Kiedy przechodziłam dawno temu pierwszą anglojęzyczną edycję „Hakuoki” na telefony, dziwiło mnie, że Shinpachi nie dostał swojej ścieżki. Oczywiście, jest to czysto subiektywna opinia, ale jego projekt podobał mi się bardziej od np. Keisuke. Wydawało mi się również, że pełni w Shinsengumi ważniejszą funkcję – w końcu bycie kapitanem oddziału drugiego to nie byle co. Stety bądź niestety na osobną ścieżkę dla Shinpachiego musieliśmy czekać aż do wydania przez Otomate edycji specjalnej, wzbogaconej o 6 dodatkowych love interest. Czy jednak bycie cierpliwym się nam zwróciło? A może lepiej, aby Shinpachi pozostał zabawnym błaznem na drugim planie? Na te i inne pytanie, postaram się odpowiedzieć w tej recenzji.
Nagakura Shinpachi, wraz z Haradą Sanosuke i Tōdō Heisuke, tworzyli coś w rodzaju baka-trio kapitanów. Zawsze trzymali się najbliżej, wspólnie chodzili pić, trenowali, patrolowali miasto, czy odwiedzali domy gejsz. Ich przyjaźń zaczęła się jeszcze przed formalnym zawiązaniem Shinsengumi i przetrwała aż do czasów ich największej „chwały” w Kyoto. Nie zmienia to jednak faktu, że z całej grupy, to właśnie Shinpachi był najmniej bystry z panów. Jako nieliczny ze wszystkich wojowników nie domyślił się, że Yukimura Chizuru (nasza MC, pochwycona przez samurajów w niebieskich haori, za to, że stała się świadkiem czegoś, czego nie powinna) jest kobietą. Póki uważał ją za niewygodnego, młodego samuraja, był do niej nastawiony bardzo wrogo. Kiedy jednak został wreszcie poinformowany, że ma do czynienia z niewiastą, zachowanie Shinpachiego zmieniło się o 180 stopni. Przede wszystkim dlatego, że o ile czuł się – jako kapitan – w obowiązku surowo traktować młodego chłopaka, o tyle w przypadku kontaktów z płcią przeciwną stawał się dość nieporadny.
Gdy Chizuru na stałe dołącza do Shinsengumi, początkowo jako więzień, co oni nazywali „gościną”, Nagakura Shinpachi roztacza nad nią swego rodzaju opiekę. Oznajmia nawet, że MC może na nim polegać jak na starszym bracie, bo łączy ich pochodzenie z Edo, są więc w pewnym sensie dla siebie krajanami. A, co tu dużo ukrywać, zagubiona i otoczona przez nerwowych samurajów MC zdecydowanie potrzebowała takiego wsparcia. Kogoś, kto odwracałby jej myśli od ciągłego zamartwiania się o ojca i pomógł jej przetrwać ponure dni aresztu domowego.
Z czasem ta więź jeszcze się umacnia, ale Chizuru martwi porywczość Shinpachiego. Wiadomo, że musiał pokazywać się przed swoimi ludźmi z jak najlepszej strony, ale jej zdaniem często narażał się niepotrzebnie. Mężczyzna wyznawał dziwną filozofię, że jeśli ściągnie na siebie uwagę wrogów, to tym samym ochroni towarzyszy. Często więc kończył poraniony albo zgłaszał się na ochotnika, to działania na pierwszym froncie. Widać to zwłaszcza podczas wydarzeń w Ikedaya, gdzie Shinpachi, już po starciu, prosi Chizuru, by zaopiekowała się wszystkimi pozostałymi, zupełnie bagatelizując to, że sam również miał krwawiącą rękę. Co było o tyle ciekawe, że przecież dla wojownika sprawność fizyczna była w zasadzie wszystkim. Np. po sytuacji Sannana mogliśmy zobaczyć, co działo się z samurajem, który zdawał się niezdolny do dzierżenia miecza… (A jako ciekawostkę dodam, że historyczny odpowiednik Nagakury także został raniony w kciuk w trakcie ataku na gospodę, co było ze strony twórców ładnym nawiązaniem).
