Ogień i lód. Zupełnie jak moce, którymi się posługują. Chitose i Kazuya reprezentowali dwie skrajności. Nigdy jednak bym nie podejrzewała, że gadatliwy, niezbyt bystry i przesadnie energiczny typ wywrze na mnie pozytywniejsze wrażenie niż opanowany, elegancki mistrz miecza. No ale ja zdecydowanie zaliczam się do psiarzy. Może dlatego bardziej odpowiadała mi natura hałaśliwego, ale lojalnego blondyna?
Podobnie jak w przypadku Kazuyi, Chitose nie zaczyna znajomości z naszą MC – Suzumori Yukiną – od najlepszej strony. Zaciekawiony, co naprawdę potrafią kobiety-oni, a zwłaszcza ktoś, kto był liderem klanu, postanawia dziewczynę znienacka zaatakować. Niczym więc absolutny szczeniak popisuje się, krytykuje i jeszcze ścigają ją z Kazuyą dwóch na jednego… Za co całkiem słusznie dostali potem od Kazutake po głowie, bo nie dość, że to było burackie i dziecinne, to jeszcze narażali cenną kobietę-oni w ramach swojej głupiej zabawy.
Spodziewałam się zatem, że później będzie tylko gorzej, bo to Chitose był przecież inicjatorem tego całego ataku, a na dodatek inni liderzy klanów czy starszyzna wioski Yase traktowali go bardzo protekcjonalnie. Jak małego chłopca. Powoli jednak zaczął pokazywać się nam z nieco cieplejszej strony, gdy np. pozwolił Yukinie naprawić swoją koszulę, aby nie musiał wracać do klanu w obszarpanym ubraniu. A czemu miało to takie znaczenie? Bo dziewczyna absolutnie nie radziła sobie z igłą, nie potrafiła nawet nawlec nitki, dźgnęła Chitose przy tym kilka razy, a na koniec efekt prezentował się tragicznie, chociaż spędziła nad rękawem cały wieczór. Mimo to Chitose cierpliwie czekał aż skończy, chociaż każda kolejna próba ograniczała jego cenny czas na sen przed długą podróżą, a potem pochwalił jej wysiłek, bo doceniał, jak bardzo się starała. (Chociaż ostrożnie zasugerował, że jednak nie zaszkodzi jej trochę praktyki, bo jej przyszły mąż może nie być tak wyrozumiały…).
Mężczyzna wydawał się także dość mocni zaangażowany w sytuację z księżniczką Yase, po tym jak ta została zaatakowana i otruta. Miałam wrażenie, że pozostali panowie mają na Kazuhę, delikatnie mówiąc, wylane. Tymczasem Chitose dość często będzie w tej ścieżce Yukinę pocieszał i nawet próbował ją przekonać, że jej miejsce jest przy pogrążonej w śpiączce przyjaciółce. A nie tylko próbował się MC pozbyć, bo uważał ją za słabszą czy niepotrzebną. (Pozdrowienia dla Kazutaki i Kazuyi!).
To co jednak najbardziej podobało mi się w całym roucie, a czego brakowało w innych historiach, to wątki komediowe. Dla przykładu, gdy młodzi podróżują razem do wioski, Chitose nagle wyczuwa wzrok Yukiny na sobie. Próbuje więc się dowiedzieć, czemu mu się tak przygląda. MC odpowiada wtedy, że to dlatego, iż jest oczarowana. Zarumieniony i zaskoczony Chitose nie wie jak zareagować na ten nagły komplement, ale wtedy słyszy brutalne „nie, nie, nie chodziło mi o ciebie, ale o twój miecz”. Co musiało być dla jego dumy bardzo bolesne… Innymi razy, w trakcie emocjonującej rozmowy nocą, Chitose chwycił Yukinę za dłonie. I tak się jakoś nieszczęśliwie złożyło, że akurat wtedy weszli do pomieszczenia staruszkowie, podirytowani tym, iż ktoś zakłóca ich sen o tak późnej porze. No to co sobie pomyśleli na widok swojej przybranej wnuczki i młodego lidera klanu w takiej sytuacji? Ano, że przyłapali ich na schadzce! Zaraz też zaczęli się użalać, jak to bardzo czasy się teraz zmieniły i jak to młodzi nie znają żadnego umiaru…
Innym, wciąż powracającym gagiem, będzie motyw tego, iż dosłownie każda napotkana osoba będzie brała Chitose i Yukinę za parę. Tak naprawdę ten motyw zaczyna się w momencie, gdy mężczyzna w niewyjaśnionych okolicznościach znika z Yase, a wtedy Yukina znajduje go w ludzkiej rezydencji. Okazuje się, że wbrew zakazom, Chitose i jego klan utrzymywali bliskie stosunki z ludźmi, a dokładniej to z Shimazu. Jest to o tyle zaskakujące, iż przyłapawszy Kazutakę i Kazuyę na dokładnie tym samym, Chitose bardzo nimi pogardzał i twierdził, że zdradzili Sojusz Demonów. Jakby więc na to nie patrzeć, okazał się strasznym hipokrytą, nawet jeśli miał potem coś na swoje usprawiedliwienie.
