Zwykle motyw przyjaciela z dzieciństwa to taki szybki start, który pozwala unikać niepotrzebnego rozwlekania i budowania relacji między bohaterami. Czasami jednak może być dla twórców pułapką, bo zbyt płytko nakreślone więzi wyglądają nierealistycznie, a nawet miewamy wrażenie, że pogrążeni we wspomnieniach protagoniści bawią się niejako bez gracza. Wiecie, opowiadają sobie różne zabawne historyjki, czego to nie robili za dzieciaka, a my musimy sobie tylko wyobrażać, jakie to w sumie miało dla nich znaczenie? A po co w ogóle o tym wspominam? Bo przechodząc ścieżkę ZiQinga, trochę czułam się jak taki zakłopotany widz. W sensie: rozumiałam, że to, co przypominają sobie bohaterowie, było w ich mniemaniu zabawne i ważne, ale z perspektywy czasu i mając na uwadze ich obecną sytuację… jednak guzik mnie to obchodziło. XD
Co nie zmienia faktu, że pomimo tego dość typowo, zniechęcającego jak dla mnie wstępu, oceniałam historię ZiQinga, jako najlepszą w całej grze. I to bynajmniej nie ze względu na te wspomniane wcześniej dzielone z MC dzieciństwo, ale po prostu optymizm w happy endingu oraz bad ending, który dla odmiany nie był creepny, ale bardzo nostalgiczny i romantyczny. Co powinno być o tyle dla Was niespodzianką, że jak wiadomo nie przepadam za archetypem tsundere i dla mnie love interest, którzy co chwilę o coś przypieprzają się bohaterki rzadko wypadają pozytywnie.
Czy jednak było czego się czepiać? Ano, częściowo tym razem tak, bo motywacja naszej dziewoi, chociaż bardzo oryginalna, to jednak do najszlachetniejszych nie należy. Qiye Cui wywodzi się ze zubożałej szlachty – o czym szczegółowo dowiadujemy się właśnie w tej ścieżce. Jej stryjowie poparli niewłaściwego kandydata do tronu, co odbiło się czkawką na całym rodzie. Ojciec dziewczyny niedługo potem zmarł (może od trosk), osierocając 5 dzieci i pozostawiając samą sobie schorowaną żonę. Jako druga w linii starszeństwa (po tym jak jej siostra wyszła za mąż) Qiye Cui wzięła na siebie obowiązek utrzymania krewnych. Co zmusiło ją do pracy w stroju mężczyzny w jakiejś gospodzie. Ponieważ jednak taki stan rzeczy nie mógł trwać długo – i matka coraz bardziej się o nią martwiła – to MC została zaproponowana jako kandydatka na żonę opata świątyni wyznawców Moyu. (Alternatywnej wersji buddyzmu, gdzie śluby są dozwolone).
I to właśnie tak, w poszukiwaniu własnego kąta i miski ryżu, Qiye Cui znalazła się w Qing Lian. Na miejscu – poza swoim „idealnym” narzeczonym, spotkała także ZiQinga, który okazał się jej dawnym przyjacielem z dzieciństwa o imieniu Che. Początkowo jednak nie jest jasne, dlaczego dziedzic dobrze ustawionej rodziny kupieckiej został uczniem w świątyni. Wiadomo, że wybierając drogę mnicha, musiałby wyrzec się wszystkim ziemskich dóbr. Co automatycznie oznaczało znacznie gorszą pozycję w drabinie społecznej.
Zresztą, ZiQing nie bardzo ma ochotę się Qiye Cui z czegokolwiek tłumaczyć, bo jest wobec niej bardzo antagonistycznie nastawiony. Okazuje się, że doskonale orientował się w ciężkiej sytuacji jej rodziny, ale bardziej interesowały go pobudki MC. Dlaczego niby chciała zostać żoną opata, skoro pamiętał ją jako wolnego ducha i kogoś, kto jest bardzo uparty? Co więcej, w obronie świątyni i pani Bhadanty bez problemu odwróciłby się od dawnej przyjaciółki z dzieciństwa. Wszystko dlatego, że jak tłumaczył, teraz byli już dorosłymi, a Bhadantę traktował, prawie jakby drugą matkę, więc nie wyobrażał sobie ją czymkolwiek rozczarować. Zresztą starsze kobieta także mówiła o nim jak o swoim trzecim, przybranym synu. (Yhhh… nie chciałabym być rodziną z ZhiKongiem!).
