Do tej pory w „Ayakashi Romance Reborn” wciąż przeszkadzało mi, jak pospiesznie ukazane są niektóre wątki. Nie było czasu na przedstawienie bohaterów, zbudowanie romansu, rozwiązanie problemu i jeszcze na jakąś sensowną konkluzję czy epilog. W przypadku ścieżki Akiyasu mamy jednak tę dodatkową przewagę, że jego historia stanowi niejako kontynuację Księgi z frakcji Dawn. Dostajemy więc do niej dwa prologi, które stanowiły solidne wprowadzenie, abyśmy zdołali tego bohatera polubić albo przynajmniej zrozumieć.
Przypomnijmy jeszcze, że w opowieściach o frakcji Dawn, Akiyasu pełnił zwykle rolę głównego antagonisty. To on odpowiadał za pojawianie się upiorów w stolicy i wszystkie nieszczęścia, które były tego następstwem. A po co właściwie to robił? Mężczyzna długo wierzył, że jest ostatnim, żyjącym onmyoji. Reszta została wykończona przez rząd. W tym ojciec Akiyasu, który wcześniej długo i wiernie służył armii, aby na koniec zostać przez nich zdradzonym i zamordowanym. Mężczyzna nie atakuje jednak mieszkańców stolicy w ramach zwykłej zemsty. Na to Akiyasu nie jest dostatecznie szalony. Jego prawdziwym celem jest „jedynie” albo „aż” (zależy jak na to patrzeć) przywrócenie swojego staruszka do świata żywych. Akiyasu głęboko wierzy, że tylko tak, będą mogli wspólnie ocalić ich tradycję, bo inaczej onmyoji nie przetrwają. Wyliczając najprostszy i najbardziej banalny argument, że po prostu jest samotny i tęskni za rodzicem, którego okrutnie i przedwcześnie mu odebrano.
Kiedy zatem w Księgach Dawn poznajemy Akiyasu, jest on wówczas 100% antagonistą. Swoje spotkanie z Futabą (= imię MC) uważa za dar od losu i systematycznie manipuluje dziewczyną w trakcie kolejnych scen, aby zdobyć jej zaufanie. Wszystko po to, bo mężczyzna potrzebował kogoś z nadnaturalnymi mocami, żeby złożyć go w ofierze upiorowi. Dzięki odprawieniu zakazanego rytuału Akiyasu powinien być w stanie przywrócić do życia swojego ojca. Pomimo jednak całej swojej bystrości i przygotowań, młody onmyoji nie przewidział jednak dwóch rzeczy: po pierwsze, Futaba miała masę sojuszników i przyjaciół, którzy, gdy tylko MC znalazła się w niebezpieczeństwie, ruszyli jej na ratunek, także odprawienie rytuału, mając do pokonania armię zdeterminowanych ayakashi, było karkołomnym zadaniem i po drugie, wspólne spędzanie czasu z dziewczyną nie odbiło się na postawie Akiyasu bez echa.
Ale co mu się właściwie dziwić? Jasne, Akiyasu cały czas ją okłamywał i udawał niegroźnego, poczciwego i nieco nieporadnego chłopaczka, który komicznie bał się zwierząt, zwłaszcza kotów (choć to, akurat zostało mu również później i okazało się prawdą), ale który sprawiał przy tym wrażenie, że muchy by nie skrzywdził. Był na to zbyt wielkim tchórzem i słabeuszem. W rzeczywistości jednak, za tą śmieszną maską ukrywał się człowiek pragmatyczny, utalentowany i… niesamowicie samotny. Wyobraźmy sobie bowiem ciężar, jaki musi spoczywać na kimś, kto długo wierzy, że jest jakby „ostatnim ze swojego gatunku”. Stąd, kiedy w jego życiu pojawiła się Futaba, była jak światełko w tunelu. Akiyasu długo przekonywał siebie, że uczy ją i spędza z nią czas, jedynie aby uczynić ją potężniejszą i przez to „bardziej atrakcyjną”, jako ofiarę do rytuału. W rzeczywistości jednak te wspólne treningi sprawiały mu radość i bawił się podczas nich nie gorzej od MC.
