Ryuki F. Keisaiin to najmłodszy z całej grupy love interest w „Cupid Parasite”, bo gdy go poznajemy ma 19 lat. Co nie znaczy, że jak na swój wiek, nie był dojrzały czy nie miał poukładane w głowie. Przede wszystkim zaś powinna zaskakiwać jego niezależność finansowa. Ryuki opuścił Japonie, gdzie czuł się źle ze względu na swoje mieszane pochodzenie (jego ojciec był Amerykaninem) i wyprowadził do Los Yorku, by założyć własne sklep odzieżowy. Na co dzień chłopak jest bowiem projektantem mody męskiej i to właśnie tworzenie coraz to nowych ubrań stanowiło jego największą pasję…
No to jak ten utalentowany, ambitny młody człowiek trafił do tytułowej bandy „Parasite 5” – czyli grupy kawalerów, o których agenci z branży matrymonialnych sądzili, że nigdy nie znajdą drugiej połowy? I po co właściwie w ogóle rozglądał się tak szybko za żoną? Ano, odpowiedź na to znajdzie nasza bohaterka – sama bogini Cupid, która, udając człowieka, zeszła na Ziemię, by udowodnić swojemu staruszkowi – Marsowi, że tradycyjne metody swatania ludzi są już do niczego… Kryjąc się pod imieniem Lynette Mirror, MC chciała tylko dostać awans i wygrać zakład. Nie sądziła jednak, że warunkiem do tego będzie uporanie się z Pasożytami, a Ryuki okazał się szczególnie skomplikowanym przypadkiem.
Dlaczego? Przede wszystkim dlatego, że chłopak wcale nie szukał miłości. Zgłosił się do agencji Cupid Corporation, bo jego siostra, znana makijażystka, którą podziwiał, wmówiła mu, że mając żonę, zostanie lepszym projektantem. Że to poszerzy jego „perspektywę”. A trzeba przyznać, że sposób widzenia Ryukiego był dość niezwykły. Przede wszystkim posiadał on synestezję, która objawiała się tym, że postrzegał ludzi, jako kolory. (Tym sposobem nasza bohaterka została #da536e). A na dodatek dawał im punkty za prezencje. Osoby z oceną „S” zaczynały się od 70 punktów. (Tyle Ryuki wymagał, by w ogóle rozważać małżeństwo). Osoby z oceną „A” to 70-65 punktów – i mieli szansę, by znaleźć się w grupie potencjalnych przyjaciół. Dalej, ocena „B” to 65-60 punktów, czyli ludzie, których Ryuki znał, ale ledwo zauważał. Wreszcie, ocena „C” to 60-55, czyli co najwyżej pracownicy, „sąsiedzi” i miejsce, które zajmowała nasza bohaterka… A co z resztą? Tymi poniżej 55? Ano… nic… Facet w ogóle nie rejestrował ich istnienia i w ramach mechanizmu ochronnego przed brzydotą, jego mózg wymazywał takie osoby z pola widzenia. Dosłownie. Po prostu znikali. To nie jest przenośnia ani żaden żart.
I nim ktoś uzna ten system za zupełnie absurdalny, powiem w obronie, że bardzo przypominał mi on o mojej siostrze – również profesjonalnej artystce z niesamowitym wzrokiem i talentem do kolorów. Tyle że ona przydzielała punkty w skali 10-stopniowej i przyznam, że nigdy nie zebrałam się na odwagę, by ją zapytać, gdzie mnie kwalifikuje. XD Naturalnie, w odróżnieniu od Ryukiego, moja siostra nie była na tyle nieempatyczna, by powiedzieć komuś coś przykrego prosto w twarz. Chociaż jej droga do szczęśliwego małżeństwa wyglądała bardzo podobnie jak ta z gry… Może więc dlatego ścieżka Ryukiego mnie aż tak bawiła?
W każdym razie po tym wprowadzeniu nie trudno zrozumieć, na czym polegał problem. Brak faktycznego zainteresowania miłosnymi relacjami w połączeniu z niemożliwymi do spełnienia standardami estetycznymi sprawiły, że Lynette szybko uznała jego przypadek za beznadziejny tak jak pozostali agenci. W odróżnieniu od nich nie zamierzała się jednak poddawać! To dlatego zgodziła się między innymi – w ramach szkolenia – pójść z chłopaczkiem na pierwszą randkę, bo do tej pory nie miał od takich doświadczeń z płcią przeciwną. Tyle że tylko jak ją zobaczył, Ryuki od razu wpadł w swój tsundere mode. Skrytykował ją za strój, przeciągnął po sklepach i salonach piękności, a nawet zabrał do salonu masażu, skąd przepędził pracownicę i sam dokończył zabieg, bo uważał, że wszyscy na około robią to źle i nie tak powinno się dbać o skórę. XD Cóż… przynajmniej Lynette miała „time of her life”, bo się niesamowicie zrelaksowała. W odróżnieniu od próbnych randek z innymi Pasożytami. Te bywały dość traumatyzujące. Pozdrowienia dla Owena! Ale jeśli mam być zupełnie szczera to maniera Ryukiego, aby psikać wszystkim nieznajomym mgiełką prosto w twarz i obsesja na punkcie nawodniania skóry, nie powstrzymałaby mnie przed wciśnięciem mu tego sprayu w… w każdym razie masaż na załagodzenie sytuacji to byłoby za mało.