Nie zapominajmy jednak, że w pierwszej kolejności Shinpachi został napisany jako postać komediowa. W podstawowej wersji gry zawsze oglądaliśmy jego wygłupy na drugim planie np. gdy podczas obowiązkowych badań medycznych popisywał się przed całym oddziałem swoją muskulaturą lub gdy jako jedyny nie zdołał wymyślić kłamstwa na temat swojej ucieczki do Dzielnicy Uciech, więc w efekcie skończył na morderczym treningu z Inoue Genzaburou. Stąd przygotowując dla niego treści stricte romansowe, scenarzyści nie zapomnieli o tym aspekcie jego osobowości i nierzadko jego scenki z Chizuru, zwłaszcza w części, która dzieje się jeszcze w Kyoto, są mocno komiczne. Dla przykładu pewnego razu Shinpachi postanawia odwiedzić MC w jej pokojach, ale nie zapowiada swojego wejścia (przypomnijmy, że idea „pukania do drzwi” była wówczas Japończykom nieznana). Zażenowana bohaterka zwraca mu uwagę, że wolałaby, aby tego nie robił, bo co jeśli pewnego dnia tak wejdzie, a ona będzie się akurat przebierać? Shinpachi nie od razu jednak pojmuje, w czym jest problem. Dopiero gdy ta scena, powolutku, wizualizuje się w jego wyobraźni, to młody mężczyzna wpada w panikę.
O dziwo, zaskoczyło mnie również, jak doskonałym szermierzem się okazał. Do tej pory w grze przekonywano nas, że w zasadzie najpotężniejszymi wojownikami Shinsengumi są Okita i Saitō. W ścieżce Shinpachiego dowiadujemy się jednak, że z pewnością dorównuje, a być może nawet przewyższa wspomnianą dwójkę. Czego dowodem jest chyba jego późniejsze starcie z Kazamą. Trzeba przyznać, że w obronie Chizuru, Shinpachi dość długo dotrzymywał demonowi pola – chociaż wiadomo, że w porównaniu z oni, ludzie byli znacznie słabsi i kruchsi.
Głównym problemem tej ścieżki nie będzie jednak bezpieczeństwo Chizuru, a podzieliłabym opowieść Shinpachiego na dwa wątki.
Zacznę od tego, który korzeniami sięga jeszcze części o Kyoto, a jest nim problem zamiany w rasetsu. A dokładniej, krytyczny pogląd młodego samuraja z Edo na tę praktykę. Jeszcze za czasów poprzednich dowódców, gdy Shinsengumi nazywali się Mibu Rōshigumi, i dopiero stawali się rozpoznawali wśród zwolenników szogunatu, jako potencjalny sojusznik, Shinpachi był przeciwko eksperymentowaniu na ludziach. Przypomnijmy, że – aby wybielić nieco Kondō w grze – przedstawiono to tak, jakby za zabawę z rasetsu odpowiadał w całości Serizawa Kamo, ale nie zmienia to faktu, że wojownicy mieli na sumieniu przelanie krwi własnych towarzyszy.
Ten motyw powraca ponownie, gdy – by ratować siebie po obrażeniach otrzymanych w czasie zamachu na Ito – Tōdō Heisuke wypija „wodę życia”. Tym samym przemienia się w uzależnionego od krwi potwora, ale przynajmniej może ponownie wrócić na służbę do Shinsengumi. A ponieważ panowie byli od zawsze ze sobą blisko, Shinpachi zaczyna mieć wątpliwości, jak powinien zachować się teraz względem swojego towarzysza. Należy bowiem pamiętać, że dla samuraja śmierć niejednokrotnie była lepszym wyborem od trwania w hańbie. Choć pewnym czynnikiem łagodzącym z pewnością jest to, że Tōdō Heisuke nie uciekł, ale wrócił do dawnej formacji. Tylko co z tego, skoro Shinpachi nie był pewien, czy dalej może uważać go za swojego przyjaciela, a może kapitan oddziału ósmego zatracił na dobre człowieczeństwo? A wtedy z pomocą Chizuru dochodzi do wniosku, że tak. „Heisuke to Heisuke” argumentuje MC, bo jego forma niczego nie zmienia. Shinpachi musi po prostu zaufać swojemu „nakama”.
Zresztą, od początku do samego końca, w tej ścieżce konsekwentnie pokazywano, że Chizuru jest dla Shinpachiego niesamowitym oparciem. Często będzie pomagała mu poukładać myśli – może dlatego, że mężczyzna sam nie był zbyt bystry i skłonny do filozofowania. Podobało mi się więc, że ich relacja została tutaj zbudowana tak naturalnie. Jasne, MC smuci nieco, że ciągle jest nazywana „młodszą siostrą”, ale woli nawet taką rolę, niż rozstać się z mężczyzną, którego zaczęła szanować. Tymczasem to właśnie u tej kruchej nastolatki, a nie u swoich towarzyszy, Shinpachi będzie szukał rady oraz liczył na to, że utrzyma jego „dziką naturę” w ryzach. W pewnym momencie ich relacje zostają nawet porównane do tego, jakie Kondō miał z Hijikatą.
