Wielokrotnie wspominałam na blogu, że raczej nie należę do tych „oglądających”, więc nie mam na koncie wielu ukończonych anime. A jeśli nawet – to raczej shoneny, z rodzaju tych najbardziej popularnych tasiemców. Kiedy jednak przechodziłam ścieżkę Kazuyi, cały czas prześladowało mnie przeświadczenie, że skądś znam ten głos. I nie jest to aktor, który często występuje w grach otome… Moja mózgownica o mało się zatem nie przepaliła, aż wreszcie połączyła kropki. Przecież to Levi Ackerman z „Ataku Tytanów”, Traffalgar z „One Piece’a”, tudzież Yato z „Noragami”! A przynajmniej ja tylko z trzech ról go kojarzę, chociaż na bank zagrał dużo, dużo więcej. Niemniej było to miłą niespodzianką. Co zaś się tyczy samej kreacji Kazuyi (i nie mam tu na myśli wkładu seiyuu, ale ogólnego zarysu postaci) – to jest już trochę gorzej i mój entuzjazm opadł.
Dlaczego? Ano, bo jest do jeden z romansów, gdzie love interest przez 90% fabuły bawi się w powarkiwanie na MC, a ona za nim biernie i wiernie podąża. I nie mam tu na myśli typowego zachowania tsundere, który działa według zasady „kto się lubi, ten się czubi”, bo z Kazuyi jest raczej kuudere, ale podejście w stylu „nikogo nie potrzebuję”, „wszyscy mnie zawiedli”, „nie muszę odpowiadać na twoje pytania”, „to nie twoja sprawa”, „zostaw mnie w spokoju” itd. Wiecie, jeden z tych gości, który jak wreszcie mówi za coś „dziękuję”, to ma się wrażenie, że nastąpił cud i apokalipsa. Kto co woli. Albo co będzie pierwsze.
Tak czy inaczej, już sam początek znajomości naszego love boya z MC nie wypadł zbyt różowo. Yukina jest bardzo młodą i naiwną kobietą-oni. Wychowana w wiosce Yase nigdy nie widziała świata zewnętrznego, więc nie dziwota, że jej poglądy były czasem… no… bardzo dziecinne. Ale skoro hodowali ją pod kloszem, no to gdzie się miała niby dziewucha tego prawdziwego życia nauczyć? Kiedy więc do jej wioski przybywają inni liderzy klanów oni, jest to zarazem jej pierwszy, większy kontakt z obcymi przedstawicielami własnej rasy. Na dodatek młodymi, silnymi i dobrze ustawionymi kawalerami. No to co nasi panowie odwalają na przywitanie? Ano atakują w dwójkę samotną, zaskoczoną i znacznie słabszą od siebie kobietę-oni, bo jak się potem durnowato tłumaczyli, chcieli zobaczyć na co ją stać. Nic zatem dziwnego, że Kazutake dał obu pacanom po głowie, chociaż Yukina nie żywiła do nich bynajmniej urazy. Była zbyt życzliwa, aby obrażać się za popisy młodych samczyków.
Poza tym szybko okazało się, że ma poważniejsze problemy na głowie. Niedługo po tym, jak księżniczka Yase ostrzegła liderów klanów, że miała wizje nadchodzących problemów i muszą oni ograniczyć kontakt z ludźmi – została zaatakowana przez tajemniczych zamachowców i pogrążyła się w śpiączce. Cień podejrzenia padł więc od razu na tych, którzy dziwnym trafem zniknęli z Yase w dniu napaści. Kazuya postanowił się bowiem oddalić i nikogo nie poinformował o celu swojej wyprawy. Co prawda Yukina spotkała się z nim dzień wcześniej, gdy był na wieczornym spacerze i dawał jej wskazówki z opiekowania się sokołami, ale tym razem ewidentnie udał się daleko poza granicę kryjówki demonów.
