Uwaga: w grze pojawia się motyw m.in. morderstwa, samobójstwa, uzależnień i przemocy wobec MC.
Kiedy słyszę nazwę „Helvetica”, to nie ma bata, ale myślę o kroju pisma… Podobno w łacinie oznacza to po prostu „Szwajcarię”, ale czemu bohater, jak się potem dowiemy, chyba o hiszpańskim pochodzeniu ma tak dziwaczne imię, jakby jego rodzice byli fanami typografii? To już wiedzą tylko scenarzyści, ale Japończycy często nadają postaciom imiona, które w ich mniemaniu fajnie brzmią, nie kłopocząc się zbytnio semantyką. Przyznam się jednak od razu, że cholernie trudno byłoby mi czytać opowieść o facecie, którego staruszkowie skrzywdzili imionami takimi jak „Times New Roman” czy „Comic Sans”. A jeśli „Helvecita” ma jeszcze jakieś inne znaczenie, którego nie jestem świadoma, to będę wdzięczna, jeśli ktoś mnie poduczy. 😊
W każdym razie Helvetica był trzecim love interest, którego historie postanowiłam przejść, chociaż bez większego entuzjazmu. W common route, gdy nasza skacząca przez czas MC – Teuta – dopiero poznaje ekipę Fixerów, zrobił on na mnie najmniej pozytywne wrażenie. Głównie dlatego, że o ile nie mam nic przeciwko postaciom, które lubią sobie z kobietami flirtować, czasami jest to nawet zabawne, jeśli poprowadzone ze smakiem, to, niestety, Helvetica był w swoim zachowaniu mało elegancki, by nie rzecz wprost przykry. Raczej nikt nie czułby się komfortowo, z tym że obcy facet, którego dopiero ci przedstawiono, już cię obłapia, a potem wystawia ocenę punktową według sobie tylko znanej skali. Niby kryło się za tym przeświadczenie Helveticii, że jako ludzie mamy tendencję wyrabiać sobie zdanie na temat innych na podstawie pierwszego wrażenia wizualnego, ale jest to spore uproszczenie. Nauka już dawno udowodniła, że to składowa wielu czynników, w tym takich, których nie jesteśmy świadomi, bo zatraciliśmy tę zdolność jak np. wyczuwanie hormonów i reakcja na nie. Oczywiście można by założyć, że Helvetica, tylko generalizował, aby jego pogląd był tym samym łatwiejszy dla Teuty do przyswojenia, ale ten typek będzie miał jeszcze kilka innych, genialnych myśli. O czym już za chwilę.
Najpierw wspomnę jeszcze, że Helvetica pełni w ekipie Fixerów funkcje mistrza kamuflażu. To właśnie on – podczas misji tych samozwańczych Robin Hoodów – najczęściej przebierał się za kobietę, co nie było w jego przypadku trudne, bo ma niezwykłą urodę i potrafi zmieniać głos. Świadomy swojego wyglądu mężczyzna, często będzie reagował na komplementy zwykłym „wiem”. Nie będzie też miał problemu ze znajdowaniem się w centrum uwagi, zwłaszcza tej ze strony kobiet, bo przyzwyczaił się po prostu do bycia podziwianym. Jeśli więc nie przepadacie za archetypem narcyzów, to Helvetica może być miejscami trudny do strawienia. Nic zatem dziwnego, że Teuta nie chciała się przyznawać, iż uważa go za przystojnego, aby nie dodawać oliwy do ognia i tym samym nie wzmacniać jego samouwielbienia.
No, ale jak dowiadujemy się z historii tego love interest – nie zawsze tak było. Chociaż Helvetica jest znanym chirurgiem plastycznym, to jego przeszłość jest dość mroczna i tylko pomoc utalentowanego i dobrodusznego profesora Sauliego pomogła mu odbić się od dna, na którym się znalazł. To profesor adoptował go jako przybranego syna, zapewnił dom i wsparcie finansowe, nauczył wszystkiego, co sam wiedział, a nawet… zrekonstruował mu twarz. O czym dowiemy się więcej w drugiej części historii. W common route Helvetica niewiele w sumie pokazuje od siebie i skupia głównie na prowokowaniu Teuty. Dla przykładu nadaje adoptowanemu przez MC kotkowi imię dziewczyny, co sprawia, że chłopaki mogą żartować, iż „Teuta spędziła przy ich boku całą noc” itd.
Kiedy jednak bohaterowie zbliżają się do siebie na początku ścieżki Helveticii (opowieść „A”), jest to ściśle powiązane ze sprawami zawodowymi. Teuta chce napisać artykuł i zebrać różne opinie ludzi na temat operacji plastycznych, z kolei mężczyzna – za sprawą magazynu i sesji zdjęciowych – chce promować swoją klinikę. W tym celu wydawnictwo zgadza się opłacić koszty operacji kobiety o imieniu Anabelle. Ta pragnie bowiem poprawić m.in. twarz czy pozbyć się obwisłej skóry ramion, a wszystko dlatego, że wierzy, iż wzmocni tym samym swoją samoocenę i będzie mogła uwolnić się od toksycznego trybu życia. Anabelle wyznaje przy tym, że była dilerem z dzielnicy biedoty, ale miała w sobie ogromne pragnienie przemiany. Wystarczające, aby zaimponować narcystycznemu doktorkowi, który zgodził się ją operować, co miało mu przy okazji dostarczyć materiału do zaprezentowania swoich umiejętności przed czytelnikami.
