The developers of the popular Joseimuke game, Mr. Love: Queen’s Choice, and the exquisite dress-up game, Shining Niki, is thrilled to announce their brand new installment of the Mr. Love series, Love and Deepspace! (źródło: opis wydawcy)
- Tytuł: 恋与深空 (Lian Yu Shen Kong )
- Developer: PaperGames
- Wydawca: PaperGames & INFOLD
- Pełen dźwięk: japoński, chiński, koreański, angielski
- Napisy: angielski
- Rozszerzenia i powiązane tytuły: Mr Love: Queen’s Choice (to samo uniwersum)
Bohaterowie
Główna postać:
Imię i wygląd: do wyboru Świeżo zrekrutowana do Deepspace Hunter młoda kobieta o mocy rezonowania. Przeżyła atak Wandererów 14 lat temu. Jest odważna, uparta i ma ogromne poczucie misji. |
Ścieżki / dostępni love interest:
Shen Xinghui / Seiya / Xavier Współpracownik bohaterki w Deepspace Hunter, który włada mocą światła. Bardzo tajemniczy, skupiony na pracy. Zdaje się mieć ukryty cel w pokonywaniu Wandererów… <<Opis postaci>> | |
Li Shen / Rei / Zayne Utalentowany kardiochirurg, który opiekuje się bohaterką na prośbę jej babci. Dysponuje mocą kontrolowania lodu. Jest zawsze zimny, profesjonalny i bardzo zdystansowany. <<Opis postaci>> | |
Qi Yu / Homura / Rafayel Ekscentryczny malarz z mocą kontroli ognia. Najmuje bohaterkę jako swojego ochroniarza. Ma tendencje do dramatyzowania, bywa dziecinny, ale nadrabia sprytem i zwinnością. <<Opis postaci>> | |
Qin Che / Shin / Sylus Budzący grozę lider organizacji Onychinus, za którym zawsze podąża tajemniczy kruk . Sylus niepodzielnie włada pogrążoną w mroku N109 Zone, a samo jego imię budzi respekt. |
Recenzja
Love and DeepSpace to gra, którą wszystkimi siłami starałam się zignorować. Obiecałam sobie, że już nigdy więcej nie zainstaluje niczego w modelu gatcha i wytrzymałam w tym postanowieniu z jakiś miesiąc do dwóch. W każdym razie dawno nie widziałam żadnej otomki z tak agresywnym marketingiem. Prawie każdy blog coś na jej temat pisał. W końcu więc i ja się złamałam, a poniższe przemyślenia powstały na podstawie poznania fabuły z kilkunastu rozdziałów i historii z większości kluczowych kart… Tak mi się przynajmniej zdaję?
Zacznijmy od tego, że Love and DeepSpace to gra w modelu free to play z mocnym naciskiem na loterię. Oznacza to więc, że – teoretycznie – możecie bawić się w nią za darmo, nie wydając ani grosza. W praktyce jednak jest to niemożliwe, bo odblokowywanie fabuły, składającej się z rozdziałów, podzielonych na fragmenty, wymaga od nas pokonywania pewnych etapów poprzez walki. Bez silnych kart, możecie zapomnieć o jakimś sensownym postępie. Dlatego, nie ma co się łudzić, jeśli chcecie zobaczyć, co naprawdę Love and DeepSpace ma do zaoferowania, to trzeba jednak coś tam zainwestować… (Chociaż uparci i cierpliwi dają sobie jakoś radę. Podobno. Nie pytajcie mnie jak, bo ja do nich nie należę).
