogoś kochających synów, mężów czy braci, nie sprawiają, że zaczyna gorąco przepraszać – ale młody mężczyzna ma świadomość tego, iż w oczach innych uchodzi za potwora. A dokładniej bezwzględnego zabójcę w imię ideałów Shinsengumi (tudzież „wilka”, jak często go przezywają). Tyle że właśnie taką ścieżkę dla siebie wybrał, aby pomóc przyjaciołom. Dlatego nie widzi już dla siebie drogi powrotu do wcześniejszego stanu i może tylko ubolewać w ciszy, że on i MC należą do innych światów. Ona – tego czystego, naiwnego i idealistycznego, a on — do brutalnej, szarej rzeczywistości.
I choć wydaje się, że już nigdy nie nawiążą między sobą żadnej pozytywnej więzi, MC nieoczekiwanie poznaje drugą maskę. „Sōjiego przyjaciela wszystkich”. Ciepłego, życzliwego mężczyznę, który jest doskonale rozpoznawany na mieście… i trochę dziecinny. Do bazy Shinsengumi przychodzą nawet okoliczne szkraby, aby Sōji się z nimi trochę pobawił. Młody kapitan ma też absolutny burdel w swoim pokoju, do tego stopnia, iż nie da się tam postawić swobodnie stopy. Co nie przeszkadza mu w hodowaniu rybek – Toshi i Zo – które karmi lekarstwem Ishidów, ilekroć dostanie proszek od Hijikaty. I nagle MC nie potrafi się go już dłużej obawiać. W kocu zaczyna w jej oczach wyglądać nieco niepoważnie. A gdy udają się razem na pierwszą randkę (Sōji nakrył ją bowiem na czytaniu romansów i by nie być gorszym od reszty chłopaków, bo każdy jej coś podarował – postanawia sprawić dziewczynie przyjemność), to nawet urzeka ją jego uśmiech, żarty i sposób bycia.
I pewnie wszystko byłoby dobrze, gdyby nie kolejni, niebezpieczni ronini, przez co dziewczyna musiała wezwać Sōjiego na pomoc i ze zdenerwowania użyła jego nazwiska. Przez ten niefortunny zwrot wydarzeń, mieszkańcy dowiadują się, że lubiany przez nich młodzieniec, to w rzeczywistości znienawidzony zabójca z Shinsengumi i nie chcą z nim dłużej rozmawiać. A nawet obrzucają przedmiotami i wyzwiskami. To właśnie wtedy, w tak przykrych okolicznościach, MC dowiaduje się, że trzecią maską Sōjiego był informator. Do jego zadań należało bowiem również obserwowanie i słuchanie mieszkańców, dzięki czemu mógł uprzedzać dowódców o ewentualnych planach wroga.
Po tym, jak zniszczyła jego pracę, a Sōji zostaje uwięziony w bazie, do momentu aż nastroje w stolicy się uspokoją – kobieta ma ogromne wyrzuty sumienia. Nie może też tak łatwo zapomnieć o tym, jakim miłym człowiekiem Okita się okazał po bliższym poznaniu, stąd zachowanie mieszkańców wydaje się jej kompletnie niesprawiedliwe. A z każdą kolejną rozmową, lekcją szermierki czy po prostu wspólnie spędzonym czasem, młodzi zbliżają się do siebie. Choć najważniejsza w ich relacjach jest prawdopodobnie wspólna wyprawa do innego miasta. To tam, MC opiekuje się osłabionym przez chorobę Sōjim, a także opowiada mu o swoich marzeniach. Że chciałaby być kiedyś dobrą żoną, mieć szczęśliwą rodzinę i pomagać innym.
Wyznanie MC uświadamia Sōjiemu po raz kolejny, że pochodzą z innych światów i nie mógłby jej dać tego, czego dziewczyna szuka. Stąd, kiedy po wspólnej wycieczce na festiwal, faktycznie zostają znowu zaatakowani i Okita zabija kolejną grupę oprychów na oczach ukochanej (Neverending story… Aah, aah, aah…), to dochodzi przy okazji do wniosku, że czara goryczy się przelała. Dalsze przebywanie z Shinsengumi nie jest dla MC bezpieczne, a on nigdy nie odłoży przecież miecza – bo jego zdolności zabójcy są towarzyszom broni zbyt potrzebne. To dlatego, finalnie, prosi dowódców, by poszukali dla dziewczyny jakiejś wygodnej pracy z dala od bazy, a sam planuje zerwać z nią wszystkie kontakty. Ale, oczywiście, los bywa przewrotny, więc MC zostaje pomocą w gospodzie o swojsko brzmiącej nazwie… Ikedaya. To właśnie tam wrogowie z Chōshū knuli swoje wszystkie intrygi. W efekcie więc dziewczyna ląduje w samym środku konfliktu, gdy Shinsengumi wparowują na miejsce, z mieczami w dłoniach, aby pozbyć się terrorystów.
