Kiedy zobaczyłam projekt Benkeia po raz pierwszy, od razu przypomniał mi się Kojima Yataro z Eternal Vows: Love beyond time. Obaj panowie nie mieli „delikatnego” wyglądu typowych bishów, ale zdecydowano się przedstawić ich bardziej męsko, jako potężnych i wysokich wojowników. Zastanawiałam się przez to, czy Benkei również podzieli jego los… a stało się jeszcze gorzej. Sympatyczny mnich z Birushana: Rising Flower of Genpei został w zasadzie okradziony ze swojej ścieżki. I to na dodatek przez antagonistę. Taira no Tomomori pojawia się tu tak często, w najbardziej kluczowych momentach i tak nachalnie, że trudno nie odnieść wrażenia, że przejął kontrolę nad całym show. Zupełnie jakby scenarzyści pogubili się, o kim mieli w tym wątku pisać. Albo tak kochali Tomomoriego, że niczym demon opętywał fabułę i sprawiał, że dodawali go do każdej ze scen. I, aby nie zrozumieć się źle, to nie tak, że nie lubię psychopatycznego blondyna. W roli „tego złego” sprawdza się nad wyraz zacnie. Nie zmienia to faktu, że jednak liczyłam na więcej obecności love interest, a tu wyraźnie komuś pomieszały się proporcje.
No dobra… ale kim w zasadzie jest Benkei? Czas na mały wtręt historyczny! Saitō Musashibō Benkei był japońskim mnichem-wojownikiem (sōhei), który żył w ostatnich latach okresu Heian (794–1185). Podobno prowadził zróżnicowane życie, nim zaczął służyć na jakimś etapie Minamoto no Yoshitsune. Później jego postać trafiła do folkloru, sztuk kabuki czy noh, jako symbol człowieka o wielkiej sile i niepodważalnej lojalności. Z jego śmiercią związana też jest pewna legenda. Podobno, gdy Yoshitsune przygotowywał się do seppuku po przegranej bitwie nad rzeką Koromo, Benkei stał wtedy na straży mostu, aby nikt nie zakłócił spokoju jego pana. Wojownik był tak silny i zdeterminowany, że żaden wróg nie dawał mu rady w bezpośrednim starciu. Spróbowano go zatem zestrzelić z łuku, ale nawet wtedy potężny wojownik dalej trwał na posterunku, oparty o swoją naginate. Podziurawiony strzałami i pokryty ranami Benkei upadł dopiero, gdy bitwa dawno powinna się skończyć. A ta postawa zyskała odtąd nazwę „śmierci na stojąco” (= Benkei no Tachi Ōjō).
To tyle jeśli chodzi o historyczny odpowiednik. Jak zatem widać z jego postacią wiąże się naprawdę sporo ciekawych wydarzeń, ale w grze poznajemy je tylko po łebkach. Zresztą o tajemniczym, górskim mnichu słyszymy po raz pierwszy w fabule offscreenowo, gdy Noritsune przybywa do świątyni Kurama, aby rzucić naszej bohaterce (o której myśli jako o mężczyźnie) wyzwanie. Zakładają się o to, kto pierwszy pochwyci przestępcę z Kyoto, który dał się klanowi Heike bardzo we znaki. Przede wszystkim dlatego, że okrada on pokonanych wojowników z broni, co oznacza ich absolutną hańbę. A na dodatek – dzięki swej nieprawdopodobnej sile – nikomu nie udało się go do tej pory powstrzymać.
Shanao udaje się zatem z Shungenem do miasta, aby sprostać temu wyzwaniu. Niestety ludzie z klanu Heike nic nie wiedzą o jej rywalizacji z Noritsune i próbują ją pochwycić. Aby zatem ratować swoje życie, Shanao wpada w dziwny, magiczny szał bojowy i pada po wszystkim z wyczerpania, a tę sytuację próbuję wykorzystać antagonista. Taira no Tomomori chce pojmać „Genji-hime”, którą jest od czasu przypadkowego ujrzenia jej łez, niezdrowo zafascynowany. Na szczęście zostaje wtedy uprzedzony przez Benkeia, który zabiera ze sobą obu młodzieniaszków i wskakuje do rzeki. Inaczej, jak wiemy z bad endingów, marny byłby ich los. Po tych wydarzeniach Benkei decyduje, że najlepiej byłoby pozwolić Shungenowi i Shanao odpocząć, ale najpierw chce zdjąć z nich przemoczone ubrania. A wtedy odkrywa coś, co wprawia go w osłupienie. Młody Pan z klanu Genji jest tak naprawdę niewiastą.