To tyle tytułem wstępu. Przejdę teraz do bardziej szczegółowego omówienia. Akcja Love and DeepSpace toczy się w bardzo podobnym uniwersum do tego, które poznaliśmy w innej produkcji od Papergames, a mianowicie Mr Love Queen’s Choice. Podobnie jak tam sterujemy bohaterką obdarzoną supermocą nazywaną evolem (odwrotność słowa „love”). Z tym że nasza protagonistka, którą możemy nazwać dowolnie, nie ma już narzuconego wyglądu, ale tworzymy ją sobie w kreatorze. Sami też nadajemy jej imię, nazwisko, a nawet nick, którym będą się do niej zwracać bliscy. Zaznaczę jeszcze tylko, że choć teoretycznie możemy sobie zrobić MC, która np. jest biała jak ściana albo ma skórę w kolorze hebanu… to praktycznie na kartach i tak zawsze będzie reprezentować nas ta sama, długowłosa i kanoniczna azjatycka laska. Stąd nasz starannie opracowany wygląd ma znaczenie tylko na potrzeby robienia zdjęć, czy byśmy mogli widzieć swojego wypieszczonego awatarka w trakcie walk. Mnie jednak domyśla postać na tyle się podobała, że nawet jej nie przerabiałam.
W każdym razie nasza MC żyje sobie w mieście, które nazywa się Linkon City i jest świeżą rekrutką organizacji Deepspace Hunters. Czternaście lat temu (w 2034, bo gramy w settingu science fiction) przeżyła wydarzenie znane jako Chronorift Catastrophe i odtąd dziewczyna musi systematycznie badać swoje serce. Nie jest to jednak dla niej duże utrudnienie, bo od zawsze chciała walczyć z potworami (nazywanymi w grze Wanderers) i należeć do łowców. A ja, ku ogromnemu zdziwieniu, odkryłam, że Papergames zrobiło ogromny krok naprzód, jeśli chodzi o kreacje głównej postaci. Wszyscy pamiętamy, że z protagonistką Mr Love Queen’s Choice bywało różnie. Czasami była łzawą niedojdą, a czasami potrafiła miło zaskoczyć. W przypadku naszej Łowczyni od początku gramy dziewczyną, która nie daje sobie w kasze dmuchać. MC potrafi strzelać dwoma spluwami naraz, robić akrobatyczne uniki w powietrzu, ciachać mieczem, ma dobrą staminę, nie łatwo ją wystraszyć, nie boi się oberwać, a jej gadki i żarty są bardzo… sassy. Szybko więc ją polubiłam i nie raz mnie rozśmieszyła tym, jak fajnie potrafiła się komuś odszczekać. Dokładnie tego spodziewałabym się po kimś w rodzaju agentki do zadań specjalnych!
Co tym bardziej fajnie wpisuje się w fabułę, bo MC prowadzi śledztwa, broni mieszkańców, poluje na kosmiczne monstra i ogólnie bada sprawę swojego serca oraz tajemnice rodzinne w przerwach pomiędzy romansowaniem. Nie mamy więc bezsilnej producentki filmowej, która nocami bawi się w panią detektyw… Ani nie potrzebujemy jakichś pokracznych złych organizacji, bo dobrzy obywatele Lincon City i bez tego nie mogą spać spokojnie, skoro co chwila jakieś bestie pałętają się po ulicach. Nic zatem dziwnego, że problem na linii ludzie vs evolverzy przestał mieć już kluczowe znaczenie, bo osoby z supermocami ratują innym tyłki. Nikt więc nie będzie na nich narzekał ani dążył do masowej zagłady, jak to miało miejsce w Mr Love Queen’s Choice, skoro pojawił się nowy, galaktyczny nieprzyjaciel. A jak wiadomo nic tak nie jednoczy, jak wspólny wróg.
Myślę też sobie, że całkiem dobrym pomysłem było ograniczenie liczby love interest do czterech, choć nie wiem, czy taki stan rzeczy długo się utrzyma. Dlaczego? Bo w grach od Papergames fabuła wygląda tak, że każdy rozdział koncentruje się na wątku innego pana. Stąd w pewnym momencie w Mr Love Queen’s Choice musieliśmy się sporo naczekać, nim znowu zobaczyliśmy naszego ulubieńca. Tutaj jednak, przy tylko czterech kawalerach, rotacja jest znacznie szybsza. Nie ma się więc poczucia tego męczącego postoju, który bywał irytujący w ich wcześniejszym tytule. Nasz ulubieniec wraca na scenę błyskawicznie, znowu czegoś się o nim dowiadujemy, zanim zniknie na dwa rozdziały, a wątek główny postępuje przez to ze znacznie lepszą dynamiką. (Aktualizacja 2024: cóż, love interest nam systematycznie przybywa, więc ten argument jest już nieaktualny…).