Potem Helvetica wygłasza jakieś bzdury na temat tego, że świat dzieli się na silnych i słabych, ale to silni mają gorzej, bo słabi na nich żerują… Powiem szczerze, że powoli zaczęłam się przyzwyczajać, że w tej grze są poglądy filozoficzne rodem z XIX wieku, więc po prostu wspaniałomyślnie postanowiłam zignorować jego biadolenie, bo inaczej musiałabym zrobić mu wyliczankę jak w przypadku recenzji ścieżki Limbo i znowu zamiast normalnego tekstu pisałabym jakiś rant…
W każdym razie parka zapomina na jakiś czas o Anabelle, bo Helvetica skupia się na swojej nudystycznej sesji fotograficznej, a Teuta pracuje nad artykułem, ale wszystko wywraca się im do góry nogami, kiedy okazuje się, że kobieta, która tak marzyła o przemianie, zostaje zamordowana w ramach wojen gangów. Z powodu braku krewnych, to chirurg zostaje poproszony o zidentyfikowanie jej ciała, a przemyślenia nad sytuacją Anabelle zachęcają go do podzielenia się z MC swoją przeszłością.
Okazuje się, że Helvetica także kiedyś zajmował się rozprowadzaniem narkotyków. Chociaż w wyniku amnezji niewiele pamięta ze swojej przeszłości, to do growego odpowiednika Stanów Zjednoczonych dostał się z resztą imigrantów w kontenerze. Zaraz potem wylądował na ulicy i żył z handlu prochami oraz drobnych włamań, których dokonywał ze swoją bandą. Pewnego dnia zdarzył się jednak wypadek, grupa odwróciła się przeciwko niemu, pobiła i zostawiła na pewną śmierć… ale wtedy jakimś cudem odnalazł i przygarnął go profesor Sauli.
Helvetica, naturalnie, gardzi dawnym ja i teraz uważa się za swoją lepszą wersję. Kiedy jednak wydawnictwo sprowadza do kliniki nową pacjentkę – Magdę, przeszłość mężczyzny nie pozwala o sobie tak łatwo zapomnieć. Kobieta ma silnie popaloną lewą stronę twarzy, ale ze względu na jej „niestabilność psychiczną”, Helvetica odmawia zabiegu. To doprowadza zrozpaczoną kobietę do prawdziwego szału. Wyznaje, że zna dawnego Helveticę, że powinien ponieść konsekwencje swojej zdrady i że nie jest inny od ludzi z dzielnicy Black Hawk.
A chociaż Helvetica początkowo próbuje całą sprawę zignorować, to spotkanie nie daje mu spokoju i za namową MC postanawia dowiedzieć się czegoś o swoim dawnym „ja”. Aby jednak nie było za łatwo, nie informuje nikogo o swoich planach. Po prostu znika na kilka dni i to ekipa Fixerów musi go poszukiwać, kierując się wskazówkami od profesora Sauliego. Co w sumie prowadziło do całkiem ciekawej sceny. Shu i Limbo faktycznie udaje się go znaleźć w jakimś slamsach, pobitego, brudnego i wymiotującego od przedawkowania narkotyków… Zabierają więc wpół przytomnego przyjaciela od razu pod prysznic, ale MC nie daje się spławić, bo chce być wtedy razem z nimi. Podobało mi się, że nie zachowała się jak typowa, zawstydzona bohaterka gry otomę, bo nie dajcie bogowie, zobaczyłaby kawałek odsłoniętego, męskiego ciała, ale odważnie włazi do łazienki i informuje Limbo, że jak mu się to nie podoba, to niech da Helvetice jakiś ręcznik. Potem, gdy osłabiony chirurg jest w stanie nieco mówić, ale dalej dławi się żółcią, Teuta cały czas trzyma go za rękę, a nawet całuje w czoło, absolutnie się go nie brzydząc i zapewniając o swojej przyjaźni. Ta scenka była również bardzo ważna z drugiego względu: myśląc o swojej przeszłości, Helvetica cały czas uważał się za „śmiecia”. Potrzebował więc fizycznego dowodu, że ciągle jest przez najbliższych akceptowany.
