Kazutake to jedna z tych ścieżek, która wiąże się dla mnie ze sporym rozczarowaniem. Jakoś nigdy nie byłam fanką Amagiriego Kyuuju z „Hakuoki”, ale rozumiałam, dlaczego graczki mogły czuć się zawiedzione, że poważny oni nigdy nie dostał swojej ścieżki. Zwłaszcza w ulepszonej wersji gry. Myślałam więc sobie, że Kazutake miał być odpowiedzią studia na to zapotrzebowanie. Wiecie, taką młodszą, przystojniejszą i ogólnie podrasowaną wersją Kyuuju, ale z zachowaniem charakterystycznych dla niego cech – tej stoickiej postawy, dojrzałości, szacunku dla wrogów i oryginalnego stylu walki wręcz. I gdyby chodziło tylko o odwzorowanie wspomnianych, to pewnie należałoby powiedzieć, że Otomate spisało się na 6+ (czy tam A+ – zależy jak na to patrzeć).
Niestety, jest to zarazem jedyna ze ścieżek, o której powiedziałabym – w zgodzie z wieloma innymi recenzentami – że była dla mnie po prostu nudna. Chociaż wydawało się, że skomplikowana sytuacja protagonistów będzie stanowiła świetne podłoże dla wielu dramatów i trudnych decyzji.
Tak czy inaczej, nasza MC – Suzumori Yukina – poznaje Kazutakę po raz pierwszy, gdy wraz z resztą liderów klanów oni przybywa on do wioski Yase, aby wysłuchać specjalnego ostrzeżenia od Księżniczki. Kazuha przewidziała, że kontakty z ludźmi i mieszanie się w wojnę, która miała wkrótce wybuchnąć, sprowadzi na ich rasę ogromne nieszczęście, a i jeden z przywódców może stracić życie, dlatego kategorycznie odradzała im jakiekolwiek polityczne gierki za plecami Sojuszu. Panowie, oczywiście, ostrzeżenia wysłuchali, ale nie bardzo się tym przejęli. Dla nich przyjazd do Yase miał raczej formę towarzyskiego spotkania, bo dawno się razem nie widzieli. Zresztą Kazutake praktycznie od razu wdał się z Kazuyą i Chitose w sprzeczkę, bo pełnił dla nich rolę starszego brata. Ochrzanił ich za to, że dla zabawy, zaatakowali na przywitanie Yukinę, bo chcieli sprawdzić, ile potrafi liderka klanu Suzumori. W oczach mężczyzny narażanie tak cennej i rzadkiej kobiety-oni na jakiekolwiek nieprzyjemności było nie do pomyślenia – stąd dał, całkiem słusznie, obu chłopaczkom po głowie i przeprosił w ich imieniu MC.
