Uwaga: w grze pojawia się motyw samobójstwa, morderstwa, gwałtu, podania narkotyków.
Tokisada to… bardzo niestabilny młodzieniec. Nie zrozummy się źle. Ogólnie lubię postacie z wadami, bo to sprawia, że ich konstrukcje są wiarygodniejsze, ale jednak oceniam ten wątek jako dużo słabszy od tego, który miałam przyjemność przechodzić jako pierwszy. Głównie za dość pokręconą końcówkę. Chociaż ten bad ending z bliźniakami… brrr, no ale dobra! Nie będę jeszcze spoilerować.
Zacznijmy od tego, że Amakusa Shirō Tokisada jest wzorowany na postaci historycznej. Jeśli to imię nic Wam nie mówi, to tym lepiej, bo nie zepsujecie sobie przyjemności z odkrywania jego historii. Najważniejsze fakty biograficzne z przeszłości Tokisady i tak zostaną nam przedstawione w fabule. W każdym razie nasza MC poznaje młodszego od siebie mężczyznę w publicznych łaźniach w dzielnicy Yomi. To tam żyją przestępcy zasłani do „krainy bez słońca”, mieszane kolory, czyli bezkastowcy, i wszyscy inni, którzy nie znaleźli dla siebie miejsca w skomplikowanej hierarchii wyspy. Tokisada okazuje się wielkim fanem leczniczych kąpieli, bo korzysta z nich prawie codziennie, chociaż sekret, jaki się za tym kryje, to coś więcej, niż potrzeba posiadania pięknej cery.
To, co jednak początkowo ciągnie naszą parkę ku sobie, to identyczne poczucie wyobcowania. Tokisada jest „outsiderem”. To znaczy, że nie urodził się na wyspie, ale został wyrzucony przez morze z innej krainy. A dokładniej z Japonii. I to jeszcze z XVII wieku. Ale jak to możliwe? – zapytacie. Ano, wychodzi na to, że każdy z niewielkiej grupki outsiderów nie tylko posiada na Tenguu Island status podobny do boga, podzielił się z mieszkańcami jakimś cudem, lecz również… ukrywa fakt o własnej śmierci. Tokisada, podobnie jak Douma czy Jigen, umarł w fizycznym świecie, po czym ocknął się na mistycznej Tenguu Island. Co w sumie pokrywa się z moją teorią, iż całe uniwersum Olympia Soirée jest jakąś formą zaświatów. Inaczej czemu mielibyśmy tyle nawiązań do mitologii?
Równie niepasującą i samotną czuje się także nasza MC. Olympia – a właściwie Byakuya – jest młodą dziewczyną, zaledwie o rok starszą od Tokisawy, która stanowi ostatnią ocalałą z kasty Białych. To kobiety z Tennyo Island, swoim rytualnym tańcem, sprawiały, że słońce świeciło nad ich krainą i ludność cieszyła się łaską Amaterasu. Bez Białych światu groziło pogrążenie się w wiecznej ciemności, stąd na dziewczynie spoczywa ogromna odpowiedzialność. Musiała znaleźć w ciągu roku męża, szybko urodzić następczynie i tylko tak zapewni ciągłość swojej linii oraz bezpieczeństwo światu.
Nic zatem dziwnego, że ponury młodzieniec, myślący tylko o powrocie do domu wzbudził w niej siostrzane instynkty. Olympii było najzwyczajniej żal Tokisady, bo rozumiała doskonale, co to znaczy tęsknota za utracaną rodziną. I właśnie z tegoż powodu nie potrafi potraktować jego oświadczyn poważnie. Kiedy Tokisada przychodzi do niej jakiś czas później, aby obwieścić, że chce zacząć starania o jej rękę z polecenia swojego pana lorda Tsuneho, przywódcy Zielonych, to MC jest rozczarowana, że ktoś, kto nawet nie chce zostać w tym świecie, próbuje startować do roli jej życiowego partnera. Dla Olympii poszukiwania męża wiązały się bowiem z odnalezieniem drugiej połowy swojej duszy. Kogoś, kto będzie jej doskonałym uzupełnieniem i kogo pokocha całym swym sercem. W takim wypadku powinności schodziły na dalszy plan. Tokisada zapewniał ją jednak, że do niczego nie został zmuszony i zupełnie szczerze pragnął zaproponować swoją kandydaturę. Głównie dlatego, iż uważał Olympię za jedyny powód, który mógłby go skłonić do porzucenia myśli o powrocie.
