Uwaga: w grze pojawia się motyw z samobójstwem, przemocą i handlem ludźmi.
Gdy tylko zaczęłam przechodzić common route z zamiarem ukończenia wątku Limbo jako pierwszego, ogarnęły mnie poważne obawy. Nie chodzi nawet o to, że mam jakąś awersję do „chłopców z plakatów”. Po prostu jest to typ bohatera, który wyjątkowo mnie do siebie zraża: bogatego, aroganckiego paniczyka, który upycha się w restauracjach bestialskim fois gras, ale jednocześnie ma się za bożyszcze i wybrańca ciemnego ludu. Na nierówność stanową reaguje komentarzem, że przecież jego rodzice „ciężko pracują, aby utrzymywać służbę”, więc taki stan rzeczy jest OK. Jakby go ideologiczne wyrwano z początków XIX wieku. Ba! Chociaż, teoretycznie, uchodzi za łasego na kasę prawnika, to scenarzyści wmawiają nam, że ma w sobie coś z bohatera. W końcu, z typowym podejściem narcyza, Limbo wie, co jest dla reszty ludzi najlepsze, a jak okaże się, że się pomylił to, cytując „najważniejsze, że dokonał jakiegoś wyboru i się go trzymał”. No, nie powiem, trzeba mieć poważny brak zdrowego dystansu do samego siebie, aby na czymś takim opierać swoją moralność.
Wiedziałam zatem, że będę często przewracać oczami, bo to taka konstrukcja postaci z kartonowych pudeł, która jeszcze jako tako się trzyma, póki wierzysz, że w środku skrywa się prezent, ale w tym wypadku, niestety, tak nie jest. Limbo jest płaski jak tektura, a najbardziej zadziwiał mnie fakt, że przy takiej ilości wad, wciąż był reklamowany jako protagonista. Jasne, może w latach 90. amerykański kapitalista jeszcze jawiłby się nam jako znak sukcesu i doskonały obiekt westchnień, ale mam wrażenie, że świat poszedł już od tego momentu dawno do przodu. Takich amantów promowało się w popkulturze, gdy ja byłam nastolatką. Czyli poważnie wieki temu…
No, ale zacisnęłam jakoś zęby i postanowiłam ignorować te wszystkie śmiesznostki. W końcu w przypadku gier otome często trzeba iść na kompromis i mierzyć się z pewną naiwnością. Zwłaszcza że wątki kryminale nie były znowu przedstawione tu tak źle, chociaż wyraźnie starano się na różne sposoby zszokować jakoś odbiorcę. Nietrafne okazały się również moje nieśmiałe przypuszczenia, że imię „Limbo” należy odczytywać metaforycznie i będzie się odnosiło do chrześcijańskiej kosmologii. „Limbo”, czyli taki przedsionek piekła, często pełnił funkcje zaświatu „pomiędzy”. Spodziewałam się zatem, że być może love interest będzie w jakiś sposób borykał się z zagadnieniami etycznymi. Wiecie, postawieniem granicy pomiędzy tym, co dobre, a co złe, a choć taka problematyka później się pojawia, to nie poświęcono jej znowu aż tak wiele uwagi.
A liczyłam na naprawdę więcej, bo Limbo Fitzgerald to zasadniczo pierwszy love interest, którego w ogóle spotykamy. W nadziei na wywiad ze znanym prawnikiem nasza ambitna MC, młodziutka Teuta Bridges, goniła go tak zaciekle, że aż stała się przypadkiem świadkiem jego morderstwa jeszcze w common route. Ot, w środku miasta, prawnik upadł nagle przed nią na chodnik, plując krwią. Stąd MC nie zastanawiała się wiele i postanowiła skorzystać ze swojej mocy. Tak, tym razem przyjdzie nam grać dziewczyną „skaczącą przez czas”.
Jest w tym magicznym wędrowaniu jednak pewien haczyk. Czy tam kilka. Po pierwsze: Teuta może przenieść się do przeszłości tylko na krótką chwilkę, po drugie: wcieli się wtedy w skórę jakiejś przypadkowej osoby i wcale nie powiedziane, że będzie mogła coś zdziałać, a po trzecie: ma naturalne opory przed ingerowaniem w przeznaczenie. Pomimo jednak wspomnianych trudności, w tym konkretnym wypadku, Teuta zdecydowała się zaryzykować. Uratowała Limbo przed morderstwem, poznała jego paczkę Fixerów, zamieszkała z gangiem i – co tu dużo mówić – zaprzyjaźniła się z chłopakami (Shu, Mozu, Limbo, Helveticą i Crowem), aby odtąd wspierać ich w pracy i naśladować w stylu życia. Nawet jeśli wcale jej nie uwierzyli, że posiada super moce.
