Rzadko piszę to tak wprost na blogu, ale tym razem zrobię wyjątek: Sugeee! …ale ta ścieżka była durnowata! (⌒_⌒;) Wątek Shu ma się szansę podobać tylko w jednym wypadku, jeśli kochacie tsundere i macie absolutnie wylane na plot. Niestety ja przeważnie nie przepadam za tym archetypem i przebijanie się przez kolejne warstwy opryskliwości i choleryczności nadpobudliwego krzykacza to nie moja bajka. Nawet jeśli w nagrodę można odkryć, że ma też uroczą, nieśmiałą stronę. Ale, powiedzmy sobie szczerze, do tej pory „Dairoku: Agents of Sakuratani” porządnie broniło się tym, że wreszcie romansowaliśmy z prawdziwymi ayakashi. Istotami długowiecznymi, o innej moralności, innym sposobie myślenia, innej fizjonomii… i dlatego mogłam wybaczyć twórcom różne śmiesznostki fabularne. Bo odkrywanie sekretów mieszkańców Sakuratani było intrygujące. Tymczasem Shu, mimo tego, że liczy sobie jakieś dwa tysiące wieków, jest po prostu… nastolatkiem. Nie ma w tym ani nic odkrywczego, ani ciekawego, ani nadnaturalnego – stąd, jeśli chciałabym love interest z takimi problemami, jakie on przedstawia (buzowanie hormonów, niestabilność emocjonalna i konflikt ze swoim opiekunem prawnym :P), to sięgnęłabym po romans szkolny… Ale że zawsze w recenzjach nieco streszczam story, to i tym razem nie zrobię wyjątku. Może dzięki temu mój rant na początku będzie bardziej zrozumiały!
W „Dairoku: Agents of Sakuratani” wcielamy się w młodziutką Akitsu Shino, kobietę o nadprzyrodzonych zdolnościach, które pozwalają jej m.in. widzieć duchy. Nasza MC trafia do specjalnej agencji rządowej, która odpowiada za pilnowanie tytułowego Sakuratani – sztucznie zbudowanego zaświatu zamieszkiwanego przez ayakashi. Robota dziewczyny zaś polega na tym, że ma pilnować porządku i dbać, by demonom, duchom i innym bakemono niczego nie brakowało, bo w przeciwnym wypadku mogą się zbuntować i próbować uciec do świata realnego. I o ile w innych wątkach to zadanie było przedstawione nawet zgrabnie – tj. Akitsu odwiedzała liderów różnych frakcji Sakuratani, takich jak kitsune, tengu czy oni i budowała z nimi przyjacielskie (lub chociaż dyplomatyczne) relacje, o tyle w wątku Shu będzie chłopaka przez 50% stalkować hobbistycznie, 30% szpiegować z rozkazu przełożonych, a w 20% mu matkować, byśmy nie zapomnieli, że to gra otome.
Shu jest bowiem samozwańczym liderem (Shire) frakcji znanej jako Mitsuchi – w skład której wchodzą głównie wężowe demony. Nie bardzo wiadomo, czemu to właśnie dzieciaka wybrali sobie na szefa, bo jego prawa ręka – Orochi (z głosem cudownego Hino Satoshi) jest znacznie bardziej kompetentny i dojrzały. Ale może to nawet dla ludzi lepiej, że zbuntowaną grupą przewodził jakiś szczyl, bo Ayakashimori nic nie wiedzieli na ich temat. Nie mieli pojęcia, gdzie Mitsuchi się skrywają za dnia, jak są liczebni, czemu izolują się od innych ayakashi i co właściwie planują. To znaczy, wszyscy powtarzali, że węże na 100% coś knują i nie bardzo można im ufać, ale nikt nie wiedział, co dokładnie. (Chociaż podejrzewam, że Hirę, Akuroou i Shiratsukiego to po prostu nie obchodziło…).