Co nie stano jednak problemu. Już po powrocie do świątyni Kurama, Benkei stróżuje pod drzwiami Shanao, aż ta wreszcie może z nim spokojnie porozmawiać. Prosi wtedy, by traktował ją jak mężczyznę, bo tak zamierza spędzić resztę swojego życia, a on na to przystaje, ponieważ uważa, że połączyło ich przeznaczenie i jego drogą jest służyć Shanao-dono. W czym na początku dość trudno to zrozumieć, ale mnich twierdzi, że zachwyciła go siła, determinacja i odwaga Shanao. Nie wspominając o tym, że używając swoich mocy, była w stanie w Kyoto stawić mu jakiś czas czoła jak równy równemu, a może i nawet pokonać w walce, gdyby nie wtrącili się Heike i wszystkiego nie zepsuli. (Co jest ładnym odniesieniem do historycznego pojedynku tej pary na moście uwiecznionych nawet w sztuce).
Przy okazji poznajemy trochę backstory. Benkei zawsze był buńczuczny, więc wychowywał się w klasztorach buddyjskich, gdzie próbowano nauczyć go dyscypliny. Później został wykopany ze świątyni Hiezan za sprzeciwianie się Heike i to dlatego w sumie zajął się okradaniem ich z broni. Swoimi działaniami chciał chronić niewinnych przed zdeprawowanym klanem. Nie zmienia to jednak faktu, że tymi nieprzemyślanymi czynami Benkei przyniósł mnichom wstyd. Zwłaszcza pewnemu sojo (co oznaczało wysoki tytuł kapłański), który podarował mu naginatę. Ikoniczną broń Benkeia. (Swoją drogą brawo dla angielskiego tłumacza, który nazywa naginatę kijem… Nie wspominając już o tym, że było to wyposażenie znacznie popularniejsze od mieczy, a mimo to Shanao twierdzi, że widzi je po raz pierwszy, choć sama wychowała się w świątyni… Ale to taki mały pstryczek w nos dla wydawców).
Shanao nie chce, by Benkei miał jakiekolwiek wątpliwości czy niedokończone sprawy, jeśli faktycznie chce zostać jej wasalem. Decyduje się więc udać do świątyni Hiezan, aby zostawili tam naginatę, bo Benkei czuł się jej niegodny. Niestety nie udaje się im spotkać z sojo, bo dwóch wyjątkowo aroganckich mnichów blokuje im drogę. Shanao postanawia więc odegrać się na nich w wyjątkowo zręczny sposób. Kłania się nisko, dziękując, że tak starannie szkolili i opiekowali się Benkeiem, bo dzięki temu ma teraz tak wspaniałego wasala. Przedstawia się również jako Genji, co wprawia w mnichów w popłoch, a poruszony jej dobrocią Benkei postanawia, że jednak nie jest gotowy na oddanie jeszcze broni. Aby służyć Shanao, potrzebuje całej swojej siły, a teraz jest już pewien, że zostając wasalem, podjął najlepszą, możliwą decyzję.
Stąd aż chciałoby się powiedzieć so far, so good. Niestety, gdy Shanao, Shungen i Benkei opuszczają swój dom, by nie dać Heike pretekstu do ataku na świątynie, ci pojawiają się jakby wyczuli, co się święci. Sojusznicy rozdzielają się, Shungen ucieka z kupcem Kichijim i resztą ludzi na statek, a Shanao zostaje zmuszona skrzyżować broń z Tomonorim, którego siła jest przytłaczająca. To dlatego Benkei zajmuje jej miejsce i każe dziewczynie się ratować. Nie jest jednak żadną przeszkodą dla nadnaturalnie silnego Tomonoriego. Dlatego bezwzględny Taira znowu dopada bohaterkę na plaży. Radośnie straszy, że zabił jej wasala, a potem pozbawia resztek sił, atakując ją raz za razem. Wreszcie dziewczyna pada… i kiedy uradowany Tomonori oznajmia, że teraz ją zabiera, może ją nawet nieść w ramionach, dosłownie znikąd pojawia się Benkei cały we krwi. Atakuje Tomonoriego i odpycha od dziewczyny, ślubując, że od teraz zawsze będzie ją chronić. Że jeśli Taira chce go powstrzymać, będzie musiał odciąć mu głowę, więc Tomonori zapewnia, że „da się to załatwić”, polecając jednocześnie kobiecie „grzecznie czekać i obserwować”. A wszystko to mówi tym swoim spokojnym, uprzejmym głosem… no co za creep. Kazama Chikage nr 2. Zwłaszcza jak zaczyna biadolić o małżeństwie.
