Raul Aconite to znany aktor filmów akcji z Sillywood. Btw. ta nazwa jest tak trafna, że powinni jej używać zamiast oficjalnej… W każdym razie ma wszystko, czego po osobie o jego statusie można by się spodziewać: sławę, pieniądze, urodę. Wiecie, taki chodzący full pakiet. I to do tego stopnia, że aż dziw bierze, czego ktoś taki mógł szukać w branży matrymonialnej? Ano, wbrew temu, co wmawiała firmom jego agentka, wcale nie żony. Po prostu tak się niewygodnie złożyło, że Raul został obsadzony w filmie romantycznym, a konkretnie kontynuacji znanego hitu – gdzie miał wcielić się w beznadziejnie zakochanego, odrzuconego mężczyznę. Cały jednak problem polegał na tym, że Raul kompletnie nie potrafił się odnaleźć w swojej nowej roli. Głównie dlatego, że brakowało mu w miłości doświadczenia i wszystkie swoje interakcje z kobietami ograniczał do „przyjaźni z benefitem”, co w środowisku filmowym nie było niczym szczególnym.
I tutaj na scenę wkracza nasza bohaterka, sama bogini Cupid, która pod ludzkim imieniem Lynette Mirror pracowała w agencji matrymonialnej i walczyła już tylko o awans. Wszystko po to, by udowodnić swojemu ojcu, bogowi Marsowi, że staroświeckie metody swatania nie są nic warte. Kiedy więc początkowo Lynette słyszy o ofercie agentki Raula, by miała zostać jego osobistym instruktorem, nie jest taką perspektywą zbytnio podekscytowana. Zmienia jednak zdanie, gdy prezes Snail kusi ją nagrodą, bo współpraca ze znanym aktorem pomoże w reklamie ich korporacji.
Tym sposobem Lynette zostaje wciągnięta w to, by towarzyszyć Raulowi na planie filmowym i dawać mu wskazówki, jak powinien zachowywać się ktoś szczerze zakochany. Dalej też nie zaprzestaje swoich wysiłków w znalezieniu mu partnerki, bo w branży matrymonialnej Raul znany był jako Obsession Parasite. Czyli przypadek beznadziejny, który nigdy nie znajdzie sobie drugiej połówki, bo potrafił w nieskończoność prowadzić monologi o swoim hobby. A tym były mitologie wszelakie – z naciskiem na grecką i rzymską. Jestem z tobą, bro! Doktoryzowałam się z tego, aczkolwiek paplanina Raula nic z prawdziwymi badaniami nie miała wspólnego, a przypominała raczej dyskusje zwolenników teorii spiskowych czy fanów UFO…
W każdym razie nawet Lynette, będąc przecież boginią, miała słuchania ciągle o tym samym serdecznie dość, a jej próbna randka z Raulem – w ramach warsztatów organizowanych przez agencje, przypominała koszmar, bo tylko łazili po muzeum, a facet wypłuwał z siebie niekończący się potok słów. W tym takie kwiatki, jak to, że Neptun był tak naprawdę kobietą i inne cuda. Czego na jej miejscu pewnie żadna kandydatka by nie zniosła i nic dziwnego, że szansę na żonę, która podzielała, by jego obsesje były dla aktora marne. A sprawy nie ułatwiał fakt, że Raul potrafił rozróżnić, kiedy ktoś tylko udaje zainteresowanie mitologią, bo nie raz podobnych sztuczek próbowały jego fanki.
Niemniej nim szkolenie z Lynette rozkręci się na dobre, MC będzie musiała jeszcze poszerzyć własne pole doświadczeń. Kiedy bowiem na przyjęciu z innymi aktorkami Raul umawia się przy niej na one night sand, dziewczyna nie potrafi mu do końca wyjaśnić, co widzi w tym złego. W końcu sypianie z wieloma osobami bez zobowiązań, to coś, co praktykowali nawet antyczni bogowie, w Sillywood było to zupełnie naturalne, no i Raul postrzegał seks tak samo, jak np. ćwiczenia gimnastyczne. Można by więc sparafrazować cytat, że robił to „dla higieny” i niczego więcej, nie było więc co wyskakiwać z gadką na temat moralności, bo każda grupa może mieć inne standardy.