Pomimo jednak tego, że spotkania z wężami były tak utrudnione i owiane aurą tajemnicy, nasza MC będzie na Shu wpadać przez przypadek cały czas. Twórcy gry usprawiedliwiali to „zbiegiem okoliczności”, a inni Ayakashimori będą mówili o szczęściu, bo sami praktycznie nigdy nie mieli okazji spotkać ani Shu, ani Orochiego. Dzięki temu Shino zostanie przypięta łatka kogoś, kto trzyma z wężami sztamę, choć tak po prawdzie, to głównie Shu na nią warczał i w tradycyjny dla tsundere sposób obrzucał inwektywami. Chociaż, aby nie było, że go tylko krytykuję, to pomógł jej również parę razy. Np. pewnego dnia Shino tak zapatrzyła się na drzewo, że wpadła do jakiegoś dołu. Prawdopodobnie wykopanego przez dziecko-ayakashi dla żartu. I to właśnie Shu wyciągnął ją na zewnątrz, gdy była zbyt zakłopotana, aby zadzwonić do przełożonych i poprosić o ratunek. Kiedy indziej dziewczyna straciła przytomność, bo za długo przebywała w Sakuratani, a Shu czuwał przy niej, aby żaden inny ayakashi jej nic nie zrobił. To i kilka wcześniejszych, przelotnych rozmów sprawiło, że uważała go za miłą – choć wstydliwą – osobę.
Przestała się go również bać, gdy odkryła, że w sumie mógłby być jej młodszym bratem. Chłopak nie miał pojęcia o świecie realnym, więc oblał się np. napojem gazowanym, który MC mu podarowała, a potem czerwienił się jak burak, gdy pomagała mu się wysuszyć. Innymi razy przedstawił jej swój genialny plan: powiedział, że chce zostać władcą wszystkich ayakashi w Sakuratani, bo się najlepiej do tego nadaje i poza tym… to byłoby cool. Ot, cała jego motywacja. Przyznacie sami, że raczej trudno było go traktować poważnie, gdy brzmiał jak dzieciak? Nic zatem dziwnego, że bez większych oporów MC przystała na plan przełożonych i zdecydowała się Shu oraz Orochiego obserwować pod pretekstem zachęcenia Mitsuchi do wzięcia udziału w evencie. Zaczęła więc nachodzić wężów w ich własnej, tajnej siedzibie, do której Orochi podarował jej zresztą mapę, pić z nimi herbatę, obżerać się ciastkami i opowiadać o tym, jak to byłoby super, gdyby wszyscy bawili się na planowanej imprezie wspólnie.
W międzyczasie Orochi zaczął coś szeptać swojemu szefowi/wychowankowi do uszka, że to się w sumie świetnie składa, bo jak przeciągną Shino na swoją stronę, to będą mogli zrealizować wielki plan (= patrz poprzedni akapit) i zdobyć władzę nad Sakuratani. Eee… że co? No, ale Shu mu nie oponuje, bo miał już wtedy na MC wyraźnego crusha. Spodobało mu się, że może z nią o wszystkim porozmawiać, że zaopiekowała się nim, gdy upił się ciastkiem z alkoholem i że zabiegała o jego uwagę, bo czuł się wtedy doceniany… Wiecie, jak każdy dzieciak, który potrzebuje, by pochwałami podbudować jego ego. (Tak wiem, to wszystko nie ma sensu, ale obiecuję, że final route chociaż minimalne ratuje rozumowanie Orchiego… Heh…).
W szczęśliwym zakończeniu Orochi i Shu wpadają na zagubione w Sakuratani bliźnięta i tak ich martwi sytuacja ludzkich dzieciątek, że zapominają, iż są antagonistami. Zamiast tego skupiają się na pomocy i wraz z Yakumo oraz Shino próbują odesłać chłopców do domu. W tym czasie Akayashimori wygadują się, że wiedzą o planowanym przez węże przewrocie, bo Semi zbierał informacje na własną rękę… na co przerażony Orochi porywa MC i grozi, że jeśli ludzie wejdą im w drogę, to coś zrobią zakładnikowi. I teraz zaczyna się największa komedia.
