Kolejna ścieżka w otoczeniu rodzinki Partridge miała być czymś w rodzaju mini arcu odkupienia dla Madeline, ale moim zdaniem toksyczna mamuśka dalej dawała czadu. Przypomnijmy, że w grze „Backstage Pass” możemy romansować z każdym z rodzeństwa Partidge, czyli bogatych dzieciaków, których matka była właścicielką ogromnego Midnight Cosmetics. To dlatego dość łatwo przychodziło jej wspierać karierę swoich pociech… ale nie już ich potrzeby emocjonalne. Matthew był świetnym modelem – przystojnym, wysokim, fotogenicznym… ale nie potrafił rozmawiać z ludźmi i płoszył się jak kilkulatek. Dla odmiany jego siostrze Nicole – niskiej, pyskatej, nie tak utalentowanej – dziewczyny, przypadła rola „dziecka niewidzialnego”. Pełnego kompleksów, samotnego, pozwalającego sobą pomiatać, a niekiedy wręcz zaborczo zazdrosnego. Skazanego na rolę obrońcy bardziej uzdolnionego i potrzebującego wsparcia Matthew. A wszystko dlatego, że Madeline szybko straciła męża i nieprzepracowane traumy zamieniły ją w zimną, ambitną i surową kobietę, która długo pracowała, aby doprowadzić swoje dzieci do takiego stanu, by kwalifikowały się na terapię.
Ale to tyle tytułem wstępu. Ta recenzja miała koncentrować się na ścieżce i postaci Nicole, która wydała mi się znacznie sympatyczniejsza z dwójki Partridge’ów. Głównie dlatego, że wiatr jej ciągle wiał w oczy, więc dość łatwo się z nią było utożsamiać. No… może trochę irytował mnie jej dziwaczny, wysoki głosik, ale na pewne rzeczy wpływu nie mamy, więc nie będę się czepiać aktorki. Ta nieprzyjemna barwa dodawała zresztą postaci wyrazistego charakteru, nawet jeśli moje ucho nie było zbyt szczęśliwe, musząc słuchać piskliwych dźwięków przez 1,5 godziny…
Zmuszona przez swoją matkę, aby osiągnąć sukces, Nicole próbuje naśladować brata i pracuje w modelingu. Cały problem polega na tym, że absolutnie się do tego nie nadaje. Jasne, ma piękne rysy, ale bardzo niski wzrost, drobną budowę ciała i zbyt spolegliwy charakter. Inne modelki w zasadzie jeżdżą po niej przy każdej możliwej okazji. Naśmiewają się z jej wyglądu, małej ilości zleceń, czerpania korzyści z kampanii Midnight Cosmetics i nepotyzmu… Ubrania wcale nie prezentują się na niej dobrze, bo nie ma do tego predyspozycji fizycznych. W najlepszym wypadku jest więc nieco ponad przeciętna, dzięki szkoleniu matki, ale nic poza tym. A jakby tego było mało, to Nicole jest jeszcze zmuszona udawać dziewczynę swojego brata, co nie przysparza jej sojuszniczek. Wszystko dlatego, że Matty nie radzi sobie z opędzaniem od kobiet, a to drobne kłamstewko zapewnia mu trochę spokoju…
Innymi słowy: to była cholernie nieszczęśliwa postać. Poświęcająca się dla bliskich i rzeczy, które nie sprawiały jej radości, bo tak została wytresowana. Nic zatem dziwnego, że gdy na horyzoncie pojawiła się nasza MC – Sian Goodin, początkująca makijażystka i studentka, to złotowłosa nastolatka zapałała do niej natychmiastową sympatią. Wreszcie w jej otoczeniu znalazł się ktoś, kogo chciałaby uważać za swoją przyjaciółkę. Sian była bowiem bardzo profesjonalna. Ani nie wzdychała do Matthew, jak tłum jego fanek, ani nie dawała się zastraszyć Madeline, ani wreszcie nie planowała budować swojej kariery po trupach konkurencji…
Oczywiście, zaledwie po kilku odbytych rozmowach, Sian miała opory, aby natychmiast nazywać Nicole swoją przyjaciółką, ale nie odrzuciła też możliwości, aby się lepiej poznały. Podobnie zresztą postąpiła, gdy złotowłosa odważyła się wyznać jej pewną, trudną dla siebie prawdę. Że tak naprawdę woli dziewczyny, z Matthew to tylko takie udawanie i że czuje do Sian pociąg fizyczny. I przyznam szczerze, że podobało mi się, jak twórcy przedstawili ten wątek. Sian ani nie spanikowała, ani nie zaczęła Nicole unikać, ani nie wypowiedziała kategorycznego „nie”. Po prostu uznała, że nie może być na tyle pewna swojej orientacji, by nie sprawdzić, gdzie je ta znajomość finalnie doprowadzi: czy do bycia parą, czy tylko do przyjaźni. A to wymagało czasu. Nigdy wcześniej nie brała bowiem takiej możliwości pod uwagę, ale miała otwarty umysł.
