Dawno nie widziałam już gry, z tak fajnie napisanymi bohaterami, a August Flynn bez najmniejszego wysiłku wybił się na czołówkę z nich swoją charyzmą, poczuciem humoru i sprytem. Mam ogromną słabość do pyskatych inteligentów. Dodajmy do tego ciekawe backstory i wydaje się, że dostaliśmy właśnie przepis na sukces. Ten pozornie niegroźny profesor filozofii jest oskarżonym o zabójstwo 7 osób seryjnym mordercą o pseudonimie Hearthbreaker. A przynajmniej tak twierdzi FBI. Sam August uparcie powtarza, że został wrobiony i jest niewinny, zaś jego szeroka wiedza na temat przebiegu zbrodni wynika tylko z tego, że studiował sprawę, bo chciał być w stanie wybronić się podczas procesu…
Stety bądź niestety, August nigdy nie ma szansy zawalczyć o wolność przed amerykańskim sądem. W momencie, gdy poznajemy jego postać w prologu do „Crimson Spires”, bierze on na zakładnika młodego agenta i próbuje uciec, wykorzystując zamieszanie z rozbitym samochodem transportowym. Tyle że dokładnie chwile później, gdy Erika (= nasza protagonistka) trafia na jego trop, z ziemi wyrastają gigantyczne, czerwone wieże (jak w tytule). Zamykają bohaterów w specjalnie wyznaczonej strefie, znanej jako miasto Bataille, aby od tej pory mogli dzielić smutny los „outsiderów”. Jonas – młody policjant – traci głowę, gdy próbuje uciec przez granice wyznaczone przez wieżę, a Erika zachowuje swoją na karku tylko, dlatego że została uratowana i powstrzymana w porę przez Augusta. (W pierwszym odruchu chciała po prostu podbiec do zdekapitowanego trupa kolegi).
Aż 186 dni później bohaterowie dalej tkwią w Bataille. Erika z agentki FBI stała się zwykłym szeryfem w zapomnianym miasteczku, a zamknięty w celi profesor filozofii uprzykrza jej każdy dzień swoimi żarcikami i próbami flirtu. (W czym, muszę przyznać, bardzo udanymi, bo naprawdę ciągle mnie rozwalały jego komentarze!). Aby jednak uczynić życie MC jeszcze podlejszym, w Bataille znika para nastolatków: Jessica i Gary… i ma do niby związek ze zautomatyzowanym pociągiem, który regularnie przejeżdża przez wieżę i dostarcza do miasta potrzebne wszystkim surowce… a który to transport kontroluje potężna rodzina – Bataille, wychodząca tylko w nocy, dziwnie blada, z podejrzanie długimi kłami, a której to miasto zawdzięcza swoją nazwę… – czy muszę dodawać resztę?
I co tu dużo ukrywać, samo główne śledztwo nie miało przed nami za dużo niespodzianek. W sumie i bez przyłapania wampirów na gorącym uczynku każdy odbiorca z kilometra czuł, co się święci. Każda ścieżka zbudowana jest jednak tak, abyśmy w towarzystwie innego love interest (po rozdziale 6) poznawali sekrety odizolowanego miasteczka. W tej wersji opowieści Erika po prostu szybko dochodzi do wniosku, że nie może nikomu ufać… Burmistrz boi się wampirów, Maddy – jej asystentka, okazała się nie tylko podstawionym szpiegiem, ale jest jeszcze przez potwory systematycznie hipnotyzowana oraz pozbawiana krwi, Liam – na pierwszy rzut oka najmilszy z Bataille’ów – nie jest w stanie wyjść spod obcasa okrutnej Charlotte. A przecież obowiązek każe Erice odkryć prawdę i sprawiedliwie ukarać sprawców, by zaginięcie Jessici i Gary’ego nie zostało zamiecione pod dywan. Tylko jak może tego dokonać, skoro zewsząd otaczają ją wrogowie? Ano decydując się na pomoc od jedynej osoby, która na 100% nie miała z Bataille nic wspólnego, bo pochodziła z zewnątrz, a tylko na 99% podejrzewano ją o bycie seryjnym mordercą…
Tak, August staje się pomocnikiem Eriki nie dlatego, że ona tego chce, ale po prostu nie wie, do kogo się zwrócić o pomoc, a poza tym facet – pomimo irytującego poczucia humoru – był niesamowicie wnikliwy i bystry. Potrafił błyskawicznie zauważać rzeczy, relacje między osobami, czy szczegóły, które innym umykały. No i wprost błagał MC, aby dała mu ta robotę, bo umierał z nudów. Próbował nawet, aby zabić jakoś czas, napisać książkę na temat podziału klasowego w „Alladynie” Disneya. Ale to nie jedyny powody, które o jego wyborze zdecydowały. Odkąd Charlotte, bez zgody policjantki, wypuściła podejrzanego z więzienia, trzymanie mężczyzny blisko przy sobie okazało się jakąś formą sprawowania nad nim kontroli. Inaczej kto wie, co by zrobił? Już chodził się bezsensownie upijać i wyraźnie nie miał dla siebie celu. Raz nawet, po takiej solidnej popijawie, sam poprosił Erikę, by znowu go na noc przymknęła, bo zaczynał wariować z bezsilności, znudzenia i podirytowania sytuacją w mieście.
