Uwaga: w grze pojawia się motyw z próbą gwałtu, samobójstwem, morderstwem oraz nieuleczalną chorobą.
Mieliście kiedyś tak, że po bad endingu postać, którą uważaliście za sympatyczną, straciła w Waszych oczach? Oczywiście, rozumiem, że złe zakończenia często są przesadzone. W końcu mają szokować, czy nie tak? Przyznam jednak szczerze, że po ukończeniu ścieżki Kuroby miałam naprawdę trudny orzech do zgryzienia. Z jednej strony podobało mi się, że trafił nam się nareszcie facet tak dojrzały i zabawny. Na dodatek z sensowną misją, która mogła pomóc całemu społeczeństwu Tenguu Island. Z drugiej strony ciężko było mi oprzeć się wrażeniu, że to jedna z tych opowieści, gdzie wszystkie problemy dałoby się rozwiązać, gdyby protagonistka i jej love interest poświęcili z 5 minut na szczerą rozmowę… A zamiast tego dostaliśmy wiele rozdziałów dramy. Często zupełnie nieuzasadnionej – jak już wkrótce przekonacie się z tej recenzji.
W „Olympia Soirée” przyjdzie nam sterować uroczą bohaterką, Byakuyą – jedyną ocalałą z kasty Białych. Wszystkie kobiety z Tennyou Island wybrały bowiem samobójstwo niż hańbę, gdy do ich świętego sanktuarium, poświęconego bogini Słońca, wkradli się przemocą mężczyźni. MC ocalała, bo była wtedy jeszcze dzieckiem. Zamieszkała potem u Doumy, lidera Żółtych i schowała przed całym światem. A przynajmniej do 18. urodzin. Zadaniem Olympii jest w końcu urodzić córkę. Inaczej świat czeka zagłada. A to wszystko, dlatego że tylko kobiety z Białych, swoim rytualnym tańcem, potrafią przekonać Amaterasu, by wysłała nad Tenguu Island słońce.
Olympia nie ma więc prostego questa, a sprawy nie ułatwia, że wszyscy ludzie są do niej jakoś uprzedzeni. Niektórzy się jej zwyczajnie boją, bo jest w ich oczach potworem albo boginią, inni – jak początkowo Kuroba, uważają ją za pustogłową lalkę, która odcięła się w bezpiecznej twierdzy od wszystkich problemów. I, prawdę powiedziawszy, nie można winić doktorka, że nim lepiej poznał MC, to nie miał o niej najlepszego zdania. Kuroba należał bowiem do kasty Czarnych, czyli najrzadszej i najgorszej z możliwych. W systemie hierarchicznym, jaki panował na Tenguu Island, liczyła się w końcu odległość od „światła”. Najlepiej traktowani i posiadający najwięcej przywilejów byli Biali, potem Czerwoni, Niebiescy i Żółci, następnie ich mieszanki, a na samym dole kolory ciemne, zesłane do życia w Yomi.
Kuroba był zatem sierotą z dzielnicy przestępców i biedoty, niczym nie różniąc się od reszty wyrzutków i skazane w przeszłości na walkę o przetrwanie. Doskonale więc poznał na własnej skórze, czym jest cierpienie i niesprawiedliwość. Zwłaszcza gdy nawet jego opiekunka i przybrana matka, została zgwałcona przez tych z Góry, a potem jeszcze jej ciało zgniło od haku. O czym wspominam nie bez przyczyny, bo dla tej opowieści to właśnie walka z tajemniczą chorobą będzie wątkiem przewodnim. Jako doktor Kuroba obiecał sobie znaleźć lekarstwo na przypadłość, która w naszym świecie przypominała trąd. Doprowadzała bowiem do łuszczenia skóry i odpadania kończyn. Człowiek więc zapadał się w sobie, aż wreszcie nie zostawało z niego nic.