Głównym problemem tej ścieżki jest jednak absolutnie zdewastowane poczucie własnej wartości, jakie przejawia Nicole. W rozpaczliwej próbie udowodnienia matce, że się do czegoś nadaje, dziewczyna postanawia wziąć udział w programie telewizyjnym dla modelek, gdzie nawet nie liczy się wzrost. Nie byłaby więc z miejsca zdyskwalifikowana. Niestety Madeline postrzega pomysł córki jako stratę czasu, dochodzi między nimi do kłótni i dziewczyna ucieka z domu. Wszystko po to, by znaleźć schronienie i Sian, która dość racjonalnie informuje ją, że jasne, może zostać, że będą dzielić wspólnie łóżko, ale musi chociaż zadzwonić do brata i dać znać rodzinie, że jest bezpieczna. Zwłaszcza że Madeline jej podobno potem szukała…
Tymczasem toksyczna mamuśka faktycznie miała rację (co dla takich ludzi jest jak woda na młyn i tylko podsyca dyktatorskie zapędy), bo Nicole odpada z programu już pierwszego dnia. Bynajmniej nie ze względu na swój wygląd, ale dlatego, że wdała się w pyskówkę z inną aktorką w obronie Sian. A producentom się taki brak profesjonalizmu rzekomo nie spodobał. Oczywiście, Nicole nie jest potem w stanie spotkać się od razu z matką i przyznać do kolejnej porażki. Potrzebna jest interwencja Sian, która – dosłownie – karci Madeline za jej metody wychowawcze. Skoro obie widzą, że modeling jedynie Nicole unieszczęśliwia, że się do tego nie nadaje i że rozpaczliwie potrzebuje chociaż odrobiny uznania ze strony rodzicielki, to zamiast rzucać „a nie mówiłam”, przydałoby się jakieś wsparcie.
I chyba mamuśka wreszcie wzięła sobie czyjąś radę do serca, bo zaoferowała córce, aby ta rozwinęła własną linię kosmetyków w ramach ich firmy. Czyli – po części – porzuciła show-biznes i zajęła się czymś innym. Chociaż mnie trochę zastanawiało, czemu Nicole nie chce dalej próbować swoich sił w aktorstwie, skoro Sian otworzyła jej w tym furtkę i umożliwiła współpracę przy serialu „Vice/Versus”? Przynajmniej tak odcięłaby się od rodzinki i zyskała niezależność. Niestety, scenarzyści uznali, że zamiast tego Nicole przeniesie się po prostu do bezpiecznej piaskownicy, którą udostępniła jej matka. Powiedźmy sobie bowiem szczerze, te dzieciaki nie musiały wcale walczyć o swoją przyszłość. Miały to już zagwarantowane i ta cała kampania reklamowa Nicole przypominała mi raczej „zabawę w pracę”… Która poważna firma, z ich budżetem, promowałaby swój nowy brand, wysyłając dwie dziewuszki do centrum handlowego, aby malowały przypadkowe nastolatki? (Na dodatek tylko dwie). A to wszystko w ramach akcji, gdy dziecko celebryty czy inne prezesiątko idzie się zmieszać z tłumem „prostaczków”, aby udowodnić, że wie, iż pieniążki nie spadają z nieba. W nagrodę Madeline wreszcie poklepała ją po główce. I jeszcze podziękowała Sian, że pomogła jej naprawić relacje rodzinne.
Nope, moja kochana, stało się dokładnie to, czego się obawiałaś. Twoje dzieci to okaleczone, zastraszone i zakompleksione istoty, które mają struny grzbietowe zamiast kręgosłupów, bo tak je od siebie uzależniłaś. I pozbawione twojej protekcji i kasy nie przetrwałyby same nawet dnia. To dlatego Nicole nie organizuje tej kampanii sama, ale pierwsze, co robi, to angażuje w cały projekt Sian, aby mieć substytut matki. Podobnie jak było w ścieżce Matthew, który także z MC zrobił swoją tarczę przed światem.
W każdym razie, w finale, dziewczyny wymieniają jeszcze pocałunek, bo Sian zaakceptowała wreszcie swoje uczucia i była w stanie odwzajemnić miłość Nicole. Ten wątek wypadł zresztą wiarygodnie, bo były dla siebie nie tylko partnerkami, ale też przyjaciółkami. A chociaż akcja urywa się zaraz potem i nie wiemy, czy Madeline by to zaakceptowała, to mam nadzieję, że chociaż w tym jednym aspekcie nie próbowałaby kontrolować i sabotować życia córki.
PODSUMOWANIE: Nicole to postać, którą dość łatwo polubić. Jest energiczna, otwarta i ekstrawertyczna. Przy całej masie smutnych doświadczeń, jakie na nią spadły np. wychowywaniu się bez ojca, przy zawiści całego otoczenia, ciągłej presji i rywalizacji, udało jej się zachować pogodny charakter. Jasne, czasami pokazywała pazury, jak wtedy, gdy nie pozwoliła Sian rozmawiać za długo z Allison, bo stała się zazdrosna i była dla początkującej aktorki dość okrutna, ale przeważnie, to otoczenie krzywdziło ją, a nie w drugą stronę. I to do tego stopnia, że nawet nie chciała obchodzić swoich urodzin, bo kojarzyły się jej tylko ze złymi rzeczami. W sumie to było mi Nicole szczerze żal, ale mam wrażenie, że to jedna z tych naiwnych opowieści, gdzie wmawiają mi, że bohaterkę uratuje miłość do MC… a to był tak naprawdę skomplikowany, wieloletni dramat, bez szansy na happy ending w takim wydaniu i bez pomocy z zewnątrz. I to nie tak, że uważam tych bohaterów za źle napisanych czy coś. Wręcz przeciwnie. Madeline – swoim destrukcyjnym zachowaniem – dodała wszystkiemu sporo wiarygodności.