Naturalnie zdrada i potem zniknięcie Akiyasu, po tym jak został pokonany, nie odbiło się na dziewczynie bez echa. Wciąż nie potrafiła uwierzyć, że tak miły człowiek w rzeczywistości knuł, jak wykończyć ją, jej ojca i przyjaciół, a także przez tyle czasu zagrażał mieszkańcom stolicy. Nie tylko przemieniał ludzi w pionki, ale także sprzymierzył się z liderem organizacji Senkitai – pajęczym demonem Kagemaru, czyli grupy, która dążyła do supremacji ayakashi nad światem ludzi.
Rozczarowana Futaba pewnie długo nie wierzyła, że ich ścieżki ponownie się skrzyżują i że znowu mogą zostać sojusznikami… ale od tego zaczyna się właśnie wątek Akiyasu, po prologu Księgi I: Night. MC była w trakcie badania, nad czym tak naprawdę pracuje armia, bo zastanawiała się nad przyjęciem posady oficjalnego, rządowego onmyoji, ale niepokoiło ją trochę, co zasugerował jej podczas jednej z konfrontacji Kagemaru. Dziewczyna odkrywa potem, że w istocie jej ludzcy sojusznicy prowadzą nad ayakashi jakieś podejrzane eksperymenty… lecz nie ma okazji się temu dłużej przyjrzeć, bo zostaje porwana.
Tym sposobem Futaba trafia do siedziby Senkitai, gdzie znowu ktoś chce zrobić z niej narzędzie, tylko po to, by osiągnąć swoje chore plany. Futaba, z rozkazu lidera organizacji, miała posłużyć się jakimś Magicznym Kamieniem Destrukcji – czy jakoś tak, bo artefakt reagował tylko na moce potężnego onmyoji. Dziewczyna ani myśli jednak dać się znowu zmanipulować. Niestety, bariery otaczające kryjówkę są tak potężne, że jedyne, co jej pozostaje to zawrzeć chwilowe przymierze, że swoim byłym wrogiem – Akiyasu. Mężczyzna także przebywa w siedzibie i nie uśmiecha mu się bynajmniej doprowadzanie do zagłady ludzkości, tylko po to, by ayakashi mogły doczłapać się władzy.
Futaba decyduje się zatem schować dumę i niechęć do kieszeni, ale im dłużej rozmawia z Akiyasu, aby namówić go do wspólnej ucieczki, tym bardziej przekonuje się, że już nie żywi do niego nienawiści. Że tak naprawdę, gdy widzi go tak rozbitego i smutnego, kompletnie zagubionego w tym, co powinien teraz robić, gdy jego jedyny plan nie wypalił i na dodatek przeżartego przez wyrzuty sumienia… to robi się jej go najzwyczajniej żal. Poza tym tęskni za „Akim”. Swoim jedynym, nawet jeśli fałszywym, to onmyoji-przyjacielem, który nauczył ją wszystkiego o rytuałach, zaklęciach i był dla niej oparciem, kiedy prawda o własnym pochodzeniu zupełnie ją przytłaczała.
Zresztą dawne obawy mają pójść błyskawicznie w niepamięć, w momencie gdy Akiyasu, podczas ucieczki, naraża się i osłania dziewczynę, zostając w jej miejscu trafiony przez kulę, wystrzeloną przez atakujących ayakashi ludzkich wojskowych. Onmyoji przenoszą się wtedy do domu Futaby, a tam zaczyna się szereg powolnego, ale dość wiarygodnego „urabiania” Akiyasu, aby znowu przeciągnąć go na „jasną stronę mocy”. A mi bardzo się podobało, że ta przemiana nie nastąpiła, jak za sprawą czarodziejskiej różdżki. Bardzo łatwo było wczuć się w jego rolę i zrozumieć, dlaczego brzydził się samym sobą, chciał ocalić sztukę onmyoji za wszelką cenę, a jednocześnie nie widział dla siebie żadnej przeszłości.
Fajnie również, że nie zapomniano o pokazaniu reakcji na jego osobę praktycznie całego otoczenia. Mogliśmy zobaczyć, jak godzi się i przyjmuje karę od Tatsuomiego, który po prostu go spoliczkował. Jak niechętnie otwierają się na niego kolejni ayakashi – gotowi zaufać instynktowi Futaby, a nie koniecznie od razu darzący onmyoji sympatią. Wreszcie jak przełamuje się i wybacza mu doznane krzywdy ojciec MC. W końcu to on znalazł się wtedy w największym zagrożeniu, ale – ponownie – jest przekonany, że jego córka wie, co robi, i że wraz z Akiyasu stanowią coś w rodzaju idealnego „yin i yang”. Jasność nie może istnieć bez ciemności itd. A w takim razie ktoś tak dobry i naiwny jak Futaba, potrzebuje czasem wsparcia przyjaciela, który będzie cyniczny i twardo stąpał po ziemi, aby ustrzec ją przed różnymi niebezpieczeństwami.