W zakończeniu common route Ryuki decyduje się zrezygnować z usług agencji i skupić tylko na pracy. Nie pojmuje zupełnie, co chciała mu przekazać siostra, więc nie zamierza się w to już więcej angażować. Stąd wydawać by się mogło, że drogi projektanta i Lynette nigdy się już nie skrzyżują… Tak się jednak nie dzieje z powodów zawodowych. MC obiecuje jednemu ze swoich klientów sprawdzić, czy linia KeiSai:In – należąca do babki Ryukiego nie planuje przypadkiem wypuścić ślubnych garniturów, tymczasem chłopak wylądował na sesji jogi, gdzie okazał się jedynym mężczyzną i potrzebował wsparcia, by nie czuć się niezręcznie. Tak Lynette odnowiła z nim kontakt i znalazła się w samym środku bardzo dziwnej sesji ćwiczeń, w trakcie której Ryuki bardziej interesował się sposobem marszczenia materiału na jej ciele niż zajęciami…
Jeśli jednak miałabym podsumować w krótki sposób całą ścieżkę, powiedziałabym, że jest to typowa opowieść o przeżywaniu swojej pierwszej miłości, bo zarówno Lynette, jak i Ryuki nie mieli w tej dziedzinie żadnego doświadczenia. Ich wspólne relacje z czysto zawodowych, profesjonalnych, po przyjacielskie, zmieniają się w zwolna uświadamiane sobie zakochanie.
Ta ścieżka ma jednak kilka kluczowych momentów, o których chciałabym jeszcze wspomnieć. Pierwszym z nich jest mocne rozbudowanie wątku postaci pobocznych – czyli Owena i Melanie. Ta druga jest jedną z klientek Lynette, a Owen to sekretarz prezesa. Oboje cierpią w wyniku swojej nieśmiałości i samotności. Początkowo, w trakcie pracy z Melanią, Lynette skupia się na podbudowaniu jej wartości, co nie jest łatwe, gdy podczas przypadkowego szkolenia z wizerunku Ryuki dosłownie porównuje dziewczynę do błota czy powietrza… No, ale MC wiedziała, na co się pisała, gdy poprosiła tego pyskatego tsundere o pomoc w poprowadzeniu warsztatów ze stylu. Na szczęście Melanie okazała się ulepiona w twardszej gliny i surowa ocena tylko ją zmotywowała. Zaczęła bardziej dbać o siebie, zmieniła fryzurę, zainwestowała w lepsze kosmetyki, zaczęła ubierać w sklepie spod marki rYUKI… a to wszystko sprawiło, że randka z Owenem okazała się sukcesem i scena jak Lynette oraz Ryuki w tajemnicy śledzą parę, dosłownie w krzakach, była jedną z zabawniejszych w całej grze… Szczególnie gdy tamci zaczęli się całować, a nasza para głównych protagonistów nie bardzo wiedziała, gdzie odwrócić wzrok.
Oczywiście, ktoś mógłby powiedzieć, że taka fiksacja na punkcie piękna to umacnianie głupich wzorców. Zwłaszcza w czasach, gdy obserwujemy zwrot w stronę naturalizmu. Myślę jednak sobie, że twórcom nie tyle chodziło o promowanie ubierania się w markowych sklepach czy używanie nie wiadomo jakiej chemii, ale zwrócenie uwagi na inny problem. Dokładniej: pewną akceptację niedbalstwa. W grze pada nawet stwierdzenie, że z łatwością każdy z nas mógłby podnieść swoją ocenę o te 10 punktów i mogę się z tym zgodzić na własnym przykładzie. Czasami… po prostu nam się nie chce. Wiecie, spędzać ileś tam godzin na zabiegach u kosmetyczki. Ale to przecież coś zupełnie innego niż proste zadbanie o siebie. Zwłaszcza w czasach pandemii zauważyłam, jak łatwo wpadam w schemat tego, że w sumie to nie wyskakuje z dresów, bo nie chodzę już do biura, więc nie muszę się starać. Moi bliscy też jakoś to zaakceptują, więc oh well… Ale to wcale nie tak, że psychicznie czuję się z tym jakoś ekstra. Wręcz przeciwnie. Mimo to lenistwo potrafi zwyciężyć. I to dlatego tak łatwo czasami utknąć w błędnym kole.
