Uwaga: w grze pojawia się motyw z przemocą i handlem ludźmi.
Dzisiejszy odcinek sponsoruje literka „O” jak „omlet”. Poważnie, weźcie najbardziej kiczowate motywy, dodajcie idiotyczne dialogi, posypcie porządnie wyświechtanymi i utartymi do granicy absurdu zwrotami akcji (koniecznie na tarce o grubych oczkach, tak by logika wypadła przez dziury!), dorzućcie na koniec jajka i otrzymacie fabułę tej ścieżki. Ni mniej, ni więcej. „Kissed by the Baddest Bidder” nie przestaje mnie zaskakiwać, tylko szkoda, że w tym najgorszym sensie. A chociaż bardzo bym chciała – by pokazać, o co tak pluję jadem – to wszystkich śmiesznostek przedstawić Wam nie zdołam i postaram się skupić na tych najsmakowitszych.
Bohaterką „Kissed by the Baddest Bidder” jest pozbawiona twarzy (być może ze wstydu) młodziutka pracownica hotelu. Na skutek feralnego wypadku dziewczyna tłucze drogocenną wazę i ląduje za karę na tajemniczej aukcji (w piwnicy hotelu). Okazuje się, że to jakaś zabawa dla bogaczy, którzy w podziemiu mogą zdobyć wszystko, co im się tylko wymarzy. Włącznie z niewolnicą. Koniec końców MC zostaje wykupiona przez naszych love interest i musi wybrać jednego z nich jako swojego właściciela, co rozpoczyna konkretną ścieżkę. W tym wypadku padło na Oh Soryu.
A któż to zacz? Ano, trafił nam się bad boy z prawdziwego zdarzenia! Soryu urodził się bowiem w chińskiej organizacji przestępczej zwanej Lodowymi Smokami. Z powodu trudności w prowadzeniu normalnego życia jako syn przywódcy mafii, jego ojciec opuścił organizację, a jego matka, która była tylko jedną z wielu kochanek, wróciła do Japonii. Tym sposobem Soryu pozostał pod opieką dziadka ze strony ojca, który był przywódcą Lodowych Smoków. I to właśnie starszy pan zaszczepił w chłopcu filozofię, że bycie mafiozem oznacza też pewne standardy i to one wyróżniają np. yakuzów od innych zbirów. Wśród tych pierdoletów były takie hasła jak to, że nie krzywdzimy kobiet, dzieci, ani nie angażujemy niewinnych cywili w żadną działalność mafijną… Czyli Lodowe Smoki utrzymywały się prawdopodobnie ze sprzedaży słodyczy własnej roboty w kształcie legendarnych gadów, bo nie wiem z czego innego w takim wypadku. Z pewnością nie z haraczy, porwań, prostytucji, narkotyków, hazardu czy nielegalnego handlu – to w końcu godziłoby w tzw. cywilów.