Yukina – wraz ze swoją małą grupą – udaje się na poszukiwanie Kazuyi aż do pobliskiego Fushimi. I tam faktycznie natrafia na młodego lidera, który prowadzi bardzo interesującą rozmowę z daimyou Tokugawą Ieyasu. Tak, tym samym, który podbije całą Japonie i zostanie szogunem. Tutaj jednak został przedstawiony jako cholernie sympatyczny, marzący o pacyfizmie człowiek, który nic innego nie robi, jak całymi dniami siedzi nad planszą do go i zastanawia się jak zaprowadzić w kraju pokój. Cóż… już od czasów „Hakuoki” przyzwyczaiłam się, że gry od Otomate w realiach historycznych lubią takie śmieszne przekłamania i czarno-białe konflikty. W każdym razie Kazuya nie jest zadowolony, że został przyłapany na kontaktach z ludźmi, bo tego zabrania prawo Sojuszu Demonów, ale z drugiej strony nie zamierza się nikomu tłumaczyć czy przepraszać. Heh… Dobrze, że chociaż go w ogóle martwi, co się wydarzyło w Yase, bo jakby nie było to także problem jego klanu.
No i teraz, aby uczynić pierwsze kroczki w stronę romansu, Yukinie absolutnie nie wolno wspominać pozostałym o tym, co widziała w Fushimi. Jasne, prawda wreszcie wyjdzie na jaw i inne demony będą miały Kazuyi za złe, że zbratał się z Tokugawą, który najprawdopodobniej znowu pogrąży cały kraj w wojnie, ale samemu młodemu liderowi ich opinia absolutnie powiewała. Do tego stopnia, że gdy już otwarcie został zabrany przez starszyznę i innych liderów na spytki, powiedział, że mogą wykopać go z Sojuszu, bo nie zamierza zerwać swoich więzi z Tokugawą. Nic dziwnego, że taka postawa wstrząsnęła wszystkimi. Zwłaszcza Chitose, który i tak potem też okazał się hipokrytą, ale również Yukiną – która nie potrafiła zrozumieć, jak można być tak samolubnym i narażać własny klan. W końcu, jeśli siostry i bracia Kazuyi zostaną wyrzuceni z Sojuszu, staną się przez niego banitami i żaden inny demon ani księżniczka Yase nigdy nie wyciągnie do nich pomocnej dłoni.
Ale logika to jedno, a serce drugie… Yukina już na tyle zaangażowała się w problemy Kazuyi – chociaż ten ciągle starał się jej pozbyć i ją odtrącał – że postanawia lepiej zrozumieć jego więź z Tokugawą i złożyć wizytę samemu daimyou. To wtedy odkrywa, że Ieyasu jest inny niż podejrzewała. Owszem, nie przeczy, że zbliżający się konflikt przyniesie mu pozycje i wpływy, ale uważał, że wojna i tak wybuchnie, a biorąc w niej udział i przejmując stery, mógł zmniejszyć ogólnie straty. (Niby też nie miał wpływu na sam dom Tokugawa – był jakby zakładnikiem własnego stronnictwa, które sprzymierzyło się ze zbuntowanymi demonami… ale o tym za chwilę). W każdym razie Yukina przekonuje się, że to bystry, spokojny i życzliwy człowiek, który niczego nie robi bez powodu, czy kierując się tylko ambicjami.
Zaczyna więc lepiej rozumieć przywiązanie do niego Kazuyi, zwłaszcza gdy poznaje prawdę o pewnym wydarzeniu z przeszłości. Okazuje się, że klan młodego lidera znalazł się kiedyś w ogromnym niebezpieczeństwie. Date Masamune wymusił na Kazuyi, aby był jego zabójcą i pozbył się Tokugawy. W przeciwnym wypadku, gdyby oni odmówił, okrutny daimyou chciał wymordować wszystkie demony. Zdesperowany Kazuya, nie wiedząc, co zrobić i wątpiąc, że może liczyć na pomoc Sojuszu, bo do tej pory tylko go zawodzili, postanowił zatańczyć, jak mu ludzie zagrają… Kiedy jednak poznał Tokugawę, ten z jego ofiary stał się wybawicielem. Ocalił klan Kazuyi, rozwiązał problem z Date i jeszcze nauczył młodego demona wielu interesujących rzeczy o świecie np. jak opiekować się drapieżnymi ptakami. Dla Kazuyi był on więc znacznie ważniejszy niż jakaś tam starszyzna i księżniczka Yase… Zupełnie jak przyjaciel. Albo nawet przybrany ojciec. W sumie Ieyasu też widział w młodzieńcu swojego syna. (Btw. śmieszył mnie cholernie ten wątek ojcostwa, bo jakby zsumować wszystkie dzieciaki – legalne i bękarty – prawdziwego Tokugawy, to raczej nie dostałby tytułu najbardziej zaangażowanego w wychowanie papcia roku).
