Zawsze uważałam, że sytuacja, w której znalazła się bohaterka gry „Enchanted in the Moonlight”, była delikatnie mówiąc, no… potworna. Wyobraźcie sobie, że wiedziecie absolutnie nudne, poukładane i spokojnie życie – ona nawet pracuje w bibliotece! – aż tu nagle pojawia się jakieś monstrum, które znacie tylko z legend, i mówi, że albo umieracie, albo w te pędy przystępujecie do płodzenia z nim jakiegoś potwora… Tak, w wielkim skrócie, wygląda fabuła gry „Enchanted in the Moonlight”. Nasza bezimienna MC dowiaduje się, że jest jakąś reinkarnacją księżniczki o specjalnej krwi, co to pojawia się raz na 1000 lat, więc teraz wszystkie ayakashi będą chciały ją albo zeżreć, albo zgwałcić, bo kontakt z jej ciałem daje im potęgę… No wyrąbista sytuacja. Nie powiem.
Na szczęście dla bohaterek gier od Voltage są one dość bierne i pozbawione osobowości. Dlatego we wszystkich wcześniejszych ścieżkach MC, jasne, była trochę przybita faktem, że odtąd staje się sex-niewolnicą jakiegoś ayakashi, ale wszystko układało się pozytywnie, więc zbytnio się tym nie przejmowała. Dopiero w opowieści Samona przedstawiono jej panikę, zupełnie jakby tutaj, po raz pierwszy, dotarło do niej, czego panowie od niej oczekują. Dlatego ta ścieżka jest nieco inna od pozostałych. (I bardziej realistyczna). Gdy pięciu liderów klanów ayakashi – kitsune, tengu, oni, yukibito i ookami – pojawiają się przed MC, żądając, by wskazała jednego z nich na swojego obrońcę i partnera, to dziewczyna nie wyskakuje z „ok, Pikachu, wybieram ciebie!”, ale jasno daje do zrozumienia, że jest przerażona.
Z pomocą przychodzi jej wtedy Samon, którego bohaterka znała od dzieciaka. W czasie nieobecności jej rodziców młody mężczyzna opiekował się rodową świątynią. Był więc dla niej jak starszy brat i w pełni mu ufała. Tym bardziej dziwi się, gdy Samon oznajmia, że też jest ayakashi. Że tak naprawdę towarzyszył jej tylko, dlatego że miał misję obserwować dziewczynę o specjalnej krwi i czekać aż jej moce się przebudzą. A wszystko to, dlatego że Samon należy do zashiki-warashi. Czegoś w rodzaju naszych słowiańskich „domowników”. Duszków, które opiekują się lub szkodzą człowiekowi, w zależności od tego, jak są traktowane. Czasami uważano, że przynoszą szczęście, innym razem, że sprowadzają klątwę lub kłopoty, lub nawet są duchami zmarłych dzieci.
A chociaż Samon nie wygląda jak typowy zashiki-warashi – nie ma ciała nastolatka, czerwonej twarzy czy długich włosów, to nie zmienia faktu, że okłamywał MC, udając człowieka. Po części zatem z poczucia winy, a po części dlatego, że mężczyzna od początku był w bohaterce zakochany, proponuje on liderom klanów alternatywne rozwiązanie. Ponieważ wyraźnie widać, że MC nie jest w obecnym stanie podjąć racjonalnej decyzji i wybrać któregoś z nich, proponuje, by ayakashi wstrzymały się miesiąc. Dzięki temu dadzą dziewczynie czas oswoić się z sytuacją, pozna ich nieco lepiej, no i przestanie się tak bać. Jakby bowiem nie patrzeć, dopiero co dowiedziała się o swojej przerąbanej sytuacji. Było więc to zarazem najmilsze i najbardziej empatyczne podejście w całej grze. Jak wspominałam, w pozostałych ścieżkach, MC nie ma tego luksusu i musi od razu kogoś wskazać, nie wiedząc na temat swojego potencjalnego partnera nic więcej poza jego imieniem i rasą.