Jakiś czas później Yukina chce sama się przekonać, dlaczego starszyzna otacza młodego lidera aż takim szacunkiem. Dało się zauważyć, że o ile Chitose i Kazuya byli w ich mniemaniu nieposłusznymi szczeniakami, o tyle o Kazutace wypowiadali się w samych superlatywach. Stąd dziewczyna – zupełnie szczerze – proponuje mu sparing, a mężczyzna zgadza się, lecz jest bardzo skonfundowany. Szybko zresztą okazuje się, że bardzo miarkował swoje ciosy, bo jednak nawet treningowa walka z kobietą absolutnie mu nie odpowiadała i Yukina przerywa zabawę, bo czuje się obrażona. Ma wrażenie, że przez nietraktowanie jej poważnie, Kazutake nie daje jej szansy się rozwijać oraz nie okazuje szacunku jej nauczycielom, a mężczyzna, aby jakoś załagodzić atmosferę, klepie ją po prostu, niczym dzieciaka, po głowie. Czegokolwiek by nie powiedziała – argumentuje Kazutake – to dla niego i tak pozostaje uroczą niewiastą, którą musi chronić i której nie uderzyłby nawet przysłowiowym kwiatkiem… I muszę Wam przyznać, że długo się nad tym zastanawiałam. W sensie, czy mnie tym zirytował, czy nie. Doszłam jednak do wniosku, że nie mogę go przekreślać tylko ze względu na to, że był wierny swoim poglądom. W końcu gostek nie miał obowiązku zmieniać swoich zasad dla Yukiny, której na typ etapie historii, praktycznie nie zna…
Nie przeszkodziło mu to jednak namówić naszej bohaterki do oszustwa, czy też „białego kłamstwa”. Jakiś czas później członkowie Sojuszu odkrywają, że Kazutake już dawno złamał zasadę, by nie kontaktować się z ludźmi, bo był osobistym ochroniarzem Ishida Mitsunariego na jakiś bliżej nieokreślonych, nieznanych warunkach. Jest to o tyle niefortunne, że w tym samym czasie Księżniczka Yase zostaje zaatakowana i zapada w śpiączkę, zaś tożsamość okrutnych spiskowców pozostaje tajemnicą. Nasza MC miała więc absolutnie słuszne powody, aby się martwić, gdy Kazutake zostaje siłą sprowadzony do wioski, ale odmawia udzielania jakichkolwiek wyjaśnień poza faktem, że jego robota nie szkodzi w żaden sposób Sojuszowi. Sympatyczni dziadkowie ze Starszyzny Yase są więc zagubieni i zdziwieni, Yukina chce ufać innemu liderowi oni, a Chitose czuje się zdradzony przez swojego brata i wzór…
W każdym razie Kazutake postanawia, że nie może zostawić Sojuszu do momentu wyjaśnienia, co właściwie stało się z Księżniczką Yase, ale też musi uprzedzić swojego pracodawcę, że będzie niedostępny. To dlatego opuszcza wioskę, wpada na Yukinę i mówi, że wróci o świcie, woli jednak – a właściwie to próbuje wymusić na niej obietnice – by nikomu o tym nie powiedziała, bo chce uniknąć nieprzyjemności. I – szczerze – to już było sukinkotowate. Niby wycofał się ze swojego stanowiska, gdy zobaczył jakie to dla niej niekomfortowe, ale i tak w moim odczuciu trochę MC zmanipulował. „Jeśli mi ufasz, to nikomu nie powiesz” sprawiło, że dziewczyna musiała postąpić wbrew sobie i podważyć własne ideały, bo inaczej wyszłoby, że nie wierzy w jedność Sojuszu… A my, oczywiście, kłamiemy razem z nią, gdy Chitose i Shin zauważają, że Kazutake zniknął, bo inaczej nie będzie romansu. Yhhh… Jeszcze bym zrozumiała, na późniejszym etapie ścieżki, gdy bohaterowie byli już bliżej, że MC się tak dla niego poświęca, ale na samym początku?
Kolejne miesiące przebywania w Yase nic nie dają. Sojusz nie przybliża się ani trochę do odkrycia prawdy o stanie księżniczki, a Kazutake spędza ten czas trochę na areszcie domowym, a trochę na udawaniu, że go to wszystko obchodzi. W wolnej chwili trenuje, czemu przygląda się MC (i co po raz pierwszy sprawia, że zaczyna żywić zainteresowanie płcią przeciwną) albo medytuje – czego zresztą uczy też Yukinę, pozwalając sobie ją przy okazji nieco obłapić. Btw. facet kładzie jej rękę poniżej pępka, a ta odpala swoje typowe „nie martw się, nie postrzegam siebie jako kobiety, bo wpierwej jestem liderem Suzumori…” – cud, że mu się udało zachować kamienną twarz. Bo on się w tej scenie zdecydowanie postrzegał jako zdrowy, młody facet.
