Może to będzie nieco brutalne, co napiszę, ale to jedna z tych ścieżek, gdzie love interest potrzebuje terapeuty w trybie pilnym, a nie dziewczyny. I nie mówię tego bynajmniej ironicznie, bo mam ogromny szacunek do pracy psychologów czy psychiatrów (w każdym razie – tych dobrych i zaangażowanych). Chyba żadna inna ścieżka aż tak bardzo nie obnażyła obrzydliwości świata wielkich korp i show-biznesu, jak właśnie ta. Na dodatek robiąc to zupełnie nieświadomie.
Matthew ma dopiero 18-lat, ale już jest człowiekiem nieźle rozbitym. Został zasadniczo wykastrowany z jakiejkolwiek decyzyjności przez swoją dominującą, nieczułą i skupioną na realizowaniu własnych, niespełnionych ambicji przy pomocy swoich dzieci, matkę. Na dodatek ma tak potężne lęki społeczne, że nawet główna bohaterka mu w tym nie dorównuje. Nigdy nie malował, chociaż lubi sztukę, nigdy nie miał konsoli, nie grał w gry video, nie potrafi nawet samodzielnie wybrać miejsca na randkę, bo nie zna świata innego niż modeling, a i tam wcale nie czuje się jakoś super. Właściwie, Matthew nie ma nawet przyjaciół czy kontaktu z rówieśnikami, poza siostrą (która udaje jego dziewczynę – o czym za chwilę), a później MC, bo nawet nauczanie miał prywatne, więc nie wiedział, np. czym są egzaminy końcowe. Stąd zamiast romantyczna, ta opowieść wydawała mi się dość przerażająca. Zwłaszcza gdy główna protagonistka, zamiast pomagać Matthew odzyskać swoją niezależność, szybko stała się substytutem mamusi…
W tej ścieżce nasza bohaterka, czyli Sian Goodin (nastoletnia studentka i początkująca makijażystka), wpada na Matthew, gdy ten dosłownie bierze ją w ramiona i zatyka jej usta, jak jakiś uprowadzający zakładnika terrorysta. Wszystko dlatego, że chłopak ukrywa się przed fankami, więc żeby uniknąć wykrycia, poleca MC po prostu być cicho. A że ta protagonistka bynajmniej do potulnych i biernych nie należy, to uwalnia się przed „napastnikiem” celnym ciosem łokcia w brzuch i dopiero poznając jego motywacje, rozumie, że być może nieco przesadziła. Matthew nie jest jakimś przypadkowym dziwakiem, który włamał się do studia fotograficznego, ale nieśmiałym modelem, a ich nagłe spotkanie obróciło się w absolutne nieporozumienie. Na dodatek mężczyzna jest swoim wcześniejszym postępowaniem tak zażenowany i zawstydzony, że rumieni się cały czas, jąka, przeprasza i nie jest w stanie utrzymać kontaktu wzrokowego.
Później Sian wpada na Matthew jeszcze raz i sytuacja się powtarza, ale tym razem za miejsce akcji służy im centrum handlowe. Facet znowu się ukrywa przed fanami i MC pomaga mu się z tego wykaraskać, poznając przy okazji jego siostrę – Nicole. Niska, pyskata, blond włosa dziewczyna przedstawia się jednak Sian nie jako rodzeństwo, ale dziewczyna przystojnego modela. Wszystko dlatego, że umyśliła sobie, że to najlepszy sposób, aby go chronić przed niechcianą atencją. Cóż… zamiast odgrywać scenariusz rodem z „Gry o tron” i spotkań u Lannisterów, mogła po prostu pomóc bratu odnaleźć swoje jaja i wysłać go na leczenie, ale co tam.
