Do tej pory „Dot Kareshi” ani mnie ziębiło, ani grzało i tak trochę nie rozumiałam, z czego wynikał aż tak pozytywny odbiór tej gry przez licznych recenzentów. Przyznaję jednak z czystym sumieniem, że przy ścieżce Mnicha wreszcie się serdecznie uśmiałam i chyba pojęłam w końcu, co inni widzą w tym tytule.
W ramach krótkiego i szybkiego wstępu przypomnijmy, że bezimienna bohaterka „Dot Kareshi” jest chyba jedną z najgorszych graczek cRPG na świecie, ale nie przeszkadzało to jej być fanką serii „Unlimited Quest”. Czemu tak twierdzę? Bo nie umiała rozwijać umiejętności, nie grindowała, nie robiła questów, nie kupowała ekwipunku… ot po prostu pędziła do przodu, aby jakoś ukończyć tytuł. Nieważne, że przechodząc całość na łeb na szyje. Nasza protagonistka nie wiedziała jednakże wtedy, że w jej ulubionej grze pojawił się paskudny bug. W rodzaju tych, które wciągają użytkownika do cyfrowego świata. To dlatego MC przyszło się zmierzyć z fizycznymi wersjami postaci, którymi do tej pory sterowała. A jest to – przez jej styl gry – zaprawdę wypaczona zgraja, składająca się z tanka – Knighta, dwóch postaci walczących Monka i Beastmastera, oraz healera – Dancera. Z czego Mnich był w samej czołówce dziwaków.
Niczym bohater anime z lat 90., Mnich jest po prostu lekko „hentai” – jak to zresztą określają jego koledzy z drużyny. Niewiele mu trzeba, aby się rumienić, czy dostać krwawienia z nosa. Kiedy więc bohaterka staje przed wyborem, aby zabrać się za ukończenie jakiegoś questa, co ma podobno doprowadzić do naprawienia bugu i powrotu MC do fizycznego świata, facet wprost nie wierzy w swoje szczęście, gdy wybiera go, i postanawia od razu wykorzystać sytuacje. Twierdzi, że jego zadanie polega na tym, że dziewczyna musi go przytulić. I to tak bardzo mocno. Przyciskając całe ciało do niego. Co naturalnie kończy się jej sprzeciwem i zabawną reakcją ze strony pozostałych panów, którzy dochodzą do wniosku, że w sumie to dla Mnicha żadnego questa nawet nie warto robić, więc równie dobrze mogą się rozejść i zacząć „new game+”. Poważnie, roześmiałam się, gdy zobaczyłam ni stąd, ni zowąd creditsy, a w tle słyszeliśmy błagający głos Mnicha, by go nie zostawiać. XD
W każdym razie prawdziwe zadanie Mnicha jest w sumie dość proste. Okazuje się, że jego dodatkowym hobby jest zbieranie małych monet. Aby wzbogacić swoją kolekcję o nowe egzemplarze, musi pokonać króla – czyli bossa poziomu. Bohaterowie docierają więc na miejsce, gdzie Mnich dostaje ekwipunek i ma przygotować się do pojedynku. MC mimowolnie zauważa wtedy, że nie wiedziała, iż mężczyzna jest tak dobrze zbudowany. Podgląda go więc sobie ukradkiem, rumieniąc przy tym, gdy Mnich zmienia zbroje, a ten jest kompletnie nieświadomy jej nagłego zainteresowania.
W tym czasie reszta drużyny zajmuje miejsce wśród publiczności. Nie spodziewają się zobaczyć wiele, bo ich zdaniem Mnich zawsze był bezużyteczny w walce, ale i tak zamierzają mu kibicować, bo wbrew docinkom, stanowili zgraną paczkę. Beastmaster chce nawet potem, dla relaksu, pobiczować trochę Mnicha, bo mówi, że żal się nie popastwić nad takim smakowitym ciałkiem, ale Knight od razu proponuje siebie w zastępstwie. W końcu uwielbia dostawać obrażenia. Btw. panowie absolutnie nie przejmują się perspektywą potencjalnego zawalenia questa, bo już wcześniej proponowali MC, że zawsze można wczytać zapis gry od miejsca, w którym ma wybrać zadanie któregoś z nich.
