Uwaga: w grze pojawia się motyw z próbą gwałtu, samobójstwem, morderstwem.
Mistrzowie horroru doskonale wiedzą, że pewnym rzeczy wcale nie trzeba wyjaśniać. Czasami doza tajemnicy i niepewności jest dokładnie tym, czego dany świat przedstawiony potrzebuje, aby urzec w jakiś sposób widza. Wiecie, milczący, bystry mściciel budzi znacznie większe zainteresowanie odbiorców – niż latający z maczetą syn szatana. A przecież obie te postacie mogą być głównymi antagonistami w slasherach. Z innymi gatunkami jest w sumie podobnie. Jak się tak zastanowić, wymienię całą masę filmów i książek, w których rozwiązanie najważniejszej zagadki było tak rozczarowujące, że w sumie żałowałam, iż nie pozwolono mi się dalej pławić w słodkiej nieświadomości…
A czemu w ogóle o tym wspominam? Bo jak zapewne możecie odgadnąć, ścieżka Himuki to właśnie taka próba odpowiedzenia na różne niewiadome z uniwersum „Olympia Soirée”. W czym nie trzeba być geniuszem, aby zauważyć, że ich kraina to była jakaś forma zaświatu. Poważnie, bohater o imieniu Tsukuyomi, który otwarcie gada o tym, że nie jest człowiekiem? Jak w słynnym memie: przypadek? Nie sądzę! List w butelce z datą na wrzesień 2021 i jeszcze wspominający o Japonii…? Wreszcie Outsiderzy, którzy tłumaczyli, że pochodzą z innej rzeczywistości? Jak dla mnie tyle zdecydowanie wystarczyło. Nie potrzebowałam bardziej łopatologicznych wyjaśnień, ale rozumiem, że niektórzy odbiorcy mogli być takim mglistym nakreśleniem realiów uniwersum rozczarowani. Przygotujcie się więc na całą masę mniej lub bardziej udanych „odkryć”, bo opowieść Himuki to nic innego, jak powtórka z „Kuniumi” – mitu o stworzeniu świata.
No, ale znowu się rozpędziłam! Wróćmy na moment do samych podstaw. Bohaterką „Olympia Soirée” jest urocza dziewczyna Byakuya, ostatnia ocalała z kasty Białych, którą reprezentowały kobiety z Tennyou Island – wyznawczynie bogini Amaterasu. Pewnego dnia na wyspę wdarli się mężczyźni i kobiety wybrały samobójstwo, by nie zostać zhańbione. Od tamtej pory Byakuya (tudzież Olympia) była na świecie zupełnie sama i znajdowała się pod opieką lidera Żółtych – lorda Doumy. A przynajmniej do 18. urodzin. Wtedy bowiem dziewczyna dostała polecenie, by jak najszybciej znaleźć męża i urodzić potomka. Linia Białych nie mogła zostać przerwana, bo tylko kobiety z Tennyou Island potrafiły swoim tańcem sprawić, że każdego dnia wstawało słońce.
To tyle, jeśli chodzi o wprowadzenie. Poznajemy zatem Olympię, gdy po latach ukrywania się w posiadłości, postanawia wreszcie poznać mieszkańców i udać się na hasubendo hunting. Nie jest to dla niej proste, bo po pierwsze brakuje jej doświadczenia, a po drugie: nie podoba jej się ogólna sytuacja na wyspie. Zwłaszcza surowy system kastowy, oparty na przynależności do kolorów, gdzie wyrzutków zsyła się do dzielnicy znanej jako Yomi. Pewne dnia Olympia udaje się tam zresztą, aby dowiedzieć więcej o tym smutnym miejscu, a wtedy jej ścieżka po raz pierwszy krzyżuje się z Himuką.