Szczególnie istotne stało się to w momencie, gdy w mieście dochodzi do kolejnego dziwnego zdarzenia. Ktoś zamordował dyrektorkę szkoły i wyciął jej serce… co doskonale pasowało do modus operandi Heartbreakera. Tyle że August był w tamtym czasie w celi (na własne życzenie), więc nie mógł tego zrobić. A to znaczyło, że Erika musiała się zmierzyć z naśladowcą… no to kto lepiej od „oryginału” potrafiłby wytknąć błędy amatora? MC dobrowolnie godzi się więc odtąd, by August coraz częściej jej towarzyszył. Nawet jeśli ma z tego powodu bardzo mieszane uczucia. Przyłapuje się bowiem na tym, że im częściej żartują, badają tropy, czy się sprzeczają, tym rzadziej widziała w nim potwora, którym niezaprzeczalnie – według postawionych mu oskarżeń – był. Bardzo sprawnie pokazano więc z jednej strony jej fizyczną słabość do charyzmatycznego profesora, a z drugiej strony obrzydzenie do samej siebie, za tak upokarzające myśli, jak fantazjowanie o romansie czy czerpanie przyjemności z dotyku.
Tymczasem August drwił sobie z naszej policjantki okrutnie i bez ustanku. Mnie chyba najbardziej rozbawiła scena, w której mężczyzna poszedł zanurkować w poszukiwaniu medalionu, który miał być cennym tropem do rozwiązania zagadki dwóch kościołów. Dlaczego po pojawieniu się wież, dosłownie znikąd, w Bataille wykwitła jak grzyby po deszczu religia, z własną biblią, która w skrócie koncentrowała się na czczeniu Lucyfera? I dlaczego nikt nie miał z tym problemu? Właśnie dlatego – jako profesor filozofii – August nie potrafił znieść niewiedzy i chciał znaleźć odpowiedzi na własną rękę… kiedy jednak Erika dołącza do niego na brzegu, zapomniał wspomnieć o drobnym szczególe, że niczego w wodzie nie znalazł z wykrywaczem metali i już nie opłaca się tam nurkować. A wszystko po to, by podrażnić się nieco z policjantką, która tak chętnie wyskoczyła przy nim z ubrań.
Po odkryciu, że za udawaniem Heartbreakera stał Liam, który wykorzystał chwilową słabość i ufność Eriki – ta już nie może znieść faktu, że wampiry kontrolują i terroryzują całe miasto. Uświadamia sobie wreszcie, że to sytuacja patowa. Nie tylko nigdy nie przyniesie sprawiedliwości zabitym, ale też nie będzie w stanie pozbawić Bataille’ów władzy, bo trzymają wszystkich w żelaznej garści i mogą robić, co chcą. Do takiej sytuacji dochodzi zresztą w bad endingu. Charlotte, Julian i Liam zmieniają mieszkańców w swoje „bydło”, nie ukrywają już, że są wampirami, po prostu budują sobie przytulną enklawę z niewolnikami, pozbawiając przy tym Erikę tytułu szeryfa i wkrótce także pewnie życia… Ba! Charlotte wpada na pomysł, by mordując MC, wyrwać jej serce i zwalić wszystko na Augusta, by tak podtrzymywać opowiastkę o seryjnym mordercy.