Dlatego indywidualna historia Limbo zaczyna się dopiero po 4 rozdziale common route i dzieli na część A oraz B.
Zacznę od tej pierwszej, bo to opowieść bardziej kryminalna. Okazuje się bowiem, że Limbo ma wroga. I to takiego, który darzy go najszczerszym i najgorszym rodzajem nienawiści, stąd nie powstrzyma się przed niczym, by sprowadzić na młodego prawnika cierpienie. A wszystko dlatego, że w przeszłości pracowali wspólnie w agencji, która zajmowała się problemem nielegalnych imigrantów. Nam, jako odbiorcom z innego kręgu kulturowego, może być nieco trudno sobie to wyobrazić, ale uniwersum gry wzorowane jest na Stanach Zjednoczonych. Stąd, dla ludzi zza Wielkiego Oceanu, uciekinierzy – zwłaszcza z Ameryki Południowej – to chleb powszedni, a potem coś trzeba z takimi ludźmi zrobić. Naturalnie, nie chcą wracać do miejsca, gdzie czeka ich tylko głód, zapomnienie i użeranie z mafiami. Największym problemem jest jednak brak doraźnego rozwiązania. Deportowanie całych rodzin, rozdzielanie dzieci od opiekunów, czy przymusowa asymilacja… To tylko niektóre z tragedii, które toczą się każdego dnia, a od których niektórzy politycy próbowali się odgrodzić np. wielkim murem. I to w sensie dosłownym.
Można zatem powiedzieć, że początkowo Limbo i Navid, nawet jeśli pochodzili z różnych sfer niż imigranci, to przynajmniej rozumieli, że tamci potrzebują wsparcia. Potem jednak ich drogi się rozeszły. Limbo odkrył, że Navid „wykupił” od handlarzy niewolników młodą kobietę z dzieckiem. Zamiast jednak zainteresować się motywacjami przyjaciela, postanowił ukarać go w imię sprawiedliwości i donieść odpowiednim instytucjom. Co samo w sobie nie było jeszcze potworne. Do prawdziwej tragedii doszło potem, gdy ukochana Navida, imigrantka Catalina straciła swoje dziecko, które najpierw zostało jej odebrane, a potem zaniedbane. To pchnęło kobietę do samobójstwa, które zorganizowała w taki sposób, by winny wszystkiemu Limbo odnalazł jej ciało w wannie wypełnionej krwią…
…ale czy to go odmieniło? Nieszczególnie. W tym wątku, jasne, boryka się z koszmarami, ale dalej był przedstawiany jako ktoś szalenie arogancki, który nie ma żadnych refleksji nad swoim postępowaniem. W razie czego Limbo zawsze mógł liczyć na wsparcie bogatej rodzinki czy swojej siostry Valerie – asystentki prokuratora okręgowego New Sieg. A jako typowy kandydat do archetypu „ore-sama” odrzucał również pomoc swoich przyjaciół z paczki i ci musieli mu udzielać wsparcia w sumie na siłę i za plecami. Jedyną bowiem osobą, której Limbo pozwolił się zbliżyć była Teuta – a to głównie dlatego, że wpadła mu już wtedy w oko i nie musiał zgrywać przed nią takiego niewzruszonego macho. Na kolanach Teuty dało się wypocząć, zawsze można było ją przytulić, czy wypłakać się na jej ramieniu… W imieniu Limbo dziewczyna była wściekła na Navida, że ten nie potrafi pogodzić się z przeszłością i szuka zemsty. Zwłaszcza gdy odkryła, że typ groził, iż wysadzi ją w operze, tylko po to, by zranić młodego prawnika. (Well… Stracił miłość swojego życia… Miał prawo po czymś takim zwariować).
