„Chłopcy z plakatów” nie mają szczęścia u Otomate. Może ładnie wyglądają na okładce, ale praktycznie zawsze w jakiś sposób zostają okradzeni z czasu antenowego – a to przez to, że w ich wątku trzeba wyjaśnić wszystkie zagadki, a to przez inną postać, a to przed podsumowanie wcześniejszych wydarzeń. Z Akazą było zresztą w tym wypadku tak samo. Chociaż ten bohater od początku wydawał mi się jednym z najciekawszych z całej paczki, to obawiałam się, czy dostanie jakikolwiek development, czy może przyjdzie mu dzielić ścieżkę z innym bohaterem? I tak też się stało. Opowieść Akazy, poza oczywistą warstwą romansową, skupia się w ogromnej mierze na działaniu prawdziwych antagonistów i relacji MC z jej ojcem. A mimo iż to wszystko było dla mnie szalenie ciekawe, to nie da się ukryć, że w wielu sytuacjach główny love interest stawał się „wielkim nieobecnym” swojej własnej ścieżki. O czym już za chwilę!
W „Olympia Soirée” wcielamy się w skórę młodziutkiej protagonistki, która, gdy ją poznajemy, obchodzi swoje 18-ste urodziny. Olympia, czy też Byakuya (bo tak brzmi jej prawdziwe imię), jest jedyną ocalałą z kasty Białych. A co się z tym wiąże w jej delikatnych dłoniach spoczywają losy całego świata. Kobiety z Tennyou Island były bowiem wyznawczyniami Amaterasu i tylko ich rytualny taniec potrafił sprawić, że słońce wstawało każdego dnia. Bez kapłanek ten obowiązek należy wyłącznie do Olympii. Nie ma więc za bardzo czasu cieszyć się swoimi urodzinami (zresztą nikogo one nie obchodzą), bo woli zamiast tego skupić się na obietnicy złożonej matce. Że znajdzie drugą połówkę swej duszy i zazna prawdziwej miłości.
Tyle że Olympia po rzezi na Tennyou Island znalazła się pod protekcją ponurego lorda Doumy – lidera Żółtych. Na mieście uważano nawet, że jest jego kochanką, ale relacje dziewczyny ze swoim opiekunem były bardzo trudne. To dlatego MC nauczyła się niczego nie widzieć, nie rozmawiać i nie komentować przykrych docinków, których ofiarą czasem padała. Douma wyraźnie jedynie tolerował jej obecność, ale nie miał dla niej żadnych, cieplejszych uczuć, więc Olympia długo zachodziła w głowę, po co w ogóle odgrywał rolę jej wybawcy? Dla korzyści politycznych?
Tymczasem mieszkańcy Tenguu Island również nie mają o ostatniej z Białych dobrego zdania. Niektórzy traktują ją jak potwora, inni jak boginie, a jeszcze inni jak bezrozumną lalkę. I to właśnie podczas szamotaniny w drodze do świątyni, MC ma okazje poznać po raz pierwszy głównego love interest tego wątku – czyli czerwonowłosego i czerwonookiego Akazę. Lider Kotowari – organizacji zajmującej się ochroną rzeczy unikalnych i istotnych dla przetrwania wyspy – ratuje ją przed fanatykiem z tłumu i oznajmia, że Olympia znajduje się teraz oficjalnie pod jego opieką. W końcu jako jedyna, żyjąca Biała także kwalifikowała się do tych kategorii. Była „obiektem”, który należało „zachować”.
Nic zatem dziwnego, że dziewczyna miała opory, ale zgodziła się z ciekawości grzecznie podążyć za dyrektorem. Akaza zabiera wtedy Olympię do swojego biura i oznajmia, że daje jej rok na znalezienie męża oraz jak najszybsze urodzenie potomka. Nie chce jej nikogo narzucać, bo byłoby to nieludzkie, ale z drugiej strony od ciągłości linii Białych zależą losy ich świata, więc nie może sobie pozwolić na opieszałość. To, co jednak naprawdę doprowadza MC do szału, to jego oświadczenie, że jeśli Olympii nie uda się znaleźć nawet jednej osoby, która byłaby ją w stanie pokochać przed upływem deadline’u, to Akaza zamierzał wziąć na siebie tę odpowiedzialność jako dyrektor Kotowari. Mówiąc wprost: hajtnąć się z nią i ją zapłodnić.
