Kiedy przechodziło się ścieżkę Criusa w podstawowej grze, trudno było nie oprzeć się wrażeniu, że facet miał zwyczajnego pecha. W sensie był ciekawie napisaną i zaprojektowaną postacią, ale przez to, że jego historia wprowadzała nas niejako w założenia „even if TEMPEST”, to nie spędziliśmy z nim zbyt wiele czasu, a na dodatek dość szybko zniknął nam z radaru, przez co jego więź z bohaterką bardzo ucierpiała. W DLC Crius powraca w pełnej krasie… a przynajmniej w jakimś metaforycznym wymiarze. Nie jest to bowiem ten sam bohater, którego nasza MC początkowo poznała, którego pokochała, do którego śmierci doprowadziła… Crius z fandisku to jego szczęśliwsza, niezamordowana i przede wszystkim ciągle optymistyczna wersja.
Głównym tematem tej opowieści będzie więc powolna próba uporania się z traumami Anastasii, a dla love interest: odnalezienie w tym wszystkim dla siebie nowego miejsca. Co moim skromnym zdaniem udało się tu scenarzystom znacznie lepiej niż w przypadku Tyrila. Dlaczego? Bo facet od dawna kochał się w naszej MC. W zasadzie to odkąd miał 18 lat, a ona tylko 10, imponowało mu, że jako jego podkomendna jest w niego tak bezgranicznie wpatrzona. I, nie zrozummy się źle, wówczas nie była to jeszcze miłość fizyczna, jak do kobiety, bo nasza MC była tylko dzieckiem, więc uspokajam, że nie doszło wówczas do żadnych skandali obyczajowych. Z czasem jednak zadowolenie z posiadania „fanki” i kogoś, kto widzi w nim „rycerza idealnego”, zmieniło się w prawdziwe uczucie. Przystojny, dobrze urodzony i silny Crius mógł przebierać w pannach, jak żywnie mu się podobało, ale drugiej takiej niewiasty, odważnej, zdeterminowanej i obowiązkowej jak nasza MC, po prostu nie znał. To dlatego budziła jego naturalne zainteresowanie, które skrywał, ze względu na łączące ich w Zakonie relacje dowódcy i kadeta.
W zakończeniu even if TEMPEST, po poznaniu prawdy, iż jego alternatywne „wcielenie” miało z bohaterką romantyczną więź, obecny Crius także postanowił się dłużej nie hamować. I w zasadzie fandisk wrzuca nas w fabułę niedługo po tych wydarzeniach. Nasi protagoniści są bowiem już oficjalnie parą, ale wcale nie jest między nimi od razu tak różowo, jak można by się spodziewać. Pierwszym problemem poruszonym w fandisku jest przy tym… różnica oczekiwań. Jakby bowiem nie patrzeć, facet ma wówczas 26 lat, chce się cieszyć swoim związkiem w pełni. Także na płaszczyźnie fizycznej, więc ciężko mu się niekiedy od naszej bohaterki „odkleić”. Tymczasem dla poturbowanej przez życie dziewczyny, to nieco zbyt szybkie tempo. Preferowałaby strategię „małych kroczków”, ale nie potrafi zakomunikować tego wprost. Czemu? Ano na szczęście nie tylko przez typowy dla bohaterek gier otome brak asertywności czy nieśmiałość, ale w wyniku wyrzutów sumienia. Anastasia ma niestety wciąż z tyłu głowy wspomnienia z procesu, w wyniku którego doprowadziła do śmierci Criusa. Żywi więc jakieś wewnętrzne przekonanie, że ma wobec niego dług. Jest mu coś winna i nigdy nie powinna reagować odmową, na cokolwiek by sobie nie zażyczył. Co – jak można łatwo odgadnąć – nie jest wcale komfortową sytuacją dla żadnego z nich. W końcu co to za frajda obserwować czyjąś pogłębiającą się dysocjację, gdy próbujesz nawiązać kontakt fizyczny?
Ale to tylko pierwszy z problemów, który łączy się też trochę z wątkiem numer dwa. Aby nie martwić już i tak rozdygotanej ukochanej, Crius postanawia skończyć na jakiś czas z walką. Teoretycznie „do odwołania”. A decyzję podejmuje w trakcie treningu z kadetami, czym przyprawia wpatrzonego w niego Hugo prawie że o zawał serca. W końcu wszyscy wiedzą, że Crius jest jednym z najlepszych i najsilniejszych rycerzy w całej Hystoricii. Z drugiej strony faktycznie zmaga się wówczas z problemami zdrowotnymi. Chociaż dzięki czerwonemu piórku od Humy facet wygrał walkę z chorobą, to nie oznacza, że jego kondycja była od razu wyrąbista. W końcu, jakby nie patrzeć, to dopiero co odzyskał zmysły, które utracił jako dziecko. Nic zatem dziwnego, że szybko ogarniało go zmęczenie, bo był najzwyczajniej przebodźcowany. Znowu potrafił rozróżniać, znowu odczuwał ból itd. Było więc to od groma nowych informacji, z którymi mózg musiał sobie jakoś poradzić. A że przy okazji jego stan martwił Anastasie, to decyzja o tym, aby odłożyć na jakiś czas miecz, wydawała się po prostu rozsądna.
