Uwaga: w grze pojawia się motyw m.in. morderstwa, samobójstwa, uzależnień i przemocy wobec MC.
W poprzedniej recenzji porównałam Limbo do Lupina z „Code: Realize” i chyba moje przypuszczenia były całkiem trafne, bo przechodząc wątek Shu, nie mogłam z kolei nie zauważyć jego podobieństwa do Van Helsinga (i odrobinę do Saint-German). Pomimo jednak moich wcześniejszych obaw, tę ścieżkę udało mi się skończyć bez większych trudności – głównie za sprawą bardziej dopracowanego wątku kryminalnego i dużej dawki scenek komediowych, które skutecznie odwracały moją uwagę od nieścisłości fabularnych. Stąd powiedzmy sobie szczerze: nie jest to majstersztyk opowiadania historii, ale też postaci były tym razem na tyle sympatyczne, że udało im się w wielu sytuacjach wybronić.
Shu to chyba najbardziej zdystansowany z całej ekipy gościu, o ogromnym bagażu doświadczeń. Jego praca również nie należy do typowych, bo facet jest tak naprawdę hitmanem/płatnym zabójcą/łowcą nagród, ale o bardzo ściśle określonym kodeksie honorowym. Swoją amoralną profesją zajął się bowiem nie tyle z chęci zysku, ale w ramach swego rodzaju krucjaty. Tajemnicza Mistrzyni Tayra nauczyła go wszystkiego, co sama wiedziała o broni, wychowała, wpoiła zasady honoru i uczyniła częścią swojej rodziny. Po tym, jak została nagle zamordowana, Shu postanowił dokończyć dzieło kobiety. Odziedziczył po niej tajemniczy notatnik z danymi zabójców, na których zaczął osobiście polować. A wszystko po to, by powstrzymywać tych, którzy stali się potworami dla kasy. Tym sposobem Shu dorobił się przydomku „The Killer Killer”, czyli „Zabójca Zabójców”, bo tylko inni hitmeni znajdują się na jego zawodowym celowniku.
Nic zatem dziwnego, że nasza 21-letnia protagonistka jest osobą Shu początkowo nieco onieśmielona. W końcu nie łatwo przejść obok kogoś takiego obojętnie. Zwłaszcza gdy dziewczyna ma okazje widzieć go całego we krwi, z dzikim spojrzeniem, zaraz po jednej ze swoich misji – przez co wcale nie przypominał jej człowieka. Niemniej Teuta (domyślne imię MC), to nie osoba, która kieruje się uprzedzeniami czy szybko wyciąga wnioski. Z typowym dla dziennikarza instynktem postanawia najpierw dowiedzieć się więcej o małomównym, ale wyluzowanym współlokatorze, nim wyrobi sobie na jego temat jakąkolwiek opinie. A chociaż – z charakteru – byli swoimi idealnymi przeciwieństwami, to szybko między parką wytworzyła się fajna dynamika.
Tak naprawdę Teuta, od długiego czasu, a możliwe nawet, że od śmierci Mistrzyni, stała się pierwszą osobą, która zaczęła o Shu najzwyczajniej dbać. To za jej licznymi namowami rzucił palenie i zaczął chodzić z lizakami. Opowiedział jej również o swojej przeszłości, aż wreszcie wyznał, jak obojętnie podchodzi do perspektywy swojej śmierci. Co zirytowało MC na tyle, że wywiązała się między nią a facetem poważna sprzeczka. Przypomnijmy bowiem, że Teuta nie jest typową mimozą, od jakich roją się gry otome. Posiada kozacką moc cofania się w czasie, więc często przychodziło jej podejmować decyzje, że zaryzykuje własne bezpieczeństwo, aby spróbować kogoś uratować. W ten właśnie sposób poznała przecież Limbo i resztę paczki, z którymi w trakcie trwania common route zaprzyjaźniła się i zamieszkała pod jednym dachem. Ani więc myśli spokojnie słuchać, jak Shu nonszalancko oznajmia, że poza swoją listą ofiar i zemstą nie ma celu w życiu. Że jak już się dopełni, to nie planuje żadnej przyszłości, a całkiem możliwe, że po prostu padnie gdzieś po drodze.