Gdy Shimazu Yoshihiro poznaje Yukinę, to zaprasza ją do swojej rezydencji, a dokładniej to na chlanie. Jest bowiem przekonany, że dziewczyna to narzeczona Chitose, którego – pomimo różniącej ich rasy – uważał za przybranego syna. Chciał więc jak najszybciej uczcić ten wyjątkowy dzień, w którym dane mu było zobaczyć swoją przyszywaną córkę. Naturalnie, oboje młodzi, próbują się wtedy jakoś z tego wytłumaczyć. W końcu to jedno wielkie nieporozumienie, a na dodatek Yukina dalej jest w szoku, że Chitose w ogóle spotyka się za plecami Sojuszu z ludźmi. Szybko jednak – od czarki sake do czarki – te wątpliwości idą w zapomnienie. Okazuje się, że Chitose ma bardzo słabą głowę i natychmiast odpada po kilku rundach, a MC pozwala mu zasnąć na swoich kolanach, bo nie bardzo wie, co powinna zrobić. Dopiero wtedy Shimazu Yoshihiro wykorzystuje ten czas na szczerszą rozmowę. Wychodzi na to, że od pokoleń jego klan zapewniał bezpieczeństwo klanowi oni i żyli razem w prowincji Satsuma w przyjaźni. Mężczyzna nigdy nie słyszał wcześniej o prawie, które zabraniałoby demonom kontaktu z ludźmi. Domyśla się jednak, czemu Chitose mu nigdy o tym nie wspomniał. Prawdopodobnie dlatego, że zbyt sobie cenił obie więzi – swoją przynależność do Sojuszu Dziesięciu Klanów, jak i dobre, sąsiedzkie stosunki z Shimazu. Nie chciał więc narażać jednych ani drugich i to dlatego próbował oba światy od siebie separować. Yoshihiro zapewniał jednak Yukinę, że jego przodkowie, nie pozwolili, by oni mieszali się w ich politykę czy prywatne sprawy. Zamierza więc się tego trzymać i nie angażować Chitose w ludzkie wojny.
A chociaż Chitose, już po przebudzeniu, jest zakłopotany, że został przyłapany na tak oczywistym kłamstwie – zwłaszcza że Kazuya nakrywa go w siedzibie Shimazu i wytyka wspomnianą wcześniej hipokryzje, to odczuwa ulgę, gdy widzi spokojną reakcję Yukiny. Dziewczyna przyznaje, że tak naprawdę nie wie nic o ludziach. Yoshihiro wywarł na niej pozytywne wrażenie, więc w sumie jest w stanie zrozumieć, dlaczego Chitose może być z nim związany. Zauważa również, że przez swoje życie w odosobnieniu w Yase, prawdopodobnie jeszcze wiele musi nauczyć się o świecie. I nie robi tego tylko dla Chitose. Głównie dlatego, iż wierzy, że wtedy sama również będzie lepszym liderem dla klanu Suzumori.
W każdym razie, poza naturalnie, rozwijająca się przyjaźnią między młodymi, Yukina szybko znajduje jeszcze jeden powód, dlaczego obserwowanie nadchodzącej wojny może być dla demonów istotne. Okazuje się, że w jakiś sposób stronnictwo Tokugawy weszło w posiadanie podejrzanego specyfiku, który pozwalał tworzyć super żołnierzy. O czym w sumie dowiedzieli się od Kazutake, a potem przekonali na własnej skórze. Zbuntowane oni z wygnanych klanów zaczęli dostarczać Tokugawie takich ulepszonych wojowników, jak również stanowili zagrożenie dla całego Sojuszu. W końcu to Shuten-doji i jego koleżkowie byli odpowiedzialni za zamach na księżniczkę Yase. Jeśli więc chce znaleźć antidotum, czy w ogóle dowiedzieć się na temat ich działalności więcej, Yukina rozumie, że nie może po prostu biernie wrócić do wioski i czekać na rozwój wypadków.