Efektem tych wszystkich rozmów i zapewnień są pierwsze, bardzo niewinny randki pary. Tokisada jest wobec Olympii zawsze pełen szacunku. Być może po części za sprawą swej wiary, bo przejął od misjonarzy nauki chrześcijańskie i wyznawał Deusa. Nie wiem, jak można tkwić w takim przekonaniu, gdy żyje się w świecie, gdzie od kaprysów Amaterasu zależy istnienie słońca… ale co tam! Może to tylko ja jestem taka sceptyczna?
Niemniej ten przemiły dla młodych czas ma wkrótce zostać przerwany, gdy pewnego dnia, na brzegu parka odnajduje katanę w idealnym stanie. Okazuje się, że należała ona kiedyś do Tokisady i również pochodzi z innego świata. Musiała zatem przybyć za swym panem, co jest dla niego symbolem, iż powinien dokonać jakiś wielkich zmian. Może nie udało mu się przeprowadzić rewolucji w Japonii, ale wyraźnie dostał od losu drugą szansę. Szczególnie że postawa Olympii i jej walka o zniesienie systemu kastowego, jest dla niego bardzo inspirująca. Widzi jak odważna i zdeterminowana jest jego ukochana. Aby więc udowodnić, że jest wart takiej dziewczyny, sam również pragnie coś udowodnić. Co wiązało się po części z tym, że po każdym outsiderze spodziewano się cudów.
Gdy Tokisada został przydzielony do Zielonych i przejął ich kolor dzięki kamieniowi Shou, to wiele osób uważało, że lord Tsuneho dostał „krótszy kawałek patyka”. Chłopak jako jedyny z outsiderów nie dokonał niczego istotnego, nie podzielił się jakąś zakazaną wiedzą, ani ogólnie nie powiedział nic, co warte byłoby chociaż cytowania. W oczach mieszkańców był przez to bezużytecznym dzieckiem i rozczarowaniem, które tylko chodzi do łaźni i pałęta się pod nogami.
Tym większym nieszczęściem dla Olympii jest sytuacja, w której Tokisada zaczyna ją nagle okłamywać. Chociaż dziewczyna bardzo powoli odwzajemniała jego uczucia, to jednak uważała go za przyjaciela i szczerze się o niego martwiła. Ani przywódca pomarańczowych – Kanan, ani jadeitowych – Nagusa, nie wzbudzali w niej zaufania. Tymczasem coraz częściej kręcili się koło młodego Tokisady, wpychając mu do głowy różne szalone pomysły. Zwłaszcza jeden, który mógł się dla niego skończyć śmiercią. Pewnego dnia Tokisada postanowił bowiem zamordować Doumę. I to w jego własnym domu, na oczach Olympii. Zszokowana dziewczyna nie wie wtedy, co właściwie wstąpiło w jej ukochanego, ale ten wykrzykiwał tylko, że to sprawiedliwość za wymordowanie wszystkich kobiet Białych. Naturalnie, z idiotycznego zamachu nic nie wychodzi, Douma jest tylko zdegustowany, ale daruje Tokisadzie życie, bo jego podopieczna wyraźnie wybrała sobie porywczego młodzieńca na partnera.