Stąd parka godzi się dopiero w trakcie wspólnej wycieczki do lunaparku. Najpierw Shu uczy Teutę, jak poprawnie strzelać do tarczy i wyjawia jej nawet swoją tajemniczą piosenkę „The Yellow Rose of Texas”, a potem wspólnie udają się na diabelski młyn. Co prawda dziewczyna jest przerażona wysokością, ale przynajmniej mają odrobinę prywatności. Mogą więc w spokoju wyjaśnić sobie nieporozumienie, zwłaszcza że Shu czuł, iż niepoprawnie ubrał wcześniej emocje w słowa… I byłoby pewnie po tym już między nimi wszystko cacy, ale na scenę wkracza nowy bohater. Tajemniczy Yang. (Na szczęście nie jest to crossover z „Piofiore: Fated Memories” – bo byłoby krwawo).
I – co tu dużo ukrywać – facet nie robi na reszcie dobrego wrażenia. Przystawia MC broń do pleców, wykorzystując zasłonę z tłumu i po części wymusza na Shu rozmowę. Okazuje się, że Yang jest przybranym bratem Shu, z którym mężczyzna wychowywał się w przeszłości, aż do momentu śmierci Mistrzyni. Niestety, później, z jakiegoś powodu Yang ukradł ostatnią kartkę z notesu kobiety, a Shu znalazł go dosłownie nad zwłokami „matki”. Szybko więc dodał dwa do dwóch i doszedł do wniosku, że Azjata musiał mieć coś do ukrycia. Zastanawiałam się nawet, czy to nie jego imię było na ostatniej stronie listy… ale nie. W każdym razie wydarzenie dało początek wieloletniemu pościgowi za przybranym bratem i nieustannej próbie poznania prawdy.
Niemniej, chociaż początkowo wydaje się, że to Yang będzie głównym antagonistą, zwłaszcza gdy wskutek jego machlojek Shu trafia do więzienia i Teuta musi użyć swoich mocy cofania w czasie, aby mu pomóc, to tak naprawdę sprawa robi się bardziej poważna. Wraz z postępem fabuły dowiadujemy się, że Yang także polował na osoby z listy, a jego obecnym celem jest teraz zabójca o przydomku Closer. Wyjątkowo porąbany typ, który porywał bliskich swojego celu, a potem wymuszał na nich popełnienie samobójstwa pod groźbą skrzywdzenia krewnych. To dlatego podobno pozostawał nieuchwytny, bo policja nie mogła mu niczego udowodnić.
I nie będzie żadną niespodzianką, jeśli powiem, że Teuta także wpadła w jego łapy. W dość naiwny sposób dodam, ale niestety ta gra kocha dwa motywy: 1) porwania i 2)pozorowanie swojej śmierci, bo te wątki pojawiają się dosłownie non stop. Nic zatem dziwnego, że do takiego rozwiązania uciekł się także Shu, aby kupić ukochanej czas. Wraz z pomocą reszty ekipy – w tym eksperta chirurgii plastycznej i koronera – sfingował swoje samobójstwo, co uśpiło czujność Closera. A potem nie zostało już nic, jak tylko odbić roztrzęsioną MC, która zdążyła zostać przez zabójcę nieźle sponiewierana za odmawianie współpracy.
(Zresztą, w głównym bad endingu, Teuta po prostu ginie z ręki Closera, gdy ten uważa ją już za bezużyteczną, a potem parę lat później dowiadujemy się, że Shu go odnalazł i wpakował w niego cały magazyn kulek, aby morderca skonał w cierpieniu).
Tym sposobem parka zostaje oficjalne razem, Shu godzi się z Yangiem i wyjaśnia sobie z nim wszystkie nieporozumienia – jak m.in. to, że Azjata nigdy nie zabił ich mistrzyni, a jedynie odkrył jej zwłoki, jak również to, że tak naprawdę to Shu był biologicznym dzieckiem Tayry, na co wskazują odnalezione dokumenty, ale kobieta nie wspominała o tym, bo chciała chronić syna przed ojcem i wolała ukryć jego tożsamość. No to kto ją zamordował? Oczywiście Closer! Co za cudowny zbieg okoliczności! No, ale przynajmniej rodzeństwo wspólnie dokonało zemsty i mogło ruszyć dalej, wolne od cieni przeszłości.
Ale to wszystko fabuła części „A”, w opowieści „B” dostajemy więcej contentu romantycznego. Chociaż Shu i Teuta są już niby razem i nawet okazują sobie czułości, to – ku zdziwieniu reszty chłopaków, którzy ochoczo o tym wypytują – zakochani nie skonsumowali swojego związku. Od Crowa Shu dowiaduje się nawet, że dziewczynę przepełniają obawy, czy są tak w zasadzie „parą”, bo nigdy sobie oficjalnie nie złożyli żadnych deklaracji. Co, zgadzam się z Shu, było dość uroczę, bo faktycznie w pewnym wieku, człowiek nie myśli już o takich rzeczach, jak „chodzenie ze sobą” XD.
