Światy gier RPG bywają naprawdę brutalne. I nie chodzi nawet o wszechobecność potworów. Stara zasada mówi, że jeśli NPC (non-playable character) nie ma imienia, to znaczy, że w ogóle nie należy się nim kłopotać. Tworzy bowiem tylko sztuczne złudzenie życia miasteczka i łazi bezsensu. Nie wręczy drużynie questa, nie ma ciekawych dialogów, nie warto na niego tracić czasu… innymi słowy, jak nie masz imienia, to tak naprawdę nie istniejesz. I to właśnie tej bolesnej prawdy doświadczył Villager/Wieśniak, który w zabawnej grze „Dot Kareshi” jest jedną z dostępnych opcji romansowych.
Chociaż najpierw – tradycyjnie – przypomnę same założenia gry. W „Dot Kareshi” wcielamy się w nijaką i pozbawioną twarzy protagonistkę, która uwielbia ogrywać jRPG o tytule „Ultimate Quest”. Niestety, styl naszej MC, jest eufemistycznie mówiąc, specyficzny. To znaczy woli grindować, niż kończyć zadania, nie rozwija ekwipunku, nie rekrutuje nowych postaci do drużyny, expi na 1 lvl potworach w nieskończoność i tak dalej… Ale ktoś by mógł się w tym miejscu zastanawiać: jakie to w sumie ma znaczenie? Niech gra, jak chce, skoro sprawia jej to fun. Wszystko prawda, tylko że w wyniku buga, nasza postać ląduje nagle w świecie „Ultimate Quest”, do którego zostaje wciągnięta, a czekający tam na nią herosi mają do MC długą listę pretensji i skarg…
…no, poza Villagerem. Ten jest tylko najzwyczajniej wdzięczny, że w końcu mógł ją zobaczyć i poznać. Jak się później okazuje, mężczyzna chodził nad jezioro, gdzie setki razy modlił się do „Boga-twórcy”, prosząc, by dane mu było kiedyś ujrzeć MC twarzą w twarz, a nie tylko przez ekran monitora. Tym sposobem marzenie Villagera zostaje spełnione. Lecz to dopiero początek przygody, bo aby uciec ze świata „Ultimate Quest” nasza MC musi wykonać questa w towarzystwie jednego z panów. Kiedy to zrobi, Bóg-twórca automatycznie zabierze ją do domu. A my – jeśli chcemy zobaczyć ścieżkę Villagera – naturalnie musimy zdecydować się na jego zadanie.
Tyle że od początku widać, że coś z tym questem Villagera jest nie tak… Nie od razu chce on przystąpić do jego realizacji, ale najpierw sugeruje, by drużyna spędziła noc w jego domu. Nazajutrz bohaterowie szydzą sobie z tego, w jak nieskromnej pozie nasza MC śpi i jak „wszystko było widać”, co budzi jej zażenowanie. Zaraz po wymianie docinek ekipa rusza wreszcie do wioski Villagera, aby rzekomo pomóc mieszkańcom. Tylko że po drodze odłącza się od nich Slime, bo mężczyzna twierdzi, że zapomniał ważnego przedmiotu z chaty i ktoś musi się po niego cofnąć. Dalej, nie jest wcale mniej podejrzanie, gdy wioska okazuje się opuszczona. Na wszelkie wątpliwości Villager odpowiada jednak, że to pewnie dlatego, iż mieszkańców onieśmieliła obecność tak słynnych antagonistów… Potem wysyła Dark Knighta do karczmy, znowu z jakimś durnym poleceniem, a na koniec atakuje Demon Lorda zaklęciem…
A skoro wszyscy „przeciwnicy” padli, Villager wreszcie ujawnia swój prawdziwy plan i obejmuje MC. Wychodzi na to, że od początku chciał ją uprowadzić i zatrzymać dla siebie. Stworzył nawet specjalny zaświat, w którym nie istnieje nic, poza nimi dwoma. Wow… Przyznam szczerze, że tego się nie spodziewałam. Nic w tej grze nie zapowiadało, że w cieniu ukrył się jakiś yandere. W każdym razie Villager wyjaśnia MC szczegółowo swoją motywację. Okazuje się, że przez cały ten czas był w kobiecie głęboko zakochany. Jako postać bez specjalnego celu w grze, spotykał się z nią tylko, gdy przychodziła do niego kupować zioła dla drużyny. Szybko jednak herosi wyexpili na tyle, że nie potrzebowali już jakiś niskopoziomowych roślin do tworzenia potionów. Na dodatek – pomimo szczerych chęci – Villager i MC nie mogli wtedy odbyć normalnej rozmowy, bo miał z góry ustalony zestaw odpowiedzi i ograniczone dialogi. Cierpiał zatem w milczeniu, podglądając bohaterkę, niczym stalker. Na dodatek chodził za nią od wioski do wioski, oferował te same zioła, a ona nawet nie podejrzewała, że to ta sama osoba, bo wszyscy bezimienni NPC wyglądają przecież tak samo…