Zdeterminowana Shanao chce chronić rannego Benkeia, nawet używając tajemniczej mocy, ale prawda jest taka, że nie mają szans. To wtedy mężczyzna podnosi swojego małego lorda i… ciska Shanao w stronę łodzi, wprost do Shungena, który nadpłynął z kupcem Kikichim na pomoc. Sam zamierzał wtedy zginąć na plaży, ale został ocalony przez nagłe pojawienie się mnichów z Hiezan, którzy pod pretekstem pożegnania swojego towarzysza przed podróżą oddzielili go od Tomonoriego. Blond włosy samuraj rozumie wtedy, że zaczynanie konfliktu ze świątynią postawi go w kiepskiej sytuacji, więc ostatecznie się wycofuje. Nie zamierza jednak zupełnie zrezygnować ze swojej obsesji. Shanao z kolei dosłownie opiernicza Benkeia za to, co zrobił i zabrania mu kiedykolwiek w przyszłości tak się dla niej narażać.
Bohaterowie docierają do Hiraizumi, szukając schronienia u klanu Fujiwara. W fabule zaczyna się też etap budowania romansu, bo prowadzą wtedy w miarę spokojne i pełne relaksu życie. Trenują z braćmi Satou, odwiedzają świątynie, studiują „Sztukę Wojny”… Shanao i Benkei często też razem dyskutują, bo dziewczyna czuje się niespokojna. Z jednej strony chciałaby spotkać się z bratem, z drugiej nie wie, czego się spodziewać. Pewnego dnia parka trafia też na dzieci. Gdy dziewczynka upada w trakcie zabawy, mnich chce jej pomóc, ale robi dość przerażające wrażenie przez swoją posturę i bliznę. Dopiero Shanao udaje się przekonać malców, by dali sobie pomóc, bo jej wasal ma dobre serce. Ośmielone dzieci pytają mnicha, jaka jest jego relacja z „pięknym samurajem” XD. Czy jest jej starszym bratem, a może ojcem? Na co Benkei zręcznie odpowiada, że jest to dla niego najcenniejsza osoba na świecie.
Niestety to porównanie do relacji rodzinnych jeszcze wróci. Podczas zabawy z dziećmi, mnich będzie brał je kolejno na barana, aż wreszcie zrobi to samo z Shanao… co nie jest typowym sposobem traktowania swojego pana, ale zrzućmy to na spontaniczne ulegnięcie zabawowej atmosferze. Dziewczyna powie potem, że tak sobie właśnie wyobrażałaby czas wolny z ojcem, czego nigdy nie doświadczyła. Podobnie kilka miesięcy później, gdy będą razem odpoczywali na łączce. Benkei podsunie Shanao kolano pod głowę, by nie leżała na gołej ziemi, a ona potem odwdzięczy mu się tym samym. (Wydając mu wcześniej rozkaz, bo facet się długo wzbrania). Ponownie jednak pada tekst o tym, że to bardzo ojcowski gest, ale przynajmniej bohaterka sama zauważa, że myślnie o mnichu, jak o tacie jest trochę creepy. Komplementuje go jednak przez wszystkie te rozdziały, nazywając osobą o ogromnym sercu, idealnym opiekunem i kimś, kto poświęci wszystko, aby chronić potrzebujących. Heh… i to chyba kolejny problem, jaki mam z tym romansem. Za dużo opowiadają nam o tym, jacy bohaterowie są, zamiast po prostu pokazać to w akcji. Takie to bardzo łopatologiczne.