W czym jeśli chodzi o sam wybór kawalerów, to mam wrażenie, że scenarzyści postanowili po prostu dokonać fuzji swoich wcześniejszych kreacji i już wyjaśniam, co mam na myśli.
Zacznijmy od Zayne’a (po japońsku: Reia), który jest kardiochirurgiem i „nadzoruje” stan nietypowego serca naszej MC. Poza tym zna się z nią od dzieciństwa i obiecał kiedyś jej babci, że będzie czuwał nad dziewczyną. Ma też ogólnie dość nieprzyjemną, chłodną osobowość, chociaż ratuje ludziom życia z ogromnym zaangażowaniem. Do tego stopnia, że czasami naraża własne, gdy jakiś Wanderer zaatakuje niewinnych. Jeśli chodzi o osobowość, to Zayne spokojnie mógłby być królem kuudere. Ale co mu się dziwić, skoro jego evol to kontrolowanie lodu? W czym ja nie mogłam przestać się uśmiechać pod nosem, bo cholernie przypominał mi jakieś magiczne połączenie Luciena z Victorem. Mam tu na myśli jego wygląd, naukowy background (w końcu jest doktorem) i filozoficzne rozmowy z MC. Ba! Zupełnie jak wspomniani panowie, Zayne też ma tendencje do załatwiania wszystkich problemów samodzielnie, byleby tylko naszej protagonistki nie narażać. (Chociaż robi wyjątki, bo ta dziewoja jest tak waleczna, że spokojnie przychodzi swoim chłopaczkom z odsieczą!).
Następny z bohaterów to Xavier (po japońsku: Seiya), który tak jak MC należy do Deepspace Hunters, w zasadzie to siedzi z nią biurko w biurko, jest jej zawodowym partnerem, a w życiu codziennym… sąsiadem. Nie wdając się w szczegóły jego mistycznego backstory, Xavier najbardziej przypominał mi Gavina, bo tak jak on jest odważny, wojowniczy, gotowy do poświęceń, ale też trochę gapowaty i prostolinijny. Taki nieco „sportowy” typ. (Mają też podobny z Gavinkiem fryz). W czym jego evolem jest moc kontrolowania światła, więc chłopina naprawdę wymiata na polu walki, bo może się np. teleportować. Co więcej, Xavier zdaje się żyć jedynie w celu pokonywania Wandererów. Jest więc przez to trochę wyobcowany społecznie. Sporo rzeczy potrafi go kłopotać, ale to serdeczny i bardzo ciepły chłopak. Nawet jeśli trochę zagadkowy i zdarza mu się kłamać, bo intrygowanie także nie jest mu obce. (Ah, no i o naszą MC jest naprawdę cholernie zazdrosny. Może nie do stopnia yandere, ale włącza mu się agresor wobec konkurentów).
Kolejne miejsce na liście okupuje mój aktualny ulubieniec – Rafayel (po japońsku: Homura), czyli połączenie Kiro z Shawnem… chociaż może powinnam powiedzieć, że to jakieś azjatyckie wcielenie Astariona z Baldur’s Gate 3? XD Facet jest dandysowatym malarzem, absolutną drama queen, bywa uparty, często się fochuje, ale ma niesamowity refleks, jest zręczny i na dodatek przebiegły (np. bez problemu oszukuje w karty czy kłamie, byle tylko wygrać i postawić na swoim. Taki typ zawadiackiego łotrzyka). Z bohaterką łączy go zaś… kontrakt zawodowy, bo wynajmuje ją jako swojego ochroniarza. Cóż, nie wchodźmy w to za bardzo, by nie rzucać spoilerami, ale powiem tylko, że MC szybko żałuje tej decyzji, Rafayel zaś zdecydowanie nie jest tym, kim na pierwszy rzut oka się wydaje… W końcu tak o takimi czarującymi postaciami bywa, że za przyjacielskim uśmiechem skrywają różne sekreciki.