W każdym razie nasz wspaniały niedorobiony Robin Hood, który jest przestępcą, ale o złotym sercu, chciał tak naprawdę zostać kiedyś detektywem. Nawet dostał pozwolenie dziadka, by wybrać inną ścieżkę. (Jasne, dzięki temu może mieliby wtyki w policji, czemu nie?). Ale los chciał, że staruszek zawinął się z tego świata (i za dobre uczynki na pewno poleciał do aniołków czy tam reinkarnował się w coś fajnego – w co kto wierzy), a miejsce dziadunia zajął chciwy drań i Soryu uświadomił sobie, że aby zachować „legacy” Lodowych Smoków, to jednak musi wrócić do życia mafiosy, zdobyć dostatecznie dużo kasy, współpracując na aukcjach z Eisuke, i potem pozbyć się szargającego imię jego rodziny gnoja…
Najpierw jednak czekała go mozolna wspinaczka po drabinie wpływów. A dobra okazja pojawiła się dość szybko, gdy do Japonii przyjechała Mei Ling (jedyna córka szefa Czarnych Świerszczy – innej organizacji przestępczej z Hongkongu). Soryu umyślił bowiem sobie, że wykorzysta wykupioną na aukcji kobietę – naszą MC – by najpierw oprowadziła dziewczynę po mieście, bo sam nie miał ochotę na takie babskie rozrywki, a potem nawet została jej dublerką. Czemu? Bo biedna Mei Ling, przestępcza księżniczka, marzyła o byciu zwykłą, wolną dziewczyną. Niestety nie mogła bez ochroniarzy zrobić nawet małego kroczku, co szybko potwierdziło się w Japonii, gdy z miejsca próbowano ją porwać, ale wtedy narodził się plan B. MC miała udawać Mei Ling na wszystkich spotkaniach biznesowych – a dokładniej to na zaaranżowanych rozmowach dotyczących małżeństwa. Córeczka lidera Czarnych Świerszczy przyjechała bowiem do Japonii, aby znaleźć sobie drugą połówkę, a zadaniem Soryu było przedstawienie jej kilku obiecujących kandydatów (on ich chyba na jakimś Dark Tinderze szukał) i zadbanie o to, by włos jej nie spadł z głowy. Słabo mu to szło, bo w tej grze motyw porwania i strzelaniny pojawia się kilka razy, ale co tam…
Tym sposobem Soryu przesiadywał na spotkaniach nie z Mei Ling, z którą łączyła go zresztą nawet ciepła relacja, ale z MC, a ta dawała z siebie wszystko, by okazać się przydatna. Na początku tylko dlatego, bo cholernie bała się mafiozów – zwłaszcza Soryu, o kamiennej, pozbawionej emocji twarzy. Nie widziała o czym gadać z podstawionymi jej kawalerami, paraliżowało ją na widok broni, kilkakrotnie grożono śmiercią, jeśli nie będzie posłuszna… Z czasem jednak ta sytuacja przestała jej aż tak przeszkadzać, bo polubiła Mei Ling, Soryu, a nawet innych przedstawicieli Lodowych Smoków. Facet obiecał jej zresztą, że jak dobrze się spisze w trakcie tych zadań, to anuluje jej 20-milionowy dług za tamtą nieszczęsną wazę i odzyska swoją wolność. Poza tym to nie tak, że mieliśmy w tej grze jakiś wybór, bo 80% „punktowanych”, czyli tych najlepszych odpowiedzi MC, na rozkazy czy żądania Soryu to było „Yes” lub „OK”.
No i tak sobie chadzają na te spotkania. MC paraduje w obcisłym cheongsamie ( = chińskiej sukience) i bohaterowie nabierają do siebie coraz większego szacunku. Dziewczyna czuje się z Soryu bezpieczna, bo w razie czego wie, że on ją obroni, w czym trafiają nam się takie malownicze motywy jak przypadkowy trep „lala, pójdziesz ze mną!”, „o, nie! Soryu ratuj!” oraz inne, poważniejsze, np. strzelanina w restauracji, w trakcie której love interest zostaje ranny, bo musiał odwrócić uwagę od MC, która z kolei starała się skupić napastników na sobie, aby nie postrzelili dziecka. (Btw. czemu oni w ogóle chcieli zabić tego przypadkowego szczyla? Tylko by sobie kłopotów większych narobili… Jeszcze rozumiałabym, gdyby przypadkiem, ale oni naprawdę skoncentrowali ogień na jakimś randomie dla dramatyzmu…).
Aż tu przechodzimy do omletu, czyli punktu kulminacyjnego romansu. To nie jest żart. Po prostu pewnego razu, po bardzo nieudanym spotkaniu biznesowym z gościem, który nie chciał zaakceptować faktu, że Mei Ling nie jest nim zainteresowana, MC i Soryu muszą się gdzieś przed natrętem schować… I wy się nazywacie chłopaki, mafią? Jak was jeden stalker przerósł i musieliście przed nim uciekać? W każdym razie w wyniku tej sytuacji bohaterowie lądują w mieszkaniu Soryu, a bohaterka nawet tam, gdzie jest docelowe miejsce każdej, japońskiej kobiety, czyli w kuchni. Idzie ugotować dla love boya posiłek, a skoro lubi jajka to pada na omlet. I tak się rodzi w tej grze pojęcie „smaku normalności”. Soryu jest tak zachwycony, że będzie przyrównywał zjedzenie kilku jajek do uczucia zaznania prostego szczęścia, takiego, które nie było mu dane, bo wiódł niebezpieczne życie gangstera… Prawie mi konsola wypadła, tak się zataczałam ze śmiechu. Ja nie muszę nawet ironizować. Taka rozmowa faktycznie się odbyła!