W tej ścieżce nie zabrakło jednak także nowego dramatyzmu, co – jak można się domyślić – do prowadziło do kolejnej zdrady. Akiyasu odchodzi z domu Futaby, gdy odkrywa dwie bolesne prawdy. Pierwsza dotyczy ich wspólnej przeszłości. Okazuje się, że już w poprzednim wcieleniu byli dla siebie wrogami. A właściwie to w ramach zemsty dawna forma Akiyasu sprowadziła na Futabę i cały jej ród zagładę, wypuszczając na stolicę upiory, które zdominowały miasto i wymordowały onmyoji. Co, jakby nie patrzeć, musiało nie być dla niego łatwe do przełknięcia. Z kolei druga prawda dotyczyła jego ojca. Dzięki dokumentom wykradzionym wprost od armii Akiyasu poznał wreszcie szczegółowe okoliczności śmierci swojego rodzica. Z zapisków wynikało, że pan Kurahashi był przez długi czas torturowany i prowadzono na nim nieludzkie eksperymenty.
W tej ścieżce poruszono bowiem problem, który jak żywo przypominał mi fabułę innej, popularnej gry pt. „Hakuoki”. Aby przygotować się na inwazję Zachodu, armia japońska postanowiła prowadzić eksperymenty, które pozwoliłyby jej stworzyć oddziały nadludzi – Youjin, wykorzystując zdolności ayakashi. (Rasetsu, hę?) Jako onmyoji pan Kurahashi stał się ofiarą testowania, jak takie badania działałyby, gdyby poddawano im ludzi z nadnaturalnymi mocami.
Zagubiony i rozgoryczony Akiyasu postanawia ponownie dołączyć do Senkitai i zaatakować armię przy pomocy przyzywanych przez siebie upiorów i Kamienia Destrukcji. Od tego zamiaru nie udaje się go odwieść nawet Kagemaru, który nieoczekiwanie odcina się od planu swoich towarzyszy z organizacji i przestrzega tylko młodego onmyoji, by dobrze się zastanowił, czy to właśnie to, czego chce. Ale Akiyasu jest już wtedy zdeterminowany. Głównie dlatego, że po części zamierza ze sobą skończyć. Nie widzi już dla siebie nigdzie miejsca, nie potrafi się pogodzić ze swoimi skomplikowanymi uczuciami względem Futaby (tego, że jej zazdrościł, a jednocześnie uzależniał się coraz bardziej od jej bliskości), ani nie był w stanie wybaczyć sobie, że skrzywdził tak wiele osób… i zupełnie nic tym nie osiągnął. Gdyby bowiem udałoby mu się wskrzesić ojca, jego zbrodnie miałyby jakieś usprawiedliwienie, a tak pozostał z niczym i wiecznym poczuciem winy.
A choć na placu boju zbierają się wszyscy bohaterowie: jest Hitsui z Kamieniem Destrukcji, Akiyasu z upiorami, generał Oyama, jego syn Tatsuyomi, major Aizen i odział Onikiri, jednostka stworzonych przez armię nadludzi, nekomanta Nachi i Futaba… to z pewnym rozczarowaniem przyjęłam, jak naiwne było fabularne, późniejsze rozwiązanie.