Przygnębiony, blady i wątły młodzieniec, o nietypowych, srebrnych włosach, jest „undertakerem”, kimś w rodzaju magicznego grabarza. Do zadań Himuki należy zajmowanie się zmarłymi. A dokładniej to używanie mocy Batsu, aby zamieniać dusze poległych w kamienie Shou. Te są następnie używane albo do budowy świątyni – ku czci Amaterasu, albo wrzucane do wodospadu, albo wreszcie ofiarowywane słońcu, jako paliwo. (Tsukuyomi robi z nich też farby – ale to inna historia). Ogólnie młodzieniec cieszy się więc respektem, ale też złą sławą. Ludzie nie chcą mieć nic wspólnego z kimś, kto na co dzień dotyka zwłok. Wiecie, trochę jak w dawnej Japonii z podziałem na „eta”. Na dodatek Himuka z nikim nie rozmawia, pojawia się i znika jak duch, jest ciągle przygnębiony.
Ale jedna osoba na całym świecie jest w stanie obudzić w nim niesamowite pokłady pasji. A tą osobą jest Olympia. Gdy tylko bowiem się spotykają, dziewczyna zauważa, że Himuka obdarza ją niesamowitą czcią. Co najmniej jakby spotkał boginię. Nie jest w stanie patrzeć jej w oczy, jąka się, rumieni, płacze, co chwile przeprasza za to, jaki jest wstrętny, brudny i odpychający, oraz dziękuję, że w ogóle zechciała poświęcić mu uwagę…
A ponieważ nasza protagonistka to empatyczna kobieta, nie dziwota, że zrobiło się jej Himuki najzwyczajniej żal. Postanowiła go lepiej poznać, bo uznała, że musi być cholernie samotny. W końcu jego rola, chociaż bardzo ważna dla funkcjonowania wyspy, to jednak budziła odrazę. Zwłaszcza że chłopak miał zwyczaj podróżować z czaszką w łapie, którą nazywał swoim jedynym przyjacielem. Cóż… Chyba faktycznie potrzeba było co najmniej kogoś, będącego wcieleniem bogini litości, aby nie mieć z tym żadnego problemu.
Niemniej im bardziej Olympia się naszym ponurym grabarzem interesuje, tym bardziej przekonuje się, że jest on osobą niesamowicie ciepłą. Uczestnicząc w rytuałach żegnania zmarłych, Himuka faktycznie opłakuje każdą stratę. Ma również z MC bardzo podobne hobby. Oboje lubią szukać rzeczy wyrzuconych przez fale na brzeg – chociaż dziewczyna preferuje muszle, a chłopak kości. (Co w sumie ma sens w jego przypadku – ale o tym za chwilę). W każdym razie Olympia długo widzi w nim dobrego przyjaciela, aż pewnego dnia woda zakołysała ich łódką i parka praktycznie na siebie upadła. Himukę zachwyciło wtedy, jak ciepła i „pełna życia” jest Olympia. Dziewczyna zaś po raz pierwszy uświadomiła sobie, że dotyk jego ciała nie jest dla niej nieprzyjemny. Wręcz przeciwnie. Obudził w niej pragnienia, o których wcześniej nie myślała.
Od tej pory Olympia całkiem poważnie myśli o Himuce jako potencjalnym kandydacie na męża. Szczególnie iż nie wątpi, że on również darzy ją miłością. W końcu zapewnia ją o tym cały czas. Powtarza, jaka jest piękna, czysta, idealna itd. Niestety, kiedy postanawia się z nim swoimi planami podzielić, ten bardzo szybko sprowadza ją na ziemie. Chociaż nie pragnąłby niczego bardziej, od zostania jej partnerem, to nie jest w stanie dać jej potomka. Dziewczyna tego początkowo nie rozumie i prosi nawet doktora Kurobę o konsultację medyczną. Całość jest jednak nieco bardziej skomplikowana i nie wynika z, powiedzmy, impotencji. Himuka twierdzi, że nie może dać Byakuyu „koloru”. A jest to bardzo ważne w procesie wzmacniania słońca. Kobiety Białych przejmują bowiem kolor od swoich mężów, stają się silniejsze i przekazują tę energię do Amaterasu. Grabarz nie posiada jednak żadnego koloru. Podobnie jak nie istnieją żadne zapiski na temat jego urodzenia czy więzi rodzinnych.