Ta stagnacja nie mogła jednak trwać w nieskończoność i Kazutake dostaje wreszcie pozwolenie od starszyzny, aby wrócić do pilnowania Ishidy. Głównie dlatego, że podzielił się z oni całkiem istotnymi danymi na temat nadchodzącej wojny. Tokugawie zamarzyło się podbić całą Japonię, a Ukita Hideie chciał mu wtedy wjechać w tył, zdobywając opuszczone prowincje. Tak czy inaczej, Kazutake jest wreszcie z innymi oni szczery i wyjaśnia im nawet powód swojej służby u człowieka, który – delikatnie mówiąc, traktował go podle (bardziej jak niewolnika). Okazuje się, że Ukita, w zamian za pilnowanie Ishidy, obiecał klanowi Kazutaki przyznanie ziemi, gdzie mogliby zbudować wioskę. Było to o tyle istotne, że przodkowie mężczyzny zamieszkiwali kiedyś Bizen, nim zostali pokonani i wyparci przez ludzi (dokładniej to przez Kibitsuhiko-no-mikoto). Od tej pory błąkali się po kraju, bez domu i celu, jako Hyouhaku, co było dla nich trudne. Ambicjonalnym celem Kazutaki było więc przywrócenie klanowi ziemi swoich ojców. Nawet jeśli znacznie łatwiej i szybciej byłoby dołączyć do którejś z ukrytych wiosek Sojuszu. (Choć wtedy stawiałoby to ich pewnie w pozycji podobnej do wasali).
Yukina postanawia jednak nie porzucać swojego nowego kolegi, a nawet przypomnieć mu o ostrzeżeniu Kazuhy dotyczącej śmierci któregoś z liderów. To dlatego udaje się za nim do zamku w Osace, a tam spotyka się z jako takim przyjęciem. Ishida nie jest zadowolony, że pojawił się kolejny bezużyteczny demon. Na dodatek ma wrażenie, że Kazutake, zamiast go chronić, załatwia jakieś swoje personalne sprawy. Jak inaczej bowiem wyjaśnić obecność zatroskanej dziewczyny? Los jednak chce, że człowiek zostaje w tym czasie zaatakowany i to przez jednego z zamachowców, którzy zagrażali też księżniczce. Ogólnie okazuje się, że głównym antagonistą tej ścieżki z całej trójki oni – jest przede wszystkim Shu. To go będziemy widywali najczęściej, gdy wypluwał z siebie jadowite potoki słów, potwierdzające jego nienawiść do ludzi, Sojuszu i wszystkich, którzy doprowadzili do zniszczenia jego wioski. Bo chociaż nie zostaje to nam nigdy przedstawione wprost, okazuje się, że klan Nagumo przeszedł piekło i miał masę powodów, aby żywić pretensje do całego świata.
Niemniej sceny walki w tej ścieżce wyglądają bardzo podobnie i są mało emocjonujące. Shu atakuje znienacka, używając swoich wypełnionych prochem zabawek, Yukina ciężko obrywa, ale chroni daną osobę/cel do ostatniego tchu, pojawia się nagle Kazutake, który praktycznie zawsze był zajęty czymś innym, no i ratuje naszą MC z opresji, a wtedy Shu ucieka. Albo Shutendoji i Yachiyo namawiają go do wycofania się. Albo cholera wie co, ale ogólnie te starcia praktycznie kończyły się takim bezsensownym brakiem rozstrzygnięcia. I tak w kółko, i w kółko, i w kółko…
Zresztą Ishida wyjaśnia demonom, że Tokugawa sięgnął po coś, co powinno zostać ukryte. Chodzi dokładniej o magiczny specyfik, który został przywieziony zza granicy, a który zapewniał ogromną moc, porównywalną do tej, którą mają demony, ale za ogromną cenę (= ochimizu). W tej ścieżce nie bardzo wiadomo, jak do tego doszło i co stało się zakulisowo – po szczegóły musicie ukończyć wątek Kazyui, ale Kazutake i Yukina odkrywają, że antagoniści używają armii zbudowanej z takich dziwacznych, ulepszonych dzięki specyfikowi demonów. Nie jest więc cale tak łatwo ich pokonać i nawet jak mocno oberwą, to praktycznie zaraz po chwili wstają.