Ale jedźmy dalej! Wojna rozkręca się na dobre i Shanao zostaje wezwana przez swojego brata, aby dołączyła do konfliktu po stronie Genji. W obozie czeka ją jednak chłodne przyjęcie, bo dla Minamoto no Yoritomo jest tylko pionkiem w grze. Dziewczyna oszukuje się jednak, że wszystko się zmieni, jeśli zdobędzie jego zaufanie. To dlatego bierze udział w misji zaatakowania i podpalenia obozu przeciwnika, ale w trakcie zadania wpada w swój bojowy szał. Tnie i rzuca się na każdego, kto stanie jej na drodze. W tym Shigehirę, którego masakruje, a potem rani nawet Benkeia, który bierze ją w objęcia i trzyma tak długo, aż dziewczyna się wreszcie uspokaja.
Gryziona przez wyrzuty sumienia, Shanao opiekuje się rannym Benkeiem i poświęca swojemu wasalowi bardzo dużo uwagi przez kolejne dwa miesiące. I to do tego stopnia, że chce go nawet karmić „z łyżeczki”, bo sam może się zakrztusić. Dobrzy bogowie… (Nawet Tadanobu, który nie był zbyt bystry, zauważył, że to strasznie dziwne… i niesprawiedliwe, bo Shanao powinna opiekować się wszystkimi po równi :P). Mnich jest, oczywiście, zawstydzony i jednocześnie wdzięczny, a całe to zamieszanie, nakręcane przez pozostałych chłopaków, którzy wymyślają sobie kolejne obrażenia, wymagające uwagi MC, przerywa pojawienie się Yoritomo z kolejnym zadaniem. Tym razem mają powstrzymać Heike przed atakiem na Kofukuji – świątynię buddyjską. Ponieważ Benkei zauważa zmartwienie Shanao, to udaje, że jego rany się otworzyły, aby inni opuścili pokój, a gdy już zostają sami, prosi, by dziewczyna się nie martwiła niepotrzebnie, że sytuacja z utratą kontroli się powtórzy. Przy okazji, przypomina Shanao, że obiecała spełnić każdą prośbę swojego wasala, więc prosi, by znowu zaczęła się uśmiechać, bo niczego bardziej nie kocha niż widzieć ją radosną i nic go szybciej nie wyleczy. A kiedy dziewczyna nie pozwala mu się podnieść z posłania, jest zarumieniony i prawie wymyka mu się, że kiedyś będzie cudowną żoną.
Nacieszyliście się fluffem? To wracamy na pole bitwy. Kiedy bohaterowie docierają do miasta, znajdują świątynię w płomieniach i zadowolonego ze swojego dzieła Shigehirę, który bynajmniej nie został zabity, jak sądzili. Shanao próbuje się z nim zmierzyć, ale mężczyzna używa tej samej mocy i bez problemu ją pokonuje. Tym sposobem dziewczyna trafia do niewoli. Shigehira zdradza, że poznał jej płeć, gdy „pożywił się” jej duszą. Ujawniając tym samym, że jest jakiegoś rodzaju potworem, a wkrótce dołącza do nich Tomomori, który też to potwierdza. Bracia dochodzą do wniosku, że Shanao musi być dzieckiem Tokiwy Gozen, konkubiny Minamoto no Yoshimoto, która – aby ocalić swoje dziecko – została następnie konkubiną Taira no Kiyomoriego, nim ponownie ją wydano za mąż. A skąd ta konkluzja? Bo tylko dzieci Kiyomoriego mają taką dziwną moc. Czyli de facto, była przyrodnią siostrą Shigehiry i Tomomoriego. Ta informacja łamie jej serce. Tomonori zaś dalej sączy jad, sugerując, że taka już rola kobiet. Nawet Shanao. Są zabawkami w rękach mężczyzn z powodu swojej słabości… Bla bla… Suma summarum po prostu próbuje sprowokować ją do płaczu, bo dalej ma obsesje na punkcie jej łez.