Tym sposobem dołącza do Chitose, który decyduje się wspierać dalej Shimazu. Głównie dlatego, że nie chciał zostawić swojej ludzkiej rodziny w momencie, gdy nie wiadomo, z jakim zagrożeniem się mierzyli. Mnie zaś – przyznam od razu – męczyły jego pojedynki z Shuten-dojim, które ciągle kończyły się w przegraną Chitose, ale z jakiegoś podejrzanego powodu, antagoniści zawsze decydowali się uciec. Często również w takich starciach pojawiał się motyw ratowania Yukiny, chociaż i tak MC wyjątkowo robiła, co mogła, aby na polu walki nie ustępować pola.
Przynajmniej tyle z tego dobrego, że w pewnym momencie walka Chitose ze zbuntowanymi demonami poprowadziła do dość interesującego zwrotu akcji. Ale ma to miejsce dopiero po tym, gdy Yukina poznaje człowieka, który wychował się z Chitose w wiosce demonów, a dokładniej to bratanka Yoshihiro – Shimazu Toyohisę. Naturalnie, najpierw, już tradycyjnie, Toya bierze MC za narzeczoną Chitose. Zwłaszcza że do tej pory nawet nie wiedział o istnieniu żeńskich oni. W wiosce, w której się wychowywał, byli sami mężczyźni… Co – swoją drogą – było bardzo ciekawym faktem. Czyli jak tak się zastanowić to klanowi Chitose i tak groziło wymarcie. I mając przed oczami ten szczegół, zaczynam lepiej rozumieć fiksacje Kazamy z „Hakuoki” na punkcie porwania sobie narzeczonej. Skoro kobiet-oni w zachodnich prowincjach, w czasach Sengoku Jidai, nie sposób było uraczyć, to co dopiero parę wieków później?
Tak czy inaczej, Toyohisa opowiada Yukinie bardzo interesującą historię ze swojej młodości. Pewnego dnia, gdy był jeszcze brzdącem, chciał uciec niepostrzeżenie z wioski demonów i dołączyć do swojej rodziny. Kiedy jednak oddalił się i dotarł do lasu, na swojej drodze spotkał dziwaczną bestię. Była cała biała i nie sposób jej opisać słowami. Toya zaczął więc wrzeszczeć w panice i ukrył się w krzakach, ale wtedy znalazł go Chitose, uspokoił i zmotywował, że skoro jest tak słaby, by nie móc sobie poradzić z żadnym zagrożeniem samodzielnie, to musi się bardziej starać. Od tej pory więź między panami się bardzo zacieśniła, a Toya zrobił wszystko, aby na polu walki dorównać umiejętnościami i odwagą demonom.
A po co to całe przydługie backstory? Bo jak się można domyśleć, tym dziwacznym, białym potworem był po prostu Chitose, w swojej prawdziwej formie, który – aby odpędzić stado dzikich psów i uratować Toyohisę – był zmuszony się przemienić. Chitose używa potem swojej zakazanej formy jeszcze raz, aby rozprawić się z wszystkimi super żołnierzami Tokugawy, bo ma wtedy nadnaturalną siłę. Sprawia to jednak, że łamie aż dwa tabu, wskutek czego przejdzie małe załamanie. Po pierwsze nikomu z Sojuszu nie wolno było zabić przedstawiciela tej samej rasy – a super żołnierzami okazali się oni z innych klanów pod wpływem narkotyku, a po drugie – prawdziwa forma była uważana za wstrętną – i nigdy nie wolno było jej ujawniać przed ludźmi, a zarówno Toya, jak i Yukina, byli świadkami, czego dopuścił się Chitose.