I tak – w szczęśliwym zakończeniu – Teuta wykorzystuje swoje moce, aby ocalić Limbo… pomimo tego, że sama została porwana. Bleeeh… W ciele jakiegoś dzieciaka wykonuje telefon i opowiada paczce o wszystkim. Że jest w jakimś hotelu, że Navid zmusza ją, by odtworzyła samobójstwo Cataliny, by zranić Limbo… Że w ciele młodego prawnika są jakieś nanomaszyny, które Limbo wypił razem z winem, podanym mu przez Navida rzekomo w ramach zgody, i że te mogą w każdej chwili wybuchnąć… Oraz inne absurdy. Przytomny Mozu opracowuje wtedy plan, by na chwilę uśmiercić Limbo jakimś zastrzykiem i tym samym dezaktywować urządzenia. (Który to już raz widzimy „fikcyjną” śmierć Fitzgeralda w tej grze? Trzeci?), a w tym samym czasie Shu idzie odbić MC. A skoro tak, to wszystko kończy się wesoło. Limbo obiecuje nie ukrywać niczego więcej przed paczką i bardziej na nich polegać, Navid popełnia samobójstwo (bo nie był już w fabule potrzebny i by protagoniści nie musieli się nim kłopotać), a Teuta zyskuje nowego, prestiżowego chłopaka, z którym może wozić się po kosztownych restauracjach i wpierdalać patologiczne powiększane ptasie wątróbki 3-miesięcznych kaczek, gdy imigranci obok padają z głodu i biedy… (Czy twórcy gry naprawdę nie zauważyli, jaki obraz protagonistów próbowali nam sprzedać?).
I o tym zasadniczo jest cała część B: czyli seria randek, na które Limbo i Teuta udają się wspólnie, by nadgonić z ilością romantycznych CG i pokazać, że parka ma się ku sobie. A to siedzą w restauracji i dziewczyna przeżywa, że nie wie jakich sztućców użyć, a to Limbo martwi się o jej stopy, całe w odciskach (ale jednocześnie zaznacza, że lubi szpilki – więc w przyszłości niech też cierpi), a to daje jej pierścionek z Europy (ale brońcie przodkowie, by nie pomyślała, że to zaręczyny!). Wiem, wiem, czepiam się… Na pocieszenie dodam, że obrazki, które otrzymaliśmy, były naprawdę ładne. Ta gra ma w ogóle świetnie dopracowaną stronę wizualną i gdyby nie pustakowatość postaci mój odbiór byłby dużo pozytywniejszy. Tłumaczę sobie jednak, że to dopiero pierwsza ścieżka… Może po prostu nie poczułam tego serdecznego vibu, który emanował od ekipy z „Code:Realize”? Limbo to zdecydowanie nie jest mój Lupin, chociaż konwencja obu tytułów jest bardzo podobna. Z naciskiem na to, że „Bustafellows” jest dużo mroczniejsze.
Z rozpędu zapomniałam jednak wspomnieć jeszcze o bad endigach. W pierwszym, nie ma co wiele opisywać, bo puszczony płazem Navid po prostu zabija pewnego dnia Limbo, strzelając do niego w biały dzień. Czyli dowiadujemy się wreszcie, kto był sprawcą pierwszego zgonu prawnika – tego w common route, po którym ścieżki Limbo i Teuty w ogóle się skrzyżowały. W drugim, uwięziona w motelu i zastraszana przez Navida MC zastanawia się, czy jest w ogóle w stanie popełnić samobójstwo na wzór Cataliny, co ma rzekomo zagwarantować bezpieczeństwo jej love boyowi. Dobrze jednak, że twórcy zdecydowali się nie pokazywać jej z tak heroicznej strony, bo byłoby to nienaturalne. Nawet pomimo najlepszych intencji, Teuta nie jest po prostu w stanie zabić się dla drugiej osoby (którą zna niecały rok?). Zwłaszcza w tak drastyczny sposób. Wkrótce więc Navid traci do niej cierpliwość i dokonuje morderstwa sam. Tylko po to, by Limbo ich później znalazł, zastrzelił mężczyznę, a sam wylądował w sądzie… na progu poczytalności. Potrafił bowiem tylko w kółko powtarzać, że „nie rozumie”. I – co tu dużo ukrywać – był to chyba najbardziej oryginalny, ale też drastyczny z endingów, z dość mrocznym CG, czyli z Teutą w wannie krwi.
A ja zostałam w poważnym dołku. Naprawdę nastawiałam się na to, że polubię tę grę. Szczególnie po tych wszystkich pozytywnych recenzjach, ale mój pierwszy kontakt z bohaterami okazał się rozczarowujący. Dlatego liczę po cichu, że reszta z paczki udźwignie ciężar podreperowania dla mnie fabuły. Limbo zdecydowanie się to nie udało. Jasne, pod wieloma względami to love interest „idealny”. Miejscami aż zbyt. I miał fajną, wredną siostrę. Niestety taki typ kreacji, to kompletnie nie moja para kaloszy. Za byciem współczesnym „robin hoodem” powinna podążać większa dojrzałość emocjonalna i świadomość świata, a tych podstawowych elementów tu najzwyczajniej zabrakło. Ot, to takie urocze książątko, które bawi się sprawiedliwością… A Teuta może mu teraz w tym towarzyszyć.