Potem akcja robi się jeszcze dziwniejsza. Co prawda sojusznicy poszukują Shanao i chcą ją uratować, ale dziewczyna musi w tym czasie znosić napastowanie Tomomoriego. Facet także żywi się jej duszą i ponownie informuje, że gdy tylko opuszczą Kyoto, to zostanie jego żoną, a Shanao nie ma za bardzo jak się bronić. Gdy płacze ze strachu, to go tylko nakręca, a gdy próbuje przemówić mu do rozsądku, że przecież faktycznie mogą być rodzeństwem, to spokojnie odpowiada, że dla niego to żaden problem. Aby wiec ostatecznie wyrwać się z niewoli i uniknąć gwałtu, dziewczyna musi posunąć się do postępu. Pozwala Tomomoriemu uwierzyć, że mu uległa, a kiedy mężczyzna się tego nie spodziewa, przysysa się do jego szyi i próbuje „zjeść” jego duszę. To go całkowicie pozbawia sił, więc bohaterka ma szanse zaatakować go i zwiać, by wpaść wprost w ramiona Benkeia. Btw. dziwne, że nie pozbyła się problemu raz na zawsze. Ja bym pewnie – na wszelki wypadek – odcięła Tomomoriemu łeb jego własną bronią.
Przy okazji to również moment we Flow Charcie, gdy może nam się trafić wyjątkowo mroczny bad ending. W tym rozwiązaniu Shanao nie udaje się „zjeść” energii życiowej Tomomoriego, bo według słów mężczyzny słabszy nie może żerować na silniejszym. W efekcie antagonista zawłaszcza jej ciało i dusze, niszcząc kompletnie jej umysł. Od tej pory dziewczyna, niczym pozbawiona emocji lalka, tuła się z braćmi na wygnaniu, bo Heike muszą uciekać z Kyoto i jest dla nich zabawką, którą się między sobą dzielą.
Wróćmy do głównej ścieżki. Po swojej ucieczce i dołączeniu do towarzyszy Shanao spędza noc w świątyni Kurama. Dręczą ją jednak koszmary, więc idzie nad rzekę, by „zmyć z siebie wspomnienie Tomomoriego”. W takim stanie zastaje ją Benkei, który powstrzymuje płacz dziewczyny i zapewnia, że nie jest żadnym potworem, aż wyczerpana bohaterka zasypia w jego ramionach. Benkei przysięga wówczas ją chronić bez względu na wszystko. (Średnio ci to wyszło do tej pory). Na nic zdają się też próby uniemożliwienia Shanao dalszego brania udziału w konflikcie, bo bohaterka chce walczyć, a nie żyć jak normalna dziewczyna. Ostatecznie więc Benkei ustępuje i obiecuje zostać z nią do samego końca.
Aby opanować swoją moc, Shanao ćwiczy z Benkeiem, co przydaje się przy najbliższym starciu z Shigehirą. Dziewczyna go pokonuje, ale potwór spada z klifu, więc nie wiemy na tym etapie czy cholera nie wróci. Potem znowu mierzy się z Tomomorim, ale jest tak osłabiona wcześniejszym pojedynkiem, że zaczyna przegrywać i przed klęską ratuje ją przybycie odsieczy. Następnym razem – odgraża się młody Taira – kiedy się spotkają, to będzie ich ostatnia konfrontacja. Niedługo potem Benkei zabiera Shanao do jednego z obozów, aby mogła odpocząć i odzyskać moc. Tam oboje ujawniają swoje uczucia. Obejmują się, gdy zasypiają obok siebie, a Benkei nazywa bohaterkę „swoją księżniczką”, zanim sam odpływa. Tej nocy Shanao opowiada również o swoim marzeniu, by założyć rodzinę. Na początku Benkei zachowuje się nieśmiało, ponieważ jest jej sługą, ale w końcu dochodzi do siebie po tym, jak Shanao szczerze mówi, że go kocha i chce być z nim na zawsze.