Wiedza, że Matthew jest „zajęty”, nie przeszkadza jednak naszej MC wymienić z nim numer telefonu i zacząć spotykać się po godzinach. Dla przykładu nie ma zupełnie nic przeciwko, aby udać się z nim na kawę (bez Nicole), sprezentować mu farby (o których zawsze marzył), a nawet dać się objąć podczas sesji zdjęciowej i tak sfotografować. I nie miałabym w sumie nic przeciwko ich przyjacielskim relacjom, bo przesadną zazdrość i manie kontroli uważam za oznaki niedojrzałości, gdyby nie to, że bohaterowie wprost mówią wtedy, że umawiają się na „date”. Czy twórcom to umknęło, czy jak? W końcu Sian znacznie później dowiaduje się od Nicole, że te całe „chodzenie ze sobą”, to tylko takie wygodne kłamstewko… Więc… WTF, Sian?
Wspomniałam jednak o dominującej mamusi i chciałabym pociągnąć teraz trochę ten wątek. Dość szybko da się zaobserwować, że Matthew ma crusha na uroczą makijażystkę, więc wymusza na swojej matuli, by ta zatrudniła ją przy następnej kampanii marketingowej. (Może zakochał się po tym, jak Sian dostała w trakcie imprezy halloweenowej ataku paniki i, aby ją uspokoić, wziął ją w objęcia – tak tylko zgaduję, bo dostaliśmy info, że Sian czuła, jak szybko bije mu wtedy serce. No ale bez tego nie dostalibyśmy CG w stylu „zakazana miłość”, jak to określił fotograf, bo Matthew był przebrany za wampira, a Sian za łowcę.) Dobra, trochę odpływam od tematu, więc do czego zmierzałam? Ano do tego, że po tym jak Sian dostała robotę u Midnightów, stała się trochę chibi Madeline, czyli matką złotego rodzeństwa. Podpisując kontrakt na swoją pracę, nie myślała o tym, jakie to wszystko jest chore, a presja wywierana na Nicole i Matthew niewłaściwa dla ich zdrowia (Nicole wspominała nawet, że matka zapomina o jej istnieniu, a Matthew miał całą masę innych, zawdzięczanych Madeline traum), ale zamiast tego sama wpadła w tę machinę i zaczęła się obawiać, czy nie zawiedzie. Czy sprosta tym wyśrubowanym wymaganiom i „nie rozczaruje Pani Midnight…” (;⌣̀_⌣́)
Dla mnie zaś najbardziej przykrym momentem była scena, w której Matthew zabiera Sian do domu, by nie zmokła, czekając na transport. Co chyba w mniemaniu twórców miało być ogólnie romantyczne. Zamiast jednak flirtować z obiektem swojego uczucia, chłopak staje się – jak to określiła MC – „dziwnie nieobecny”. Przygnębiony wręcz. Wyznał potem, że jako dziecko naprawdę lubił deszcz. Bawić się w nim i rozchlapywać kałużę, aż pewnego dnia się przeziębił i Madeline musiała z tego powodu odwołać jego sesję zdjęciową. Nie przyszła jednak potem do niego, aby sprawdzić, jak się syn czuje i zabroniła nawet odwiedzać go Nicole, by córka się też przypadkiem nie zaraziła i nie była zdolna do pracy. Wszystko, dlatego że firma i projekty były dla niej ważniejsze. Matthew spędził więc w samotności i ciszy cały ten czas aż do swojej rekonwalescencji, co zaowocowało traumą i przygnębieniem, ilekroć widział deszcz… A mówimy przecież o dorosłym facecie. Wyobraźmy więc sobie, jak bardzo musiało go dotknąć tamto doświadczenie!