A ja tylko dodam, że jak na kogoś, kto tak obawiał się o dobro kobiet-oni, że niby ich tak mało i że muszą być chronione, to Kazutake dość obojętnie podchodził do bezpieczeństwa Yukiny. Jasne, systematycznie truł, że powinna wrócić do Yase, bo wojna jest brutalna, brzydka i miejsce babek jest przy domowym ognisku, ale już gdy otrzymała rany, to bodaj raz faktycznie się nimi zainteresował i pomógł się jej opatrzyć, a tak praktycznie to nie uczynił nic, aby ją przed antagonistami ochronić. Wręcz przeciwnie z zaskoczeniem i ulgą przyjął od niej deklaracje, że dziewczynie też zależy, by jego klan odzyskał ziemie. A na dodatek, że zamierza mu użyczyć swojej siły w tym celu. W nagrodę dostała więc od Kazutaki zaszczyt poznania jego rodowego nazwiska, którym okazało się – bez większego zaskoczenia – Amagiri. No i znowu została poklepana po głowie. Co już mniej się jej podobało, bo miała wrażenie, że dalej jest dla niego tylko dzieckiem, a nie kobietą… Ej, ej, czekaj, a co się stało z „wpierwej jestem liderem…”?
Ale romansu ogólnie jest tu tyle, co oni nad rozsypaną fasolą wypłakał. Zamiast tego wojna rozkręca się na dobre i oddziały Shimazu, Mōri i Bizen muszą się przeorganizować. To sprawia, że Kazutake godzi się z Chitose, bo krzykliwy bakadere wyszedł na strasznego hipokrytę. Niby zarzucał liderowi Amagiri kontakty z ludźmi, a sam się z nimi od lat kumplował. Po zakopaniu toporka wojennego Kazutake jeszcze kilka razy próbuje przekonać Yukinę, aby wróciła do domu, ale ta systematycznie odmawia. Zresztą przez pewne nieporozumienie w obozie, ludzie myślą, że jest żoną Kazutaki, Ishida ją oficjalnie polubił, a Ukita to nawet gładził po dłoni i proponował, by została jego prywatnym yojimbo. W końcu był bogaty, przystojny i wpływowy, więc normalnie oferta życia. Nic tylko się zapisać! I aż szkoda, że nawet będąc świadkiem jego nieudolnych zalotów, Kazutake nie pokazał dyskomfortu, czy tego, że nie bardzo mu odpowiada takie traktowanie Yukiny.
Ale nie po to osadza się grę w trakcie Sengoku Jidai, aby nie pokazać bitwy pod Sekigaharą. Wcześniej jednak Yukina musiała nieco podpakować i zdobyć nową moc, a stało się to niestety kosztem mojego ulubionego staruszka – radnego Kotoury. To on podarował kiedyś dziewczynie zrobionego z magii sokoła o imieniu Gin oraz traktował ją jak córkę. Nie wtrącał się nawet w to, że postanowiła zostać z Kazutake, a jedynie obserwował całą sytuację z daleka, bo od zawsze marzyły mu się wnuczęta i chyba zauważył, że między młodymi nawiązała się nić porozumienia. Niestety podczas jednej z tradycyjnych scen, gdzie Kazutake „gdzieś jest i coś robi”, a Yukina sama musi bronić ludzi, dochodzi do ataku Shu i Kotoura ginie w sumie za nie swoją sprawę. Przed śmiercią zdołał jeszcze tylko poprosić lidera Amagiri, by zabrał go do MC, dzięki czemu zdołał jej przekazać swoją moc. Co cholernie przyda jej się potem i prowadzi nas do happy endingu.
