Locke jest typowym wampirem z opowieści dla nastolatek, a jego historia zawiera wszystkie sztampowe rozwiązania. Koniec. Mogłabym w tym miejscu przerwać recenzję, bo głowę daję, że większość z Was już wie, o co chodzi. No ale z jakiegoś bliżej niezdiagnozowanego przez mojego terapeutę poczucia obowiązku postaram się nakreślić parę słów więcej, aby nie było, że w ogóle nie dałam temu love interest szansy.
Zacznijmy od tego, jak nasza MC i wspomniany przystojniak w ogóle się poznają. Leia Ephelis to optymistyczna, energiczna i dobroduszna dziewoja, która dołącza do szkoły Star-Mirror-coś tam, aby uczyć się magii światła. Chce pójść w ślady swojego ojca i leczyć cierpiące duszyczki. Los jednak sprawia, że jej tatulo zostaje zamordowany, podobno przez wampiry, a zadaniem dziewczyny jest łażenie po szkole i próba odkrycia, gdzie też zamachowcy mogli się schować. Dostała w tym celu specjalną bransoletkę. Nie pytajcie mnie jednak, dlaczego mordercy siedzieli cały czas w szkole i udawali studentów. Nie wiem.
Pewnego dnia, gdy dopiero poznaje rozkład sal, dziewczyna słyszy, jak ktoś gra na pianinie smutną melodię. Tym kimś okazuje się – oh, ah – Locke. Facet, który jest bohaterem mokrych snów wszystkich uczennic, a nawet nauczycielek na kampusie. Ten liczący sobie (cholera wie ile) lat wampir jest przy okazji Przewodniczącym Samorządu Uczniowskiego. Innymi słowy: ma własny gabinet, jak prezes jakiejś korporacji, i przychodzą do niego różni interesanci. Eee… oookej. Zwykle samorząd uczniowski obradował w jednym pokoju i była to grupa ludzi – przynajmniej w większości znanych mi szkół, ale tutaj Locke jest trochę jak dyrektor Star-Mirror. Btw. kto w ogóle zarządzał tą placówką? Bo nigdy go nie pokazali. W przypadku problemów większość ludzi biegła na skargę do Locke’a, a ten wtedy używał swoich wpływów, pozycji, albo po prostu groził…
Przeważnie Locke udaje miłego, poukładanego chłopca. Dla przykładu dał naszej MC „Muzykę Dusz”, czyli nauczył ją melodii, którą zakomponowała jego przyrodnia, zmarła siostra, a to pozwalało dziewczynie przyzwać go w dowolnym momencie, ot, po prostu nucąc odpowiednie dźwięki. (Czemu dał obcej kobiece coś tak potężnego na samym początku fabuły? Cholera wie… Jest to o tyle paradoksalne, że chłopina wyraźnie miał problem z zakochanymi w sobie babkami i często przed nimi uciekał. Wtedy chyba jednak uznał, że kolejna fanka dużo nie zmieni…).
Ale to tylko jedna strona jego natury. Czasami – niczym bohater świata karo z gry „Amnesia: Memories” – twarz Locke’a, a zwłaszcza jego oczy, zakrywał dziwny cień. Oznaczało to przeważnie, że wampir jest wkurzony i staje się groźny. Jeśli jednak liczyliście na jakieś zaskakujące zwroty akcji, niczym ze wspomnianego przed chwileczką tytułu, to musicie obejść się smakiem. Locke, jasne, bywa dość okrutny, np. nie ma oporów z tym, by ukarać swoich ludzi za źle wykonany rozkaz albo wyzywać narzucającą mu się kobietę od szmat, ale nie prowadziło to w sumie do żadnego, interesującego rozwiązania.
Dla bohaterki był po szczeniacku uszczypliwy. Najpierw udawał grzecznego, wzorowego ucznia, który prawił jej komplementy i z którym chciało się przyjaźnić, by podczas randek zaczynać naśmiewać się z jej wagi, obżarstwa, niskiego intelektu i ogólnie naiwności. Stąd komplementy w jego wydaniu, to były teksty w stylu „powoli dorastasz do moich standardów”. Ale też powiedzmy sobie szczerze, że to całe randkowanie to najgorszy fragment gry. Tak naprawdę odwiedzamy ciągle te same 5 miejsc, oglądamy zawsze identyczny dialog i dajemy jeden z 2 identycznych prezentów… I tak przez cały, cholerny rok. Nie wiem, kto to zaprojektował, ale chyba chciał, by ludzie zaznali takiego poziomu cierpienia, że staną się na nie odporni i osiągną nirwanę. Mnie się to jeszcze nie udało… ale hej! Za mną dopiero pierwsza ścieżka! Zupełnie jak poziomy w piekle.
W każdym razie romans jest zbudowany na standardowym przeświadczeniu, że „MC jest inna niż wszystkie” = wolna od grzechu, skazy, niewinna, czysta i oh ah… To dlatego Locke się przed nią powoli otwiera i dowiadujemy się – a jakże! – że pomimo całego swojego bogactwa, urody i pozycji, jest bardzo samotny. Jego ojciec potrzebował tylko dziedzica. Nie kochał więc jego matki, a ta szybko uciekła do kochanka, porzucając swojego jedynego syna. Z czasem do domu Locke’a wprowadziła się jego przybrana siostra, którą senior rodu Tremere miał z inną kobietą. A chociaż była to pierwsza, życzliwa chłopakowi dusza, to nie mógł okazywać rodzeństwu tyle uwagi i miłości, ile by chciał, bo zabraniano mu bratać się z pospólstwem. A że los to wredna bitcha i rzadko daje ludziom/wampirom szanse czy czas na naprawienie błędów, to Eve zmarła w wieku 15 lat, pozostawiając po sobie tylko smutne wspomnienia i piosenkę.