Mężczyzna jest zatem po tym wszystkim strasznie przygnębiony i to Yoshihiro wysyła Yukinę, aby pocieszyła swoim uśmiechem „przyszłego męża”, bo to najlepsze lekarstwo na serce mężczyzny. MC faktycznie znajduje wtedy przybitego Chitose z dala od obozu wojskowego i oznajmia, że – po pierwsze – nie uważa jego prawdziwej formy za szkaradną (no ba! Widzieliście te CG?), wręcz przeciwnie – przypominał jej bóstwo, a po drugie – przyniósł tym demonom ulgę w śmierci i każdy postąpiłby identycznie na jego miejscu. Zaraz potem dziewczyna planowała odejść, ale Chitose popędził za nią, objął mocno i przytulając się do jej pleców, podziękował za wsparcie, bo „jej słowa go uratowały”. A skoro byli ze sobą wreszcie tak blisko, to zgodnie z tradycją demonów, mężczyzna wyjawia MC również swoje rodowe imię – Kazama. Tak jakby ktoś w to wątpił po jego wyglądzie i po usłyszeniu, że pochodził z Satsumy…
Potem wojna trwa sobie już w najlepsze, chociaż z coraz większymi stratami, jeśli chodzi o przeciwników Tokugawów. Najgorsze jednak przed Yukiną, gdy tropem młodych podąża staruszek Shiomi. Początkowo mężczyzna wypomina przybranej wnuczce, że odkąd poznała Chitose zachowuje się irracjonalnie. Porzuciła nie tylko księżniczkę, klan Suzumori, ale i swoją wioskę, by wplątać się w jakiś konflikt ludzi. Kiedy jednak słyszy o śnie MC – o koszmarze, w którym zginął ktoś jej bliski – oraz poznaje jej punkt widzenia: że nie powinni się po prostu chować i czekać, skoro nie wiedzą, co planują zbuntowane demony i są za nich odpowiedzialni, to zmienia zdanie i postanawia także towarzyszyć ludziom. (A zaciekawionym wyjaśnię, że aby zrozumieć lepiej, dlaczego Shiomi tak poważnie potraktował jakiś tam sen – należy ukończyć ścieżkę Senkimaru).
Niestety, ta decyzja będzie kosztowała mężczyznę życie, kiedy bowiem Shimazu zostaną zaatakowali przed demony, Shiomi zostanie, by powstrzymać Shuten-dojiego, a reszcie dać czas na ucieczkę. Po raz setny okazało się wtedy, że protagoniści nie mieli z antagonistami żadnych szans, bo Shuten-doji zaczął się szprycować tą samą, chińską miksturą. Wszystko dlatego, że nie mógł przeboleć, iż bez niej nie posiadał prawdziwej formy i nie chciał być słabszy od Chitose. Przerażona Yukina znajduje potem konającego Shiomiego akurat na czas, by usłyszeć jego ostatnie słowa. Staruszek wyznaje, że uważał się odpowiedzialny za obecne, tragiczne wydarzenia, bo to decyzje jego generacji doprowadziły do tego w jakim stanie znalazł się Sojusz. Przekazuje również Yukinie swoją moc wraz z życiem, bo wychodzi na to, że MC ma zdolność pozwalającą jej przejmować siłę innych demonów.
A – powiedzmy sobie szczerze – bardzo tego potrzebowała, abyśmy mogli dotrwać do happy endingu. W finałowej bitwie stronnictwo Shimazu przegrywa i wszyscy muszą ratować się ucieczką. Yukina została wtedy u boku Chitose, bo dosłownie chwile wcześniej, w deszczu, dziewczyna wyznała mu wreszcie swoje uczucia (zachęcona przez Toyę) i stwierdziła, że woli nawet zginąć razem z nim w walce, niż wrócić do Yase i go stracić. Wzruszony Chitose, z braku słów, odpowiedział wtedy na jej wyznanie miłosne pocałunkiem i parka została razem z Shimazu, by być tak naprawdę świadkami ich upadku. W trakcie panicznego wycofywania się grupa została rozdzielona. Czy też raczej Toya postanowił, że zostanie z tyłu i umożliwi innym odwrót. W czym zgodnie z zasadą narrativum, jeśli bohater mówi w takich sytuacjach coś, co brzmi jak pożegnanie – w tym wypadku człowiek wyznał, że od początku wiedział, że biały potwór to jego kumpel – to już wiesz, że na 99% danej postaci więcej nie zobaczymy…
W każdym razie Chitose i Yukina po raz kolejny musieli się zmierzyć z Shuten-dojim, bo na szczęście jego przydupasów zajął i postanowił zlikwidować Kazuya. Coś tam gadając o tym, że teraz, gdy już wygrali, Tokugawa już dłużej ich nie potrzebował… Tak czy inaczej, dzięki mocom zdobytym od Shiomiego, Yukina jest w stanie także przybrać prawdziwą formę demona i odgaduje na czym polegała sztuczka Shuten-dojiego z wpływaniem na przestrzeń i czas. A skoro już to rozpracowali, to zgładzenie głównego bossa dla dwóch przepakowanych liderów klanów, okazało się dziecinnie proste. Pewnie się nawet nie spocili.