Upokorzona i rozsierdzona dziewczyna nie potrafi po czymś takim uważać go za sojusznika, nawet wtedy, gdy wszyscy inni bohaterowie będą wręcz stawać na głowie, by jej czerwonowłosego zareklamować. Poważnie, miejscami aż mnie drażniło, że zamiast pokazywać nam, jaki z dyrektora fajny facet, to twórcy poszli na łatwiznę i ciągle nam o jego wyjebistości opowiadali ustami innych postaci. Dla Riku – elitarnego wojownika Niebieskich i przyszłego lidera ich kasty – był lojalnym i dobrym przyjacielem; dla Kuroby, doktora z pogardzanej kasty Czarnych, szefem i jedyną osobą, która dała mu szanse i szczerze zaufała; dla Yosugi – wyrzutka Purpurowych i właściciela łaźni w Yomi – jedynym człowiekiem honoru na całej powierzchni itd. W skrócie, poza antagonistami, całe Tenguu Island kochało Akazę, bo był synem lidera Czerwonych – Jigena, prawdopodobnie przyszłym przywódcą ich frakcji, wybawicielem uciśnionych i obiektem westchnień młodych panien. Yhhh… za dużo tego było i miejscami aż mnie irytowało, bo miałam wrażenie, że te wszystkie pochwały zastępują nam faktyczny development postaci. A skoro Olympia tak się tych wszystkich peanów na jego cześć nasłuchała, to – nawet pomimo uprzedzenia – po prostu musiała dać Żelaznej Masce szansę. Dosłownie dała się przekonać, że to chyba związek zaplanowany przez Niebiosa.
Zwłaszcza że dość szybko okazało się, że łączą ich poglądy. Akaza marzył o reformacji systemu kastowego, by nie krzywdzić już obywateli głupimi podziałami, a Olympia potrzebowała jego wsparcia, by dostarczać pocztę między dzielnicami. Im zatem dłużej i częściej polegała na dyrektorze Kotowari, tym łatwiej było jej się zgodzić, gdy zaproponował randkę. Na dodatek nie w byle jakie miejsce, ale zabrał ją do jej dawnego domu Tennyou Island. To tam Akaza zapewnił, że ma wobec Olympii szczere zamiary. Może jego słowa brzmiały wcześniej buracko, ale uważał, że są dla siebie idealną partią i mogą się szczerze pokochać. Na dodatek zdradził dziewczynie tajemnice, że tak naprawdę również urodził się na Tennyou Island. Jako jedyny mężczyzna. To dlatego został potem w sekrecie odesłany do swojego ojca, bo nie wykazywał żadnych cech Białych, i nie wolno było mu wśród kapłanek pozostać. Co nie stanowiło dużego kłopotu, bo Akaza i Jingen mieli cholernie serdeczną relację.
Problemem tej ścieżki nie będzie zatem łączące bohaterów miejsce narodzin, ale… konflikty bogów z przeszłości. Cóż, wspominałam, że historia Akazy wykłada na stół wszystkie karty. Okazuje się, że uniwersum bohaterów to nic innego jak świat alternatywny stworzony przez Hiruko, boga bez kształtu, po śmierci Amaterasu. Pani Słońca nie chciała ulec zalotom swojego brata Susanoo, więc ten zamordował ją w gniewie. Od tej pory, w osłabionej wersji, bogowie tkwili razem w tym dziwacznym zaświecie. Izanami w zbiorniku w Yomi, Tsukuyomi podróżując między wyspami, Amaterasu na Tennyou Island, Susanoo w ciele motyla, a Hiruko udając grabarza… A wszystko po to, by doczekać odrodzenia Amaterasu, która miała w tym celu przejąć kontrole nad ciałem Olympii, gdy dziewczyna osiągnie 18 lat. Eee… że co?!
