Rozpisałam się już na temat tego, co myślę o ścieżkach kanonicznych w wątku Allana, nie będę więc powtarzać tych samych wniosków, a zainteresowanych serdecznie zapraszam do tamtej recenzji. Zamiast tego przejdę od razu do konkretów i pozwolę sobie wyrazić wątpliwość, czy była chociaż jedna osoba, która wątpiła w to, że to właśnie Jupiter będzie ostatnim love interest…? Powiedźmy sobie szczerze, przystojny, ze znanym seiyuu (Nobuhiko Okamato to m.in. Yang z „Piofiore”), pełniący bodaj najważniejszą funkcję w tym całym uniwersum – bóg bogów, pan wszystkiego – mógł być albo idealnym partnerem dla naszej bohaterki, albo co najwyżej antagonistą, ale poważnie w to wątpiłam już w common route, gdy tylko pojawiło się jego ludzkie alter ego…
Aby jednak zacząć w ogóle ścieżkę Jupitera musimy najpierw ukończyć wątki wszystkich pozostałych panów, a potem wybrać „nową grę”, która przeniesie nas do alternatywnej historii. W tej wersji bogini Cupid, czyli nasza MC, nigdy nie pokłóciła się z Marsem i nie uciekła z Celestii. Zamiast tego dostała od starszych bogów specjalną misję. Miała nauczyć się, czym jest miłość w świecie ludzi, udając jedną z nich. Wszystko, dlatego że zakulisowo doszło do tragedii. Bogini małżeństw i partnerka Jupitera – Juno, zniknęła bez śladu. Bez niej wskaźnik małżeństw poleciał na Ziemi na łeb na szyje, stąd należało czym prędzej wymienić obecną boginię na kogoś nowego.
Przypomnijmy, że imiona bogów były tak naprawdę tytułami. Czy może raczej funkcjami, stąd w przeszłości było już wcześniej od groma kupidynów, bo kiedy zużywali swoje moce, znikali i wtedy zastępowano ich nowymi osobami rekrutowanymi z aniołów. Więcej na ten temat dowiadujemy się w wątku Allana. Ścieżka Jupitera uzupełnia jednak tę historię o kilka interesujących faktów. Po pierwsze, nasza Lynette początkowo została wybrana nie na Kupidyna, ale na Nike (czy też Viktorię, bogini zwycięstwa). Ponieważ jednak Jupiter uwielbiał na nią patrzeć, gdy była jeszcze aniołem, uprosił Merkurego, aby dokonali małej podmianki. Wszystko, dlatego że Nike żyły wyjątkowo krótko, a bóg bogów nie chciał Lynette za szybko stracić. Po drugie Jupiter będzie notorycznie twierdził, że „takie są prawa” i nic nie może ich zmienić, ale cały czas będziemy świadkami, jak nadginał je, gdy tylko mu się tak podobało – co uważam za największą niekonsekwencję tej ścieżki, ale wspomnę o tym jeszcze nieco później.
W każdym razie Lynette udaje się na Ziemię, wiemy, że zamieszkuje z Claris, że zakochuje się w niej Gill, że jest zainteresowana pracą i stażem w Cupid Corporation i że będzie potem kręciła z chłopakami reality show Parasite House… tutaj wszystko przebiega starym torem. To, co staje się nowością w alternatywnej wersji historii, to nowa rola Allana. Przypomnimy, że jego prawdziwym celem, było ocalenie Lynette poprzez sprawienie, że zakocha się w człowieku, co miało pozbawić ją boskości i uchronić przed zniknięciem. Średnio mu to wychodziło w grze podstawowej, dlatego w nowej historii postanawia działać już na etapie czasów uniwersyteckich. Dołącza do groma pedagogicznego MC i od tej pory ma z nią wykłady jako profesor Melville co, teoretycznie, powinno dać mu więcej okazji, aby wpłynąć na dziewczynę. A czemu tylko teoretycznie? Bo okazuje się, że nasza bohaterka ma nadnaturalną ochronę. Towarzyszy jej sam Jupiter, ukrywając się pod postacią mitycznej bestii Chii, która kiedy trzeba potrafi nawet demona użreć, byle tylko nie zbliżał się do MC…
Yep, musiałam zebrać szczękę z podłogi. O ile bowiem za cholerę nie zdziwiło mnie, gdy jakiś czas później Jupiter zmienił się w Petera Flage’a i – już pod ludzką postacią – starał pozostać blisko MC, o tyle fakt, że ten uroczy, niezręczny stworek, który bił się nawet z psem o karmę, to tak naprawdę bóg wszystkich bogów, był dość miażdżący. I wcale się nie dziwię Lynette, że niczego nie podejrzewała. Kto by się tego spodziewał na jej miejscu? Stąd scena, gdy idzie się z Chii razem wykąpać, była chyba jedną z najzabawniejszych oraz najbardziej abstrakcyjnych w tej ścieżce. Zwłaszcza gdy Jupiter, jako Chii, starał się zasłonić oczka tymi przykrótkimi łapkami…