Nie będę jednak ukrywać, że mocno się zdziwiłam, kiedy na propozycje Raula, czy nie chciałaby spróbować i oddać mu dziewictwo, bohaterka odpowiedziała „tak”. Gry otome przyzwyczaiły mnie, że MC to takie bastiony pruderyjności. Że nawet jak chcą, to mówią, że nie, bo tak wypada, zgrywają nieśmiałe, cholera wie co. Tymczasem Lynette – owszem, trochę była skrępowana – ale pojechała z Raulem do jego mieszkania i spędzili wspólnie noc. Bez dramy, przesadnego filozofowania, bez wyrzutów sumienia następnego poranka… Jasne, nie wszyscy tak potrafią. W sensie, istnieje cała masa ludzi, którzy bez więzi emocjonalnej nie potrafią nawet odczuwać pociągu, ale to chyba pierwszy raz, gdy zetknęłam się z tym, gdy zwolennicy luźniejszych relacji nie są stygmatyzowani. Lynette nie potępia Raula, ale dochodzi do wniosku, że seks z partnerem, którego by kochała, z pewnością okazałby się lepszy jakościowo, chociaż tego, czego doświadczyła, także nie będzie krytykować, bo facet się postarał. I to na tyle, że jakiś czas później przespała się z nim jeszcze raz, ot tak, dla przyjemności, ulegając najzwyczajniejszej biologii.
No, ale gdybyśmy poprzestali tylko na takiej relacji, to nie mielibyśmy gry otome. Dlatego Lynette nie poprzestaje w swoich wysiłkach znalezienia Raulowi obiektu westchnień, bo sprawa robi się coraz bardziej nagląca. Raul kompletnie nie radzi sobie z odgrywaniem amanta. Jest tak cholernie drętwy, że reżyser zaczyna wyrażać niezadowolenie, chociaż wskazówki MC i tak przynoszą dobry efekt… Stąd, aby lepiej zrozumieć, kogo właściwie powinna szukać, Lynette decyduje się udać z Raulem na uniwersyteckie spotkania maniaków mitologii. Dziwnym zbiegiem okoliczności są tam sami mężczyźni… bo dla kobiet to środowisko okazało się pewnie zbyt toksyczne. (Przypominało mi to konwenty miłośników fantasy na początku XXI wieku…). MC szybko nawiązuje z dyskutantami dobrą relację i to do tego stopnia, że ci próbują zaoferować jej randkę. A wtedy zirytowany, zazdrosny Raul dosłownie zaciąga dziewczynę najpierw do swojego auta, a potem do domu, gdzie zaczyna ją agresywnie całować… Tyle że nasza bohaterka nie ma już ochoty na amory, bo zauważyła, że to do niczego nie prowadzi. Powstrzymuje się przed kolejnym ulęgnięciem żądzy i tym razem postanawia się skupić na dobru swojego klienta.
A biedny Raul czuje się potem samotny i odrzucony, bo zaczął postrzegać Lynette przez inny pryzmat. Pociągali się fizycznie, doskonale mu się z nią rozmawiało, miała cierpliwość do jego monologów o mitologii, nie robiła niepotrzebnych dram, nie widziała w nim tylko bogatego aktora… Innymi słowy, partia idealna! Dlatego był trochę rozczarowany, gdy podsunęła mu kandydatki na kolejne trzy randki, z których i tak każda zakończyła się niepowodzeniem, bo już wtedy jego umysł zaprzątała tylko Lynnete.
Ba! Facet dorobił się nawet stalkerki, która śledziła go, podkradała mu rzeczy z planu, a na koniec próbowała zaatakować Lynette nożem, ale została w porę przez Raula powstrzymana. Obsesyjna fanka okazała się jedną z odrzuconych kandydatek, które MC znalazła aktorowi, reprezentując Cupid Corporation. Czuła się więc za tę sytuację podwójnie winna. No to cóż jej zostało? Ano ujawnić, że tak naprawdę była boginią, bo potrzebowała swojego łuku. Dzięki ołowianej strzale Kupidyn potrafiła przerwać każdą więź na 30 dni. Posłała więc pocisk w serce fanki, by dzięki temu Raul zaznał nieco wytchnienia, ale to nagłe ujawnienie zmieniło relacje między nimi. W tym sensie, że Lynette czuła ulgę, że nie musi się ukrywać, a Raul podziwiał ją tylko bardziej. Chociaż nie zrozummy się źle. To nie tak, że się w niej zadurzył, dopiero gdy potwierdził, że była boginią, bo choroba zwana zakochaniem dopadła go znacznie szybciej.