Okazuje się jednak, że lennicy Tokugawy mieli znacznie ambitniejsze i okrutniejsze plany od swojego pana. Zwłaszcza Honda Masanobu zdecydował się użyć nam doskonale znanej z „Hakuoki” Wody Życia, tutaj nazywanej chińskim Eliksirem Mędrców, i zamienić swoich ludzi w superżołnierzy. Ba! Sprzymierzył się też ze zbuntowanymi demonami – w tym Yachiyo i Shuten-dojim, którzy mieli własny interes w nakręcaniu wojny ludzi, aby zemścić się na Sojuszu. Uniemożliwiali więc oni kontakt Kazuyi z Tokugawą, izolując demona od swojego przyjaciela i – gdyby nie pomoc Yukiny – nie powiedziane, że w ogóle chłopina nie zostałby ranny albo zabity. Potem dziewczyna pomaga nawet Kazuyi opracować plan z dywersją, aby odwrócić uwagę strażników i chociaż jedno z nich mogło porozmawiać z daimyou. Podobało mi się więc, że dali MC 5 minut szansy na zabłyśnięcie. Miła odmiana.
W czym i tak młodzi miotali się strasznie i przez znaczną część fabuły Kazuya był na rekonwalescencji. Najbardziej zresztą dostał w kość przy spotkaniu z Shuten-dojim. Ba! Gdyby nie staruszek Tsuki, to możliwe, że by nawet tego nie przetrwał, bo tak poważnie został ranny. Mężczyzna zabrania wtedy młodzikom udawać się do Oyamy, ale Kazuya, gdy tylko odzyskuje przytomność, upiera się, że musi tam dotrzeć, bo tego wymaga jego lojalność wobec Tokugawy. Dopiero Yukinie udaje mu się wbić trochę rozsądku do głowy, nazywając egoistą. Oj, żeby tylko raz! W ogóle nie doceniał tego, że Tsuki-ji im pomógł, nie myślał jakie konsekwencje jego śmierć miałaby dla jego klanu, ani nie obchodziło go to, jak dziewczyna się martwiła… Gdy odepchnął jej dłonie, odmawiając nawet tego, by zmieniła mu bandaże, żałowałam, że mu po prostu nie przygrzmociła, lecz na szczęście w końcu się uspokoił i podporządkował.
Po przybyciu do Oyama parka potwierdza, że w istocie Honda używał imienia Tokugawy i wsparcia demonów, aby przekonać innych daimyou do dołączenia do swojego stronnictwa. Przyłapani na podsłuchiwaniu oni muszą uciekać, ale Kazuya po odniesionych ranach jest w tak beznadziejnym stanie, że Yukina rozumie, iż wszystko zależy od niej, bo będzie musiała go „przeciągnąć”. To dlatego dziewczyna chwyta młodego lidera za dłoń i każę mu obiecać, że nigdy jej nie puści. Bez względu na wszystko. Tak docierają wreszcie do lasku i gubią pościg, nie obchodzi się jednak bez starcia, w wyniku którego MC po raz pierwszy pozbawia kogoś życia. Na dodatek przedstawicieli własnej rasy, co potem opłakuje – bo ma wrażenie, że na zawsze skalała swoje ręce krwią. A wtedy wreszcie, powiadam WRESZCIE, Kazuya jest dla niej miły. Przyznaje, że gdyby nie dziewczyna, to nic by nie zdziałał i nigdzie by nie dotarł. Zawdzięczał więc jej bardzo wiele, a na dowód zaufania zdradził swoje nazwisko – Yukimura, co w tradycji oni było symbolem przyjaźni.
Zaskoczeni? Bo ja w sumie nie byłam. Jego upór, naiwność, porywczość, ale też wręcz fanatyczne przywiązanie na pograniczu z ofiarnością cholernie przypominało mi Chizuru… Wiem, że między fabułą „Demon’s Bond” a „Hakuoki” upłynęło sporo czasu, ale wcale bym się nie zdziwiła, gdyby obaj bohaterowie (Kazuya i Chizuru) w zamyśle twórców byli bliżej spokrewnieni. W sensie – że w prostej linii, a nie tylko z tego samego klanu. Po kimś przecież ta nasza prostolinijna protagonistka z Edo musiała odziedziczyć swoje ślepe uwielbienie dla Shinsengumi i szogunatu.