Mnie zaś całe to zamieszanie przypomniało o ścieżce Akifusy z gry „Scarlet Fate”. Tamten dzieciak także miał tendencję najpierw działać, a potem myśleć, czym sprowadzał na MC naprawdę ogromne kłopoty. Osobiście więc miałam ochotę raczej Tokisadą potrząsnąć, niż go pocieszać, bo spodziewałby się ktoś, że jeden zgon go czegoś nauczył. Jak dowiemy się z jego backstory, gdy żył jeszcze w Japonii, Tokisada wywodził się z rodziny roninów i stał za wydarzeniem znanym później jako powstanie na półwyspie Shimabara w latach 1637–1638. Bezpośrednią przyczyną buntu było podniesienie podatków spowodowane budową nowego zamku w Shimabarze, prześladowania wyznawców Jezusa oraz szalejący głód. I chociaż Tokisada przekonywał walczących, że słyszy głos boga, więc Deus jest po ich stronie, powstanie zakończyło się wypadkiem, a wszystkich uczestników brutalnie zamordowano.
To dlatego, już na Tenguu Island, Tokisada biega jak powalony do łaźni, po próbuje dzięki leczniczym wodom pozbyć się odrażającej blizny, po odrąbaniu głowy. Olympii udaje się go jednak przekonać swoją niepokonaną siłą miłości, że został oszukany i nie musi nikomu nic udowadniać. Oraz że jego ponowne odrodzenie, to wcale nie kara za przeklęcie Deusa tuż przed swoją egzekucją. A skoro tak bardzo szuka dla siebie jakiejś roli, to może być po prostu jej mężem i ma nadzieję, że taka funkcja mu wystarczy. W końcu ocalenie Białych było ważne dla całego uniwersum. No… i jak tu nie ulec takiej argumentacji? Można być zbawcą i to nie robiąc nic więcej, niż zapładniając szalenie piękną dziewczynę. Ciekawe zatem, jaki facet by się nie skusił? I tym sposobem młodzi biorą potajemny ślub, w którego trakcie przyrzekli sobie wierność, trzymając krzyże.
Aby jednak nie było za różowo, parka musi się jednak skonfrontować jeszcze z głównym antagonistą tej ścieżki – czyli Kananem. Szczerze? To nie bardzo kumałam, o co temu typowi chodziło. Zastawił na Tokisadę pułapkę w łaźni, gdzie czekał ze spluwą, nad ciałem swojego rannego bliźniaczego brata. Potem coś tam zaczął biadolić, że dopadło go haku – choroba, która doprowadzała do gnicia ciała, więc nie widzi dla siebie sensu istnienia i chce, aby cały świat trafił szlag, bo za wszystko obwinia system kastowy. To dlatego chce zastrzelić Tokisadę, i Olympię, i Kaina na dokładkę… ale cały ten jego szczegółowy plan zostaje przerwany przez niespodziewany atak myszy. Tak moi drodzy, zaświaty ocalały, bo Paris, domowe zwierzątko Tokisady odwróciło uwagę antagonisty, co pozwoliło młodemu samurajowi przystawić miecz do szyi wroga. Tylko co z tego skoro zaraz potem chłopina zaczyna wielki monolog o wybaczaniu? Mówi m.in. że doskonalę rozumie rozpacz Kanana, ale że postąpił źle i musi się poddać. Bo chociaż Tokisada jest mu wdzięczny za to, że mu pomagał podczas jego pierwszych dni pobytu na wyspie, to jednak Kanan trochę przesadził, próbując zabić Olympię czy swojego brata… no normalnie, WTF?
No i potem faktycznie dostajemy happy ending. O losie lidera Pomarańczowych zadecyduje rada, Tokisada odkrywa, że jego poczciwy lord Tsuneho został otruty i zmanipulowany, to dlatego wymusił na młodzieńcu próbę zamordowania Doumy, pod groźbą, że w przeciwnym razie Zieleni sami stracą niepokornego samuraja, a przywódcy całe to zamieszanie zasadniczo zamiatają pod dywan. Najważniejsze, że Olympia była zadowolona i może przy okazji jej rychłego ślubu (już drugiego), mieszkańcy Yomi będą mogli na moment wyjść na powierzchnie. The end!