No to od tej pory, połączeni omletem, bohaterowie mają się już ku sobie. Soryu jest nawet o MC zazdrosny na kolejnych spotkaniach z kandydatami na zięcia Simona z Czarnych Świerszczy, aż tu nagle zonk… tatulko dochodzi do wniosku, że Soryu tak świetnie sobie poradził z ochroną Mei Ling i odkryciem, kto czatował na jej zdrowie, że sam powinien zostać mężem roku. (A może po prostu miał dość tych kawalerów z Dark Tindera, co to nawet zdjęć kotów nie dodawali do profilu…). Soryu jedzie więc do Hongkongu, aby przyjąć ofertę, MC nie potrafi tego znieść, bo serce jej krwawi i kupiła już 10 jaj z wolnego wybiegu na kolejną randkę, a chłopaki z aukcji, czyli Eisuke & Co. postanawiają jej pomóc. Prywatnym śmigłowcem (bo czemu by nie? Walić ekologię!) lecą za Soryu, by MC mogła tam powiedzieć „nie! Mójci on!”. Tyle ze Soryu sam już odmówił małżeństwa, czym obraził Simona do tego stopnia, że ten chciał go z miejsca wysłać do pokoju egzekucyjnego… czyli jakichś lochów, które trzymali pod biurem. Pewnie podczas kontroli mówili, że to piwniczka na wino i trochę się rozlało po ścianach. Na szczęście, nie musicie się lękać! Eisuke już zdołał uratować Soryu, bo przekonał Simona, że szkoda zabijać jego kumpla, skoro w zamian za to może dostać obrazy Oty… I to jest zasadniczo nasz happy end.
Potem jeszcze Soryu i MC spotykają się już w Japonii na kolejnego omleta i ciachanko w apartamencie, są oficjalnie parą, a to kończy sezon 1, bo to, co dobre, też trzeba sobie dawkować i kolejne absurdy czekają na nas dopiero w następnych sezonach. Chociaż tutaj i tak, prawie że kolanem, udało się wepchnąć dość sporo: skręcona kostka i noszenie na pleckach, Soryu jako syn prezesa, który tak naprawdę chciałby być częścią gminu, Mei Ling, która ucieka ochroniarzom przy pierwszej lepszej okazji, a ci są bezradnymi łajzami, antagoniści, którzy trzymają komuś nóż na gardle, ale z jakiegoś powodu sprawia to, że wpadają w pułapkę, na którą składa się jednoosobowa odsiecz… długo można by tak wymieniać! Zwłaszcza po tym, gdy Soryu zdecyduje się opuścić mafię… ale to MC go powstrzyma.
Nie będę sobie jednak robiła jaj i udawała, że polecam tę ścieżkę. (O, kolejny nabiałowy suchar mi wyszedł!). Pomimo całej mojej sympatii do kuudere, to się ledwo dało przechodzić, bo fabuła była tylko takim dziwacznym, niedogotowanym tworem. Na Discordzie słusznie usłyszałam, że prawdopodobnie nie jestem docelowym odbiorcą tej gry. Nie mogłabym się bardziej zgodzić! Soryu to kolejna z szalenie popularnych postaci w zestawieniach apek od Voltage, a je ledwo dałam radę przebrnąć przez jego historię… Pomiędzy mną a „Kissed by the Baddest Bidder” chyba już wielkiej miłości nie będzie, ale może chociaż po ścieżkach innych love interest spojrzę na ten tytuł przychylniej? Waham się, ale wiara umiera jako ostatnia…