Tym sposobem wszystkie ayakashi zamieszkują z MC pod jednym dachem, a Samon – ze względu na swój niski status – robi za coś w rodzaju opiekunki i sprzątaczki w jednym. Pierze, zamiata, zajmuje się świątynią, gotuje… oraz pilnuje dziewczyny 24 h na dobę. Wszystko dlatego, że sam nie jest liderem klanu, więc nie czuje się godny, aby brać udział w zawodach „o jej rękę”. (Czy raczej „macicę”, bo nikt nie wspomina o ślubie, jedynie o prokreacji). W końcu każdy z panów przewyższał go potęgą i w bezpośrednim starciu nie miałby z nimi najmniejszych szans. Co nie znaczy, że zirytowany Samon nie przeciwstawiał się znacznie silniejszym ayakashi. Widać to zwłaszcza podczas jego konfrontacji z Miyabim, który w tej ścieżce jest strasznym dupkiem. Już pierwszej nocy nie zamierza dotrzymać słowa i grzecznie czekać, aż MC dokona wyboru. Zamiast tego wkrada się do sypialni bohaterki, a gdy ta stawia opór, to komentuje, że walka go tylko bardziej nakręca… No i nie obchodzi się bez interwencji Samona, który dosłownie musi wykopać napalonego lisa. A podobna sytuacja będzie miała w sezonie pierwszym miejsce jeszcze z 3 razy. Niby dlatego, że Miyabi nie potrafił się oprzeć zapachowi, jaki wydzielała bohaterka, odkąd obudziły się jej moce. Mnie zaś dziwiło, że pozostali panowie reagowali na to tak spokojnie, zupełnie jakby oddali cały pojedynek walkowerem i wyszli z założenia, że albo lis zgwałci MC, albo zdobędzie ją Samon – ale obie opcje są dla nich ok. (Zresztą ona również nie miała Miyabiemu jego postępowania za złe… Eeeh…).
W każdym razie nasz zashiki-warashi wcale nie okazuje się lepszy, bo gdy tylko Miyabi wylatuje z sypialni, to ten sam, poczciwy, zawsze spokojny Samon kładzie się na MC i unieruchamia jej nadgarstki. Rzekomo po to, by udowodnić jej, że wcale siebie nie pilnuje i ułatwia ayakashi zadanie. (Taaa… bo nawet pilnując się, MC miałaby z nimi jakieś szanse…). W każdym razie, dla odmiany, napastliwość Samona – ku zaskoczeniu bohaterki – wcale jej nie przeszkadza, a wręcz przeciwnie, zaczyna mieć motyle w brzuchu. Potem będzie wielokrotnie opisaną scenę wspominać i zastanawiać się nad tym, czy faktycznie widzi w mężczyźnie tylko swojego uroczego brata. Zwłaszcza gdy koleżanka z pracy zacznie się z nią drażnić i wypytać o jej relacje z „przystojnym kapłanem”. W końcu to niemożliwe, by nie wpadł jej w oko, skoro cały czas był w pobliżu, odbierał MC z pracy, robił dla niej jedzenie, no i ogólnie zawsze przybiegał na każde jej zawołanie…
Tymczasem skomplikowane uczucia Samona wynikały w większości z jego rozczarowania własną osobą. Jak dowiadujemy się potem, gdy MC przypadkowo przecina swój palec, a zashiki-warashi leczy jej rany magią – miał on bardzo niskie mniemanie na temat swoich zdolności. Zazdrościł pozostałym ayakashi, że ci są w stanie brać czynny udział w walce – co w jego mniemaniu było niezbędne do ochrony MC, kiedy on sam potrafił tylko tworzyć magiczne tarcze i uzdrawiać. Naturalnie, bohaterka określa moc leczenia jako niesamowitą. Znacznie bardziej imponującą od jakiś tam lisich ogników czy innych dziwactw. Niemniej mężczyzna nie czuje się przekonany. Co więcej, chociaż był on kandydatem na lidera klanu, to został zdegradowany i wysłany do świata ludzi na przymusowe „korepetycje”. I to w sumie dlatego pilnował świątyni oraz MC. Aby pokazać swojej starszyźnie, ile jest wart.
Ale niskie poczucie wartości Samona, to tylko jeden z najważniejszych wątków w tej ścieżce. Drugim jest konflikt klanu zashiki-warashi z innymi nadprzyrodzonymi istotami – tatarimokke. Kiedyś ayakashi były jednym klanem, ale potem się pokłóciły o swoje podejście do ludzi. Ci pierwsi woleli pomagać, a drudzy szkodzić. Stąd tatarimokke to inny rodzaj istot, złośliwych zjaw, które potrafią rzekomo kontrolować przedmioty. (To one rzucały w MC książkami w prologu). Co bardzo odbiega od przedstawiania tych ayakashi w folklorze, bo Japończycy uważali, że to duszę dzieci – zabitych i często utopionych w rzece, gdy np., trzeba było pozbyć się gęb do nakarmienia – uwięzione w ciałach sów.
W każdym razie, w tej ścieżce pojawi się znienawidzony przeze mnie do granic możliwości wątek uprowadzenia MC. Nie kto inny jak sam lider tatarimokke zabiera ją bez większego trudu do zamku, gdzie skrywa się cały ich klan. A ponieważ dziewczyna ma od Samona amulet, który uniemożliwia zawarcie z nią paktu wbrew jej woli, to tatarimokke postanawiają zamiast tego… ją zabić? Poważnie, nie bardzo kumałam, czemu zaczęli ją atakować przedmiotami. Skoro nie mogli jej zapłodnić, to chyba więcej sensu miałoby ją zjeść? Albo upić z niej trochę krwi? Po co ten cały wysiłek, jeśli potem chcieli ją po prostu zamordować…? No ale w przeciwnym razie nie mielibyśmy sceny, w której wściekły Samon wraz z resztą paczki przybywa na ratunek. Osobiście zajmuje się tatarimokke, bo okazuje się, że dzięki mocy MC teraz potrafi walczyć i tworzyć potężne ofudy.