Relacje pomiędzy bohaterami zaczynają się poprawiać, im więcej z sobą czasu spędzają i im częściej się sprzeczają. Wszyscy w świątyni zauważają w pewnym momencie, że Qiye Cui i ZiQing musieli być kiedyś bardzo blisko, bo dało się wyczuć między nimi ogromną zażyłość. Jasne, mężczyzna udawał, że niby wiele się zmieniło przez te lata, ale gdy tylko przesadzał ze swoimi tsundere napadami złości i orientował się, że sprawił Qiye Cui przykrość, to chociaż próbował się stopować. Zresztą dziewczyna całkiem słusznie zauważała, że rolą kobiety w ich społeczeństwie jest po prostu spełnić wolę rodziców i wyjść korzystnie za mąż. Czego więc się po niej spodziewał? Nawet jeśli nie chciała być zaręczona z opatem, to po prostu nie miała wyjścia. Użyła przy tym dość mocnego argumentu, stwierdzając, że gdy ZiQing odrzuca swoje pochodzenie, aby zostać mnichem, jest to uważane za szlachetne poświęcenie. Kobiety jednak nie miały takiego wyboru i czasami musiały się sprzedać bardzo tanio, byle tylko przetrwać. Ich poświęcenie pozostawało niezauważane.
To daje ZiQingowi do myślenia na tyle, że wreszcie nieco łagodnieje. A poza tym, to i tak jego serce coraz bardziej ulegało dawnemu zauroczeniu. Punktem kulminacyjnym w relacjach pary staje się moment, w którym mężczyznę dopada choroba. Aby nie przenosić ZiQinga w deszczu, sprytna Bhadanta decyduje, by facet został w pokoju Qiye Cui, a ta z ogromną ochotą się nim opiekuje. Kolejne rozmowy, wspominki, zasypianie sobie w ramionach, ostatecznie osłabiają opór ZiQinga i postanawia, że jednak nie da rady dłużej żyć bez MC. Wybaczy ojcu, który kiedyś go porzucił w świątyni (myślał, że chorowity syn niedługo umrze) i godzi się przyjąć jego propozycje, aby wrócić do domu i przejąć interes. To pozwala ZiQingowi złożyć Qiye Cui ofertę, by zamiast wychodzić za opata, została jego żoną, a chociaż dziewczyna jakiś czas jeszcze się waha, co należy uczynić, to już wiadomo, że odwzajemniała miłość ZiQinga.
W szczęśliwym zakończeniu parka doczekała się syna, który znał tereny świątynne równie dobrze jak własną kieszeń. Co więcej z radością odwiedzali Bhadante, zupełnie jakby była prawdziwą babką, która nie mogła doczekać się spotkania z wnukiem. Mam też wrażenie, że to najbardziej optymistyczne zakończenie dla samej MC. Zyskała męża, który ją szanował, na dodatek za umiejętności, jakie posiadała. Już wcześniej było widać, że Qiye Cui dusiła się w swojej roli arystokratki i znaczenie lepiej czuła się wśród gminu, gdzie mogła wykorzystać swój cięty język i spryt. Podejrzewam więc, że w 100% odnalazła się jako żona kupca, no i mogła jeszcze spokojnie wspierać swoją rodzinę. A kolejne dziecko było już w drodze, bo Qiye Cui odwiedzała świątynie będąc znowu przy nadziei.
W bad endingu fabuła wygląda całkiem podobnie. Z tym, że Qiye Cui nie zauważa, że ZiQing był chory, więc nie udziela mu pomocy na czas. Facet potem sam wraca do zdrowia, ale jego ciało jest bardzo osłabione. Mimo to zostają małżeństwem i MC wdowieje niedługo potem. Nie ma jednak do losu pretensji, ale rozumie, że taka jest kolej rzeczy. Wszystko ma swój początek i koniec. Dlatego wspomina męża, patrząc na kwitnące drzewa, i odwiedzając ze swoim synem świątynie. (Scenę wcześniej, gdy bohaterka odkryła, że jest w ciąży, ZiQing miał nadzieję, że urodzi się im chłopiec – nie dlatego, że pragnął dziedzica, ale wiedział, że tylko tak jego ukochana będzie miała kogoś, kto zaopiekuje się nią, gdy go już zabraknie. Cóż, urok historycznych realiów, ale to bardzo miło z jego strony, że tak planował i martwił się do przodu). I muszę przyznać, że bardzo podobał mi się taki finał, bo był w klimacie znanych mi, chińskich dramatów, w których zakończenie zawsze jest takie słodko-gorzkie. Może nie od razu prowadzące do absolutnej zagłady i tragedii, ale jednak skłaniające do myślenia, jak w tym wypadku.
Podsumowując: mogłabym polecić „Lost in secular love” dla samej tej ścieżki. Po pierwsze: nie będziemy się czuli tu niezręcznie, romansując z mnichem, bo ZiQing jest tylko uczniem i w każdej chwili może zmienić zdanie. Po drugie: wyliczając typowe tsundere utyskiwanie, nie było między bohaterami żadnych toksycznych relacji. Nikogo nie musieli okłamywać, nikogo nie rozczarowali, nikt nikogo nie poniżał ani nie dominował. Po trzecie: nie dostaliśmy tutaj po oczach bad endingiem (jak w przypadku pozostałych dwóch panów), po którym trzeba umówić się na spotkanie ze swoim terapeutą, by jak najszybciej o tym zapomnieć. Czyli – innymi słowy – mój bezapelacyjny numer 1. A jak było w Waszym wypadku?