Po tych ostatnich, opisanych wydarzeniach coś między parką zaczyna wreszcie iskrzyć. Yukina przyłapuje się na tym, że nagle, gdy ma zmieniać towarzyszowi bandaże, to zaczyna się czuć niezręcznie i rumienić. Nie jest jednak w swoim zagubieniu sama, bo Kazuya także się zastanawia (o czym dowiadujemy się z jego perspektywy) skąd w nim się nagle rodzi te dziwne ciepło, ilekroć, chociaż pomyśli o dziewczynie. Czar jednak pryska, gdy po raz kolejny interweniuje staruszek Tsuki. Ostrzega on Kazuyę, że już miał na Yukinę zły wpływ i prosi, by nie angażował więcej jego przybranej wnuczki w swoje problemy. A nasz love boy nawet się z tym godzi i postanawia się odtąd znowu dystansować, bo dociera do momentu, w którym „będę ją ignorował, aby ją chronić”, chociaż do tej pory los raz po raz, udowadniał mu, że sam jest bezsilny i zupełnie bezużyteczny. Wystarczyło więc Yukinie zaufać. Ale co tam…
Największe rozczarowanie i gorycz tej ścieżki dopiero przed nami. W skrócie, kierując się tym samym rozumowaniem, co poprzednio Kazuya dochodzi do wniosku, że jego obowiązkiem jest rozwiązanie konfliktu w świecie demonów, skoro ten w świecie ludzi, dzięki Tokugawie, zmierza do szczęśliwego finału. Daje więc MC fałszywy list, który prosi, aby dostarczyła do przyszłego szoguna. Dziewczyna nie ma zatem powodu, aby go o cokolwiek podejrzewać i cieszy się nawet, że jest przydatna. A kiedy ona oddala się z wiadomością, Kazuya SAM idzie się napierdzielać z Shuten-dojim i Yachiyo. Był pewien, że skoro wyzwoli przy nich swoją prawdziwą formę, to ma szansę na wygraną. Dude… Przecież Shuten-doji jest tak OP, że potrafi kontrolować czas i przestrzeń oraz zabijać słowem… To jak finałowy boss w RPGu, a ty idziesz niewyexpiony, bo wskoczył ci jeden level więcej? Co więcej, Kazuya nie przewidział, że zbuntowane demony mogą naszprycować się Wodą Życia, aby stać się jeszcze potężniejsze. (+1000 do zajebistości, a co tam!). No to jak udało mu się wykaraskać z tej sytuacji? Ano dzięki ofierze. W ostatnim momencie staruszek Tsuki zdołał osłonić Kazuyę własnym ciałem. Antagonista wtedy zbiegł, a Yukina… cóż, od Tokugawy dowiedziała się, że została przez lidera Yukimurów oszukana, a gdy wróciła do sojuszników, to jeszcze odkryła, że jej przybrany dziadek kona. Świetna robota, bro! Coś tam niby kiedyś wspominałeś, że nie pozwolisz, by Yukina ponownie przez ciebie cierpiała (gdy stanęła między Kazuyą i Kazutaką, w wyniku czego została ranna, bo chciała ich powstrzymać przed bratobójczą walką), ale chyba ci nie wypaliło.
Potrzebujemy więc dotrzeć aż do happy endingu, aby Kazuya wyciągnął wnioski z wcześniejszych błędów. Za całą tamtą sytuacje Yukina go najpierw spoliczkowała, ale potem wypłakała się w jego ramionach, bo wreszcie usłyszała coś w rodzaju wyznania miłosnego. A dokładniej to stwierdzenie, że jest dla Kazuyi najważniejszą osobą. (Pewnie zaraz po Ieyasu…). Dlatego potem już tylko raz próbował ją namówić do powrotu do domu, ale Yukina odmówiła i w zamian za to została pocałowana. Choć bardzo krótko. Kazuyi najwyraźniej spieszyło się znowu do walki, ale przynajmniej potwierdził, że w takim razie teraz już zawsze będą razem – choćby miało ich to zaprowadzić do piekła.