A by opowieść zatoczyła pełne koło aż do happy endingu, już po powrocie do świata ludzi, bohaterka uświadamia sobie swoje uczucia i kiedy mija miesiąc, oznajmia ayakashi, że wybrała na swojego partnera Samona. To tylko dzięki niemu zawsze czuła się bezpieczna. On jeden nigdy jej nie opuścił, nie zdradził i zawsze mogła na niego liczyć. Może nie jest liderem klanu, ale tylko przy nim będzie czuła się bezpiecznie. Co spotyka się z małym oporem pozostałych panów, bo przyznali, że od początku wiedzieli, co się święci. Samon pilnował przecież dostępu do MC jak wściekły ogar. Uzgodnili zatem między sobą, że jeśli dziewczyna podejmie taką decyzję, to ją zaakceptują, bo już wcześniej byli świadomi, że zashiki-warashi się w niej podkochuje. No, a przynajmniej wszyscy byli fair, poza Miyabim. Napalony lis do końca próbował postawić na swoim i nawet np. usiłował zahipnotyzować MC w kąpieli, byle tylko stała się jego.
W każdym razie, z doskonałym wyczuciem czasu, pojawia się chwile później kappa Hikobei, z listem od starszyzny. Okazało się, że zashiki-warashi byli pod tak wielkim wrażeniem tego, jak Samon poradził sobie z tatarimokke, że postanowili uczynić go liderem klanu w trybie natychmiastowym. Eee… że co? No, ale to likwiduje tak naprawdę ostatnią przeszkodę na drodze ku temu, by Samon poczuł się wreszcie godny MC. Tytuł i dziewczyna, której pożąda cały świat, to całkiem spoko nagroda, jak na jeden dzień pracy. Co nie znaczy, że potem parce będzie już tylko różowo i łatwo. W kontynuacji będą musieli zmierzyć się z takimi rzeczami, jak zazdrość MC o wszystkie osoby, którym Samon pomaga, a nawet pojawi się motyw turnieju łuczniczego, aby zdobyć jakoś przychylność rodziców dziewczyny… Wreszcie, różne prastare tradycje i problemy z mocami bohaterki (w tym pojawienie się smoka Kiryu) staną naszym zakochanym na drodze do szczęścia… ale to już naprawdę fabuła późnych, końcowych epizodów.
Niestety, jak w przypadku wielu aplikacji od Voltage, również tutaj nigdy nie dostaliśmy finalnego odcinka, więc historia Samona urywa się nagle – i to zarówno w wersji na telefony, jak i konsolę Switch. Nie jest to duży problem, bo zasadniczo docieramy do takiego momentu, gdy wszystko i tak się w miarę wyjaśniło, no ale jednak trochę brakuje tej kropki nad „i”.
Co zaś się tyczy kreacji Samona, to był jak personifikacja labradora. Wierny, poczciwy, zawsze wpatrzony w MC, ale trochę nieporadny i ospały. Co więcej, cała ta ścieżka naszpikowana jest scenami powracających rywali czy potencjalnych zdrad. Praktycznie co epizod pojawia się ktoś, kto jest albo zazdrosny o Samona (jak jego partner łucznictwa, który nawet stawia warunek, że zerwanie z MC jest obowiązkowe, jeśli mają dalej współpracować) albo chce uwieść bohaterkę (jak drugi washiki-zarashi – Ibuki, który też biadoli coś o tym, że będą się z Samonem pojedynkować i ten, który wygra, zdobywa dziewczynę). Ej, a może tak zapytacie ją najpierw o zdanie? Dlatego też, mimo iż podobało mi się, że sam love interest zawsze traktował MC z szacunkiem, to otaczała ich niekończąca się liczba buców, a sama fabuła wydawała się pozbawiona pomysłu, stąd ciągłe wałkowanie identycznych wątków.
Niemniej to miło, że chociaż ktoś – w tym całym syfie, w jakim się znalazła – brał pod uwagę uczucia MC, a nie z miejsca jej odpalił, że jest tylko przedmiotem i niech się dostosuje (pozdrowienia dla Yukinojo, Kiryu i Miyabiego!). Jak na mój gust, to tym jednym zdaniem ayakashi zawalili misję od swoich klanów, bo wątpię, że po takim tekście, MC wybrałaby któregokolwiek z nich, no ale dzięki temu zrobili przysługę pozostałej trójcę. A już z pewnością Samonowi, bo przecież ktoś musiał ją pocieszyć. I właśnie tak good boye zwykle dostają dziewczynę. 😉