Co nie znaczy, że przez lata badań, w szpitalu, w którym Kuroba również kiedyś pracował, nie opracowano żadnych metod zapobiegawczych. Jedna z nich – Tokijikutan – miała tylko 50% skuteczność, a druga Tokijikutan Ne 90% – ale istniało ryzyko, że osoba, która by się na nią zdecydowała, zyskałaby „czarny” kolor, bo lek powstawał w oparciu o krew najbardziej pogardzanej kasty. Stąd wiele osób, jak przekonany się z tej ścieżki, prędzej wybrałoby śmierć od takiego losu i zesłania do Yomi. (Btw. czy wiecie, że koty domowe żyją dłużej od rasowych? Jest więc w tym trochę prawdy, że w mieszkankach kryje się odporność i siła! 😉).
Tymczasem nasza Olympia również początkowo nie przepada za Kurobą. Nie robi on na niej najlepszego wrażenia, bo albo czuje się przez niego krytykowana, albo składa jej jakieś dwuznaczne propozycje. Na przykład sugeruje, że może ją przebadać na stronie lub ma wolne łóżko na zapleczu laboratorium. Dopiero gdy przypadkiem spotyka go w Yomi i widzi, że dobrowolnie poświęca swój czas, aby przebadać mieszkające tam sieroty, MC zaczyna myśleć o nim trochę przychylniej. Potem ich wzajemna relacja rozwija się jeszcze pozytywniej, gdy Kuroba zdradza jej sposób na polowanie na męża. Sugeruje, by Olympia upuściła na placu głównym chusteczkę, a gdy jakiś kawaler się pojawi, by jej tą „przypadkową” zgubę zwrócić, to może go w podzięce zaprosić na kawę. Oczywiście, Kuroba powiedział to w formie żartu. Pewnie w najśmielszych oczekiwaniach nie przewidział, że dziewczyna naprawdę tego spróbuje… ani że będzie osobą, która jej później tę chusteczkę przyniesie. Co stało się ich uroczym, powracającym żartem – nawet w scenie finalnego wyznania miłości, bliżej endingu.
Dość szybko udaje się nam zatem zaobserwować zainteresowanie Olympii przystojnym doktorem, gdy odkrywa, że jest on osobą pełną tak bezinteresownego poświęcenia. Że zaniedbuje on sen i jedzenie, byle każdą chwilę spędzić nad swoimi badaniami i spróbować znaleźć lekarstwo, które pozwoli ocalić całą wyspę. Ale również Kuroba nie pozostaje na wdzięki Olympii zupełnie obojętny. Gdy już przekonuje się, że nie jest ona lalką, ale ciepłą i pełną empatii dziewczyną, to dość szybko staje się o nią zazdrosny. Doktorowi imponuje, że Olympia potrafi patrzeć na ludzi nie przez pryzmat podziału kastowego, ale oceniając ich czyny i słowa. Sam zaczyna więc myśleć o niej jak o bogini: białej, czystej, prawie nieosiągalnej…
Mimo to zdecyduje się po to zakazane jabłko sięgnąć i parka przeżywa razem bardzo romantyczne momenty na plaży, wymieniając pocałunki wśród szumu fal. Co w sumie było dla nich zwiastunem zbliżającej się tragedii. Pod wpływem silnych emocji włosy kobiet z kasty Białych zmieniały kolor i przyjmowały ubarwienie swojego ukochanego. Dla Kuroby czarne loki Olympii stają się jednak złym omenem. Doktor jest przekonany, że strach przed „ubrudzeniem ciemnością” okazał się słuszny. Że jakoś skaził Olympię i że najlepiej będzie, jeśli zacznie się od niej trzymać z daleka.
Dodatkowo ich relacjom nie pomaga fakt, że mniej więcej w tym samym czasie Kurobę zaczyna nachodzić ordynator ze szpitala, prosząc, by mężczyzna zdobył od Białej trochę jej krwi. W końcu kobiety z Tennyou Island nigdy nie chorowały na haku. Możliwe zatem, że w ich genach skrywała się tajemnica odporności. Kiedy jednak Olympia przypadkowo podsłuchuje rozmowę z Sakyou i jeszcze przekonuje się, jak Kuroba stanowczo zaprzecza jakimkolwiek bliższym relacjom z dziewczyną, to czuje się najzwyczajniej zdradzona. Ścina się wtedy słownie z Kurobą kilkakrotnie, aż ten przed znajomymi wymyśla kłamstwo, sugerując kolegom, że narzucał się Olympii, ona odrzuciła jego awanse i postanowili się rozstać, bo mężczyzna preferuje dojrzalsze kobiety…
I to właśnie była jedna z tych sytuacji, o których wspominałam, że wystarczyło z sobą tylko chwile pogadać. Tymczasem Olympia woli wylewać rzeki łez w posiadłości Doumy, a doktorek zamyka się w swoim laboratorium i prowadzi kolejne, skazane na porażkę badania. Nie będzie przecież dla nikogo żadną niespodzianką, że metodą na opracowanie leku była współpraca z Białą… Ale na to sobie jeszcze poczekamy.