Tymczasem punktem kulminacyjnym motywu z rasetsu staje się moment, w którym – podczas ucieczki z Kyoto – Chizuru wraz z Inoue zostają napadnięci przez grupę zdrajców. Z odsieczą przybywa im wtedy Shinpachi i udaje mu się pokonać wojowników, ale za namową towarzyszy darowuje im życie… tylko po to, by chwile później on i Inoue zostali przez tych samych typów śmiertelnie postrzeleni. I, co tu dużo dodawać, ta scenka była naciągana jak cholera i przez to mało emocjonująca. Poważnie nie dało się tego jakoś ciekawiej opisać? W każdym razie służyła tylko temu, by – wbrew swojej woli — Shinpachi został zamieniony w rasetsu. Wszystko dlatego, że Inoue postanowił napoić go swoją dawką „wody życia”, którą Shinsengumi dostali na „czarną godzinę”.
I to właśnie w ten sposób zacznie się długi, naprawdę długi etap użalania nad sobą. Shinpachi początkowo będzie nawet ukrywał przed Shinsengumi swój stan, tak bardzo wstydził się bycia rasetsu. Z jednej bowiem strony cieszył się, że uratował Chizuru życie, ale z drugiej – jako samuraj – był upokorzony. Stał się jakimś dziwacznym rodzajem potwora, który musiał służyć odtąd w jednostce specjalnej, pić krew kobiety, którą powoli darzył już uczuciami, oraz egzystować głównie w nocy – ze strachu przed światłem słonecznym. Na dodatek, podczas swojej przemiany, zdarzało się, że tracił nad sobą kontrolę i mordował bez sensu wszystko wokół – mógł więc prędzej czy później zagrozić MC…
Ale wspomniałam, że ta ścieżka ma dwa motywy. Drugim, nie mniej istotnym z nich, jest konflikt Shinpachiego z Kondō, który doskonale znamy również z pozostałych ścieżek. Należy się więc tutaj krótkie przypomnienie, że młody mężczyzna, podobnie jak jego best buddy Harada, przed dołączeniem do Shinsengumi, byli roninami. Świadomie odrzucili pozycje, bo nie odpowiadały im różne aspekty feudalnej rzeczywistości. Zamiast tego w grze przekonują nas, że walczyli „za sprawę”, chociaż już wielokrotnie pisałam, co myślę o tych wszystkich wojnach i „jedynej, słusznej wizji przyszłości Japonii”.
Nic zatem dziwnego, że kiedy Kondō został wreszcie zauważony przez szogunat i marzył mu się jeszcze tytuł daimyō, to Shinpachi ani myślał, aby wrócić do roli potulnego wasala. Już to przecież kiedyś przerabiał. A chociaż spotkałam się z opiniami, że niepotrzebnie przedstawiano tutaj Kondō w tak negatywnym świetle, to mi to zupełnie nie przeszkadzało. Jakby bowiem nie patrzeć, to faktycznie skazał masę rekrutów na bezsensowną śmierć bezmyślnymi rozkazami (bitwa o Kōshū-Katsunuma), a także dał się oślepić swojej nowej pozycji. Shinsengumi „przebrandowili się” w Kōyō Chinbutai… ale w tej formacji nie było już dla niektórych z nich miejsca.
Nagakura Shinpachi i Harada Sanosuke postanawiają odejść, głównie dlatego, że woleli zacząć od początku i wrócić do tego, o co pierwotnie walczyli. W grze podkreślono również aspekt rozczarowania Shinpachiego faktem, że Kondō widział w nim już tylko rasetsu. To dlatego wysyłał go bez refleksji na pierwszy front, nie traktując go jak dawnego przyjaciela i towarzysza broni, ale pionek czy narzędzie, które można dowolnie użyć. (A po tych jego wszystkich rozterkach i żalach wiedzieliśmy przecież, jak bardzo Shinpachi nienawidził swojej nowej formy). Panowie dołączają niedługo potem do Seiheitai… a Chizuru im towarzyszy.