Cóż, po tym wyznaniu, zrobiło mi się nawet gościa trochę żal. No ale uwięzienie MC nie trwa długo, bo na miejsce dostają się jakoś Demon Lord & Co. Dostatecznie wkurzeni, aby chcieć stoczyć z Villagerem walkę. Tyle że wtedy na jaw wychodzi jeszcze jedna, zabawna prawda. Wykorzystując buga, który pojawił się w grze, Villager odkrył, że może manipulować swoimi statami i powolutku je zmieniać. A ponieważ nie miał żadnego narzuconego buildu, z konkretnym zestawem umiejętności, to np. stworzył sobie ubranie z absolutną obroną na obrażenia itd. W przypływie szaleńczego entuzjazmu, gdy już śmieje się jak wariat i powtarza, że jest niepokonany, nazywa się nawet „ostatecznym bossem”. Co jest jak sól na rany biednego Demon Lorda.
Ostatecznie, aby pokonać Villagera, niezbędna jest interwencja samej MC. A dokładniej dziewczyna pyta go konkretnie o jego marzenie, a kiedy ten potwierdza, że chce być tylko z ukochaną na zawsze, to dochodzi do „auto-realizacji” tego questa, bo przecież bohaterka już odwzajemniła jego uczucia. Potem cała ekipa przenosi się do zwykłego świata „Ultimate Quest”, a wściekły Demon Lord chce się nawet na NPCu mścić za doznane upokorzenia, ale powstrzymuje się, widząc go zalanego we łzach… Czyli znowu w swojej słabej i nieciekawej formie…
W pierwszym zakończeniu Villager i MC przenoszą się do jej świata razem, bo skoro dziewczyna zrealizowała zadanie, to bug przestał działać i otworzył się portal. Od tej pory, wdzięczny za pomoc, NPC robi dla naszej bohaterki dosłownie wszystko. Zabiera ją na randki, gotuje dla niej, masuje zmęczone ramiona… Innymi słowy, cieszy się, że wreszcie jest dla kogoś przydatny, bo wcześniej nawet nigdy nie słyszał słowa „dziękuję”. Jego jedynym zadaniem była tylko sprzedaż ziół i udzielanie drogowych wskazówek.
W drugim zakończeniu Villager nie pozwala MC wrócić i uniemożliwia jej skorzystanie z portalu. Ta jednak nie ma nic przeciwko i razem z nim zajmuje się odtąd zielarstwem. Nie muszą się spieszyć, bo to nie tak, że ktoś bije się o ich towar, a poza tym nie mają w grze innych funkcji. Z zadowoleniem NPC zauważa, że mógłby w sumie zacząć eksploatować wcześniejszego buga i podnosić subtelnie cenę ziół. Dzięki temu prędzej czy później staną się bogaci, więc zapewni MC warunki, na jakie zasługuje…
… a potem szeptem dodaje, że musi też zacząć trenować przejmowanie kontroli nad grą, by zabezpieczyć się na wypadek, gdyby sam Bóg-twórca chciał mu odebrać ukochaną. Czego ta, naturalnie, nie słyszy, i zostaje zbyta serdecznym uśmiechem.
The end! No, nie powiem, zabawna była ta ścieżka i cholernie pokręcona. Nie spodziewałam się, że z tego miłego Villagera będzie taki obłąkany typ. Ale co mu się dziwić? Naprawdę miał przerąbaną egzystencje. Trudno po czymś takim nie zwariować. A na osobną pochwałę zasługuje świetna gra aktorska seiyuu, który idealnie oddawał sympatyczną i creepną naturę postaci. Zdecydowanie jeden z ciekawszych bohaterów, ale polecam zostawić sobie jego opowieść na koniec. W sumie jest finalnym i ukrytym bossem, więc tego wymagałby od nas fabularny porządek. XD