Aizenowi udaje się przekonać generała Oyamę, że bierze on pełną odpowiedzialność za Akiyasu i będzie on odtąd jego cennym assetem. Jest w końcu nie tylko onmyoji, ale ma szeroką wiedzę o Senkitai, a jeśli tylko zrobi coś podejrzanego – to major osobiście go zabije. Co więcej, argumentuje, że będzie to idealna kara za to, jakich zbrodni onmyoji dopuścił się wcześniej. Skoro bowiem tak bardzo chce ze sobą skończyć, to powinni mu to uniemożliwić i sprawić, by ciężko pracował dla armii, wciąż borykając się z poczuciem winy. A generał Oyama, ku mojemu absolutnemu zdziwieniu, z jakiegoś powodu na takie rozwiązanie przystał. Ba! Pozwolił nawet swojemu synowi, który rozczarował go, odmawiając wykonania rozkazu zabicia Akiyasu, dołączyć do eksperymentów nad ayakashi, by zobaczyć, czy chce je jakoś zreformować…
Co zaś się tyczy Futaby i Akiyasu, to gdy tylko zostali sami, mężczyzna najpierw znowu próbował zgrywać chłodnego i obojętnego na jej argumenty, tylko po to, by gdy już wkurzona chciała odejść, sam ją powstrzymać i błagać, by go nie zostawiała samego. Od tej pory Akiyasu przeniósł się znowu do baraków wojskowych, pracował dla Aizena i znajdował się pod obserwacją Futaby. Nie zajęło im długo wyjaśnienie ostatniego nieporozumienia: dziewczyna wyraziła nadzieję, że Akiyasu, kiedyś przestanie ją nienawidzić, a ten odparł, że na to już jest za późno, bo mają ten etap dawno za sobą – i natychmiast ją pocałował. Tym samym oficjalnie wyznali sobie uczucia i opowieść kończy się dość otwarcie, z inklinacją na to, że czeka ich jeszcze wiele wspólnej pracy i rząd z pewnością niedługo znowu coś odwali.
A chociaż z powyższego opisu jasno wynika, że nie wszystko mi się w ścieżce podobało, to historia Akiyasu to (jak na razie) jedna z najlepszych, które miałam okazję przejść w całej grze. Przede wszystkim dlatego, że relacja między parką rozwijała się tak powoli i z sensem. Pozwolono nam faktycznie zobaczyć, dlaczego stali się dla siebie ważni i co ostatecznie skłoniło Futabę, aby zapomnieć Akiyasu doznane wcześniej z jego strony krzywdy. Wreszcie ujawniono przed nami kulisy śmierci poprzedniego wcielenia MC, co również było miłą niespodzianką. Do tej pory wiedzieliśmy tylko, że umarła, broniąc miasto przed upiorami, ale nie mieliśmy pojęcia, skąd się tam one wzięły. No i Akiyasu w swoim poprzednim wcieleniu wyglądał dużo lepiej niż obecnie. Aż szkoda, że to nie jest jego aktualny projekt postaci. XD W każdym razie ta ścieżka w odpowiednich proporcjach łączyła wątki komediowe, romantyczne i przygodowe z nowym dramatyzmem. Dużo się w niej działo, ale nie zapomniano o przedstawianiu relacji i ewolucji żadnej z postaci. Spokojnie więc ją polecam, zwłaszcza jeśli jesteście fanami całej serii.
AKTUALIZACJA (po odblokowaniu „Romance Sonnets”): dodatki wprowadzają krótkie, romantyczne scenki między bohaterami, czyli uzupełniają dokładnie to, czego brakowało mi w wątku głównym.
W epizodzie pierwszym – Our New Beginning:
To tak naprawdę bezpośrednia kontynuacja wydarzeń z prologu. Dowiadujemy się, gdzie mieszka Akiyasu, jak współpracuje z wojskiem i jak dobrze zaczął się dogadywać z ojcem Futaby. Razem z całą „rodzinką” udają się zresztą na kolacje, a jakiś czas później, na prośbę MC odwiedzają nawet Reccord, gdzie Aki poznaje resztę ayakashi. Nie jest jednak zbyt szczęśliwy, bo wciąż da się wyczuć napięcie. Na dodatek obraża się na Futabę, ilekroć dziewczyna nie chce używać jego pełnego imienia i dalej skraca je do „Aki”. Jednak prawdziwie niezadowolony staje się dopiero w scenie końcowej, gdy parka spotyka na swej drodze Kogę. Wychodzi na to, że Akiyasu ma też zaborczą stronę, bo jest wyraźnie zazdrosny o oni. Może to jakaś pamięć wsteczna i wyczuwał, że jego dziewczyna w poprzednim wcieleniu kręciła z tym ayakashi? W każdym razie rozbawiona Futaba dochodzi do wniosku, że z pewnymi osobami jej nowy chłopak pewnie nie zaprzyjaźni się nigdy.
A ja ze swojej strony dodam, że znowu ten dodatek był miłym zaskoczeniem. Dowiedzieliśmy się bowiem, że matka Akiyasu żyje i że zamierza się osiedlić w stolicy, by być bliżej syna i razem z nim prowadzić… aptekę. Nie inaczej! Wychodzi na to, że nasz onmyoji i Yura mogą dzielić wspólne zainteresowania. Stąd ścieżka Akiyasu staje się jak do tej pory jedyną, której kontynuację chętnie bym zobaczyła.