(Aktualizacja sierpień 2024): Do grona love interest dołączył także Sylus (po japońsku: Shin), o którym jeszcze niewiele wiadomo, ale równie dobrze mógł być kopią Lucyfera z Obey Me. Facet nie lubi światła słonecznego, jest w nim coś demonicznego, potrafi w sekundę regenerować obrażenia, symbolizują go czarne pióra i kocha broń palną, wino oraz muzykę klasyczną. Bohaterka zmuszona jest zacząć z nim współpracę, bo próbuje zinflirtować tajemniczą N109 Zone, którą to strefą mężczyzna włada, ale ich początkowe relacje oparte są na strachu, nieufności, a nawet… chęci zemsty. W czym Sylus to dla odmiany taka fuzja Victora z Shawnem. Jest bardzo dominujący, ma coś z bad boya, ale tak samo jak pozostali panowie, czuje wobec MC dziwną mietę i pozwala sobie czasem wejść przez to na głowę, nawet jeśli pół miasta ucieka od niego zazwyczaj w popłochu.
W tle, oczywiście, przewija się też cała masa innych postaci, ale nie wszystkie są tak samo istotne. Na wyróżnienie zasługuje pewnie Tara – czyli przyjaciółka naszej MC, Jenna – dowódczyni Jednorożców (czyli jednostki, w której służymy), Caleb – przybrany brat MC, Dr Greyson – asystent Zayne’a, Mephisto – krukowaty posłaniec Sylusa, czy Thomas – właściciel galerii sztuki i kumpel Rafayela.
A skoro zarys fabularny mamy już za sobą, to czas się nieco przyjrzeć mechanice i technikaliom. Zacznę od tego, że gra dostępna jest w kilku wersjach językowych, z czego niezależnie możemy ustawić sobie napisy i dubbing, co jest po prostu cudowne! (Zwłaszcza w kontekście tego, że MLQC straciło angielskie i japońskie wsparcie, więc apka jest aż przerażająco niema, a na chiński, oryginalny dubbing nie ma zaś co liczyć). Z zainteresowaniem odpaliłam nawet angielskie głosy, by zobaczyć, czy są one dla mnie grywalne, ale szybko się z tego pomysłu wycofałam i przeszłam na granie 100% po japońsku. Niestety, nie zniosłabym tego aktorskiego drewna, wiedząc, że mam do wyboru takich utalentowanych seiyuu jak Yusuke Kobayashi, Takuya Satou czy Shinnosuke Tachibana w rolach głównych. W czym z przykrością muszę powiedzieć, że o ile panowie są przecudowni i słucha się ich z przyjemnością, o tyle japońska wersja MC, to już typowa, przesłodzona do granic możliwości dziewczyneczka, a nie agentka specjalna… Z drugiej strony, to i tak lepsze od tych płaskich, pozbawionych emocji i monotonnych głosów z angielskiego dubbingu. Ewidentnie lektorzy czytali i nagrywali skrypt, nie mając pojęcia, co się dzieje w danej scenie. Aż słychać czasami ich zaskoczenie, gdy próbują nagle dodać jakieś emocje, bo się zorientowali, że teraz będzie dynamiczna akcja albo romantyczna chwila…
Love and DeepSpace wprowadza też do gier otome zupełnie nową perspektywę… i to w sensie dosłownym. Zamiast typowych, gadających spiritów mamy tutaj modele w pełni 3D, a po okolicy rozglądamy się „z punktu widzenia” naszej bohaterki. Daje to naprawdę bardzo ciekawe narzędzia do opowiadania historii. Zwłaszcza że świat przestał być dzięki temu statyczny. MC może otwierać drzwi, szuflady, chwytać kogoś za rękę (lub *kaszlnięcie* inne części), słuchać bicia serca, czy… gilgotać. (Zupełnie jakbyśmy grali w RPG czy jakieś Action Game). W czym konkretne polecenia wydajemy, przesuwając palcem po ekranie w określony sposób. Czasami zaś różne akcje dają inne efekty i dialogi. Co więcej, w momencie ataku Wandererów, będziemy mieli wrażenie większej dynamiki przez to, że postacie się rozglądają, ekran trzęsie się w biegu, a gdzieś tam słyszymy wybuchy… W czym o ile początkowo dość sceptycznie do tego podchodziłam, tak bardzo szybko zmieniłam zdanie już po kilku scenach. Naprawdę fajnie było być „w skórze” MC, a jednocześnie nie czuć, że to jakiś self insert, bo bohaterka jest na tyle wyrazista, że łatwo to rozgraniczyć.
