Jeśli chodzi o grę podstawową, to zawsze miałam wrażenie, że Okita był jednym z bohaterów, z którym nie dostaliśmy dość czasu, aby spędzić go po prostu… na cywilu? Robiąc jakieś banały, relaksując się, czy wspólnie jedząc. Nie ułatwiał tego fakt, że młodzieniec najpierw jest ślepo wpatrzony w Kondou i w zasadzie świata poza nim nie widzi, niczym nastoletnia fanka wzdychająca do idola, a potem cierpi z powodu gruźlicy, więc jest markotny, zmęczony i przykuty do posłania. Jest więc, moim skromnym zdaniem, w czołówce bohaterów ze starego składu, któremu przydawały się fandiski. Chociażby po to, abyśmy poznali go z nieco innej, łagodniejszej strony, bo zwykle trzymał bohaterkę na dystans, czy to ciętą ripostą, czy faktycznie wzbudzając w niej strach. A przecież Sōji był kimś więcej niż tylko „Mieczem Shinsengumi”.
ROZDZIAŁ I: Historia z tego rozdziału ma miejsce niedługo po incydencie w Ikedaya. Okita jest więc na dobre pod obserwacją medyczną i bawi go, że dziewczyna odwiedza go z tego powodu każdego dnia. (Żartuje sobie również, że Chizuru wcale nie martwi się o jego zdrowie, ale chce sobie po prostu na niego popatrzeć. Wiadomo, młode, silne atrakcyjne ciałko…). Nie mija jednak wiele czasu, gdy chłopak musi wracać do standardowej roboty, czyli patroli po mieście. W końcu tego wymaga od niego funkcja kapitana, by przewodzić oddziałowi. Chizuru jednak upiera się, że będzie mu towarzyszyć, bo wciąż się martwi, a pogoda tego dnia jest wyjątkowo okropna. To trzeci rok, odkąd dziewczyna zamieszkała w Kyoto, ale ciężko przyzwyczaić się do takich upałów. Po pewnym czasie Okita zarządza postój na odpoczynek, a sam gdzieś się pośpiesznie oddala. I chyba nikogo nie dziwi, że Chizuru nie daje mu się spławić i dosłownie za nim biegnie, bo obawia się, że ukrywa przed nią swój zły stan fizyczny. Tymczasem okazuje się, że Okita udał się do sklepu… po cukierki, a dokładniej to kompeitō, popularne, kolorowe słodycze sprowadzone do Japonii przez Portugalczyków już w XVI w. Z oczywistych powodów, kiedy kurował się po starciu w Ikedaya, nie mógł nikogo poprosić, by mu je kupili. Zbyt by się tego wstydził. Głupio byłoby też przyznać się przed Hijikatą, że zostawił swój oddział, by zachciało mu się słodyczy. Dlatego Okita wciska przemocą cukierka w usta Chizuru, aby przez to, że też je zjadła, stała się współsprawcą. Co znowu jest cholernie dziecinne, ale też urocze z jego strony. Potem zaś, gdy już wracają do oddziału, to jeszcze na nią zwala winę, że był tak długo nieobecny…
ROZDZIAŁ II: Mamy wrzesień 1864 roku. Chłopaki wyleczyli już swoje rany po Incydencie w Ikedaya i Okita wrócił już nawet do trenowania oddziału. Jakiś czas później Kondou prosi Chizuru, by ogarnęła herbatę dla kapitanów w trakcie spotkania. Mężczyźni otrzymali bowiem raport od płatnerza dotyczący stanu katan po bitwie. Niektóre wymagają tylko naostrzenia, inne są dość mocno styrane, ale miecze Okity, Shinpachiego i Heisuke nie nadają się już do użytku. Co nie jest złą wiadomością, bo Aizu zgodziło się – w racjonalnych granicach – zasponsorować im zakup nowej broni. Shinpachi i Heisuke są więc tą sytuacją bardzo podjarani. Zupełnie jakby ktoś im obiecał, że mogą sobie kupić nowe zabawki, ale Okita pozostaje nie w sosie. Wszystko dlatego, że lubił swój poprzedni miecz. Dostał go od Kondou, który wcześniej otrzymał go od swojego mistrza. Miał więc dla wojownika symboliczne znaczenie. Gdy więc jakiś czas później siedzi zasępiony na engawie i gapi się na niebo, dołącza do niego Chizuru, a potem Inoue z katalogiem i propozycją mieczy od płatnerza. Uwagę Okity od razu przyciąga Yamato no Kami Yasusada. (Gdyby kogoś ciekawiło, jak to ostrze naprawdę wyglądało, to załączam link). Broń takiej jakości musiała znaleźć się w zestawie przez pomyłkę, ale młodzieniec upiera się, że to katana wybiera swojego pana i to spotkanie było im przeznaczone. Do czego również nieco później, stara się przekonać Hijikatę Chizuru, gdy ten przychodzi wściekły do Okity i żąda, by wybrał coś tańszego, bo ich na to nie stać. Okita argumentuje, powtarzając za Kondou, że kapitan oddziału pierwszego musi się godnie prezentować, a poza tym, jeśli Hijikata nie ustąpi, to osobiście pójdzie do Kondou i przez manipulacje wymusi na nim zakup miecza. Miałam też wrażenie, że tak naciskając na to, by Hijikata załatwił jakąś zniżkę, Okita chciał też zastępcy dowódcy przy okazji dogryźć, przypominając o jego kupieckich korzeniach. Ostatecznie Okita stawia na swoim, Chizuru jest happy, że przyjaciel dostał nową zabawkę, a Hijikata odchodzi rozgniewany, odgrażając się, że potrąci różnice w cenie z pensji młodego samuraja.