W good endingu: Erika wie, że nie może dłużej udawać, iż trzymanie się reguł pozwoli jej pokonać nieprawdopodobne zło. Dochodzi więc do wniosku, że jedyne, co jej zostało, to zlikwidowanie całego rodu. Wcześniej jednak potrzebuje sojuszników. Prowokuje Augusta – po wspólnym zbadaniu dziwnego budynku korporacji – by przyznał się wreszcie do tego, że jest Heartbreakerem… Mężczyzna nienawidził tej ksywy, ale postanawia być szczery. Tak, zabijał ludzi. Nie patrząc na wiek i pochodzenie. Ale tylko wpływowych i amoralnych, którzy wierzyli, że są bezkarni. To dlatego, koniec końców, wpadł. Bo wysłał do policji list z informacjami na temat działalności jednej ze swoich ofiar (konkretnie to handlu narkotykami). Nie potrafił przy tym znieść tego, że prasa skupiała się bardziej na „Heartbreakerze”, a nie na tym, jaki przestępcami byli zabici. Zadowolona Erika tłumaczy, że jej to dłużej nie przeszkadza. Potrzebuje jego ślepej sprawiedliwości i bezwzględności w pozbyciu się wampirów. Przekonuje go, że to właśnie dlatego znalazł się w tym przeklętym mieście. By uwolnić mieszkańców spod kontroli potworów. A zaraz potem August całuje MC, ta go przyciąga do siebie i konsumują nowo co zawarte partnerstwo na pobliskim biurku.
Końcówka gry to już pokazanie jak parka kolejno rozlicza się z całą wampirczą rodzinką. Zabijają Juliana i Charlotte, a nasz już niczym nieskrępowany, seryjny morderca wycina z ich klatek piersiowych serca. Potem dopadają Liama i pozwalają mu popełnić samobójstwo – a dokładniej to przejść przez granicę wyznaczoną przez wieże. Nikt bowiem nie był pewien, czy wampiry spotka taki sam, natychmiastowy koniec jak ludzi. Wreszcie, po pozbyciu się seniora rodu Bataille’ów, którego dzieciaki więziły w piwnicy, parka zamieszkuje w ich dawnej rezydencji i oznajmia reszcie wioski, że od tej pory to oni będą kontrolować pociąg (przy pomocy jakichś kodów, które znaleźli) i rozdzielać dobra sprawiedliwie. A jak komuś się nie podoba… to mogą próbować z nimi negocjować. Szczerze? Cholernie naciągana ta końcówka. Bez problemu wyobrażam sobie sytuacje, w której ludzie się buntują przeciwko nim i pozbawiają ich rewolucyjnych główek. Bo niby co mieli na swoją obronę? Jedną spluwę i nożyk?
Niemniej, pomimo brutalności całej fabuły, romans i tak mi się podobał. Idealnie oddali to, jak Erika walczy sama z sobą, a nawet potem, gdy już oficjalnie odwzajemniła uczucia Augusta, było widać jej dyskomfort i strach. Sama miałam zresztą względem niego bardzo podobne przemyślenia. Raz zachwycało mnie, jak czarował wszystkich wkoło swoją osobowością (np. kapitalne teksty o tym, czy „walczą z wampirami w stylu Marksa czy Stockera?”) oraz inteligencją (to jak wykiwał Charlotte, wielokrotnie oszukał Erikę, zdobył nielegalnie wykrywacz metalu itd.), ale potem powracała jednak myśl… chwila… przecież to tylko charyzmatyczny psychopata. Za jakimś filozoficznym bełkotem skrywał to, że jednak zabił 7 ludzi i wykroił im serca. No dobra, złych ludzi, ale jednak… jakiś dyskomfort pozostawał…
Pozostaje mi żałować, że w ścieżce nie znalazłam odpowiedzi na różne zagadki fabularne. Z drugiej strony to jednak mój początek przygody z „Crimson Spires”. Nie potrafię jeszcze na tym etapie powiedzieć, czy reszta utrzyma taki poziom i szkoda, że oprawa wizualna tego tytułu (zwłaszcza koszmarne CG), tak bije po oczach. Tak czy inaczej, Erika i August to duet, którego długo nie zapomnę. Ich dynamika, przekomarzanie się i rosnący w bólach romans, sprawił, że trudno było mi się oderwać od gry na długie godziny. Co jest o tyle paradoksalne, że kompletnie nie spodziewałam się tak pozytywnych wrażeń, czytając wcześniej opisy i oglądając tylko trailery z gry. Mówi się, że przeciwności nigdy razem nie zbudują niczego trwałego. Może to i racja, ale przynajmniej aż kipiało od emocji.