….prawie! Bo do kompletu mamy jeszcze dwa smutne zakończenia. Pierwsze jest dość… mroczne. Kanan uprowadza Kainę i Olympię oraz poddaje działaniu narkotyków. Dzięki temu dziewczyna oraz jego bliźniaczy brat uprawiają seks, pod czujnym okiem lidera Pomarańczowych, który chce, aby dziewczyna została zapłodniona przez jego krewnego. Możemy więc sobie dopowiedzieć jaką część ciała prawdopodobnie facet utracił przez haku, skoro sam nie mógł dokończyć tego wspaniałego dzieła…
W drugim, nieszczęśliwym zakończeniu, Tokisada postanawia, że jednak to wszystko go przerasta i ma najzwyczajniej dość. To dlatego zamierza zabrać łódź i spróbować opuścić Tenguu Island, choć prawdopodobnie wiry mu to uniemożliwią i czeka go smętna śmierć pod falami. Olympii nie trzeba, niestety, długo namawiać, aby postanowiła do niego dołączyć. Jasne, wiedzieli, że to prawdopodobnie podróż w jedną stronę (i wraz z nich zniknięciem Amaterasu nigdy już nie odpowie na modlitwy), ale postanowili wybrać tak romantyczną śmierć, bo nie wyobrażali sobie rozłąki.
A teraz – zważywszy, że z mojej recenzji nie bił zbytni entuzjazm – czas na podsumowanie. Nie jest tajemnicą, że archetyp shouta to sam dół mojej prywatnej listy preferencji. Wolę postacie, które jednak nie są tak rozchwiane emocjonalnie, jak Tokisada, i które nie dają się omotać byle cieciowi. Głównie dlatego, że to właśnie inteligencje postrzegam jako coś szalenie atrakcyjnego. Tymczasem Tokisada zachowywał się dokładnie tak, jak pewnie każdy nastolatek postępowałby na jego miejscu. Dlatego nie czepiam się samej kreacji postaci. Chłopina po prostu nie wiedział komu ufać, a komu nie, a starszy kolega wydawał się super wzorem do naśladowania. Nic zatem dziwnego, że się w tym wszystkim zdrowo pogubił. Nie będę jednak ukrywała, że mnie ta jego lawina dziwacznych decyzji strasznie wymęczyła… Gdyby tylko zaufał Olympii i powiedział, co mu leży na sercu, to ta ścieżka urwałaby się pewnie po jakiś 4 rozdziałach. Zamiast tego musieliśmy obserwować MC, która ugania się za wciąż uciekającym przed nią love boyem, który ciągle kręcił, że wcale nie spotyka się nocami z kolegami i który na koniec próbował zamordować jej jedynego opiekuna… nie ostrzegając ją nawet o swoich zamiarach i nie pytając o zdanie. Jasne, kupuję, że on się cholernie bał, że znowu ktoś mu odetnie głowę. To z pewnością było potworne doświadczenie, ale nie rozumiałam, czemu nie chciał skorzystać z pomocy osób, które ciągle udowadniały mu swoją życzliwość i przyjaźń?
Niemniej byłabym niesprawiedliwa, gdybym powiedziała, że to była zła ścieżka. Może trochę bardziej naciągana niż potrafię stolerować, ale dała nam wiele interesujących informacji na temat outsiderów. Nie będzie więc przesadą, jeśli powiem, że raczej obudziła mój apetyt na więcej, ale nie zaspokoiła głodu. Ot, taka fabularna przystaweczka. A chociaż Tokisada ma marne szanse, by znaleźć się w czołówce moich ulubionych love interest, to podejrzewam, że ten słodki, zagubiony chłopaczek może się wielu graczkom spodobać.