Uwaga: w grze pojawia się motyw z molestowaniem i przemocą.
Czy można zacząć romans z głodu? W grze „Lost in secular love” okazuje się, że tak, bo nasza bohaterka Qiye Cui trafia do świątyni Qing Lian właśnie z tego powodu. Jej rodzina szybko została pozbawiona męskiej opieki, gdy ojciec zmarł, starsza siostra wyszła za mąż, a reszta rodzeństwa była zbyt mała, żeby pomóc schorowanej matce. W tej sytuacji Qiye Cui nie zostało nic innego, jak użyć swojej ostatniej karty przetargowej – szlacheckiego pochodzenia, aby zaoferować się jako panna młoda dla lidera i opata świątyni Moyu. W tym świecie mamy bowiem alternatywną wersję buddyzmu, a mnichom wolno zawierać małżeństwa, jeśli mają takie życzenie. W efekcie świątynie dziedziczone są przez męskich krewnych jak w standardowym systemie patriarchalnym.
I powiem Wam szczerze, że początkowo idea flirtowania z mnichem w zamian za miskę białego ryżu nie wydawała mi się zbyt pociągająca, nawet jeśli rozumiałam punkt widzenia bohaterki. Nie była religijna, nie planowała się nawrócić, nic nie rozumiała ze świętych pism ani nauk, ale nie zamierzała być ciężarem dla rodziny. Skoro więc sytuacja zmusiła ją do udawania – no to, co innego jej pozostało? Jak sama w pewnym momencie zauważa, rozczarowywanie swoich rodziców także jest grzechem, a jej matka nie marzyła o niczym innym, jak o wżenieniu się córki w tak dobrą rodzinę. Nawet jeśli społecznie mnisi dalej byli postrzegani jako niższy stan w stosunku do szlachty – pomimo swojego wykształcenia.
No to tyle tytułem wstępu, a ja od razu powiem, że na pierwszy ogień wybrałam ścieżkę ZhiKong, bo wydawał mi się po prostu „chłopakiem z plakatów”. Skoro to jemu przypadła rola bycia przywódcą duchowym i nauczycielem pozostałych, to byłam ciekawa, jak twórcy zamierzają z tego wybrnąć, aby nie zrobiło się niezręcznie. Co prowadzi mnie do dość zabawnej konkluzji, bo faktycznie, ta ścieżka często wprowadzała mnie w stan WFT, ale z zupełnie innego powodu, niż początkowo podejrzewałam.
Na zewnątrz ZhiKong gra role grzecznego, idealnego chłopca. Takiego, jakim chcieliby go widzieć wierni. Jest na dobrej drodze do osiągnięcia nirwany, więc nie kłopocze się ziemskimi sprawami. Na dodatek swoje szkolenie odbywa już od 6 roku życia, więc często przypomina łagodnie uśmiechniętą, ale zupełnie nieobecną i nieludzką statuę. Sama bohaterka będzie go nawet przyrównywać do boga. Skoro ZhiKong posiadł wiedzę większą od innych, błądzących śmiertelników, to trudno się z nim rozmawia i na próżno oczekiwać od niego jakichś przejawów emocji. Ba! Qiye Cui nie widzi w nim nawet mężczyzny, chociaż teoretycznie ZhiKong jest jej narzeczonym i w zależności od pomyślnie zdanego testu – po upływie 3 miesięcy – ich relacja mogła stać się znacznie bardziej zażyła. Krewnym ZhiKonga zależało bowiem jak na najszybszym zagwarantowaniu ciągłości linii i spłodzeniu dziedzica. Problemem było tylko znalezienie odpowiedniej kandydatki i chociaż dziewczyna z podupadłego rodu miała dobre maniery, to jednak jej braki w religijnej edukacji mogły stanowić przeszkodę…
Tym sposobem ZhiKong zostaje nauczycielem MC, aby pomóc jej przygotować się do testu. W końcu kto mógł lepiej wytłumaczyć jej zawiłości pism od samego, duchowego przywódcy? Dziewczyna nie robi sobie jednak z jego nauk zbyt wiele, bo zbyt tęskni za rodziną i podejrzewa, że nie zagrzeje w świątyni długo miejsca. Im jednak bardziej wydaje się obojętna, tym coraz wyraźniej zmienia się zachowanie ZhiKonga. Zupełnie jakby jej beztroska powoli ujawniała jego prawdziwą twarz…
A ta jest dość creepna. Pierwsze sygnały, że z facetem jest coś nie tak, dostajemy, gdy zastawia on pułapki na żyjącego w świątyni kota. Nie po to, aby go skrzywdzić, ale aby pobawić się ze słodkim zwierzęciem, które wyraźnie unika mnicha jak ognia. Jak zauważa nawet brat ZhiKonga – HuiHai, gdy ich liderowi wpadnie coś w oko, to nie pozwala temu odejść…
Więc tak, moi drodzy, dostajemy coś w stylu yandere. A dlaczego jedynie w „stylu”? Bo zachowanie ZhiKonga wprawiało mnie w sporą konsternację. To nie był taki typowy crush z fanatyczną, wręcz obsesyjną miłością. Tak naprawdę to on z każdą sceną traktował Qiye Cui coraz podlej. Gdy tylko zobaczył, że zaczyna mu się sprzeciwiać, posuwał się do przemocy – w tym sensie, że całował ją siłą, nie bacząc na protesty i na to, że ktoś może ich zauważyć. Stwierdził także, że jeśli będzie musiał, to chętnie zamknie ją w złotej klatce, bo jest jego nową zdobyczą… a może nawet doda łańcuchy, jeśli same kraty nie wystarczą. Pozdrowienia dla love interest z „Amnesia: Memories”! Innymi słowy, z idealnego chłopca stał się dość odstraszającym molestatorem – który w pełni korzystał z tego, że ma nad MC przewagę, bo bieda nie pozwoli jej uciec.