Cóż, jak zatem widać Hiruko był dość okrutny i nie dziwię się, że tyle osób straciło potem dla niego sympatię. Większość recenzentów ocenia wątek Bezkształtnego Boga jako nudny lub nieudany, ale wydaje mi się, że sporą rolę w powszechności tej opinii odegrało po prostu uprzedzenie do jego postaci. Jakby bowiem nie patrzeć, wraz z wieloma innymi bohaterami, Hiruko po prostu hodował MC, aby potem stała się naczyniem na boginie. I to właśnie też powód, dla którego Douma, prawdziwy ojciec Olympii, nie potrafił jej w pełni pokochać. Miał żal do bogów, że odebrali mu żonę, wypowiedział wojnę Amaterasu, a jednocześnie czuł się bezsilny, musząc mierzyć z przeciwnikami znacznie potężniejszymi od niego. Gdy Olympia zachowywała się jak lalka, naprawdę trudno było uwierzyć, że nie spotka ją przeznaczony jej los. Dopiero gdy pokochała Akazę na przekór bogom (praktycznie z fangirlskim zaangażowaniem, bo w tej ścieżce, z braku miejsca, przerzucono całą odpowiedzialność za romans na dziewczynę) postanowiła, że będzie walczyć o swoje szczęście, a Douma ujrzał w niej odbicie swojego własnego uporu i miłości do zmarłej żony.
Tyle że przynajmniej jedna osoba była przeciwko jej miłości. Zastanawialiście się, skąd na Tenguu Island wzięło się haku? Ta dziwaczna choroba, która dziesiątkowała ludzi i z którą walczył Kuroba? Okazuje się, że stworzył ją… Tsukuyuomi. Tak, ten sam wyluzowany, wiecznie uśmiechnięty bóg, który opiekował się Olympią od dziecka. Zrobił to rzekomo, aby zemścić się na ludziach za ich grzechy i stworzenie systemu klasowego. Co więcej, Tsukuyomi ani myślał o oddaniu dziewczyny wcieleniu Susanoo. W jego oczach, na dodatek z tą samą kataną, którą bóg Burz i Wiatru wykorzystał do zamordowania Amaterasu, Akaza był jedynie zagrożeniem dla Olympii. To dlatego bóg Księżyca najpierw groził Olympii, że nigdy nie zaakceptuje jej partnera, potem publicznie żałował, że nie zamordował dyrektora Kotowari, gdy ten był jeszcze niemowlęciem, aż wreszcie postanowił skorzystać z pomocy swojej matki, zesłać na Tenguu Island noc, ukraść lustra potrzebne do wskrzeszenia siostry i ocalić dziewczynę, które pokochał bardziej od niewidzianej przez wieki Amaterasu. (W końcu przez całą ścieżkę nazywał ją „swoim dzieckiem” – to z nią najczęściej przebywał nas Tennyou Island, uczył ją nazw gwiazd, pływania, zbierania muszelek itd.).
Na nic zdały się błagania Olympii, aby tego nie robił. W jednym z bad endingów Tsukuyomi jest zdeterminowany do tego stopnia, że uprowadza nawet MC. A dokładniej to zabiera ją na łódkę, która płynie do prawdziwego świata, gdy w tym czasie wszystkich mieszkańców świata alternatywnego ma spotkać najzwyczajniejsza zagłada, bo sprowadza na nich ciemność i karę. Cóż, nie spodziewałam się, że w finale on okaże się takim cwanym draniem, ale przyznaję, że dalej miał charyzmę i urok. Co więcej, chyba nie czuł żadnego przywiązania do istot, które powstały też z jego ciała… Ale oh well. W tej grze było sporo kandydatów do konkursu „ojca roku”.
W jeszcze innym zakończeniu Olympii udaje się odzyskać oba lustra, ale przez zanurzenie się w zbiorniku, gdzie więziona była Izanami, dziewczyna również zamienia się w potwora. I to tyle, jeśli chodzi o zapewnienia Akazy, że ochroni ukochaną. W ostatecznym rozrachunku musi użyć katany odziedziczonej od swojego przodka i zakończyć męki MC, która przypomina zombie. Zupełnie tak samo, jak w koszmarach, które prześladowały go od młodzieńczych lat i których wtedy absolutnie nie rozumiał. W końcu nic go wówczas nie łączyło z jedyną ocalałą Białą i nie podejrzewał, że straci dla niej serce.