Po pojedynku, niestety, Yukina ma kolejną wizję. Wydaje się jej, że Toya umarł, a Chitose przyjmuje to nawet ze spokojem, bo wyznaje, że miał podobne przeczucie. Jakiś czas później Kazutake dostarcza im list z Yase, z którego wynika, że po bitwie pod Sekigaharą księżniczka Kazuha się przebudziła i jest świadoma wszystkich wydarzeń, bo widziała je w śnie. Prosi zatem Yukinę, skoro rozumie, że MC udaje się do Satsumy, by zaopiekowała się klanem Kazama. Ale to nie wszystko, słuchając smutnego wyznania Kazutake, który mówi, że przejdzie do historii jako durny lider, który zaufał człowiekowi, Chitose proponuje, by drugi oni oraz jego rodacy po prostu zamieszkali wraz z nimi na Zachodzie. Shimazu nie będą bowiem mieli nic przeciwko – i faktycznie Yoshihiro bez sprzeciwu przystaje na tę propozycję. (To tak jakby ktoś pytał, co tak naprawdę łączyło Chikage i Kyuuju w „Hakuoki”). A my na zakończenie dostajemy jeszcze scenkę, w której wykończony wojną Chitose zasypia na ramieniu ukochanej. Wyznaje przy okazji, że dalej nie pogodził się ze śmiercią brata, bo czasami ma przeczucie, że jeszcze go zobaczy. Hmm… może w fandisku. Nie wiem. Nie widziałam. I chociaż szkoda mi było Toyi, to podobało mi się jak przedstawiono jego odejście. Widać było, że był dla naszego love boya ważny, ale przynajmniej nie zdominował całej fabuły, jak w przypadku ścieżki Kazuyi stało się z Tokugawą.
W smutnym zakończeniu Chitose sam mierzy się z Shuten-dojim, ale umiera. Yukina przejmuje zatem również jego moce, aby ukochany został na zawsze w jej sercu. A potem – ku mojemu zaskoczeniu – decyduje się nie wracać do Yase, ale udać w rodzinne strony Chitose, aby pomóc jego ziomkom. Przygnębiony Yoshihiro mówi, że stracił na tej wojnie dwóch synów, ale ma przynajmniej jeszcze córkę, którą osobiście przedstawi klanowi Kazama jako żonę po zmarłym Chitose.
Uff! Przydługie to streszczenie, ale z grami od Otomate często nie da się inaczej. Co zaś się tyczy podsumowania, to wiem, że pochodzenie od tego samego klanu nie oznacza od razu, że wszyscy dzielą bliskie więzi krwi, ale lubię sobie wyobrażać, że Chitose i Chikage byli ze sobą połączeni w prostej linii. XD No bo przyznajcie sami, czy to nie urzekające, że tak zimny, często okrutny i arogancki typ jak nasz oni z „Hakuoki” mógł mieć za przodka radosnego, gadatliwego i energicznego bakadere w stylu Chitose? W oficjalnym databooku możemy przeczytać, że czystokrwiste oni, czyli takie, których linia genealogiczna była niezmieszana z ludzką, potrafiły przeżyć od 150 do 200 lat. Czyli w najlepszym wypadku możemy mówić o relacji dziadek i wnuk.
Ale to tyle off-topu. Wracając do recenzji całej ścieżki, to była to zdecydowanie najcieplejsza i najbardziej romantyczna w całym „Demon’s Bond”. Niestety ta produkcja rozpaczliwie cierpi na brak fluffu. Powiedziałabym, że opisy intryg i zmagań wojennych zajmują tu dobre 90% fabuły. Być może dlatego przechodziło mi się ją tak przyjemnie, bo wreszcie bez problemu mogłam uwierzyć, z czego się wzięła tak silna zażyłość Chitose i Yukiny. Naprawdę sporo ze sobą przeszli, a ich uczucia rozwijały się bardzo powoli, lecz wiarygodnie. A chociaż trup ścielił się w tym roucie gęsto, to przynajmniej nie było tak, że bohaterowie zapominali o przynależności do Sojuszu, podejmowali irracjonalne decyzje, czy ogólnie narażali innych, by postawić na swoim. Nope, nie miałam problemu z ich motywacją i podobało mi się, że po Chitose nie spłynęło jak po kaczce to, że złamał prawo. Chociaż już to, jak próbował ukryć swoją hipokryzje jednak trochę kłuło w oczy. Ale przynajmniej tyle z tego dobrego, że okazał się dzięki temu postacią bardziej wiarygodną. Btw. to zabawne, że jako jeden z pierwszych love interest twierdził, że Yukina nie ma w sobie nawet kropelki kobiecości i współczuje jej przyszłemu mężowi… a potem sam nim został. Co chyba tylko potwierdza, że czasem trzeba uważać, co się mówi – bo może się to okazać prorocze. A to niby w Yase potrafili przepowiadać przyszłość…