I muszę przyznać, że bardzo podobała mi się scena, gdy MC odmawia zamknięcia oczu czy odwrócenia wzroku, gdy Sōji planuje zabić kolejnych ludzi. Takiej postawy spodziewalibyśmy się pewnie tylko po żonie samuraja 😉. W końcu jednak dziewczyna dochodzi do wniosku, że kocha Okitę zbyt mocno, aby nie akceptować któregokolwiek z jego „wcieleń”. Jasne, dalej nie popiera bezmyślnego odbierania życia, ale nie zamierza już dłużej udawać, że nie rozumie, dlaczego Sōji robi, to co robi. A nawet chce mu w jakiś sposób pomóc w odnalezieniu nowej drogi. Stać się saya dla jego ostrza, by po walce mógł wracać spokojnie „do domu” = do niej.
W pozytywnym zakończeniu – para dzieli potem od razu kilka słodkich chwil, udając się razem na groby zmarłych towarzyszy, którym Okita oddaje przy okazji szacunek. W bardziej tragicznym – mężczyznę dopada dziwne osłabienie (zwiastun choroby, z którą będzie musiał zmagać się w kontynuacjach), a MC opiekuje się nim, aż do odzyskania przytomności.
Urzekły mnie również sequele – zwłaszcza za humor i odpowiednią dawkę romantyzmu wymieszaną z tragedią. Okita nie jeden raz będzie sięgał po miecz, ale zauważymy jak bardzo, w trakcie kolejnych rozdziałów, ewoluował jego światopogląd. Będzie gotowy także zrobić wiele dla ukochanej, jak na przykład próbować zrealizować jej marzenia o pierwszym razie na kwiatowej łące, choć sam uważał ten pomysł za szczególnie nietrafiony i niepraktyczny. Wreszcie, MC także dostarczy nam sporo momentów humorystycznych np. szantażując Sōjiego, że będzie skarżyć się jego starszej siostrze, która wydaje się jedyną kobietą, wobec której facet odczuwa jakiś respekt albo gdy postanowi sobie zrobić „post od Sōjiego”, gdy uświadomi sobie jak bardzo się od niego uzależniła. XD
Okita Sōji okazał się aż nieprawdopodobnie, jak na tak prosty scenariusz, złożoną postacią. Ciekawe były poznawać jego kolejne maski i zastanawiać się, która z nich jest tą najbardziej prawdziwą lub aktualną? A także jak wiele zamierza jeszcze poświęcić z siebie dla Shinsengumi? Czy w ogóle warto? I jakie ma marzenie w kwestii przyszłości? W końcu nie mogli w nieskończoność żyć ideałami Kondō. Dlatego z góry przepraszam wszystkich fanów wersji Sōjiego z „Hakuoki”, ale dramat tamtego kręcił się głównie wokół choroby. Tymczasem w „Era of Samurai: Code of Love” gruźlica to tylko jeden z wielu problemów i wątków. W efekcie dostajemy więc po prostu więcej. Co wyciśnie z nas całe morze łez: znacznie mocniej wzruszy, rozczuli i rozbawi.
I chyba tylko MC mnie trochę rozczarowała, bo jednak w historii Sōjiego jest nieco bardziej nieporadna niż w wątkach innych panów. Ale może to dlatego, że jest przy okazji śmieszniejsza? 😉 Miałam jednak wrażenie, że nie dostrzegam u niej zapału i progresu w kwestii zostania lekarzem, jak dla porównania, w wątku Hajime. Z drugiej strony może po prostu nie chciano powtarzać tego samego i ponownie skupiać się na postaci jej ojca? Trudno powiedzieć. Nie znaczy to jednakże bym odbierała ją jako postać niesympatyczną. Ot, typowa heroina gier otome, jakich pełno znajdziecie w innych produkcjach.