Kolejnym dowodem na wciągnięcie w te patologiczne relacje nich będzie scena, w której Matthew próbuje zdjąć z drzewa uwięzionego na gałęzi kotka. Przestraszone zwierzę spada mu w końcu na twarz i lekko drapie w panice. A co na to nasza MC? Zwraca uwagę facetowi, że powinien bardziej uważać, bo jak zwierzę, by go podrapało bardziej, to mogłaby zostać blizna, a co wtedy z jego karierą i „Madeline ją zabije”. Taaa… Najlepiej sprawcie mu jeszcze obie, wspólnymi siłami, fobie przed kotami, tak jakby on miał jakikolwiek wpływ na to, jak to zwierzę spadło i co potem zrobiło… Szkoda, że nie padło ani jedno stwierdzenie uznania, ze strony Sian, iż imponuje jej empatia mężczyzny…
W każdym razie, w pozytywnym zakończeniu z romansem, Sian i Matthew zostają wreszcie parą. Mężczyzna zbiera się na odwagę i w trakcie ulewy wyznaje MC uczucia, a potem wymienia z nią swój pierwszy pocałunek. Ma to nam pokazać, że przemógł trochę swoją niechęć do deszczu. Zresztą sam potem stwierdza, że to wszystko dzięki Sian, bo gdy ona jest obok, to on się czuje bezpieczniej i ludzie go aż tak nie przerażają. Czyli może normalnie funkcjonować, bez wpadania w panikę, gdy jego mamusia… a, przepraszam, dziewczyna jest w pobliżu! Później okazuje się jeszcze, że MC pomogła mu zrealizować przynajmniej jedno marzenie. Matthew ma swój wkład w rozwój sztuki, bo organizuje w galerii zrealizować wystawę „żywych rzeźb” z motywem mitologii greckiej w tle. Zadowolona Sian cieszy się, obserwując jak jej facet dobrze sobie radzi z odpędzaniem natrętnych kobiet, a jednocześnie rozpiera ją duma, że wyhaczyła takie ciacho, więc otrzymała swój życiowy „happy ending”.
W drugim zakończeniu, ze ścieżki przyjaźni, które podobało mi się znacznie bardziej, Sian i Matthew przejmują od Madeline obowiązki zarządzania firmą. Niby mają ku temu dobre predyspozycje. (Przypominam, że mówimy o parze, która nie potrafi się komunikować z ludźmi – rozumiem, że już się z tego wyleczyli? – a która ma nimi zarządzać i podejmować decyzję dla dobra pracowników). Tym samym mamusia usuwa się w cień i zostaje prezesową tylko z nazwy, a skoro z jej ramion zdjęto ciężar odpowiedzialności, to „wydaje się spokojniejsza”. Matthew na dobre kończy też z modelingiem, co nigdy go jakoś szczególnie nie martwiło, bo nie wiązał z nim na dobre swojej przyszłości. A skoro tak narzekam, to dlaczego powiedziałam, że wolę ten ending? Ano dlatego, że przynajmniej los uśmiechnął się do Nicole i w końcu, po latach bycia ignorowaną, stała się nową twarzą marki i została doceniona.
Podsumowanie: Powiem szczerze, że jak do tej pory, to była dla mnie najgorsza ścieżka. Nie postrzegałam Matthew jako kogoś uroczo nieśmiałego, ale ofiarę, która pilnie potrzebuje niezależności i pomocy. Żal mi również było jego siostry, która stała się zakładnikiem, uwięzionym między troską o brata a despotyczną matką. Wreszcie śmieszyły mnie pewne rozwiązania fabularne, jak np. to, że jacyś tam spece od marketingu zaczęli szanować Sian za jej pomysłowość… a jedyne, co powiedziała, to że kampania reklamowa strojów kąpielowych powinna być sexy, bo jest skierowana do młodych. Poważnie, scenarzyści? Pomysł, który równie dobrze mógł paść od starego dyrektora z wąsem, który chce popatrzeć na roznegliżowane nastolatki, bo kobieta zawsze musi być „pociągająca”, był aż taki rewelacyjny, że zasługiwał na aplauz? Czy oni bali się skrytykować przyszłą synową Madeline, czy jak?
Ale co tu dłużej nawijać? Dziwna była ta ścieżka… Mam wrażenie, że nie do końca przemyślana i dlatego twórcom umknęło kilka rażących patologii. A może właśnie taki przyświecał im cel? Chcieli pokazać mroczne oblicze show-biznesu? Tylko wtedy, po co właściwie był nam ten cały happy ending? Nie wiem, nie potrafię określić. W każdym razie jedno jest pewne, ja do historii Matthew już nigdy nie powrócę. Choć zwykle bardzo lubię archetyp dandere. No i czym był ten dziwny tryb „surowości”, w który czasem wpadał, gdy był „profesjonalny”? ( ̄︿ ̄)