Co prowadzi nas do głównego dania tej ścieżki. Okazuje się, że Himuka… jest tak naprawdę lordem Hiruko. Tak, tym samym, niewidzianym od lat gościem, który stworzył znienawidzony system kastowy. Co więcej, nie jest nawet człowiekiem. Hiruko to bóg, pierworodny Izanami i Izanagiego, pary demiurgów z japońskiej mitologii, która brzydziła się bezkształtnym synem i wysłała go w łódce z trzciny na morze, by błąkał się przez wieczność. Pozbawiony kości Hiruko długo nie potrafił znaleźć dla siebie żadnego sensu istnienia, aż w końcu poznał swoją siostrę Amaterasu i zapragnął chronić ją za wszelką cenę. Tyle że Pani Słońca została zamordowana (w tej ścieżce wiemy tylko, że przez kogoś z Czerwonych), a zrozpaczony bóg stworzył alternatywny świat, gdzie mogła w spokoju spać i czekać na swoje odrodzenie.
W tym samym uniwersum spała jednak również matka Hiruko – potworna bogini Ciemności i Śmierci – Izanami. Kiedy młody wyrzutek Hairi wpadł do jej strumienia, bogini namówiła dzieciaka, aby zniszczył świat i przyniósł jej Białe Shou = zamordował Olympię. Kolejnym odkryciem jest bowiem fakt, że Hairi, którego uważaliśmy za zwykłego roznosiciela gazet, był również katem i potężnym użytkownikiem Batsu. Jednym z najsilniejszych na wyspie.
W jednym z bad endigów Hairiemu udaje się nawet zamienić Olympię w Shou podczas finalnej konfrontacji z antagonistami. Zrozpaczony Himuka prosi wtedy Tsukuyomiego, aby wyrzeźbił dla niego lalkę wyglądającą jak dziewczyna i używając swojej boskiej mocy, tworzy dla nich kolejny, malutki świat, gdzie postanawia ukrywać się z tym manekinem wiecznie.
Jeśli jednak myśleliście, że to było creepne, to poczekajcie tylko na drugie, nieszczęśliwe zakończenie! W trakcie zamieszek i trzęsienia ziemi na mieście Olympia zostaje oddzielona od przyjaciół. Pech chciał, że wpada wtedy w łapy antagonistów – w tym doktora Sakyou, a ten wariant nie tylko chce prowadzić eksperymenty na jej krwi. Namawia również młodego Hairiego, aby przespał się z nieruchomą i niezdolną do obrony Białą, bo jest ciekawy co powstanie z połączenia genów dwóch potężnych użytkowników Batsu. Mamy więc na dokładkę gwałt na śpiącej i to w wykonaniu nieletniego. Takie rzeczy tylko w grach otome, jakby kto pytał… Czasami naprawdę zastanawiam się, czy twórcy robią jakiś konkurs, by wymyślić najbardziej odrażający i szokujący dla fanów bad ending?
Chociaż to nie tak, że w happy endingu Olympia też nie zmierzy się z gwałcicielami. Tak, nie przesłyszeliście się. Kiedy MC udaje się do domu Tsukuyomiego, wpada w pułapkę, którą zostawili na nią Kannan i Hairi. W sumie to lider Pomarańczowych już w innych ścieżkach wykazywał obsesyjne zainteresowanie Białą. Nie odmówił więc sobie i tym razem próby dostania się jej pod bieliznę, na moment przed tym nim Hairi zniszczy cały świat. Zabawę przerywa mu jednak pojawienie się Himuki, a potem Izanami w ciele Camelli. A widząc, jak tragiczna stała się sytuacja, bezkształtny bóg postanawia poświęcić swe wszystkie moce, aby raz na zawsze powstrzymać matkę przed powrotem. W efekcie jego ciało rozpada się na proch w ramionach Olympii. Widzicie, wyszło na to, że Himuka od początku okłamywał naszą MC. Nie pokazał jej, jak naprawdę wygląda, bo się wstydził. Zamiast tego dostał od Tsukuyomiego lalkę, która służyła mu za zastępcze ciało.