Niemniej Shu, po części pod wpływem presji Crowa i Mozu (obaj panowie okazali się fajnymi przyjaciółmi, w odróżnieniu od Limbo i Helveticii, którzy znowu mi podpadli przedmiotowym traktowaniem MC), postanowił stanąć na wysokości zadania. Zabrał Teutę na wymarzoną randkę i wyjawił nawet, dlaczego w opowieści „A” próbował ją przekonać, aby nie przywiązywała się do niego i znalazła sobie innego faceta. Otóż, okazuje się, że Shu ma w głowie kulę. Tak, moi drodzy. Przez cały ten czas on latał z nabojem w czaszce, po jakiejś nieudanej misji. Nie przejmował się tym zbytnio, bo i tak nie prognozował sobie długiego życia, a usuwanie czegoś takiego wiązałoby się z niepotrzebnym ryzykiem.
Teraz jednak – kiedy postanowił związać swoją przyszłość z Teutą – chciał się podjąć operacji i uczciwie powiedzieć, jakie mogą być tego konsekwencje. No, ale tym razem wszystko się udaje, chłopaki odwiedzają przyjaciela w szpitalu, a MC szykuje nawet dla niego uroczą niespodziankę z okazji Nowego Roku. Wraz z Yangiem włamują się na teren placówki, przemycają śnieg i lepią dla Shu bałwana z pozdrowieniami, aby chociaż tak mógł celebrować nadchodzący rok. Co było w sumie całkiem rmantyczne i nie ukrywam, że podobała mi się ta scena.
Całość ścieżki Shu wieńczy sytuacja rodem z fandisku „Amnesia: Later” – z wątku Toumy, bo mężczyzna decyduje się zadzwonić do rodziców Teuty i poinformować ich o swoich poważnych zamiarach względem ich córki. Matka jest, oczywiście i stereotypowo, entuzjastyczna i ciekawska, ojciec surowy i oceniający (jakby ktoś w XXI wieku potrzebował jeszcze jego pozwolenia), ale ogólnie postawa Shu robi na nich dobre wrażenie, bo udowadnia tym samym, jak duże znaczenie ma dla niego rodzina.
A ja, przewrotnie dodam, że nie pogniewałabym się na twórców wcale, gdyby w jakimś fandisku (czy zapowiedzianym sezonie 2), to Yang stał się nowym love interest. Niby pytanie Teuty zdawało się sugerować, że nasz Azjatycki, czarujący zabójca może być w rzeczywistości kobietą, ale nie ukrywam, że ilekroć pojawiał się na ekranie, moje zainteresowanie fabułą wzrastało. A choćby nawet faktycznie byłby to wątek romansowy między dwoma paniami, to charyzma postaci była na tyle duża, że przechodziłoby mi się go z przyjemnością.
Wracając jednak do podsumowania: gdybym miała porównać Shu ze wspomnianym wcześniej, we wstępie Van Helsingiem, to dynamika pary z „Bustafellows” podobała mi się znacznie bardziej. Przede wszystkim dlatego, że Teuta w odróżnieniu od Cardii nie biega za swoim mścicielem jak fanatyk i nie błaga go, by zmienił postępowanie… dla niej. Nope, Teuta jedynie zachęcała – czasami dość agresywnymi argumentami – faceta, aby poszedł po rozum do głowy i nie rezygnował z przyszłości, tylko dlatego że nie chce mu się jej planować i boi się operacji. Nawet decyzja o rzuceniu palenia wyszła tylko i wyłącznie z inicjatywy Shu, bo przecież Teuta nigdy go o to nie prosiła. Jedynie sugerowała, że prędzej czy później zdewastuje swoje płuca i nie warto robić czegoś, co jest niezdrowe, tylko dlatego, że kopcenie w wykonaniu Mistrzyni wyglądało cool.
Zakochany Shu, pomimo swojego doświadczenia, jest zabawnie nieporadny, ale nie staje się zupełnie inną osobą. Chętniej też ujawnia swoją naturę romantyka, bo ani na moment nie wątpimy, że traktuje dziewczynę z najwyższym szacunkiem. Szalenie łatwo było go więc polubić – a postacie z drugiego planu stanowiły tutaj doskonałe wsparcie, bo byli serdeczni i zaangażowani nie mniej od main parki. Zwłaszcza scena z udzielaniem sercowych porad w wykonaniu Crowa skradła dla mnie całe show. Mogę więc spokojnie polecić Wam tę opowieść. (Chociaż nie pogniewałabym się, gdyby antagoniści przestali wreszcie porywać Teutę…).