I szczerze? Trochę guzik mnie obchodziło, że niby był samotny i przy Qiye Cui pozwalał sobie na bycie po prostu sobą. HuiHai bredził coś o tym, że MC i on są w wygodnej sytuacji, bo mają swojego duchowego lidera, gdy błądzą, ale niech pomyśli, jak nieszczęśliwy jest ZhiKong, którego nikt nie prowadzi… W każdym razie im gorzej Qiye Cui traktował, tym ona coraz bardziej uzależniała się od niego, bo rozbudził w niej pragnienia, o których nie wiedziała, że istnieją.
Zresztą w bad endingu sytuacja robi się nawet bardziej wykolejona, bo okazuje się, że ZhiKong nic nie czuje do MC. W końcu jest mnichem, który wyrzekł się emocji i przywiązania do ziemskiego świata. Zamiast tego rozkoszował się jej cierpieniem i tęsknotą za pieszczotami, które zaczął swojej narzeczonej dawkować. I to do tego stopnia, że to ona zmieniła się w obsesyjną, wdychającą do niego fankę, cieszącą się, ilekroć poświęcał jej chociaż chwile uwagi… W sumie to nie bardzo rozumiałam, jak dotarliśmy do takiego finału, bo przyczynowo skutkowość fabuły wyrąbała się nam tutaj na zbity pysk, ale chyba twórcy chcieli, aby było po prostu mrocznie…
W szczęśliwym zakończeniu – jeśli można je za takie uznać – para darzy się obopólnym uczuciem. I to do tego stopnia, że ZhiKong pokazuje łagodniejsze oblicze – ale tym razem szczerze. Pozwala MC nie brać udziału w praktykach religijnych i ogólnie, robić co chce, tak długo, jak była mu posłuszna i spełniała jego zachcianki. Tymczasem ich tak zwaną „sielankę”, i to zaraz po skonsumowaniu narzeczeństwa, przerywa rozkaz cesarza, który wymusza na ZhiKongu udanie się na pielgrzymkę. W efekcie parka rozstaje się na jakieś 3 lata. Ale jeśli myślicie, że przez ten czas Qiye Cui zdołała się w swoim mrocznym mnichu odkochać, to muszę Was rozczarować. Wręcz przeciwnie – od razu go rozpoznaje, gdy ten wraca do domu, nawet w przebraniu, i rzuca się mężowi uradowana w ramiona.
PODSUMOWANIE: To dość zabawne jak zniesmaczona byłam w trakcie tej ścieżki, bo ogólnie bardzo lubię archetyp yandere. Sama nie jestem więc pewna, co mi tu nie zagrało? Być może zmiana uczuć Qiye Cui była zbyt gwałtowna i niewiarygodna. Z absolutnego strachu i potrzeby unikania ZhiKonga nagle po prostu odwzajemniła jego uczucia, a ja sama nie jestem nawet do końca pewna, w którym momencie się to stało? Od początku do końca bohaterowie słabo się dogadywali. ZhiKong był miernym nauczycielem i ich rozmowy wydawały się MC męczyć, a kiedy stał się napalonym mnichem, to dziewczynę to tylko krępowało i odrzucało.
Być może ten wątek znajdzie swoich fanów, bo jest dość… no… erotyczny? Sensualny? Ale dla mnie jednak w otome ważniejsze jest fajne story i protagoniści, których tutaj nie uraczyłam. Na dodatek dostajemy klasyczny opis sceny zbliżenia, w którym bohaterka skarży się na ból, a zamiast tego słyszy tylko, że w sumie jej partner ma na to wylane. Dość dziwaczne podejście w grze skierowanej do kobiet… Skoro już twórcy chcieli dać graczkom pofantazjować i strzelić sceny rodem z gier 18+, to mogli sobie chociaż odpuścić odpychający naturalizm w stylu „zamknij się, cierpi i zadawalaj męża”.
Spotkałam się też z opiniami, że ZhiKong wcale nie jest agresywny, ale przez „złamanie” MC, chce on jej pomóc odzyskać swoją niezależność. Wiecie, w grze często pojawia się motyw tego, że dziewczyna poświęca się dla rodziny, a tak naprawdę cały czas postępuje wbrew sobie. Jeśli jednak nawet ZhiKong miał w planach pomóc Qiye Cui, to już sposób, w jaki się za to zabiera – w efekcie uzależniając ją od siebie – pozostawia sporo do życzenia. Co za różnica, czy była uwiązana przez powinności wobec głodującej rodziny, czy kontrolującego męża? Osobiście wolę jednak yandere innego rodzaju. Takich, przy których faktycznie odczuwam ich przywiązanie do MC. Tymczasem ZhiKong jest potworny nawet w innych ścieżkach i trudno uwierzyć, że obchodzi go dobro bohaterki.