Skoro zaś już zbudowano tak skomplikowane, żywe uniwersum, to trzeba było to jakoś wykorzystać i tym sposobem przechodzimy do opisu walki i kart. Jak w każdej grze gatcha, tak i tu o sile naszej drużyny będą decydowały talie. Nasza bohaterka ma swoje poziomy (które zdobywamy, wykonując po prostu zadania codzienne, i przechodząc fabułę), ale na polu walki może towarzyszyć jej któryś z love interest, a tych wzmacniamy, dając im właśnie odpowiednie karty Memories. Te dzielą się na typy „słoneczne” (te odpowiadają za wygląd awatara danego love interest) i „księżycowe” (czyli boostery), a następnie na podtypy, nazywane tutaj Stellactrum (zielony, różowy, żołty, fioletowy, niebieski i czerwony). Co więcej, karty można wzmacniać, montując do nich tzw. protocore, zdobywany w trakcie walki, lub dokonując fuzji takich samych kart = w celu pozbywania się duplikatów.
Aby jednak nie było za łatwo, to karty dzielą się też na wartości, mamy więc takie 5-gwiazdkowe (które odblokowują nam specjalną, bardzo słodką i interaktywną video randkę z danym love interes – często z odrębnym drzewkiem fabularnym na różne wybory), 4-gwiazdkowe (odblokowujące historie do wysłuchania z unikatowym obrazkiem) oraz 3-gwiazdkowe (które nie dają nic…). A jak je zdobywamy? Przeważnie losując podczas specjalnych eventów, jak również za czerwone diamenty lub kupony (nazywane Empyrean Wish i Deepspace Wish).
I to właśnie nasz aspekt loteryjny, bo jak chcemy mieć silną talię, to musimy losować często. W czym specjalny system pity trochę łagodzi smak porażki, tj. za każde 70 losowań mamy gwarantowaną 5-gwiazdkową kartę, a jeśli losujemy je nie pojedynczo, a od razu po 10 sztuk – to zawsze gwarantowaną 4-gwiazdkową kartę. (Jak zatem widać absolutnie nie opłaca się losować po jednej karcie, a najlepiej nazbierać sobie surowców i „przygotować” na event. Co jest typowe dla wszystkich gier gatcha).
Warto jeszcze zacznaczyć, że kupony Empyrean Wish wykorzystujemy do losowań z banneru „stałego”, czyli puli, która jest dla nas zawsze dostępna, a Deepspace Wish są znacznie cenniejsze, bo posługujemy się nimi w bannerach limitowanych. Na przykład takich, gdzie możemy zdobyć parę słoneczną i które znikają po tygodniu lub dwóch. Co jest o tyle istotne, że jeśli chcemy zdobyć nowego awatara do walki np. Rafayela w wersji God of Tides czy Xaviera Lightseekera to musimy mieć OBIE karty słoneczne z danej pary. Każdy awatar ma też inne umiejętności, animacje kombosów i strój dla bohaterki.