No i mniej więcej do tego momentu fabułę określiłabym jeszcze jako normalną. Potem – zupełnie tak samo jak w ścieżce Gilla dochodzi do nieoczekiwanego plot twistu. Lynette i Raul jadą razem na wykopaliska do Grecji, gdzie odkryto jakąś nową świątynię. Przy okazji dziewczyna dowiaduje się, że facet jest synem dwójki archeologów i to zapoczątkowało jego pasję do mitologii, kolekcjonowania artefaktów i podróżowania. Przypomnijmy, że miał w domu nawet rzeźby i zbroje macedońską. Choć naprawdę, Otomate, czy w czasach, gdy ludzie mają coraz większą świadomość kryzysu klimatycznego, musicie dawać nam love interest, który wozi tyłek prywatnym odrzutowcem? I to z jednej ulicy na drugą? Naprawdę z utęsknieniem czekam na bohatera, który nie będzie dzieckiem agresywnego kapitalizmu i – dla odmiany – będzie np. potępiał bezmyślne marnotrawstwo i pęd za bogactwem… W każdym razie Raul od teraz starał się trzymać grzecznie rączki przy sobie, bo pamiętał jak wściekła była Lynette, kiedy próbował obłapiać ją w biurze.
Parka bada więc wykopaliska, ale nagle coś „kliknęło” i zapadli się do podziemnych tuneli. Z konwencji romantycznej dostajemy więc coś w stylu przygód Indiany Jonesa. Bohaterowie będą budowali obóz, dzielili śpiwór i szukali wyjścia, unikając przy tym pułapek i innych dziwactw… w tym Mantikory. Tak, nie przesłyszeliście się. W tym tajemniczym miejscu były nawet mistyczne bestie. W sumie nie wiem, kto ją tam zostawił, ale bardziej istotne jest to, że w wyniku kolejnych trudności Lynette zostaje ranna w nogę i grozi jej śmierć. W końcu to nie tak, że mogli udać się prosto do lekarza… A wtedy z pomocą uwięzionym przychodzi cioteczka Minerwa, teleportuje ich do Celestii i zdradza kilka interesujących faktów.
Przede wszystkim… jest antagonistą tej ścieżki. Tak naprawdę jej plan od początku polegał na tym, że chciała pozbawić Lynette łuku poprzez sprawienie, że MC zakocha się w człowieku. „Cupid” to tylko tytuł, a nie imię. Przed naszą bohaterką było jeszcze 86 innych takich bożków i to ich historie były powiązane z mitami, które znali ludzie. (M.in. wydarzenia z Psyche czy zranienie się własną strzałą). Po odzyskaniu broni, Minerwa, bogini wiedzy i WOJNY, wykorzystała go, aby zaszczepić w Raulu jego wcześniejszą duszę (bo jakoś w to wszystko udało im się wpleść wątek reinkarnacji). Czyli facet zmienił się w Aleksandra Wielkiego, dawnego ukochanego Minerwy, z którego stratą nigdy się nie pogodziła… Eee, no okej. A skoro plan został zrealizowany, to Lynette już jako człowiek, zostaje wykopana na ziemię. Btw. co w tym czasie robili pozostali bogowie? Przecież to się działo w Celestii!
A jakby tego było mało, to finał tej ścieżki robi się jeszcze bardziej pokręcony. Alek chce zniszczyć świat, bo wkurza go, jak się zmienił m.in. elektryczność działa mu na nerwy. Minerwa mu w tym pomaga, kontrolując burze i huragany, bo go kocha. Lynette udaje się na plaże, gdzie parka sieje swoje zniszczenie, bo chce odzyskać Raula i przemówić jego przodkowi do rozsądku. Wiele to nie daje, bo Alek ma na obie kobiety wylane. Najpierw rani Minerwę, bo uświadamia sobie, że to przez nią zachorował na malarię, zmarł w wieku 32 lat i nigdy nie dokończył swoich wielkich podbojów. (Cóż, cioteczka miała dobre intencje – chciała mu dać wieczną młodość i nieśmiertelność – nie przewidziała tylko, że rozwali mu system immunologiczny swoimi miksturami). Potem zaś próbuje ubić też Lynette, ale ta odzyskuje swój łuk i przy pomocy strzał sprowadza Raula z powrotem…
W zakończeniu, o dziwo, nie dostajemy jednak po tym wszystkim ślubu. Lynette i Raul już jawnie wyznają sobie miłość, a sytuacja na plaży zainspirowała reżysera, by przerobić cały film „Goddess Upon the Camel Part II” i pójść w konwencje 100% fantasy. Tym sposobem prace zaczynają się od zera – Raul gra Kupidyna, a MC jego ludzki obiekt westchnień. Potem razem lądują na czerwonym dywanie odebrać nagrodę, bo zostają nominowani za najlepszą grę. MC kontynuuje więc pracę w agencji i w aktorstwie, zaś z Raulem po prostu się zaręcza, bo nie chcą, by ktokolwiek podważał ich wspólną więź i by nie szerzyły się na ich temat plotki. A co z cioteczką? Nic. Zabrała ją straż Celestii i miała zostać ukarana przez Jupitera. Cokolwiek to znaczyło.