…co w sumie najlepiej potwierdza przemiana emocjonalna, jaką przechodzi sam Ryuki. W końcu to nie tak, że Lynette miała operację plastyczną czy całkowicie zmieniła swój styl, by nagle z marnego 55 punktów stać się w oczach projektanta „najpiękniejszą kobietą na świecie”. A wszystko zaczęło się od tego, że chłopak powoli otwierał się przed Lynette. Opowiedział jej o swoim największym zmartwieniu, czyli fakcie, że nie wolno mu projektować pod brandem KeiSai:In. Jego rodzina siedziała w modzie od czasów Edo. Na dodatek obecna głowa rodu, jego babcia, była znaną projektantką, która nigdy nie wyraziła uznania dla pracy swojego wnuka. To dlatego po części Ryuki zaszył się w Stanach i założył własny sklep. Wierzył, że kiedyś sprosta jej surowym standardom, ale po drodze pogubił gdzieś pierwotne marzenia. Dzięki Lynette przypomniał sobie, jaką radość sprawiało mu w za dzieciaka projektowanie damskich sukienek. Na dodatek ulepszanie życia swoich klientów (poprzez lepsze zrozumienie ich potrzeb i akceptowanie faktu, że nie wszyscy muszą znać się na stylu, więc potrzebują wsparcia) samo przez się stało się źródłem satysfakcji.
Po udanym starcie nowej linii ubrań damskich pod szyldem rYUKI MC i Ryuki udają się razem na kolacje do jego domu. Lynette po raz pierwszy ma szansę spróbować wtedy japońskich potraw, a lekcja używania pałeczek staje się nieoczekiwanie bardzo… onieśmielająca. 😉 Zaraz potem na zewnątrz rozpętała się burza i na dodatek w chałupie siadł prąd (za sprawą ingerencji sił nadprzyrodzonych), więc bogini nie zostało nic innego jak uspokoić przerażonego projektanta prezentem, który dla niego przygotowała. Lynette zapala świeczki zapachowe, a potem w domu Ryukiego znajdują jeszcze kolejne i tworzą dla siebie uroczy kącik pod kocykami… Czyli, innymi słowy, zbudowali sobie idealną scenerię dla rozpoczęcia romansu.
Podczas następnych, upływających tygodni Ryuki bardzo cierpi i zaczyna się miotać. Obawia się, że coś się stało z jego oczami, bo zaczął postrzegać Lynette jako gradient #f4b3c2 – #bce2e8. Mimo to, ku jego zdumieniu, kolejni okuliści wyprowadzają go z błędu. Dalej wszystko w porządku z jego zdrowiem. Początkowo Ryuki planuje więc unikać kobiety, bo uważa, że jej bliskość zniszczy jego karierę projektanta. Ba! Może nawet straci swój naturalny talent. Kiedy jednak Lynette opiekuje się nim bezinteresownie podczas zasłabnięcia, a potem jeszcze Melanie go za taką zimną postawę opieprza, to chłopak wreszcie uświadamia sobie, że stan zakochania to coś wspaniałego. Chce natychmiast udowodnić swoje uczucia Lynette, co kończy się wymuszonym pocałunkiem i przerażeniem MC… Ale nawet pomimo tego, po wysłuchaniu przeprosin, bohaterka godzi się dać chłopakowi szansę i pójść z nim na próbną randkę. Zaraz potem zaś musi zdecydować, czy uda się z nim na spotkanie z babcią.
Okazuje się bowiem, że pani Keisaiin znalazła dla wnuka idealną partnerkę na żonę… Absolutne 100 punktów w skali. Tyle że w najlepszym zakończeniu odkrywamy, że tą kobietą okazała się Venus – matka Lynette, która po sprzeczce z Marsem opuściła Celestię. Ostatecznie wszyscy wyjaśniają sobie nieporozumienie. W sensie babcia akceptuje MC w rodzinie (nigdy nie odkrywają, że nie była ona człowiekiem), a nawet jest zachwycona jej suknią ślubną. Ryuki zaprojektował bowiem dla Lynette strój, którego potem użyli w sesji zdjęciowej, a na spotkanie przybiegli prosto z planu… i wszystko kończy się szczęśliwie. W nowy rok, podczas 20 urodzin Ryukiego, parka konsumuje w epilogu swój związek i obiecują sobie, że na zawsze będą już razem. Co w efekcie sprawia, że Lynette zmienia się w człowieka, bo bogowie tracą moce, gdy szczerze oddadzą serce śmiertelnikom.