Walki w aplikacji są naprawdę widowiskowe i pojawiają się nie tylko w historii głównej, ale też w ramach różnych misji łowieckich, gdzie możemy zdobywać złoto, surowce do wzmacniania kart, protocory, i inne pierdołki. W czym nie bez znaczenia pozostaje aspekt zręcznościowy, bo nasza MC faktycznie będzie robić uniki, atakować, przeprowadzać jakieś combosy w asyście love interest i wypełniać określone cele (np. niektóre walki wymagają przetrwania kilku fali przeciwników, inne pokonania bossa, a jeszcze inne obronienia jakiegoś punktu). Ja jednak nie jestem dobra w takie zręcznościowe rzeczy, więc prawie wszystkie pojedynki przeszłam na automacie. Jedynym wyjątkiem były te z misji, które wymagały unikania obrażeń, bo z tym AI sobie kompletnie nie radziło i bohaterka stała jak słup soli. Jeśli więc, tak jak ja, nie lubicie grać na telefonie w nic wymagającego refleksu, to serdecznie polecam opcje „auto”. Dalej będziecie mogli podziwiać animacje jak dobry film, a nie połamiecie sobie paluchów, stukając jak opętani w przycisk odpowiadający za strzelanie czy ciachanie.
Jednak nie samą pracą żyje i nasza MC musi przecież też robić coś z love boyem poza misjami… Tutaj z pomocą przychodzi co najmniej kilka aktywności. Pierwsza to zaczepianie naszego chłopaczka na ekranie głównym – możemy z nim gadać, szturchać go, głaskać, zmieniać mu ubranka i ogólnie bawić się jak simem. Jak nam się to znudzi, to możemy zabrać go na sesje zdjęciową i robić sobie różne, zabawne selfiaczki na dowolnym tle, z unikatowymi pozami i akcesoriami. Możemy też popisać z nim SMS-y albo po prostu zadzwonić. Skomentować jakieś wysłane przez niego zdjęcie albo podesłać mu link do artykułu, aby zobaczyć jego reakcje – wszystko w ramach opcji telefonu.
Pewną nowością są jednak specjalne minigry, na które możemy się z naszym partnerem wybrać. Pierwszą z nich są automaty – tzw. Claw Machine. Podczas zabawy decydujemy, czy to my, czy love interest będzie próbował zdobyć dla nas pluszaka z maszyny. W czym możemy faceta dopingować albo nie dopuszczać w ogóle do zabawy i pozwolić, by stał smętnie z boku i obserwował nasze kocie ruchy. W nagrodę zaś faktycznie dostajemy różne maskotki, które dodajemy do kolekcji oraz specjalne interakcje (np. panowie będą też komentować wygląd różnych maskotek). Warto też wspomnieć, że gra ma kilka modułów trudności, co owocuje innymi nagrodami. Mnie zaś bawiło, że czasami, gdy żenująco przegrywali, panowie wpadali w taki szał, że wrzucali do automatu kolejne monety bez opamiętania… Albo używali swoich mocy, gdy nikt nie widział, by niehonorowo zdobyć zabawkę. Co akurat działało na naszą korzyść!
Druga gra nazywa się Kitty Cards i jest to wspólne granie z partnerem w kolekcjonerskie karty z zabawnymi kotkami w filiżankach. Moduł podstawowy nie wymaga zbytniego skupienia, ale zaawansowany wprowadza bardzo złośliwe karty zagrań taktycznych, które potrafią wywrócić sytuacje na planszy do góry nogami. W czym niektórych love interset da się ubłagać, aby dali nam wygrać, inni oszukują, a jeszcze innych możemy oszukać sami… Za wygraną zaś otrzymujemy specjalną walutę, którą możemy wymieniać nie tylko na naklejki z kotami, ale też nowe ubranka, tła do zdjęć, pozy i inne bajery. W czym dostęp do gierki mamy 3 razy w tygodniu na każdego love interest.