Tradycyjnie dla tej gry, docieramy do kulminacyjnego momentu, czyli Bitwy w zatoce Dan-no-Ura z 25 kwietnia 1185 roku. Tomomori i Shigehira (który oczywiście przeżył, bo zjadł duszę masy wojowników, a nawet zamordował Tokuko) próbują dopaść naszą zakochaną parkę. Nagle jednak dochodzi do nieoczekiwanego zwrotu. Shigehira zmienia się w potwora. Już nie tylko psychicznie, ale i fizycznie, bo podobno zjadł zbyt wiele dusz i utracił nad sobą kontrolę. Benkeiowi udaje się go jednak unieruchomić, a wtedy monstrum zostaje obsypane dziesiątkami strzał, które trafiają też mnicha. (Pragmatyczny Minamoto no Yoritomo pewnie zrzuciłby na nich nawet napalm, gdyby mógł).
Dodatkowo, pozwalając Shanao przejąć przez pocałunek swoją życiową moc, mężczyzna daje jej szansę na zmierzenie się z Tomomorim. Ale jeśli liczyliście na spektakularny pojedynek 1 na 1, to możecie o tym zapomnieć. Shigehira pojawia się po raz kolejny… czwarty… piąty… straciłam rachubę, ile razy ten typ umierał… Tak czy inaczej, wgryza się w szyje swojego brata, a Tomomori dochodzi do wniosku, że w sumie to postąpił źle. Powinien zabić Shigehirę, póki ten był jeszcze człowiekiem. Póki był jeszcze piękny. Ale najwidoczniej takie jest ich przeznaczenie. Obejmuje swojego małego braciszka i zrzuca się z nim do wody. (Głowę daje, że w fandisku wylezą z tej zatoki…). Ponieważ zaś Heike spektakularnie przegrali, to kolejny wojownicy popełniają samobójstwo, oddając życie falom. W tym Noritsune, którego Shungen zamierzał powstrzymać, ale różowowłosy chciał odejść jak samuraj, a nie być więźniem.
Szczęśliwe zakończenie wygląda zatem tak, że przeskakujemy dwa miesiące później. Benkei i Shanao żyją razem w Kuramie, bo dziewczyna oznajmia swojemu bratu, że kończy z wojaczką, a ten nawet nie próbuje jej powstrzymać. Może więc od tej pory nie ukrywać już swojej płci. Kiedy więc ponownie opatruje rany Benkeia, ten prosi, by została jego żoną, co bohaterka przyjmuje z radością. Kiedy jednak mają się pocałować, panikuje, że może przecież przypadkiem „zjeść” trochę duszy Benkeia, więc mężczyzna zbywa ją żartem, że muszą teraz dużo trenować, by tak się nie stało.
W tragicznym zakończeniu Shanao „pożywia się” Benkeiem, by stawił czoło braciom, ale nie może się powstrzymać i zjada nieco za dużo. Mnich leży więc odtąd ledwo przytomny na deskach statku, gdy dziewczyna wykańcza kolejno Shigehirę, a potem Tomomoriego. A przynajmniej tak jej się wydaje, bo wężowy-potwór wraca, by w ostatnim akcie desperacji skonsumować duszę wrogów. Mamy więc fabularną klamrę, bo Benkei wykorzystuje resztki sił i przerzuca ukochaną na inny statek, do Shugena, sam zaś toczy ostatni bój z Shigehirą i nikną w odmętach fal.
Uff! Dotarliśmy do końca, ale taka se była ta przygoda, skoro lepiej bawiłam się, gdy widziałam na ekranie creepnego Tomomoriego (wybaczcie, mam słabość do yandere) niż Benkeia. Jako bohater drugiego planu mnich sprawiał na mnie sympatyczniejsze wrażenie, bo roli love interest zdecydowanie nie udźwignął. Co najgorsze, gdy drugi raz przechodziłam tę ścieżkę, by odświeżyć sobie fabułę na potrzeby recenzji, odkryłam, że jedyne co pamiętam z poprzedniego podejścia, to momenty z rodzeństwem Taira. Czyli, de facto, Benkei był tak nieistotny, że nie zostawił żadnego śladu w moich wspomnieniach. I nic się nie zmieniło, gdy dostał kolejną szansę. Już olewając nawet problem z różnicą w wieku pary, bo biorę poprawkę na setting historyczny i inne uproszczenia… Mam przez to poczucie ogromnego, zmarnowanego potencjału, bo lubię ogólnie motyw wiernego wasala, którego uczucie nie zostało odwzajemnione. Tutaj, niestety, tak się nie stało, a może wtedy dostalibyśmy ciekawszą opowieść?