Niemniej, nim zaczyna się pojedynek, Mnich zwierza się bohaterce z pewnego problemu. Ponieważ zawsze toczyła chaotyczne walki, na łeb na szyje, to często od razu pokonywała wrogów i przez to facet nigdy nie miał czasu załadować i użyć swojego ataku specjalnego. Nie jest zatem pewny, czy teraz uda mu się to zrobić, bo stracił wiarę w siebie. MC postanawia go więc zmotywować w najlepiej znany sobie sposób. Obiecuje, że jeśli Mnich wygra pojedynek, to pozwoli mu się objąć i trzymać tak długo, jak tylko będzie miał na to ochotę. Przy okazji rozmowa jest pełna zabawnych, seksualnych aluzji. Mnich żali się na tę skumulowaną energię, której od dłuższego czasu nie może wyzwolić i tylko MC, może ulżyć jego cierpieniu itd. 😉
Zachęcony perspektywą wyrąbistej nagrody, Mnich dosłownie masakruje swojego przeciwnika, wyprowadzając perfekcyjne combo. Co zresztą spotyka się z entuzjastyczną reakcją drużyny, aż uświadamiają sobie, że załadowanie tego ataku trwało jeszcze dłużej niż zwykle, więc to oznacza, że ich towarzysz będzie jeszcze bardziej bezużyteczny w walce. Ha ha! Przypomniało mi się, jak zawsze szerokim łukiem omijałam tę klasę w D&D. Między innymi z tego powodu, że jej potęga jako fightera była mocno dyskusyjna. Chociaż tutaj Mnich przynajmniej zdobywa swoją upragnioną zbroję, a tam nie wolno mu było używać żadnego sensownego ekwipunku.
Tak czy inaczej, bohaterka słowa dotrzymuje (po części dlatego, że sam NPC-król, wymusił to na niej – poruszony pasją młodego człowieka), ale nie zmienia to faktu, że po wypełnieniu zadania, ma powrócić do swojego świata. Mnich próbuje ją nieśmiało odwlec od tego zamiaru rozmową, sugerując, że w ich krainie jest masa rzeczy, które mógłby jej pokazać, ale szybko rezygnuje zawstydzony.
Gdy z kolei nadchodzi dzień zniknięcia protagonistki, to w pozytywnym zakończeniu Mnich wskakuje po prostu w portal za nią, aby uniknąć rozstania, i tym sposobem przenosi się do fizycznego świata. To dlatego parka zamieszkuje razem, a facet znajduje nawet dobrą pracę. Jest kaskaderem. Zwłaszcza w filmach walki czy akcji, a jego sława rośnie do tego stopnia, że interesują się już nim nawet producenci z Hollywood. Tyle że Mnich nie wyobraża sobie wyjechać do innego świata, z dala od MC, bo byłaby to powtórka z ich poprzedniej sytuacji, a jest przecież zbyt silnie zakochany.
W drugim zakończeniu Mnich powstrzymuje MC na chwilę przed pojawieniem się portalu, co sprawia, że dziewczyna traci szansę powrotu do domu. Potem co prawda błaga ją o wybaczenie, na kolanach, wciskając czoło w ziemie prawie 48 razy, aż w końcu bohaterka przekonuje go, żeby sobie odpuścił, bo zniszczy podłogę w gospodzie. W sumie to nawet nie jest zła, bo ciekawi ją świat z gry, a poza tym także zainteresowała się przystojnym wojownikiem. Stąd – w ramach pojednania – bohaterowie wymieniają uścisk dłoni. Mnich zapewnia, że protagonistka będzie odtąd pod jego opieką i już niczego nie musi się obawiać. The End.
Kurde, to była naprawdę urocza i zabawna ścieżka. Nie spodziewałam się, że Mnich mnie tak pozytywnie zaskoczy, ale scenarzystom, w trakcie tych kilku scenek, udało się zbudować całkiem sympatyczną i złożoną postać. Mnich był nieporadny i śmieszny, gdy niczym nastolatek przystawiał się do MC, wyznając swoje pierwsze, szczeniackie zauroczenie. Miał fajną dynamikę z drużyną, która wyraźnie traktowała go nieco protekcjonalnie. Wreszcie stawał się niesamowicie poważny i skupiony, gdy koncentrował się na walce – aż prawie nie przypominał tego pociesznego lekkoducha, którego poznaliśmy na początku.
Do tej pory była to zdecydowanie jedna z najlepszych ścieżek, jakie w „Dot Kareshi” dane mi było ukończyć. Polecam ją serdecznie, bo zajmie Wam pewnie jakieś z 30 minut spokojnego czytania, a zapewnia sporą dawkę rozrywki. Gdybym miała oceniać na podstawie tylko tego, co widziałam do tej pory, to druga część serii podoba mi się znacznie bardziej od pierwszej, której humor uważałam miejscami za nieco wymuszony. Tutaj absolutnie nie miałam takiego wrażenia i swoboda, z jaką bohaterowie odnoszą się do tego, że przecież nie są prawdziwymi postaciami, nadaje opowieści nowego wymiaru komizmu. No a Mnich? Super seiyuu, fajne CG i nietypowy quest. Nie dało się go nie polubić. A i relacja z MC wyszła zasadniczo bardzo naturalnie, bo nie wątpimy w to, że ma crusha od pierwszego spotkania.