Wreszcie historia ta prowadzi nas do ponownej konfrontacji z siłami kościoła i przyznam szczerze, że to była zarazem jej najsłabsza część. Po bardzo fajnej i dopieszczonej fabule, jaką zaserwowano nam w głównej grze, teraz po raz kolejny dostajemy opowiastki ocierające się o granicę śmieszności i prawdopodobieństwa. Zupełnie jakby scenarzyści wiedzieli, że już nie muszą się tak starać. A o co chodzi? Ano kardynałowie przypomnieli sobie nagle, że w sumie to dobrze byłoby tego Criusa zlikwidować, bo tak ciągle istniało ryzyko, że sprawa z jego siostrunią ujrzy światło dzienne. Dlatego wysyłają za nim jakichś patałachów-zabójców, których bez problemu przegania Anastasia. Dodatkowo świętobliwi ojczulkowie uznają, że w zasadzie dobrze byłoby też zburzyć kościół, w którym doszło do ich zbrodni, na co z kolei nie chce zgodzić się Crius, bo jest to dla niego miejsce symboliczne. Ostatnie takie w całym królestwie, gdzie może myśleć o swojej siostrze i czuć z nią jakąś więź.
Tym sposobem nasza parka angażuje się w dużą politykę. Czyli idą na bal, aby pogadać z księciem Parkerem. I co? Myślicie, że mają na niego jakiegoś super haka? Że zaraz dojdzie do jakiegoś niespodziewanego plot twistu? A gdzie tam! Crius bez owijania w bawełnę mówi coś w stylu „Wiesz, Parker boy, do tej pory mój dom nie angażował się w politykę, ale teraz to się zmieniło i poprzemy księcia Luciena. A wiesz, co to dla ciebie oznacza, nie? Mój ty śliczny, cherubinku po przejściach? Dokładnie, całe dzieciństwo znęcałeś się nad Lucienem, więc jeśli on zostanie królem, to będziesz miał przejebane. Na twoim miejscu poszedłbym więc go od razu przeprosić i przy okazji wygadał prawdę na temat powiązań szlachty ze skrytobójcami, których na mnie nasłano…”. No i Parker się łamie. Uznaje, że faktycznie Conrad nie ma szans na wygraną (bo Crius tak powiedział) i pędzi dogadać się z Lucienem oraz robi wszystko, czego nasi protagoniści sobie zażyczą. Przy okazji Anastasia i Crius pławią się swoją przebiegłością, twierdząc, że podłapali to i owo od Tyrila… Spokojnie, scenarzysto, pamiętamy, kto jest twoim ulubieńcem. Nie musisz nam ciągle o tym przypominać. Chyba już po raz 5 w tej ścieżce…
Ale granice absurdu są osiągnięte dopiero w scence finałowej. Kościół faktycznie planował zniszczyć budynek i ukryć swoje zbrodnie, ale również… doprowadzić do przejęcia władzy. Tak, nie przesłyszeliście się. Chcieli zamordować króla i sprzedać Historycię sąsiedniemu królestwu. W czym nie ma, co się zbytnio zastanawiać nad ich motywacją, bo to było tak idiotyczne, że nie wiedziałabym nawet, gdzie zacząć krytykę. Nadmienię tylko, że nasi bohaterowie zdobyli niezbity dowód działań antagonistów w postaci dokumentu… który leżał sobie ukryty za ołtarzem i Hugo go aportował na polecenie Criusa. A skąd w ogóle wiedział gdzie go szukać? Bo, jak tłumaczą nam scenarzyści, jako syn kardynała mógł sobie chodzić swobodnie po budynku, no to i wiedział, gdzie antagoniści odkładają wszystkie dowody potwierdzające ich intrygi. W czym cała ta akcja dzieje się zakulisowo. Po prostu Hugo przychodzi do bohaterów i ma już wszystkie niezbędne papiery.