No to czas na złe zakończenia! W pierwszym endingu Lynette zatruwa się ostrygą i traci przytomność. Przerażony Raul uznaje, że to dzieło Szatana. W efekcie dziewczyna zostaje w domu przez kilka dni, nie może pomagać na planie filmowym i Raul traci rolę… bo wyjechał i postanowił zostać burmistrzem Boltamore, gdzie walczył o ochronę ostryg. Czemu? Gdyż zrozumiał, jakie są jednak wspaniałe i bezbronne. W drugim: sam Jupiter musiał interweniować, aby obronić ludzkość przed Aleksandrem. Lynette jest jednak bezsilna i może tylko obserwować i modlić się, by cokolwiek przetrwało po tym starciu boskich potęg…
W „dobrym”, ale nie „najlepszym” zakończeniu: Raul kończy film sam, bez Lynette. Ta zostaje bowiem szefową agentów matrymonialnych po uzyskanym awansie. (Co i tak uznaje za stratę czasu, bo przecież zamieniła się w człowieka i nie może nawet chełpić się teraz przed starym…). Przy okazji dowiadujemy się, że Minerwa skończyła w więzieniu i zostanie tam na jakiś wiek. (Mały wymiar kar mają w tym ich świecie… toż to dla boga tyle, co nic). W każdym razie bohaterowie udają się na spotkanie Towarzystwa Mitologicznego, by podzielić z innymi nerdami wiedzą na temat Celestii. MC i Raul publikują nawet książki i stali się ekspertami w oczach innych fanów. Postanowili także zgłębić sprawę pozostałych Kupidynów. Tych, którzy żyli podobno przed Lynette. (Btw. dlaczego oni mają w sali wykładowej na tablicach „lorem ipsum…”? XD).
That’s all folks! Gdybym miała bez wahania wskazać, czym ta ścieżka się broni, to ponownie byłoby to kapitalne poczucie humoru. Raul upierający się, by ćwiczyć z Lynette pankration czy zrzucający ubrania w zapasach z mantikorą (bo to zgodne z tradycją) rozbijał bank. Podobały mi się też różne ciekawostki mitologiczne, ale cóż dodać? Też jestem na tym punkcie nerdem! A choć początkowo uważałam, że ta postać mnie absolutnie nie zainteresuje – był dość nudny w common route, to i tak zdołał się jakoś wybronić, bo poważny i skoncentrowany Raul stanowił solidny materiał na love interest. Wydawał się też, w takich momentach, najbardziej ogarnięty z całej paczki.
No to co mi się nie podobało? Chyba te nagłe zmienienie konwencji i wycieczka po Grecji. Czułam się jakby nagle wciśnięto mi w anime jakiś filler. Choć rozumiem, że chcieli odbiorcę nieco przygotować na historię Allana. A chociaż całość przechodziło mi się spoko, to jednak umiejscowiłabym tę ścieżkę na dole mojego prywatnego rankingu. Nie z jakiegoś konkretnego powodu. Ot, moich prywatnych preferencji, bo wolę inny typ postaci. A co do Minerwy to nie zdziwiła mnie zbytnio jej zdrada. W końcu nie po to dają postać z zamkniętymi oczami, by nie ukazać potem jej diabelskiego oblicza… Zgaduję jednak, że ze względu na swoją „świeżość” opowieść Raula znajdzie sporo fanów wśród odbiorców otome. Co tylko potwierdza, że Cupid Parasite to bardzo solidnie wykonana gra.