Shu jest, jak to się delikatnie mówi, posrany, bo nie chce patrzeć na łzy Shino, a jednocześnie czuje się winny, że tak to się wszystko potoczyło. Orochi namawia więc go do kolejnego super planu. By dokonali fuzji w super saiyan… wróć! W super węże. Bo tak naprawdę niby są kawałkami Yamato no Orochi, którego dusza w trakcie reinkarnacji najpierw się rozdzieliła, potem połączyła, potem znowu rozdzieliła… W sumie, nieistotne, bo to i tak było kłamstwo, ale puenta jest taka, że Shu dostanie wtedy wielką moc i może wszystkich skopać. Czy MC może ucierpieć? – pyta nasz roztropny dzieciak. Tak – przyznaje Orochi. Aaa… to nie robimy tego! Ale dosłownie chwilę później, gdy do ich zupełnie nietajnej bazy wparowują Ayakashimori, to zmienia zdanie i Shu krzyczy, że jednak chce dokonać fuzji! Tyle że potem znowu rezygnuje, bo Orochi mówi „okej, ale tak wspomnę tylko, że jak się już połączymy, to ja wtedy zniknę…”. „A, nie, nie… to nie chcę fuzji, nie mam jeszcze 18+ lat i wolę być pod opieką mojego niisana” – rozumuje Shu, więc znowu nic im z planu nie wypala.
Na szczęście wtedy pojawia się szef Tokiwa… (Stary, gdzie ty byłeś przez całą tę aferę?! Poważnie, nie wiem, czy w jakiejkolwiek grze spotkałam mniej kompetentnego przełożonego…) …i mówi, że nie ma problemu, bo pogadali z ludzkimi dzieciakami i w sumie to Yakumo nawet je przyprowadził, aby jeszcze raz podziękować. Znaczy… na pole walki? Okeeej… No, ale nikt nie ma do węży żalu i jak już nie chcą dokonać przewrotu i podbić Sakuratani to wystarczy, że podpiszą deklaracje na piśmie – jakiś akt o nieagresji + przeprosiny – i sprawy nie ma… no WTF?! XD
Jedynym plusem tego czegoś, co aż ciężko nazywać fabułą, była ostatnia scenka, gdy Shu wreszcie wyznaje MC miłość. Zabiera ją wtedy na pole ze świetlikami, ale nie ma pojęcia, że na drzewie siedzą sobie Akuroou i Shiratsuki, więc wszystkiemu się przysłuchują, a potem kpią sobie z wężyka niemiłosiernie. Czemu w ogóle Shino chciała być z tym ayakashi i w którym momencie odwzajemniła jego uczucia? Nie mam pojęcia, bo w najlepszym wypadku traktowała go jak przyjaciela lub młodszego brata. Cały czas mówiła tylko, że jest „taki słodki i niedojrzały”, a tu nagle proszę! Są parą! Ah, no i przy okazji, wychodzi na to, że Shu wcale nie był reinkarnacją jakiegoś tam wyjebistego gadziego boga. Nope, jego oryginalne pochodzenie jest znacznie mniej szlachetne. Ot, jego dusza należała wcześniej do typa, który przyszedł popatrzeć, jak Yamato no Orochi jest pokonywany, ale miał pecha i zginął jako widz, a potem coś się namieszało w trakcie reinkarnacji, stąd te rozdzielanie i łączenie… A ponieważ pochodził od człowieka, który tylko otarł się o cząstkę boskości, dlatego podobno miał mieć mentalność nastolatka i być trochę… no, ekscentryczny… Ale Orochi kochał go mimo to, bo uważał Shu za swoją drugą połówkę. Ej, chłopaki, może to wy powinniście być parą? Shino nie wchodziła wam przypadkiem w drogę?