W sekcji Within Him możemy z kolei zaprojektować pokój naszego chłoptasia, wykorzystując wszystkie przedmioty zdobyte w grze – w tym pluszaki i kocie naklejki. Możemy też poczytać wszystkie informacje zebrane na temat panów np. na temat ich przeszłości, hobby czy stylu życia, które są systematycznie dodawane z odblokowanych kart i fabuły głównej. Wreszcie możemy także zobaczyć poziom naszej zażyłości z konkretnym love interest. A im bardziej nasza relacja staje się bliska, tym więcej specjalnych opcji odblokowujemy, np. na pewnych poziomach partner będzie nazywał nas wybranym przydomkiem, dostaniemy specjalne pozy w trakcie selfie, czy nowe, spersonalizowane naklejki na czata.
Aktualizacja z 03.04.2024 wprowadza też opcję wspólnego uczenia się, pracowania lub ćwiczenia. Polega ona na tym, że wybieramy daną aktywność, a love interest nam w tym „towarzyszy”. Czyli pojawia się jakaś tam animacja, jak facet biega, jeździ na rowerku, maluje, czyta książkę, czy cokolwiek. Sami ustalamy, ile czasu chcemy, aby ta „blokada” telefonu trwała. W założeniu bowiem ma nam uniemożliwić zerkanie cały czas na ekran, gdy powinniśmu robić coś istotniejszego z realu, a przy okazji jest źródłem diamentów za wykonywanie tygodniowych planów. Czy mi sie to podoba? Nieszczególnie, bo nie lubię takich zżeraczy baterii, ale na Reedzicie widzę, że większość fanów na taką opcję czekała. Możliwe więc, że jestem w mniejszości.
Aktualizacja na lato 2024: kolejnym trybem jest teraz także coś w rodzaju odrębnej ścieżki z misjami, która wykorzystuje mechanikę rogalików. Tj. wybieramy, który awatar towarzyszy nawet w walce, odblokowujemy moce specjalne, zbieramy surowce, oglądamy eventy i ogólnie jeszcze więcej grindujemy, bo po chwili ścieżka się resetuje, a by zaczynamy od początku, ale silniejsi o poprzednie zasoby. Ten nowy tryb nazywa się Abyssal Chaos i jest bardzo miłym dodatkiem dla wszystkich, którzy mieli kłopoty z uzbieraniem płatej waluty, bo za nowe wyzwania i pojedynki możemy gromadzić diamenty. W czym w Abyssal Chaos pojawiło się też przynajmniej kilka, zabawnych mini-gier np. odpowiednik pacmana czy uciekanie przed laserami. Co więcej każda ścieżka czy event mają po kilka zakończeń, więc mimo iż ciągle powtarzamy ten sam tryb, to jednak ciągle czytamy coś nowego.
Naturalnie, żadna gra free to play nie obeszłaby się bez sklepiku. Z jego poziomu kupujemy subskrypcje (30 zł za miesiąc), co daje nam dostęp do 100 czerwonych diamentów (te możemy zdobywać też za aktywności w grze), 300 fioletowych diamentów (te można tylko kupić) oraz 60 punktów staminy (ta ładuje się z czasem automatycznie lub mogą nam ją przesłać znajomi). Możemy też kupić różne pakiety z przedmiotami, surowcami, ubrankami, meblami i co tylko sobie wymarzycie, bo w końcu z czegoś te serwery muszą się utrzymać… W trakcie eventów w sklepiku pojawiają się też dodatkowe packi, aby zwiększyć naszą szansę na zdobycie unikatowej karty.
A przechodząc do finalnego podsumowania i moich wrażeń: jeśli nie wiecie, czego się po tym tytule spodziewać, to najlepiej podsumować go jako Mr Love Queen’s Choice na sterydach. Wiele rzeczy pozostało tu identycznych. Dostaliśmy jednak ładniejszy interfejs, nowocześniejszą oprawę wizualną i w pewnym sensie… reset fabularny, bo chyba już nikt nie ogarniał, włącznie ze scenarzystami, o co w tamtym plocie chodziło. Również same walki prezentują się dużo lepiej, bo powiedzmy sobie szczerze, że fajnie patrzy się na MC, która u boku partnera pokonuje gigantyczne monstra, niż na producentkę, która… cholera wie, co robi. Wypuszcza jakieś film i zbiera recenzje? W czym działo się to na zasadzie „porównaj karty i pokaż wynik”, a tutaj przynajmniej mamy różne awatary, stroje, efekty i bronie. Innymi słowy, nasza bohaterka wymiata!