Aby jednak nie było, że to koniec dramatu, to potem dowiadujemy się jeszcze, że Locke był jakoś zamieszany w sprawę z zabójstwem ojca MC. Czy też raczej, że był w grupie wampirów, która wdarła się na teren kościoła, a potem z niego uciekła, co niby zaowocowało morderstwem. A chociaż już wtedy parka ma się wyraźnie ku sobie, to Leia jest rozdarta i nie wie, czy może zaufać komuś, kto ciągle ją okłamywał. Z jakiegoś powodu jej większą sympatię budzi dopiero co odnaleziony, podejrzany stryjek, który reprezentuje Kościół i który był w wiecznym konflikcie z jej ojcem. I to do tego stopnia, że musieli zmienić nazwisko, zrzec się wszystkich tytułów i absolutnie odciąć od reszty rodu…
Ostatnim z problemów, bo bólu i cierpienia nigdy w tej grze za mało, jest to, że Locke, w momencie, gdy poznaje MC, jest już zaręczony. Okazuje się, że Eve, gdy wychowywała się na ulicy, zaprzyjaźniła się z dziewczyną o imieniu Ann, która była dla niej jak siostra. Locke obiecał wtedy umierającej Eve, że zaopiekuje się jej „krewną”, co oznaczało w jego mniemaniu, że musi ją odnaleźć i się z nią ożenić. Inaczej nigdy nie zapewni jej szczęścia… Nosz kurde, co za narcyz. Czyli danie komuś radości = pozwolenie, by spędzał czas w towarzystwie mojej boskiej osoby?
Paradoksalnie, aby do tego nie doszło, i by nie dostać bad endingu, wystarczy do Ann napisać list i potwierdzić, że jest ona już szczęśliwie zakochana i nie potrzebuje Locke’a. Jeśli tego nie zrobimy, to smutne zakończenie wygląda tak, że już po całym innym galimatiasie, Locke spotyka się z Leią, aby zaprosić ją na swój ślub. W końcu honor zobowiązuje go do zrealizowania przysięgi, którą złożył jako dzieciak i nie wiedział nawet, z czym się to dokładnie wiązało. MC pyta wtedy jeszcze smętnie, niczym Telimena Tadeusza „czy ją kiedykolwiek kochał?”, ten odpowiada, że tak i dziewczyna uśmiecha się i obiecuje, że w takim razie pojawi się na jego ślubie…
No to teraz happy ending, czyli dramy o wampirach ciąg dalszy. Nie będzie żadną niespodzianką, jeśli powiem, że „tym złym” okazał się stryj. Wampiry wkradły się na teren Kościoła, bo członkowie ich rasy byli tam z jakiegoś powodu przetrzymywani, a że potem musieli uciekać, to ojciec MC próbował im w tym pomóc, ale sam zmarł (po licznych ranach i torturach z ręki własnego brata). W trakcie akcji w stylu „konfrontacja z antagonistą” Leia zostaje przez stryja uprowadzona i uwięziona w laboratorium dr Franksensteina… dosłownie… Wszędzie pływały jakieś ręce czy nogi w szklanych tubach, bo fanatyczny stryjaszek Jude szukał sposobu na odebranie wampirom odporności na światło (= Bloode Code). Tak czy inaczej, MC nuci magiczną piosenkę, by Locke ją odnalazł, dochodzi do walki, wampir prawie przegrywa, Leia używa magicznego artefaktu, dzięki któremu pokonują stryjaszka, ale sama zostaje śmiertelnie ranna. Jeśli jednak myślicie, że teraz będzie jakaś rozpacz, co zrobić i czy MC jest gotowa utracić swoje człowieczeństwo, to nic z tych rzeczy! Z miejsca stwierdza, że i tak chciała poprosić Locke’a o przemianę w wampira, bo chce z nim spędzić wieczność.
Akcja przenosi się 60 lat później. Locke i Leia są małżeństwem i mają nawet córkę Ann. (Czemu nie nazywali jej Eve?). Podobno wampirom bardzo ciężko jest zajść w ciąże, ale zakochani i tak planują następne dziecko. Locke nie ma nic przeciwko, aby bardziej się starać.
W neutralnym zakończeniu mamy prawie to samo, z tym że Leia nie zostaje ranna w walce, więc nigdy nie prosi o zamianę w wampira. 60 lat później przyjaciele odwiedzają ją na łożu śmierci. MC przeprasza, że opuszcza męża i córkę, ale jest już zbyt chora i zmęczona, aby dalej utrzymywać zaklęcie, które pozwalało jej zachować młodzieńczy wygląd. Locke próbuje ją jeszcze przekonać, że jej uroda nigdy nie miała dla niego znaczenia, ale Leia i tak twierdzi, że śmierć to naturalna kolej rzeczy i jest na nią gotowa.
O zgrozo, gdyby nie tragiczna mechanika tej gry, ciągnące się w nieskończoność klikanie ciągle tych samych akcji, to jeszcze bym powiedziała, że sama historia ujdzie w tłumie, bo jest nudna i naiwna, ale nie spodziewałam się po niej wiele. Niestety, w połączeniu z beznadziejnym gameplayem, poznawanie historii boskiego Locke’a to była katorga. Zdecydowanie nie polecam. Nawet fanom krwiopijców. Bo się najzwyczajniej zamęczycie i stwierdzicie, że jednak koniec potrafi być wybawieniem.
Btw. czym byli ci niewolnicy krwi? I dlaczego cokolwiek z nazwą „niewolnik” jest uważana w tym świecie na moralnie akceptowalne?