No, ale żeby nie było tak mrocznie, ta ścieżka ma jeszcze happy ending! W tej wersji wydarzeń Akaza odmawia pozbawienia MC życia, nawet jeśli jest ona rozkładającymi się zwłokami. Podejmuje więc zupełnie odwrotną decyzję niż tą, którą wieki temu wybrał Izanagi, gdy zszedł po swoją zmarłą w połogu żonę do Yomi, ale potem uciekł przed nią, przestraszywszy się jej oszpeconego ciała. Dla naszego love boya taki test miłości to pryszcz. Co nie umyka samej bogini Amaterasu. Pani Słońca przebudza się wreszcie i postanawia wrócić na nieboskłon. Głównie dlatego, że obserwując świat oczami Olympii, zrozumiała czym są prawdziwe uczucia i nie chciała odbierać MC jej szczęścia. Można więc powiedzieć, że doświadczyła wszystkich emocji w pigułce na przyśpieszonym kursie.
Wreszcie, wśród tych licznych konfliktów i już po swoim ozdrowieniu, Olympii zostaje jeszcze sprawa do rozwiązania z Doumą. Przy czym zarówno lord Żółtych, jak i jedyna Biała, są tak samo zakłopotani. Mężczyzna potwierdza, że to nie tak, że nie kochał córki. Po prostu po utracie żony nie wiedział jak jej to okazywać. Również MC nie potrafi się dłużej gniewać na swojego opiekuna i wpada płaczącemu Doumie w objęcia. Szczerze? To historia Doumy, kolejnego ousidera wzorowanego na postaci historycznej – Ashiya Dōmanie, była znacznie ciekawsza od głównego romansu. XD Przynajmniej dla mnie. Żałuję, że nie dowiedzieliśmy się więcej, jak ten tajemniczy onmyōji trafił na Tennyou Island, ani jak poznał się z matką Olympii. Oczami MC widzieliśmy co prawda jakieś urywki wspomnień, ale chętnie dowiedziałabym się szczegółów z jego relacji. Btw. dowiedzieliśmy się przy okazji, że to on stał za zamordowaniem poprzedniego lorda Żółtych w zemście za to, co mieszkańcy Tenguu Island zrobili jego żonie. A dokładniej to zaraził go celowo haku. Nic zatem dziwnego, że nie miał za specjalnego powodu, aby chwalić się swoimi zbrodniami przed córką. Nawet jeśli potem okazało się, że wszystko mu wybaczyła.
Podsumowując, w tej ścieżce naprawdę sporo się działo, więc przechodziło mi się ją z przyjemnością… ale często miałam wrażenie, że Akaza jest jakby tego wszystkiego obok. To Olympia przejęła główne stery i zaryzykowała swoim zdrowiem, aby ocalić cały świat. Rola love interest sprowadziła się do zabrania bohaterki na kilka randek i zapewnienia, że jest wyrąbistym kandydatem. Może dlatego byłam taką kreacją postaci trochę rozczarowana? Naprawdę lubiłam go w innych opowieściach, bo było widać, z jakim zaangażowaniem walczy o poprawę losu mieszkańców Tenguu Island. Niestety bardzo się to rozmyło, gdy na scenę wkroczyli ci wszyscy wściekli bogowie i postanowili, że choćby się waliło i paliło, to nie pozwolą, by „Susanoo” znowu zbliżył się do ich „Amaterasu”. Nawet jeśli Akaza i Byakuya byli tylko ich potomkami, a nie bezpośrednimi wcieleniami.
Wciąż jednak oceniam całą ścieżkę bardzo pozytywnie, nawet jeśli nie w kategorii romansu. Uważam, że dostarczyła naprawdę wyczerpujących wyjaśnień na wszystkie niewiadome (Olympia nawet odnalazła swojego dziadka!), a także pokazała naszą protagonistkę z lepszej, aktywniejszej strony. Mam wrażenie, że Akazie przydałby się po prostu jakiś fandisk. Pamiętam, jak zmieniła mi się opinia o Yanagim z „Collar x Malice”, gdy w końcu dano mu czas antenowy. Jestem zatem przekonana, że w tym wypadku byłoby tak samo. No i chciałabym się dowiedzieć, jakiego koloru oraz płci byłoby ich potomstwo.