To, co trochę mnie niepokoi, to opowieści nazywane „Myths”, bo wprowadzają one znowu jakieś alternatywne rzeczywistości, a wszyscy wiemy, jak skończyło się to ostatnio. Każdy z panów ma taką odrębną linię fabularną, która nie bardzo wiem, kiedy się dzieje i jaki ma wpływ na opowieść główną. Na razie fani tworzą jedynie na ich temat teorie spiskowe. Ja zaś naprawdę wolałabym, aby twórcy dali sobie z tym na wstrzymanie i skupili na naszej growej „teraźniejszości”.
Jeśli chodzi o inne wady, to jak wspominałam, gra nie jest tania. Konkurencyjne tytuły np. Obey Me, wypadają pod tym względem nieco lepiej, ale też nie oferują takiej ilości contentu. W sensie, tutaj faktycznie dostajemy to, czym gry otome teoretycznie powinny żyć, czyli masę fluffu, piękne karty, awatary i poboczne historie. Nie wyobrażam sobie jednak grania w Love and DeepSpace bez – minimum – opłacenia subskrypcji, więc sami musicie się zastanowić, czy warto inwestować w coś, co jednak – jak wszystkie produkcje tego typu – przepadnie kiedyś w odmętach dziejów bez wyrazistego finału.
Wreszcie, warto też mieć na uwadzę, że wkraczamy w nowe czasy – jeszcze w żaden sposób nie regulowane przez przepisy unijne – a mianowicie contentu generowanego przez AI. Animacje w Love and Deespace są bardzo ładne, ale nie da się nie zauważyć wpływu sztucznej inteligencji, np. w projekcie kart. Wiem, że jest to kwestia bardzo kontrowersyjna, bo jakby nie było, wszelkiej maści generatory do tworzenia grafik i ilustracji okradają tak naprawdę twórców, czerpiąć bez pozwolenia z ich portfolio. Ale, jak wspominałam, jest to nieunikniony kierunek, w których technologicznie podążamy, więc pozostawiam ocenę takich praktyk Waszej własnej opinii. Pozostaje mieć nadzieję, że ten proces zostanie jakoś unormowany prawnie, by żadna ze stron nie była pokrzywdzona. Nie mam też dostatecznej wiedzy, by wypowiadać się w taki sposób AI jest wykorzystywana w tej konkretnej produkcji, na jaką skalę i z czego czerpie. Jestem więc daleka od tego, by rzucać kamieniami, bo jednak w XXI wieku, każdy wykonuje pracę wspierając się jakimś softem.
Osobiście jednak, na podstawie dostępnej zawartości, mogę powiedzieć, że bawiłam się z apką bardzo dobrze. Duuużo lepiej niż przy innych grach w modelu gatcha, więc faktycznie widzę postęp! Lubiłam też Mr Love: Queen’s Choice, więc trochę mi tego uniwersum, pełnego evolverów i tajemnic, brakowało. Myślę sobie jednak, że bardzo dużo zależy od tego, czy twórcom uda się utrzymać zainteresowanie odbiorców w miarę spójną fabułą. Na razie bardzo się wciągnęłam. Może dlatego, że gra łączy dwa lubiane przeze mnie gatunki – otome i jRPG w jedno. Zupełnie jakbym przechodziła jakąś Persone, tylko w końcu skierowaną do pań. Nie będę też ukrywała, że póki co – więc od kilku tygodni – gram systematycznie, prawie każdego dnia… A czy ten trend się utrzyma? Oby nie, bo mój portfel tego nie zniesie!