W „przyjacielskim” zakończeniu mamy prawie to samo co powyżej z tą różnicą, że to wężowy gang jest rozczarowany brakiem postępów w rewolucji i porywają Shino na własną rękę. (Jeśli mogę w ogóle użyć tego porównania w stosunku do gadów). Ayakashimori odbijają koleżankę, Shu poznaje prawdę o swoim pochodzeniu i wszyscy razem decydują, że w sumie nie ma sensu podbijać Sakuratani. Co zaś się tyczy ich wcześniejszej działalności, to śledztwo zostaje umorzone z „braku dowodów”. Jak to kurde „z braku dowodów”, Tokiwa?! A porwanie?! A to, że sami oskarżeni przyznali się, że zbierali siły i mieli już ustaloną datę rewolucji?! W każdym razie, Shu i Shino idą razem na festiwal. Chłopak wyznaje MC swoje uczucia, ale robi to niedostatecznie czytelnie i dostaje po twarzy czymś w stylu „ja też uważam cię za najlepszego przyjaciela!”, więc postanawia się nie poddawać i zawalczyć o serce dziewczyny w przyszłości.
W bad endingu Orochi zostaje oskarżony o próbę uprowadzenia ludzkich dzieci (tych samych bliźniąt, którym chcieli pomóc) i wykorzystywanie ich jako zakładników. W efekcie Semi i jeszcze jakiś inny randamowy Ayakashimori zakładają mu więzy i mają zabrać na przesłuchanie. To nie spodobało się Shu, którego Shino – z jakiegoś powodu – postanowiła przyprowadzić do miejsca, gdzie czekali z więźniem jej przełożeni. Potem Orochi odwala biblijnego węża i kusi Shu, aby ten dokonał z nim fuzji. Chłopak nie wie, z czym to się wiąże, bo chce być silny i zajebisty… Ale potem, gdy już tę potęgę zdobywa (i paskudny, nowy wygląd), odkrywa, że jego niisana nigdzie nie ma. Co doprowadza do tego, że nie mści się na Ayakashimori, bo jest zbyt zdołowany. Nie próbuje nawet podbić Sakuratani. Ukrywa się po prostu w swojej siedzibie, przeżywa żałobę i tylko Shino udaje się czasami wyrwać go ze stanu odrętwienia. W samym finalne, gdy siedzą razem na engawie, chłopak pyta jeszcze, czy MC też go kiedyś opuści, ale ta obiecuje, że póki trwa jej ludzkie życie, to będą razem. Btw. podobało mi się, że jak Orochi zaczął z Shu gadać, by podsunąć mu pomysł z fuzją, to żaden z Ayakashimori go nie zakneblował ani nie uciszył. Pewnie też byli ciekawi, co się stanie…
Podsumowując: nie, nie i jeszcze raz nie! Chociaż minimum szacunku do inteligencji odbiorcy, proszę. Ta ścieżka nawet nie próbowała udawać, że historia ma jakiś sens. Ogólnie mam dziwne przeczucie, że postać Shu została dodana na ostatnią chwilę, bo ni w pięć, ni w dziesięć pasuje do wcześniejszej koncepcji. Ayakashi zachowują się tu inaczej – bardziej ludzko, MC jest cholernie bierna – zupełnie jak nie Shino, cała idea potężnych, tajemniczych i knujących Mitsuchich nie ma sensu… A już w ogóle plan Orochiego, aby Shu zaprzyjaźnił się z bohaterką, bo mogą ją potem JAKOŚ wykorzystać. Do czego, ja się pytam?! Stary, przecież ty sam nie miałeś najmniejszego pomysłu, na co wam się jakaś nowicjuszka przyda… (Nawet w final roucie!). Dlatego podejrzewam, że cały ten wątek mogła pisać zupełnie inna osoba. Albo powstał on w pośpiechu, bo ktoś zerknął na scenariusz i stwierdził: eeej, 4 love interest to za mało, gra się nie sprzeda… i gdzie jest jakiś tsundere? Dlatego, już domykając może narzekanie, ja się potwornie wymęczyłam, ale fani takich rumieniących się, pyskatych chłopaczków może chociaż się trochę pośmieją… A przynajmniej Wam tego życzę.