W szczęśliwym zakończeniu Yukina jest na polu bitwy razem z Kazutake. Żal im Shu, ale też nie mogą pozwolić, by przez jego szaleństwo ucierpiało więcej ludzi. To dlatego oni transformują się w swoją prawdziwą formę – tą białą, z rogami i żółtymi oczami (Yukina potrafi tego dokonać dzięki Kotourze) i koordynują swoje ataki, aby pokonać opętanego żądzą zemsty demona. Shu umiera więc w sumie szczęśliwy, bo MC zauważa, że wreszcie odnalazł spokój. W międzyczasie – mimo że będący po innej stronie, jako sojusznik Tokugawy – Kazuya rozprawia się z Shutendojim, a Yachiyo gdzieś ucieka…
Bez względu jednak na wynik prywatnych potyczek między oni, ludzie, którym służył Kazutake, przegrywają, i w związku z tym nie mogą spełnić swojej obietnicy o podarowaniu ziemi. Mężczyzna zostaje jeszcze z nimi, bo chce zobaczyć, jak potoczy się sytuacja, a Yukinie – po raz kolejny, nakazuje wrócić do domu, z obietnicą, że kiedyś po nią przybędzie. Zresztą, jak wiemy z „Hakuoki” i innych ścieżek sytuacja Amagiri nie była tak zła, bo przytulił ich do siebie klan Kazama i zapewnił opiekę. Tak czy inaczej, Yukina grzecznie udaje się do Yase, odkrywa tam przytomną Kazuhę, która wiedziała o wszystkich wydarzeń ze snów i razem czekają na oficjalne zakończenie wojny. Po wszystkim Kazutake faktycznie się pojawia z przeprosinami, że zajęło mu to więcej, niż podejrzewał, ale musiał jeszcze znaleźć i dopaść Yachiyo, aby zbuntowane demony nikomu więcej już nie zagrażały, a potem bierze MC w objęcia, całuje i oznajmia, że chce poprosić Starszyznę o jej rękę, bo nie wyobraża sobie dalszej rozłąki…
W smutnym zakończeniu Amagiri postanawia walczyć z Shu sam, a Yukinę prosi, aby uciekła i ochraniała Ishidę do końca. W końcu oni nie łamią danego słowa, więc MC stała się powierniczką złożonej przysięgi w jego imieniu. Oczywiście, sprawy dla przegranej strony toczą się bardzo kiepsko, więc nawet pomimo pomocy MC, człowiek ląduje w więzieniu. (Podobno jego historyczny odpowiednik został pochwycony przez wieśniaków i zdekapitowany bambusową piłą… yhhh…). A skoro nie można mu już pomóc i mężczyzna wcale tego nie chce, to przed Yukiną pozostaje jeszcze najgorsze zadanie. Musi odnaleźć klan Amagiri i przekazać im smutną wiadomość o tym, że Kazutake zginął na polu walki. Nie zdołał bowiem przetrwać pojedynku z Shu i tym samym spełniło się mroczne proroctwo Kazuhy. Te, o śmierci młodego lidera, który nie posłuchał ostrzeżenia i zbytnio zbliżył się do ludzi.
Oczywiście gra ma jeszcze jeden, ogólny bad ending, w którym Yukina nic nie wskórała i wraca do wioski znacznie szybciej, gdzieś tak w połowie gry, aby trafić na Shutendojiego i zostać przez niego zabita, ale nie ma sensu się o nim rozpisywać, bo jest bardzo krótki.
A to wszystko prowadzi mnie do podsumowania, że jest to w sumie mdła ścieżka, opierająca się chyba na najbardziej znienawidzonym przeze mnie motywie, którego dość naoglądałam się jako fan chanbara eiga. Chodzi o mi o te wszystkie Japonki, co to czekały na swoich samurajów na moście, gdy ci załatwiali ważne sprawy, i czasem po nie wracali, a czasem nie. Równie dobrze te baby mogły tam uschnąć, stąd, ilekroć słyszałam, jak Kazutake naciska na Yukinę, że ma się udać do Yase i on się po nią kiedyś zgłosi, to przed oczami stawały mi tamte filmowe sceny.