ROZDZIAŁ III: Pewnego dnia Chizuru i Inoue udają się razem do miasta odebrać zakupy i wysłać jakiś list. Mężczyzna oddala się wtedy, bo ich zamówienie i tak zostało pomylone, więc chce zająć się chociaż dostarczeniem korespondencji od Hijikaty, a wtedy bohaterka spostrzega Okitę, który wchodzi pośpiesznie do apteki i równie szybko ją opuszcza. Ponieważ akcja ma miejsce po tym, jak doktor Matsumoto poinformował już Okitę o gruźlicy, to dziewczyna ma poważne powody do niepokoju. Postanawia skonfrontować się z Okitą, a ten niezadowolony z przepytywania wciąga ją do bocznej alei, przyciska do ściany i wymusza na niej obietnice, że nikomu nie powie o jego chorobie, o tym, że go widziała na mieście i ogólnie o jego pogarszającym się stanie… w przeciwnym razie ją zabije. Ale ta groźba nie jest potrzebna, bo przecież wiadomo, że nasza grzeczna Chizuru i tak dotrzymałaby słowa. Po tym zapewnieniu Okita się trochę rozluźnia, mówi nawet, że woli, gdy bohaterka jest „posłuszną dziewczynką” i nazywa ją „kawaii”, czyli uroczą, drwiąc sobie potem bezlitośnie z rumieńców, jakie to wywołuje. Po ponownym dołączeniu do Inoue Okita sugeruje, by ten udał się do innego miejsca, aby wysłać list (bo pierwsze okazało się zamknięte), a on w tym czasie wróci z Chizuru po kwatery. Po drodze przyznaje, że nie chce, by ktokolwiek dowiedział się o gruźlicy, bo odeślą go do Edo, a potem strasznie wybrzydza, gdy dziewczyna wymienia kolejne posiłki, jakie mogłaby dla niego przygotować, w nadziei, że doda mu to sił do walki z chorobą. Cóż, mali chłopcy już tak mają… dobrze, że chociaż jajeczko zgodził się zjeść. 😛
ROZDZIAŁ IV: Stan Okity powoli się pogarsza. Dziewczyna zauważa, że je on znacznie mniej, ale też nie przyznaje się do tego i ciągle pracuje dla Shinsengumi z całych sił. Pewnego wieczoru oddział pierwszy wraca do siedziby bez swojego kapitana. Zaniepokojona Chizuru pyta mężczyzn, co się stało, ale ci twierdzą, że Okita został z tyłu, bo chciał popatrzeć na księżyc. Po krótkich poszukiwaniach, dziewczynie udaje się go znaleźć na dziedzińcu, w białym płaszczu pokrytym krwią. Choć początkowo Okita wypiera się, by to była jego krew i twierdzi, że to po potyczce z roninami, bohaterce jest tym razem wyjątkowo łatwo przejrzeć jego kłamstwo. Domyśla się, że Okita chciał po kryjomu zmyć krew z ubrań. Dodatkowo jest zawstydzony, że zhańbił w ten sposób białe haori, które zaprojektował dla nich jego ukochany Kondou. Na szczęście dla niego, Chizuru deklaruje, że jako córka lekarza doskonale wie, jak pozbyć się takich śladów. (Myślę, że każda kobieta wie…). Przygotowuje specjalny środek do prania przy pomocy rzodkiewki i ostrożnie, w wielkim skupieniu, pozbywa się kolejno plam… Okita przygląda się jej wtedy z wielkim zafascynowaniem, a nawet przysuwa coraz bliżej, aż robi się trochę niezręcznie, bo Chizuru nie potrafi się dłużej skoncentrować. Wreszcie, obiecuje, że nie powie nikomu, o tym, co widziała i że wywiesi gdzieś haori ukradkiem, aby mogło wyschnąć na słońcu. Mimo więc, że chce jej się płakać, bo to ewidentny dowód, że gruźlica atakuje płuca młodego mężczyzny, to robi wszystko, aby być dla niego jakimś wsparciem.