Kiedy więc dochodzi do ponownej konfrontacji z Shuten-dojim, to W KOŃCU protagoniści walczą wspólnie, a dzięki współpracy udaje się im pokonać demona o niewyobrażalnie potężniejszej od nich mocy – ale który miał również pecha, bo przedawkował z ulepszaniem swojego ciała. Heh… szkoda tylko, że w tej ścieżce MC nie pokazała się w swojej prawdziwej formie. C’mon Otomate! Nie mogliście jej dać jeszcze jednej, kozackiej sceny? Co Wam szkodziło? Chociaż Kazuya – jako biały demon – faktycznie przypominał bóstwo. Nic dziwnego, że Yukina była nim wówczas oczarowana. A my dostaliśmy chociaż jeden fajny projekt postaci na pocieszenie.
Tak czy inaczej, już po wszystkim, nasi bohaterowie wracają do wioski. Księżniczka Yase się jakimś cudem przebudziła, dziękuje Kazuyi i pozwala mu zabrać ze sobą Yukinę w podróż. Mężczyzna planował bowiem jeszcze raz udać się na poszukiwanie zbuntowanych demonów. (Nie dorwali przecież Shuu). Zwłaszcza że miał wsparcie Tokugawy, który po wygranej wojnie, obiecał, że nie pozwoli więcej na używanie Wody Życia, więc mogli wreszcie zrealizować plan „wiecznego pokoju w Japonii”. Taaa… Jasne. Widać jak się im to udało zwłaszcza w „Hakuoki”. XD A co się stało z Yukiną, zapytacie? Cóż, była szczęśliwa z takiego rozwiązania. Powiedziała, że trudy i ubóstwo jej nie przerażają, póki będzie mogła patrzeć na uśmiech ukochanego, więc nie miała nic przeciwko, aby porzucić Yasę, księżniczkę, dwóch pozostałych staruszków i udać się na spotkanie z resztą Yukimurów.
W smutnym zakończeniu: Kazuya pozwala się śmiertelnie zranić Shuten-dojiemu, aby dzięki temu również zadać mu finalny cios. Zrozpaczona Yukina straciła więc w trakcie tego konfliktu dwie drogie jej osoby – dziadka i ukochanego. Aby jednak dotrzymać złożonego słowa, opuszcza Sojusz Demonów i zostaje u boku Tokugawy, chcąc ochraniać go w miejscu Kazuyi. Bo pewnie tego by najbardziej pragnął. Nieważne, że daimyou miał od tego całe armie.
A to nas prowadzi do tradycyjnego podsumowania i muszę przyznać, że rozumiem, czemu niektórzy recenzenci piszą, że „Demon’s Bond” jest pozbawione romansu. A przynajmniej w takim stopniu – jakiego można by oczekiwać od gry otome. Jasne, dostajemy tu może z dwie czy trzy scenki, ale cała opowieść jawiła mi się jako strasznie zimna. Kazuya nie był jak Saitou z „Hakuoki”, chociaż dzielili ten sam archetyp. Na przykład ten drugi, bardzo subtelnie, ale dawał cały czas do zrozumienia, że Chizuru go obchodzi, jak np. gdy poparł w rozmowie z Hijikatą, by mogła chodzić na patrole z kapitanami, bo wiedział, że jej na tym zależy, a sam nic na tym nie tracił. Tymczasem nasz fioletowooki demon jest tak zimny, że miałam wrażenie, iż czego byśmy nie zrobili, to tego lodu już skruszyć się nie da. A już, zwłaszcza gdy wtrącił się staruszek Tsuki i zamiast trzech kroków do przodu w budowaniu relacji, cofnęliśmy się o cztery. Nawet scena z pocałunkiem była jak odhaczenie zadania na liście obowiązków. W ogóle nie czułam w niej żadnych emocji. Tym sposobem Kazuya znacznie lepiej sprawdzał się dla mnie na drugim planie. Lubiłam go jako postać, ale gdy był love interest, to częściej miałam nadzieję, że Yukina da temu dziecinnemu egoiście z plaskacza, niż go przytuli… Za te wszystkie „nie, zostaw mnie!”, „nie mów do mnie!”, „nie potrzebuję cię!”. A to chyba nie o to w tym gatunku chodzi… Pomijając fakt, że już chyba do końca swych dni musiałaby pogodzić się z tym, że w sercu Kazuyi jest zaraz po Tokugawie…