Niestety, jak w pozostałych dwóch ścieżkach, które przechodziłam do tej pory, tak również tutaj Teuta zostanie przez antagonistkę porwana. Wszystko dlatego, że Magda szukała zemsty na Helvetice, którego znała jako „Nicolę Ritz”, i który porzucił ją w płonącym budynku razem z resztą gangu. Tyle z tego dobrego, że MC udaje się chociaż użyć swojej mocy cofania w czasie i ostrzec Helveticę, by nie wpadł w śmiertelną pułapkę. Zamiast jednak przyjechać na miejsce ze wsparciem policji czy coś, chirurg pojawia się tam sam i błaga Magdę, by nie krzywdziła MC. W zamian za jej litość polewa się nawet jakimś olejem czy czymś i podpala sobie twarz… Dude… WTF? Całe to poświęcenie niewiele jednak daje, bo antagonistka wpada tylko w większy szał. Coś tam wykrzykuje o byciu porzuconą i o niesprawiedliwości świata, bo nie chciała doktora zabić, a potem rani z pistoletu samą siebie.
W smutnym zakończeniu Helvetica trafia do szpitala, ale postanawia, że nie może wieść dłużej takiego życia. Że skoro jest „Nicolą”, to musi zrekonstruować starą twarz, a gdy profesor Sauli mu w tym pomaga, to facet znika na zawsze i prosi tylko przyjaciół, by nigdy go nie szukali.
W pozytywnym zakończeniu Helvetica akceptuje swoje nowe „ja”. Operacja plastyczna udaje się perfekcyjnie, więc znowu jest przystojniakiem, a z MC wymieniają pocałunek, którego kiedyś mu pożałowała, bo myślała, że tylko sobie z niej żartował nad basenem i wcale mu się nie podobała. Facet przyznaje jednak, że ciepło ze strony Teuty, zwłaszcza gdy był w największym dołku, to największe jakiegokolwiek zaznał i nie potrafiłby z niego zrezygnować.
W części „B” parka ma trochę problemów w raju. W sensie Teuta jest zazdrosna o zbyt bliskie – jej zdaniem – kontakty Helveticii ze swoimi pacjentkami, a ten z kolei wyrzuca dziewczynie, że czuje się niepewnie z powodu jej przyjaźni z Adamem, ale na szczęście oboje są dorośli i nie robią z tego dramy, ale po prostu dyskutują o problemie.
Podsumowując: podobała mi się ta opowieść pod kątek fabularnym, bo poruszała sporo interesujących problemów i rzeczy, o których jako społeczeństwo lubimy zapominać (np. szmuglowanie narkotyków we własnym ciele, tragiczna sytuacja emigrantów), ale już niekoniecznie w kategorii romansu. Dalej uważam, że Helvetica jest spoko jako postać, ale to po prostu nie jest mój typ love interest. W większości wypadków wydawał mi się osobą, która bardziej potrzebowała terapeuty niż miłości i nie mówię tego bynajmniej ironicznie. Było to zwłaszcza widoczne w scenkach, gdy Helvetica dzieli ludzi na „normalnych” i na „śmieci”, zaliczając siebie do tej drugiej kategorii, bo był słaby, uzależniony i żył z przestępstw. Teuta zaś bynajmniej nie próbuje go przekonać, by nie myślał o sobie w takich kategoriach, ale przyjmuje strategię w stylu „jestem obok, przytul się”. Co samo w sobie też jest ważne, ale mam wrażenie, że nic później w jego perspektywie się nie zmieniło. Że dalej myślał o Magdzie, czy o sobie z dziecięcych lat, w kategoriach podczłowieka, czy nawet pasożyta… a przecież to nie tak, że na wszystko miał absolutnie wpływ. Nie zrozummy się źle, nie usprawiedliwiam niczyich zbrodni, ale los bywa tak okrutny, że powinniśmy być bardzo ostrożni w patrzeniu na kogoś z góry. Helvetica, ze sztucznego, nadmuchanego narcyzmu, za którym ukrywał swoją nieporadność i strach, przeszedł od razu do straszliwej autokrytyki w rodzaju „jestem śmieciem”. I to właśnie było coś, czego moim zdaniem nie przepracowałby po prostu sam, mając u boku tylko młodziutką ukochaną. Zbyt wielkie obciążenie dla nich obojga.
No, ale to tylko scenariusz gry otome. Kieruje się więc własnymi prawami. Inaczej musiałabym też bezlitośnie szydzić z takich kwiatków, jak to, że Helvetica brzydził się, gdy Mozu przygotowywał jedzenie na wzór ludzkich organów. W końcu, wiecie, kto jak kto, ale chirurdzy plastyczni, to byli dla mnie zawsze jedni z największych, medycznych rzeźników. Łamią młotami kości, piłują, odsysają tłuszcz z tyłka i wszczepiają do twarzy, oraz inne śliczności… Jeśli ten zawód nie wymaga nerwów ze stali, to ja już nie wiem, który lekarz robi równie ekstremalne rzeczy.
Summa summarum, czytało się to bardzo przyjemnie, zwłaszcza jako dobrą opowieść trzymającą w napięciu. Podobało mi się również, że Helvetica, jako jedyny z panów do tej pory, miał tak wyraźnie poprowadzoną ewolucję postaci. Innymi słowy: było to miłe zaskoczenie, bo spodziewałam się po tym wątku znacznie mniej.