ROZDZIAŁ V: Kondou i Hijikata biorą parkę na spytki, bo zauważyli, że z Okitą jest coś nie tak. Ten ponownie upiera się, że to tylko przeziębienie, a Chizuru podpisuje się pod tym kłamstwem. Jakiś czas później, zmęczony spaniem Okita chce pomóc Chizuru w zamiataniu dziedzińca, bo czuje się źle z tym że jest bezużyteczny i na utrzymaniu innych. Kiedy jednak próbuje chwycić za miotłę, ta wypada mu ze zbyt słabych dłoni. Początkowo Chizuru uznaje więc, że to jakiś żart, ale potem orientuje się, że samurai rzeczywiście przypomina cień dawnego siebie… Zaczynają się o to sprzeczać, ale ich rozmowę przerywają głosy dzieci, które pytają o Sōjiego, bo chcą się z nim pobawić. Zdezorientowana Chizuru nie wie jak postąpić. Okita niby nalega, aby zignorowała krzyki, bo jego choroba jest zaraźliwa, więc i tak nie mógłby się z nimi zobaczyć… ale dziewczyna dochodzi do wniosku, że to nie fair. Idzie do dzieci i, chociaż nie używa nazwy „gruźlica”, to wyjaśnia, że ich przyjaciel jest chory. Kiedy więc wraca do Okity ma dla niego masę talizmanów i pokracznych origami z życzeniami zdrowia. A to wzrusza mężczyznę do tego stopnia, że jego oczy zalewają się łzami. Nie wie, czy jeszcze kiedykolwiek będzie na tyle silny, by chociaż bawić się z dziećmi, więc bohaterka pociesza go, że musi walczyć z chorobą, bo słyszała o przypadkach gruźlików, którzy żyli przez bardzo wiele lat lub nawet zupełnie ozdrowieli.
ROZDZIAŁ VI: Akcja skacze daleeeko do przodu, bo aż to momentu, gdy Kondou zostaje ścięty jako zdrajca, a zarówno Chizuru, jak i Okita są już rasetsu. Sam rozdział jest dość mało interesujący, bo ogranicza się do tego, że Okita za wszelką cenę chce się spotkać z Hijikatą, by zapytać go, dlaczego nie uratował dowódcy. Podróż parce utrudniają wrogowie, przymus unikania światła słonecznego i nawracająca gruźlica… Na dodatek zmysły Okity są już dość otępiałe. Raz pomylił przeciwnika z psem, to znowu rzucił się do ucieczki, bo spłoszył go wiatr. Kiedy więc Chizuru żąda, by w końcu odpoczęli, bo od Hijikaty dzieli ich tylko kawałek, mężczyzna wreszcie ulega. Kładą się razem na trawie, wpatrują w księżyc i myślą o tym, co ich czeka. Strasznie fillerowata opowieść, która zwłaszcza w kontekście tego, że znamy przecież zakończenie fabuły z gry głównej, niewiele w zasadzie wnosi. Nawet fluffu (chyba, że liczymy trzymanie się za rączki). Więcej tu było streszczania podstawki, niż czegokolwiek.
ROZDZIAŁ VII: czerwiec 1868 roku. Przedostatnia historia przed epilogiem, którą określiłabym jako słodko-gorzką. Chizuru i Okita podróżują znowu przez las, ale tym razem do wioski Yukimurów, gdzie mają się skonfrontować z szalonym tatuśkiem. No i role się odmieniają. Tym razem to Chizuru chce pędzić na złamanie karku, a Okita musi ją upominać, aby wrzuciła na luz. W przeciwnym razie padnie z wycieńczenia. Zwłaszcza że pojawia się jeszcze jeden problem. Chizuru zaczyna nagle czuć głód krwi i wprost błaga Okitę, aby ją zostawił, ten jednak odpowiada to, co ona mu wcześniej, gdy sam pędził na spotkanie z Hijikatą. Że nigdy jej nie zostawi. Dodaje także, że może nawet zginąć z ręki Chizuru, jeśli to pomoże jej ukoić ból. Ale my przecież wiemy, że Chizuru to taka dobra duszyczka, więc będąc już w ramionach ukochanego, walczy ze swoim głodem i oznajmia, że cieszy się, iż została rasetsu, bo przynajmniej może doświadczać tego samego bólu co on. I tym sposobem, niejako „wspólnymi siłami”, opanowują sytuacje, bo istniało spore prawdopodobieństwo, że gdyby kobieta uległa pokusie, to absolutnie pogrążyłaby się w szaleństwie. No to teraz już chyba rozumiecie, czemu z jednej strony to miłe, że dostajemy trochę romantycznego contentu, ale z drugiej… historia tej parki jest taka smutna. Zupełnie jakby ciążyło nad nimi jakieś fatum.