Zresztą bóg wszystkich bogów ogólnie okazał się straszliwym dziwakiem. W Celestii wydawało się, że to władczy, stanowczy typ, który niewiele mówi i ogólnie budzi strach oraz respekt. Tymczasem im bardziej go poznawaliśmy, tym wychodziło na to, że jest niezręczny, panicznie boi się kobiet, ma cholernie zaniżone poczucie własnej wartości i nawet obsługa najprostszej technologii zwyczajnie go przerasta… Gdy dzięki manipulacji ludzkimi umysłami dostał się na ten sam staż do Cupid Corporation, co nasza MC, to szybko się okazało, że powierzano mu tylko przynoszenie innym pracownikom kawy, bo czego by się nie dotknął, to to spierdolił. Nie potrafił nawet skopiować dokumentów, nie robiąc z tego dramy. Nie wspominając już w ogóle o tym, że jako Peter Flage cały czas zdradzał objawy charakterystyczne dla paranoi. Twierdził, że ktoś czyha na jego życie, wskakiwał pod biurko na dźwięk telefonu, ze wszystkich stron spodziewał się ataku… Oczywiście, to swoiste przewrażliwienie, będzie potem fabularnie ładnie wyjaśnione, ale przyczyniło się do tego, że z Parasite 5 zrobiło się 6 i Jupiter zyskał tytuł Sensitive Parasite.
A jak z wątkiem romantycznym? Ten też był niebywale pokręcony. Chyba jak wszystko w tej historii, bo to zdecydowanie najbardziej humorystyczna i odjechana w kosmos opowieść. Peter oberwał strzałą od Kupidyna, ot, przez przypadek, na przyjęciu, i zapałał do Lynette nowym rodzajem miłości. Do tej pory Jupiter znał tylko uczucie, które było objawem ojcowskiej troski o innych bogów. To dlatego nigdy nawet nie sypiał z Juno, chociaż stanowili parę. Odkąd jednak oberwał strzałą amora, jego zachowanie uległo zmianie, bo nauczył się tęsknoty, pożądania, smutku oraz radości wynikających z kontaktu z drugą osobą. Choć to nie tak, że wcześniej Lynette była mu obojętna. Przecież obserwował ją już jako anioła i zawsze darzył dziwną słabością. Po prostu moce bogini nadały jego wcześniejszej sympatii nowy kształt i nakierunkowały w specyficzną stronę. Od tej pory Jupiter/Peter (podobność imion nieprzypadkowa XD) nie potrafił już nawet przebywać z Lynette w jednym pokoju, bo miał ochotę ją obejmować, całować… i gryźć. Ku własnemu zakłopotaniu. Co było o tyle zabawne, że do innych kobiet nie potrafił się nawet odezwać słowem, aby nie zamienić przy tym w buraka lub nie próbować uciec.
Stąd o ile sama postać Jupitera okazała się znacznie ciekawsza i bardziej złożona niż się początkowo obawiałam, o tyle mniej podobało mi się przedstawienie jego motywacji. Miałam wrażenie, jak już wspominałam we wstępie, że nasz uroczy i nieporadny bóg bogów był jednak trochę egoistyczny. Widzicie, podczas rozmowy z Allanem, gdy Jupiter szuka wsparcia demona, aby ten pomógł mu ocalić Lynette, miałam wrażenie, że jest mu trochę na rękę, by skierować całą nienawiść mężczyzny na Merkurego. Tak, tak, ja nic nie mogłem zrobić, to on tak zdecydował!!! – upierał się JuPeter. Nieważne, że chwile wcześniej sam potwierdziłeś, że interweniowałeś w kwestii nominacji Nike. Tak samo w przypadku zdradzania sekretów MC. Z jednej strony Jupiter mówi, iż prawo nie pozwala 12 Olimpijczykom wtajemniczać młodszych bogów, ale nie blokuje go to wielokrotnie przed wygadaniem się przed Lynette. I to do tego stopnia, że nawet nasza bohaterka nabrała podejrzeń co do jego pochodzenia. Potem Jupiter wspomina, że bogom w zasadzie nie wolno schodzić na Ziemię i wpływać na ludzi, a to ze współpracą z demonami także może być odbierane jako kontrowersyjne, ale nieważne, bo tak mu jest na rękę. 😉 Pomijając już najzwyczajniejszą sympatię do Allana, to na miejscu demona, byłabym na tych bogów podwójnie wściekła za to, jak wybiórczo podchodzą do własnych praw.