W każdym razie, poza płakaniem z powodu złamanego serca, Olympia opiekuje się jeszcze sierotą Asuhą. To wtedy po raz pierwszy używa kwiatów z Tennyou Island do leczenia ran, a także grozi prześladującym chłopca mężczyznom, że rzuci na nich klątwę, wypali im oczy i już nigdy nie będą mogli ujrzeć słońca… Wow! Szacun dziewczyno! Właśnie takich protagonistek potrzebuję. Tylko czemu nagle, ot tak, wybaczyła Kurobie, nie mam pojęcia. Po prostu w pewnym momencie MC dochodzi do wniosku, że jednak za bardzo go kocha. Nawet po tych wszystkich, przykrych rzeczach, które jej powiedział. I tylko jego jednego wyobraża sobie u boku, jako swojego męża… ale wtedy na scenę wkracza Nagusa, bo ta ścieżka najwyraźniej potrzebowała jakiegoś śliskiego antagonisty.
Lider Jadeitowych składa dziewczynie propozycje z rodzaju tych „nie do odrzucenia”: albo zostanie jego żoną i się z nim prześpi, tu i teraz (znaczy w jej chacie na uboczu), albo pójdzie on do rady i przekona ich, że Kuroba próbował zgwałcić Olympię, więc czeka go egzekucja. Eee… że co? Ta argumentacja była tak durna, że po prostu mrugałam. Zwłaszcza że we wspomnianym przeze mnie bad endingu faktycznie dochodzi do takiego zwrotu wydarzeń. Nagusa przekonuje radę, Douma i Jigen są „przeciw”, Shura „za”… i tyle wystarcza, by Kuroba miał zostać zgładzony. Niby tylko dlatego, że jest Czarny. Nie wystarczą zapewnienia samej Olympii, że to stek kłamstw, ani Akazy, który przecież był jego szefem i przyjacielem. Szczerze? To tak bardzo nie miało sensu, że gdy Kuroba nagle uciekł swoim strażnikom i dźgnął Olympię nożem, by „nie stała się własnością innego mężczyzny”, to już tylko czoło pulsowało mi od facepalmów. Ale że co? Jak? Kiedy? On nie wykazywał żadnych yandere skłonności przez całą ścieżkę! Nawet jak na bad ending to twórcy nieźle tutaj odpłynęli…
W pechowym zakończeniu numer 2#: Kuroba dokonuje zemsty na Nagusie za to, co ten próbował zrobić Olympii. W efekcie zaraża się przy okazji haku i umiera. Tylkoże to nie przeszkadza MC trzymać sobie jego czaszkę w domu na pamiątkę i powtarzać, że poczeka, aż ukochany wróci…
Przejdźmy jednak do tzw. happy endingu, bo tu też będzie się działo. Opisywałam już ofertę Nagusy, a MC po raz pierwszy, w całej grze zachowuje się, jakby straciła mózg. Niby mogła obronić się swoimi mocami i zabić lidera Jadeitowych, ale dochodzi do wniosku, że woli zostać zgwałcona niż podnieść rękę na bezbronnego człowieka. No i dzięki swojemu poświęceniu ocali Kurobę. WTF, girl? To poważnie jest tam sama, zaradna MC, która chwile wcześniej groziła jakimś drabom? W każdym razie, do niechcianego stosunku nie dochodzi, bo Nagusa nagle zaczyna kaszleć krwią i dostrzega u siebie zaawansowane syndromy haku, a kiedy ucieka, Olympia udaje się do Kuroby, by się również na wszelki wypadek przebadać i wyjawić mu całą prawdę.