Nie po to jednak Olympia tyle szukała męża, aby teraz miała stracić miłość swojego życia z powodu jakiegoś mitologicznego mumble-jumble. Dziewczyna udaje się do swojego domu, na wyspę Tennyou, pierwszy raz odkąd uciekła stamtąd jako dziewczynka i błaga uśpioną w stawiku Amaterasu, aby zwróciła jej Himukę. No to cóż bogini Słońca miała zrobić, jak nie po raz kolejny posłuchać modlitw swojej wyznawczyni? Na dodatek potomka dziecka narodzonego z jej własnych łez? Amaterasu wskrzesza Himukę – zmieniając go w 100% człowieka – a jednocześnie przeprasza brata, że kiedyś również się go brzydziła. Że tak jak wszyscy odwróciła się od niego i nie zauważyła, jak bardzo cierpiał.
Zaraz po tym parka może już oficjalnie cieszyć się swoimi zaręczynami. Hiruka zyskuje nowy kolor – srebrno-niebieski, który może przekazywać Olympii, ale jednocześnie nie rezygnuje ze swoich obowiązków grabarza. Być może dlatego, że czuł się odpowiedzialny za masę nieszczęść, która pojawiła się w alternatywnym świecie. Jako lord Hiruko podzielił ludzi na kolory w dobrej wierze. Wiedział, że Amaterasu kochała tęcze i chciał jej sprawić tym przyjemność. Nie przewidział jednak, że społeczeństwo wykorzysta to jako pretekst do segregacji i ostracyzmu, aż wreszcie sytuacja wymknęła mu się całkowicie spod kontroli. Zamiast jednak próbować ją naprawić – mężczyzna wycofał się i ukrył na północnym brzegu, gdzie chowano samobójców.
No to co? Spodziewaliście się, że w tej grze dostaniemy też romans z bogiem? I to dość pikantny, bo scena, w której Olympia jest przez niego karmiona owocami, siedząc w samej bieliźnie, była wyjątkowo odważna jak na gry otome. Mnie tylko cały czas zastanawiało jakim cudem Byakuya nie zauważyła, że jego ciało jest z drewna? Skoro był tylko lalką, to podejrzewam, że nawet Tsukuyomi nie był na tyle utalentowany, aby dać mu powłokę przypominającą prawdziwą skórę. Chociaż cholera tam wie… Himuka rumienił się i płakał przez całą ścieżkę. Może więc powinnam pogodzić się z tym, że był zaawansowanym rodzajem androida?
A chociaż jestem wielkim miłośnikiem mitologii ogólnie i te wszystkie odniesienia sprawiały mi frajdę, to nie powiem, bym była fanem tej ścieżki. Zakończenie, w którym Hairi po prostu „znika odbyć gdzieś karę”, zostawiło u mnie taki sam niesmak jak scena z gwałtem. Nie lubię, jak protagoniści dostają serduszka i jednorożce, a antagoniści znikają nagle ze sceny, bo psują przyjęcie. Miałam też spory problem z uwierzeniem, że lordowi Hiruko trudno byłoby naprawić sytuację, do której sam doprowadził. W końcu był bogiem, z jego krwi narodzili się Żółci, razem z Tsukuyomim na pewno mogli jakoś wpłynąć na ludzi, a zamiast tego dostaliśmy standardowe „bogowie chcieli dobrze, ale ludzie wszystko spieprzyli”.
Chyba wolałam tę postać, gdy myślałam o nim, że jest tylko cholernie nieśmiałym bezkastowcem i grabarzem. Niby od początku poprawnie zgadywałam, że to faktycznie lord Hiruko, ale ta rewelacja nie zaowocowała niczym interesującym. Zastanawiam się też, ilu z Was czuło się rozczarowanymi tym, że gostek tak naprawdę cały czas działał tylko z miłości do Amaterasu? Olympia stała się przez to takim wygodnym chochołem. Zamiennikiem, który odwzajemnił jego uczucia, więc jakoś się im tam później ułożyło. (A skoro już musiałam podrywać boga, to czy nie mógł to być Tsukuyomi? XD). No, ale nie będę narzekać. To nie tak, że ścieżka mi się dłużyła. Wręcz przeciwnie. Była ciekawa. Po prostu bardziej interesowała mnie w niej historia świata niż sceny z love interest. A na dokładkę spokojnie sobie mogę wyobrazić graczy, którzy znienawidzą ją za bad endingi. Lub ogólnie Himukę po informacjach odkrytych w ścieżce Akazy…