Ale nie będę się nad tym zbytnio znęcać, bo to nie tak, że nie polubiłam Jupitera. Na dodatek w jego ścieżce dostajemy zupełnie nowego antagonistę i dowiadujemy się wreszcie jaki los spotkał Juno. A ten nie był zbyt ciekawy. Okazuje się, że w podziemiach uwięziony był Zeus. Bliźniaczy brat Jupitera. Ten sam, który słyną ze sypiania z kobietami pod postacią zwierząt i ogólnie miał poziom narcyzmu wykraczający poza jakąkolwiek skale. Ponieważ pozostali bogowie bali się Zeusa, nawet Juno, to uwięzili go wspólnymi siłami i mianowali Jupitera nowym władcą bogów. Zeus miał więc masę czasu, aby śnić o swojej zemście i pałać do nich nienawiścią. Przede wszystkim, dlatego że marzył mu się powrót do dawnej roli. Chciał być jedynym obiektem uwielbienia wszystkich istot na Ziemi. Choćby miał to osiągnąć, siejąc strach i terror. Co przy okazji wyjaśnia, dlaczego Jupiter nabawił się takiej paranoi. Najpierw zagrażał mu ojciec – Kronos, który chciał go pożreć i chłopak musiał ukrywać się wśród nimf, a potem własny brat – któremu także odbiło…
Aby ochronić Ziemię, Jupiter musiał więc jak najszybciej mianować nową Juno, na którą to upatrzył już sobie boginię Cupid. Dzięki temu Lynette przestało grozić to, że zniknie. (Btw. a jak to niby rozwiązywało problem innych kupidynów i traktowania ich jak narzędzia, hm?). W każdym razie, w tym celu, MC musiała poznać wszystkie 6 rodzajów miłości: 1) eros – miłość romantyczną, pełną namiętności (= Ryuki), 2) storge – miłość czułą, opartą na przyjaźni ( = Jupiter), 3) ludus – relacje, w której każdy z partnerów skupiony jest na zaspokajaniu własnych potrzeb (= Raul), 4) agape – miłość ofiarną, pełną troski o drugą osobę (= Gill), 5) pragma – związek z rozsądku, przynoszący określone korzyści (= Shelby), oraz 6) mania – miłość obsesyjną i zawłaszczającą (= Allan). Co, jak już wszyscy wiemy na tym etapie, odpowiadało kolejno naszym pasożytom.
Dlatego walka z Zeusem to już czysty komizm. (Btw. udało im się przy okazji stworzyć najbardziej antypatyczną wersję Zeusa, jaką kiedykolwiek widziałam w filmie, książce czy grze). Chłopaki bez najmniejszego wysiłku odwracają uwagę współczesnych ludzi od zainteresowania kimś tak niemodnym jak Zeus – ot, wystarczyło jedno półnagie zdjęcie Raula w sieci, by na social mediach wrzało i to nie bynajmniej z powodu tego, że wrócił jakiś tam dziwny bóg. Na dodatek atak gdzie każdy z bohaterów wykrzykiwał rodzaj swojej miłości, niczym jakąś technikę z shonena, sprawił, że nie mogłam jeszcze potem długo przestać chichotać. Wiecie, to było coś jak pojedynki w „Dragon Ballu”, „One Piece”, czy innym „Naruto” albo czołówka Kapitana Planety… Nie wiem, kto na takie scenariuszowe rozwiązanie wpadł, ale był geniuszem i fajnie, że pokazano „ważność” wszystkich bohaterów. Btw. rozwaliło mnie też, że podczas ataku Zeusa Shelbiego bardziej zmartwiło, że uszkodzili mu baner należący do firmy, niż to, że Ziemi grozi zagłada. No po prostu uwielbiam gościa! XD
Chociaż chyba i tak nic nie przebije sceny, w której Zeus, przed pożarciem Lynette ściąga swoją przepaskę biodrową. (Nie bardzo było wiadomo, czy on w sumie chce ją zjeść, czy najpierw zgwałcić), a chłopaki, zamiast bać się o swoją przyjaciółkę, komentują wtedy z uznaniem wielkość jego przyrodzenia. „Widzę, że masz własnego demona…” to tylko przykład tego, co można było usłyszeć, a co sprawiało, że nie mogłam się przestać śmiać.