Nim jednak parka na dobre się godzi, z pomocą przychodzi im jeszcze Douma, który potwierdza, że Kuroba jest tak naprawdę synem poprzedniego lidera Żółtych. Niestety, jako dziecko, zachorował na haku, podano mu lek, który w efekcie zmienił go z „Żółtego” w „Czarnego” i musiał trafić do Yomi. Douma proponuje jednak Kurobie, że mógłby wrócić na należne mu miejsce, jeśli zgodziłby się na współpracę. Dostałby więc nową kastę, posadkę i Olympię na deser. Żyć nie umierać! W zamian za to musiałby tylko pomóc w pozbyciu się Nagusy, na co doktorek nie może się jednak zgodzić. Obiecał w końcu w głównej mierze ratować życie, a nie je odbierać. Nawet jeśli personalnie był wściekły na jadeitowego palanta i chętnie by się z nim policzył.
Kluczem do powstrzymania haku okazuje się zatem wizyta parki na Tennyou Island. Tylko tam znajduje się boskie źródełko, którego woda jest w stanie powstrzymać efekty haku. Kuroba, za opracowanie lekarstwa, może zatem oficjalnie zostać mężem Olympii i nawet wymusza na radzie, w nagrodę za swe zasługi, wybudowanie szpitala w Yomi. Mężczyzna przestaje się również dłużej przejmować potencjalnym „skalaniem” ukochanej, bo ta wyjaśnia mu w końcu, jak działają włosy Białych i od tej pory, w trakcie licznych, miłosnych interakcji, doktorek „farbuje ją czernią” z przyjemnością. Zupełnie jakby tym samym pokazywał całemu światu, do kogo MC należy, co chyba podbudowywało jego chłopięce ego. Mnie zaś urzekła scena, w której Akaza i Riku udają, że podziwiają pogodę i nie widzą, jak Kuroba przywalił Nagusie, którego wcześniej uratował od haku, za szantażowanie Olympii.
Eh, mam bardzo mieszane uczucia wobec tej ścieżki. Poruszyła sporo trudniejszych tematów, jak chociażby seksualne wykorzystywanie dzieci z Yomi oraz rozwiązała przed nami zagadkę samej choroby. Można więc powiedzieć, że z fabularnego punktu widzenia mocno poszerzyła nam wiedzę o świecie przedstawionym. Lubiłam również Kurobę, póki był filantropijnym lekkoduchem o ciętym języku, ale gdy już zaczęło się jego „izolowanie” od Olympii, z jakiś absurdalnych powodów, to zaczął mnie mocno irytować. Jednak spodziewałby się ktoś, że człowiek z jego wykształceniem i życiowym doświadczeniem będzie umieć stanąć na wysokości zadania i chociaż z MC pogadać, zamiast nagle udawać, że stracił zainteresowanie, zranić ją, a nawet pozwolić, by wierzyła, że eksperymentował na dzieciach z Yomi. Doskonale wiedział, jak bardzo ją tym wszystkim zranił, ale postanowił po prostu, że niby tak będzie dla nich obu lepiej. Że tym sposobem chroni ją jakoś przed sobą i Sakyou, chociaż cholera wie, w jaki sposób, bo jak widać, przed takim patałachem Nagisą, to już na przykład nie zdołał jej osłonić…
Bawiłam się zatem bardzo dobrze przy jakiś 70% ścieżki. W trakcie pozostałych 30%, parskałam ironicznie albo kręciłam głową z niedowierzaniem. Dalej uważam, że ta opowieść miała ogromny potencjał i ujawniła przed nami wiele interesujących faktów, jednak Kuroba z postaci, którą bardzo lubiłam, spadł na dół rankingu… Ten cały motyw gwałtu i dziwne zachowanie MC przypomniały mi nieprzyjemnie o „Ozmafii” i Dorianie Greyu… To ten, ja chyba podziękuję? Btw. Douma jak zawsze świetny. Walić gwałciciela, dajmy mu zgnić od haku! Uwielbiam go XD. Troszkę szkoda, że Kuroba, którego lubiłam jako bohatera drugiego planu – i np. przyjaciela Akazy czy Yosugi – dostał tak dziwaczną fabułę we własnej opowieści…