Dlaczego? Bo przecież formalnie nie należała do Shinsengumi, była tylko kobietą, a jej umiejętności medyczne dalej mogły okazać się potrzebne. Niestety, ponownie nie mogła obnosić się ze swoją płcią, dlatego wśród Seiheitai została nieudolnie przedstawiona, jako młodszy brat Shinpachiego. Z którym to nie był spokrewniony i nie wyglądali podobnie, bo w sumie bardziej to byli dla siebie „jak kuzyn ojca ciotki babki znajomego sąsiada mojego szwagra…”. Czy coś w ten deseń.
Co nie znaczy, że decyzja o opuszczeniu Shinsengumi przyszła im łatwo. Po tym, jak Shinpachi dowiaduje się o okolicznościach śmierci Kondō (jego okrutnej egzekucji) oraz wciąż przytłoczony faktem, jak podłe stało się jego życie, odkąd zamienił się w rasetsu, mężczyzna skazuje się nawet na dobrowolne wygnanie. Po znalezieniu chatki na odludziu pogrążony w depresji Shinpachi postanawia tam zostać. Głównie dlatego, że obwinia się za porzucenie dowódcy oraz utratę kolejnych towarzyszy. Ba! Przestaje nawet wierzyć, że może dalej ochraniać Chizuru. A już z pewnością nie w takim stanie. Dlatego tak ważne okazuje się dla niego szczere porozmawianie z dziewczyną.
To MC wyciąga go z najgorszej depresji, używając w sumie tych samych słów, gdy w przeszłości rozmawiali o Heisuke. Że dla niej Shinpachi dalej jest Shinpachim i nic się nie zmieniło. Nie zamierza też nigdy opuszczać jego boku, jeśli jej tylko na to pozwoli, co sprawia, że mężczyzna wreszcie odzyskuje chociaż część swojej dawnej pogody ducha. Ba! Dołącza do niej nawet w treningu z mieczem, zafascynowany faktem, że przez cały ten czas, kiedy on pogrążał się w kolejnych poziomach żalu, dziewczyna bezustannie trenowała. Wszystko po to, aby nie być ciężarem i móc go również ochronić, gdy nadejdzie taka potrzeba.
Na drodze do szczęścia parki stoją jednak jeszcze antagoniści, a dokładniej pojawiający się znikąd, jak diabeł z pudełka staruszek Chizuru, czyli doktor Kodo. Shinpachi wie, że wojna o przyszłość Japonii to już dla niego sprawa stracona, ale wciąż może naprawić przynajmniej jeden z błędów, którego niegdyś dopuściła się jego organizacja. A dokładniej, to zamierza użyć swoich umiejętności, aby zniszczyć wszystkie rasetsu, co prowadzi do nieoczekiwanego sojuszu z oni. Jeśli Shinpachi udowodni demonowi swoją determinację, ten wspomoże ich w walce z Kodo i jego armią potworów, ale jeśli byliśmy na drodze do bad endingu, to zamiast tego Amagiri zabierze ze sobą Chizuru zaraz potem, gdy Shinpachu utraci kontrolę nad mocami i zamieni się w proch…
Przed finałową walką z niedoszłym teściem dostajemy też wreszcie namiastkę jakiejś sceny romantycznej. (Jeśli mam być szczera, to dla mnie cały ten aspekt budowania relacji, chociaż był bardzo wiarygodny, bo powolny i szczery, to jednak iście po japońsku wydawał mi się dość zdystansowany). Shinpachi przyznaje wreszcie, że od jakiegoś czasu nie widzi w Chizuru siostry i jeśli jej to nie przeszkadza, to chciałby, aby została jego żoną… a ta, naturalnie, przyjmuje oświadczyny, przypieczętowując przysięgę pocałunkiem.
Ostatnia scena to już walka z samym Kodo i jego armią stworów. W sumie nie bardzo wiadomo, o co mu chodziło w tej ścieżce. Niby coś biadolił o tym, że chce oddać Chizuru Kazamie, ale jakoś nie bardzo dbał o to, by nic się jej nie stało. Na dodatek, jakimś cudem, ta garstka rasetsu, którymi się otoczył, to podobno były już wszystkie pseudo-wampiry z całej Japonii, wystarczyło więc je zniszczyć i cały problem z krwiożerczymi potworami mieliby potem z głowy. (Czyli tak, dostaliśmy potwierdzenie, że Sannan i Keisuke już kopnęli w kalendarz, Harada umarł nieco wcześniej, podobnie jak Kondō i Hijikata, a Saitō gdzieś zaginął… to tyle, jeśli chodzi o formację Shinsengumi…).