W tej ścieżce mamy też aż 4 inne zakończenia. W pierwszym z nich Lynette odchodzi z Cupid Corp., zakłada własną firmę, zajmującą się strojami na ślub i po prostu współpracuje z Ryukim na stopie biznesowej. W innym kontakt urywa się im zaraz po wspólnej kolacji (zamiast świeczek Lynette kupiła w prezencie zabawkę dla jego psa), więc potem dowiaduje się, że projektant wyruszył w świat szukać inspiracji na… Biegunie Północnym… ? WTF…? Na dodatek Melania zrywa z Owenem, bo ich randka okazała się niewypałem, więc rozczarowana bogini wraca do Celestii, bo jednak łuk i strzały, to solidniejsza metoda swatania… Wreszcie: po wyznaniu miłosnym, Cupid może też odrzucić uczucia Ryukiego i nie zgodzić się na próbną randkę, bo jest dla niej po prostu za młody, nic do niego nie czuje, no i nie planowała wiecznie zostawać na Ziemi. Z kolei w „dobrym” (ale nie „najlepszym”) zakończeniu, parka co prawda postanawia być razem, ale nie starcza im odwagi na spotkanie z babcią i od tej pory ukrywają się przed rodziną Keisaiin. Ryuki zamieszkuje u Lynette i odtąd sprzedaje tylko on-line, a MC dalej pracuje jako agentka. Chociaż chłopak czuje, że zawodzi ukochaną jako mężczyzna, skoro żeruje na jej utrzymaniu, ta go przekonuje, że gdyby nie widziała w nim idealnego partnera na życie, to nie byłaby taka szczęśliwa.
A to, co przed chwilą opisałam, to tylko wierzchołek góry lodowej wszystkiego, co dzieje się w tej ścieżce, bo sama opowieść jest bardzo długa i fajna. Chociaż przeważnie nie przepadam za tsundere, to Ryuki był akurat takim typem, który bez problemu znoszę. Nazwał bohaterkę głupią „skromne” 3 razy, ale to nie tak, że absolutnie niszczył jej poczucie własnej wartości. Na dodatek, już po zakochaniu, stał się zupełnie inną osobą. Tak słodką, dojrzałą i opiekuńczą, że nic dziwnego, iż Lynette nie miała pojęcia, co o tym wszystkim myśleć. Podobało mi się również, jak wiarygodnie pokazano (w odróżnieniu od wielu innych gier otome), że to nie tak, że zakochujemy się w kimś z marszu. Czasami potrzeba naprawdę wiele wspólnych chwil, aby zrozumieć własne emocje i to, czego naprawdę się chce. Sympatia do kogoś to przecież nie to samo co miłość. Fajnie więc, że skupiono się trochę na tych rozterkach. Jakby bowiem nie było, w komediach romantycznych czy innych pokrewnych produkcjach prawie zawsze dostajemy bohaterów, którzy dosłownie zachowują się jak rażeni strzałą amora… Ledwo się ujrzeli, ledwo poznali swoje imiona, ale już biegną przed ołtarz…
Stąd bawiłam się przy tej ścieżce przednio i dostarczyła mi naprawdę od groma powodów do śmiechu. Zakłopotany, zaskoczony własnymi reakcjami i onieśmielony Ryuki był taki uroczy, że nic dziwnego, iż Lynette chciała się nim opiekować. Chociaż może nam być wszystkim trochę żal Gilla, który zdobył się wreszcie w tym roucie na wyznanie miłosne, aby zostać odprawionym dosłownie z niczym… Nawet bez słowa pocieszenia. Ale nie bój nic, blondasku, na pewno los potraktuje cię trochę lepiej we własnej ścieżce! …chyba?
A czy coś mi się nie podobało? Bodaj jedynie scenka z psem, który magicznym sposobem dotarł do firmy Lynette i pokazał jej, że Ryuki leży w domu nieprzytomny… Chociaż pewnie się czepiam, bo w końcu to gra o rzymskich bogach we współczesności, a mi się zbiera nagle na realizm… Wciąż jednak mam wrażenie, że dało się ten motyw poprowadzić lepiej. Btw. czy tylko ja zaczynam współczuć Lynette tak postrzelonych rodziców?
(P.S. Ze wszystkich świetnych wątków muzycznych w „Cupid Parasite” kapitalny motyw towarzyszący postaci Ryukiego zdecydowanie podbił moje serce! Check it out!).