Pomimo również tego, że bardzo podobał mi się projekt postaci – Kazutake był bardziej męski i dojrzalszy od swoich kolegów – oraz gra aktorska seiyuu, to samego bohatera nie potrafiłam w żaden sposób polubić. I nie chodzi nawet o specyficzne podejście do kobiet. To nawet potrafiłabym zrozumieć, skoro ich rasie groziło wymarcie. Problem, jaki miałam z Kazutake, był po prostu taki, że… strasznie mnie nudził. Jako postać miał niewiele osobowości, bo stał tylko zawsze w milczeniu, z rękoma skrzyżowanymi na piersi i pogrążony w myślach. Nawet gdy już coś chciał dodać, to najpierw robił długą pauzę, aby zdecydować, czy w ogóle chce się czymś dzielić. Nie miał żadnej opinii o otaczających go ludziach, o wojnie, o antagonistach, o sytuacji w Yase. Śmierć Kotoury w ogóle go nie obeszła i jedynie pozwolił się wypłakać MC na swoim ramieniu, ale nie targały nim z tego powodu ani wyrzuty sumienia, ani nie było mu swojej przyszłej ukochanej za specjalnie żal. Upominał ją tylko w żałobie by nie przesadzała w gniewie z treningiem, bo coś sobie zrobi. Wreszcie, nawet wobec Yukiny, był bardzo zdystansowany. Bodaj dwa razy pozwolił sobie z nią na luźniejszą rozmowę, gdy śmiał się z tego, że ludzie wzięli MC za jego żonę i gdy zdecydowała się wesprzeć klan Amagiri. Ale gdyby zamiast kolejnego love interest zdecydowano się na wprowadzenie ścieżki, w której Yukina pomaga swojemu starszemu bratu tj. Kazutace, to nie widziałabym emocjonalnie żadnej różnicy.
Nie wiem, czego ona się od niego nauczyła, bo chociaż często to powtarzała, to nie zauważyłam w jej osobowości żadnych zmian. No… poznała dzięki niemu ideę białego kłamstwa, co swoją drogą zaprzeczało założeniom świata przedstawionego, według którego demony nigdy nie kłamią, zawsze dotrzymują słowa, nie potrafią intrygować i ogólnie brzydzą się ludzkim podstępem. Gdyby faktycznie tak było, to rozumiałabym nawet dlaczego z Shu & Co. byli tacy fajtłapowaci antagoniści. Po prostu brakowało im w tym kierunku predyspozycji. Tyle że nawet to nie miało większego sensu, a Ishida i Ukita byli tak antypatyczni, że było mi wszystko jedno, co zrobią z nimi demony. Naprawdę, spodziewałam się, że o przegranej stronie da się napisać bardziej dramatyczną i wciągającą historię…
Czy komuś ją polecam? Chyba tylko absolutnym fanom Amagiriego, którzy – tak jak wspominałam we wstępie – nie mogą przeboleć, że nowa wersja „Hakuoki” nie doczekała się jego ścieżki. W każdym innym wypadku to bardzo dziwaczna, senna opowieść, która nie jest zadawalająca ani w aspekcie historycznym (bo nie przedstawia żadnych fajnych, ciekawostek) ani romansowym (bo odbiorcy gier otome, mogą być wręcz zaskoczeni miałkością relacji). Być może Kazutake rozkręca się w fandisku. Jeśli kiedyś wpadnie mi w łapki, to spróbuje to potwierdzić, a póki co zakładam, że zapomnę o jego historii niedługo potem, jak skończę pisać tę recenzję…