ROZDZIAŁ VIII (EPILOG): październik 1873, czyli długo po tym jak Shinsengumi odnieśli sromotną porażkę i zostali zapisani na kartach historii jako zdrajcy. Okita i Chizuru dalej się ukrywają w okolicy Shirakawy, by być w pobliżu źródełka, które podobno leczy choroby. Pewnego dnia mężczyzna upiera się, że będzie towarzyszył dziewczynie do wioski, bo znudził się siedzeniem samemu. Choć i tak muszą być ostrożni, aby nikt nie rozpoznał byłego kapitana oddziału pierwszego (btw. uważam, że scenarzyści tu trochę przesadzają – przecież to nie tak, że zdjęcia Okity sprzed ponad 10 lat krążyły po necie, by każdy znał jego twarz… Na dodatek pewnie plotki o jego gruźlicy dotarły do tego czasu do wielu osób i uważano go już od dawna za martwego). W każdym razie parka podsłuchuje grupkę mężczyzn, którzy mówią o tym, że zdrajcy z Aizu i ich poplecznicy zostali ułaskawieni, bo trzeba wspólnie budować nową przyszłość. Chizuru idzie więc ich nieco podpytać, a wtedy potwierdza swoje najgorsze obawy. Wraca do Okity i informuje go, że Hijikata umarł od kuli. To sprawia, że mężczyzna chce zostać sam, by pozbierać myśli, ale ponieważ nie wraca do domu aż do nocy, to zaniepokojona dziewczyna idzie go poszukać. Znajduje ukochanego niedaleko od chaty. W dość grobowym nastroju. Okita zaczyna bowiem, pół-żartem, a pół-serio, powtarzać, że niedługo dołączy do towarzyszy, że niewiele czasu mu zostało, że Chizuru będzie musiała sobie poradzić sama… Ta, oczywiście, odpędza takie pesymistyczne myśli i po raz kolejny zapewnia go, że będzie u jego boku do samego końca. Że tylko jego kocha i nie musi się martwić, że kiedyś ułożyłaby sobie życie z kimś innym. Na dodatek Zachodnia medycyna jest dużo bardziej zaawansowana od japońskiej. Może mają tam już jakiś lek na gruźlice i muszą być pełni nadziei. (Twórcy mówią tutaj głównie o Francji i Anglii, ale w rzeczywistości udało się to dopiero w latach 40. XX wieku, na amerykańskim uniwersytecie). A każdemu takiemu zapewnieniu towarzyszy wymiana pocałunków. Osobiście jednak uważałam ten epilog za dość… przygnębiający. Nawet w przypadku ścieżki Hijikaty było jakoś tam optymistyczniej i mniej dramatycznie.
PODSUMOWANIE: Może się mylę, ale mam wrażenie, że Hakuōki Shinkai: Tsukikage no Shō jest mniej fanserwisowe od poprzedniego fandisku. Tam dostawaliśmy roznegliżowane CG, dużo uroczych, czasem komediowych scenek, albo – jak w przypadku Harady czy Soumy – sprostowania do pewnych sytuacji, które nie wypadły najlepiej w głównej grze. Tymczasem to już kolejna – po Hijikacie i Kazamie – opowieść, którą przechodzę i mam wrażenie, że nie do końca czegoś takiego się spodziewałam. Tak naprawdę podobał mi się tylko Rozdział I – bo był zabawny, II – bo Okita po mistrzowsku zakpił sobie z zastępcy dowódcy i IV – za pokazanie jak dziewczyna wspiera ukochanego na każdy, możliwy sposób. Pozostałe albo wpisywały się w „ok”, albo były tylko fillerami, bez których bez problemu byśmy się obeszli – zwłaszcza VI i VII, czyli te osadzone po opuszczeniu Kyoto. Może twórcom zabrakło pomysłu, co zrobić w przypadku love interest, który jest albo dla Chizuru wredny i gada tylko o Kondou, albo leży potem schorowany i nie ma za bardzo sił na żadną interakcję? Trochę jednak szkoda, bo wspólna podróż bohaterów za Shinsengumi dawała pole do przedstawienia wielu, zupełnie nowych przygód. Można było też pokazać więcej z życia parki w wiosce Yukimurów, a zamiast tego zostaliśmy zmuszeni do opłakiwania Hijikaty… Oj, zaprawdę, ani bogowie, ani scenarzyści, nie są łaskawi dla tego bohatera. Zobaczymy, co przyniosą kolejne fandiski.