Aby jednak było trochę akcji, to ze względu na sztorm, nasi bohaterowie lecą na garudach do zamku, a tam powstrzymują zabójców. Anastasia dochodzi do wniosku, że jej zachowanie było irracjonalne i powinna pokładać większą nadzieję w zdolnościach Criusa. Że bojąc się ciągle o niego i wspominając dawne wydarzenia, robi im tak naprawdę obu wielką krzywdę, zmienia więc nagle swoje nastawienie i już pewnie, u boku ukochanego, staje do walki, aby skopać tyłki zabójcom. A całe to wydarzenie staje się przy okazji wygodnym pretekstem dla Luciena, by pokazać, że ma sojuszników i że jest wystarczająco kompetentny, aby wyprzedzić Conrada w wyścigu o tron. Można więc powiedzieć, że ten wątek również zostaje w pewnym stopniu „posprzątany”.
Mimo jednak mojego pojękiwania, ścieżka Criusa podobała mi się znacznie bardziej od tej Tyrila, chociaż też nie była wolna od całej masy głupotek. Przede wszystkim dlatego, że content stricte fan serwisowy był tutaj naprawdę sympatyczny. Widać, że rycerzyk znał się na rzeczy i niejedną szlachciankę owinął sobie wokół palca, by zdobyć od niej datki na Zakon. Podobało mi się również, że gdy tylko facet zauważył bierną postawę Anastasii, to że spełniała każdą jego zachciankę, nie bacząc na własną wolę, to z miejsca się wycofał i zdystansował. Nie, aby ją jakoś ukarać czy w wyniku strzelenia focha, ale żeby dostała przestrzeń na przeanalizowanie własnych emocji. Nie znał przeszłości. To znaczy… potem poznał, głównie dzięki opowieści Zenna, no ale nie wiedział w 100%, co działo się w tych alternatywnych liniach czasowych. Mimo to nie chciał, aby Anastasia była z nim z poczucia winy. By ciągle trwała w przeświadczeniu, że musi mu coś spłacić. Co było bardzo dojrzałe, jak na gry otome – podejrzanie zdrowe, zachowanie z jego strony. No dobra, jasne, później, w scenkach romansowych, leciały tradycyjne tekst typu „teraz już cię nie wypuszczę, choćbyś protestowała”, ale możemy je potraktować jako takie typowe gadanie farmazonów…
O dziwo, podobało mi się też poruszenie wątku kupowania Anastasii kobiecych ubrań. Co bardzo drażniło mnie w grze podstawowej. Wreszcie jednak wyjaśniono mi motywacje rycerzyka i nie było to tylko realizowanie własnych fantazji, w sensie, zmuszanie jej, aby stała się bardziej kobieca. Po prostu Crius głupio założył, że to przez jego dziecinne komentarze o tym, że nie nadaje się na rycerza, dziewczyna pozbyła się wszystkich aspektów swojej „słabej płci”, np. ścięła włosy, i miał z tego powodu wyrzuty sumienia. Była to jednak z jego strony poważna nadinterpretacja i kolejne nieporozumienie. Po prostu przypisał sobie zbyt wielką siłę sprawczą i zignorował fakt, że nasza MC to bardzo pragmatyczna dziewczyna. Długie włosy faktycznie przeszkadzałyby jej w walce, a nie miały nic wspólnego z jego szczeniackimi docinkami.
Miło również, że dowiedzieliśmy się nieco więcej o rodzinnej relacji markizów Castlerock. O tym, że choroba Criusa mogła być rodzajem klątwy, na którą cierpiały osoby połączone z rodem królewskim. O jego relacjach z siostrami, macochą czy ojcem. O tym, jakie są jego plany na przyszłość, bo Crius bynajmniej nie planował obejmowania funkcji dziedzica Castlerocków i widział w tym miejscu jednego ze swoich szwagrów… Co więcej, elegancko wybrnięto z tego, dlaczego wcześniej nie wspominał wiele o swojej ogromnej familii. Otóż, podejrzewając, że u Lynzelów nie dzieje się dobrze, nie chciał swojej podopiecznej sprawiać przykrości, przechwalając się wyjątkowością własnego domu.
No dobra… wydaje mi się, że w miarę wyczerpująco podsumowałam zalety i wady tej ścieżki. Nie podejrzewałam, że tak się stanie, ale Crius awansował na mojej drabinie sympatii, nawet jeśli intryga kardynałów, w której musiałam przez love interest uczestniczyć, wołała o pomstę do niebios. Na szczęście całość zawartości z fandisku broniła się CG, scenkami romansowymi i sensownie budowanymi relacjami między główną parką. Aż do ostatniego rozdziału, który został tak głupawo i szybko zakończony, bawiłam się tutaj wyjątkowo spoko. A rycerzyk wreszcie dostał czas antenowy, którego tak rozpaczliwie w głównej grze potrzebował. Dzięki temu wreszcie miał okazje udowodnić, że jest z niego godny kandydat na partnera naszej czerwonowłosej bogini… czy tam wiedźmy.