Co zaś się tyczy naszej Lynette, to oczywiście, że wybaczyła Jupiterowi, iż ukrywał przed nią prawdę. Sporo rzeczy zdołała się sama domyślić i nie miała mu za złe, że zamienił ją kiedyś w Kupidyna. Wow, bardzo wyrozumiała ta nasza MC, ja jednak byłabym bardziej zirytowana. Choć to pewnie dlatego, że spędzając z mężczyzną czas razem na Ziemi, zdążyła go lepiej poznać i również pokochać. Dowiedziała się, że wcale nie jest jakimś tam niedostępnym władcą wszystkich bogów, ale bardzo zakompleksionym facetem, który żył w cieniu swojego braciszka i musiał się za jego miłosne ekscesy wstydzić. (Przemiana Io w jałówkę, aby z nią współżyć… były jeszcze akcje ze złotym deszczem czy łabędziem…). Dlatego Lynette z przyjemnością wzięła na siebie rolę Juno, bo chciała pozostać przy boku Jupitera i razem z nim zreformować Niebiosa. W czym – ciekawostka – nie bardzo wyjaśniono, na czym te przemiany miały polegać, bo przecież „prawa” miały być „niezmienne”, hm? Ale na inne zakończenie nie ma co liczyć, bo ta ścieżka nie ma żadnych rozgałęzień. Nie dokonujemy w niej także żadnych wyborów. Ot, od początku do końca, pisany nam jest jeden happy ending.
I fajnie, że w tej kanonicznej opowieści, również pozostałe chłopaki znalazły jakieś tam szczęście. Raul już wcześniej był podjarany, bo poznał bogów, a jego kariera aktorska ruszyła tylko z kopyta. Gill wydał książkę (i chyba musiał pogodzić się z tym, że nie ma szans z takim rywalem jak Jupiter), Shelby rozwinął Cupid Corporation i umocnił pozycję firmy na rynku, Ryuki otworzył nową kolekcję zainspirowaną mitologią, Allan został władcą piekieł, a Jupiter i nowa Juno wzięli ślub. Mogli więc tak jak Venus i Mars bez skrępowania wyrażać swoje uwielbienie do siebie.
To co mi się nie podobało? Paradoksalnie to chyba najmniej romantyczna ścieżka. Po prostu zabrakło czasu na zbudowanie solidnych relacji między bohaterami i dlatego ponownie próbowano to przyspieszyć, posługując się trikiem z postrzeleniem. Jasne, zainteresowanie Jupitera było czytelne w sumie od samego początku, ale już moment, w którym Lynette z uczuciowej neutralności, przeszła w miłość, był dla mnie trochę niedopracowany. W końcu – na tym etapie – myślała o Peterze tylko jak o potencjalnym słudze Jupitera, który był beznadziejny w pracy, ale z którym raz zdarzyło jej się całować na kanapie… Nie bardzo więc parka miała dla siebie momenty, w których iskrzyłoby między nimi bardziej, jak to było w przypadku pozostałych panów (np. wieczór ze świeczkami u Ryukiego czy teatrzyk cieni w wątku Shelbiego…). Suma summarum to było bardzo optymistyczne i porządne zakończenie wyrąbistej gry. Tym bardziej będę czekała na fandisk, aby poznać tą wielką, planowaną przez bogów rewolucję, a tymczasem idę sobie posłuchać jeszcze z kilka razy wątku muzycznego Jupitera. Jeśli bowiem w Cupid Parasite jest coś, czego za żadne skarby nigdy bym nie zmieniała, to właśnie cudowna ścieżka dźwiękowa!