W negatywnym zakończeniu – a przynajmniej jednym z wielu – Shinpachi nie zdołał przetrwać walki z taką ilością potworów. Po wszystkim Chizuru pozostaje więc tylko powrócić do jego rodzinnych stron, aby oddać krewnym miecz i przedstawić się jako „żona poległego w walce Nagakury”. Mieli więc naprawdę krótkie i pechowe małżeństwo.
W szczęśliwym zakończeniu: Kodo zostaje załatwiony przez jednego ze swoich stworów, aby oszczędzić Shinpachiemu przykrego obowiązku ubabrania się krwią własnego teścia. Naturalnie, nie obeszło się bez ckliwego przemówienia Chizuru, która przypomniała staruszkowi, że chociaż nie był jej prawdziwym krewnym, a jedynie jakimś podrzędnym oni z klanu Yukimura, to dla niej zawsze był jak ojciec i podziwiała go za bycie lekarzem… A ten tak się w jej wyznanie zasłuchał, że nawet nie zauważył, jak jakiś rasetsu zaszedł go od tyłu i ukatrupił.
Zaraz potem parka cieszy się wreszcie pokojem i patrzy wspólnie na jakąś łączkę. Wojna się skończyła, czasy Shinsengumi przeminęły, zwolennicy cesarza wygrali, więc Shinpachi musi się ukrywać… ale przynajmniej został z ukochaną żoną. No i było to zakończenie bardzo podobne do losów prawdziwego Nagakury Shinpachiego, który również zdołał przetrwać burzliwe czasy wojen boshin, a nawet zostawił po sobie dzienniki~! Dzisiaj te teksty, chociaż z pewnością pełne literackiej fikcji i przekłamań, stanowią jedno z najważniejszych źródeł badań nad historią Shinsengumi. Więc w pokrętny sposób, w pewnym sensie, poczciwy Shinpachi ocalił swoich towarzyszy. Może nie fizycznie, ale dając nam coś nie mniej cennego – pamięć o tym, jak funkcjonowali, czego chcieli i co próbowali osiągnąć.
Skąd inąd wiem, że ta ścieżka bynajmniej nie podbiła serca fanów. Patrząc na osiągnięcia Steam widać, że ukończyło ją bardzo niewiele osób. Nie spotkałam się też ze sporą ilością pozytywnych recenzji i muszę wpisać się z przykrością w ten trend. Nie dlatego, że była zła, ale po prostu nie była też dobra.
Jak wspominałam wcześniej, bardzo podobała mi się kreacja Chizuru w tym wydaniu. Widać, że jej postać została ponownie dodana do scenariusza po latach, bo dziewczyna jest znacznie bardziej zaradna, niż przyzwyczaiły mnie stare gry otome. (Chociaż szkoda, że nie pozwolono jej się wykazać w jakiejś scenie z ostrzem – skoro tak sumiennie trenowała). To ona niejeden raz, nie dwa, będzie nawracała tego upartego bakadere na właściwą drogę i tłumaczyła oczywistości, ilekroć zbłądzi na ścieżkach życia. Będzie więc nie tylko towarzyszką broni, ukochaną, ale też – a może przede wszystkim – przyjaciółką, co bardzo odbiegało od relacji z innymi Shinsengumi, którzy często traktowali MC nieco protekcjonalnie.
Nie zmienia to jednak faktu, że sama ścieżka… cóż, nie porywa. Trochę żałuję, że nie skupiono się w niej na czymś nowym, np. według dzienników, brat zamordowanego Ito szukał podobno na Shinpachim zemsty. Czemu więc by nie podrążyć tego motywu, skoro jego postać również została wprowadzona do nowej edycji gry? Albo może w ogóle zrezygnować z tego dramatu z rasetsu i zamiast tego skupić się na konflikcie z Kondō i losach Seiheitai? Jako miłośnik historii, zdecydowanie chętniej poczytałabym na ten temat, niż po raz kolejny oglądała tego pozbawionego motywacji pajaca z armią pseudo-wampirów…
No, ale nie od dziś wiadomo, że ja nigdy nie byłam fanem wątków fantastycznych w „Hakuoki”. (Poza Kazamą – mój hasubendo jest bezbłędny 😉). Zastanawiam się tylko, czy skoro Shinpachi nie podbił tłumów jako love interest, to czy jednak nie fajniej mu było na drugim planie? Tam przynajmniej dalej mógł być po prostu naszym poczciwym, zabawnym starszym bratem, a jako main love interest wypadł na tle pozostałych panów niekorzystnie. Heh… Shinpachi to naprawdę miły oniisan z Edo i miałam przeczucie, że powinien nim dla MC pozostać.