Uwaga: gra porusza tematy takie jak przemoc, zaburzenia jedzenia i nieakceptowanie swojego wyglądu.
Nigdy nie byłam i nigdy nie będę fanem ścieżek, w których wszystko jest tak oniryczne i zakręcone, że w sumie forma przerasta i dominuje treść. Od razu przypominają mi się czasy, gdy jako student chodziłam do klubu literackiego i słuchałam odczytów poezji. Wiele z wierszy było bardzo dobrych, ale raz na jakiś czas pojawiał się ktoś, kto prezentował utwór wprowadzający resztę w absolutną konsternację. Zwykle był to taki słowotwórczy bełkot, ale byliśmy wtedy młodzi, więc każdy upierał się, że oto stworzył coś genialnego na wzór greckiego poety. Że właśnie przechodzi do historii literatury… Może dlatego został mi uraz do liryki. Zbyt bowiem wiele czasu zmarnowałam na takich dyskusjach. Jeśli więc dzieło przypomina sen albo efekt upalenia halucynogennym środkiem, to zwykle za taką lekturę z góry dziękuję. Szkoda mi wysiłku, by interpretować czyjeś omamy.
I właśnie dlatego moja recenzja może wydawać się niektórym kontrowersyjna. Wiem, że ta ścieżka spotkała się z bardzo ciepłym przyjęciem przez fanów, ale ja we wstępie chciałam nieco usprawiedliwić swoje stanowisko. Tak, ja po prostu jestem do takich opowieści uprzedzona, co znacząco odbiło się na mojej jakości odbioru. Ostrzegam również tych, którzy jeszcze nie ukończyli ścieżki White Snowa (po naszemu Śnieżki… albo Śnieżka?), że za chwilę posypią się spoilery. (Update: po zapoznaniu się z epilogiem gry i całością scenariusza zmieniam swoje stanowisko, ale zostawiam recenzję w wersji pierwotnej dla tych, którzy – tak jak ja – chcieliby opisać/porównać swoje reakcje z ukończenia ścieżki „na bieżąco”).
Zacznijmy od tego, że ścieżka White Snowa staje się dla nas dostępna dopiero w epizodzie trzecim i to jedyna, którą możemy wówczas wybrać w prologu. (Dopiero jej ukończenie odblokuje nam opowieść Wizarda). Wcześniej w sumie niewiele było wiadomo o tej postaci, bo pojawiała się rzadko i była owiana tajemnicą. Byłam więc strasznie ciekawa, jakim ostatecznie White Snow okaże się love interest. A jest to, w wielkim skrócie, archetyp kuudere, chociaż z bardzo przewrotnym backstory. Tak, w zasadzie cała ta opowieść opiera się na jednym, ale mocno zaskakującym plot twiście. To dlatego – nie będę ukrywała – dłużyła mi się nieco, bo „smakowita” część znajdowała się w samej końcówce. Mam też wrażenie, że dla fanów fluffu nie było tu odpowiednio dużo romantycznych scen. Jasne, suma summarum, to opowieść o rodzącej się miłości, ale przez większość czasu antenowego obserwujemy relację bardzo specyficzną.
Dlaczego? Ano, bo w tej alternatywnej wersji opowieści w Świecie Luster, Arisu Yurika (czyli nasza MC) zakochuje się w White Snow od razu. Już we wstępie. Tylko dlatego, że wyplątał jej włosy z jakiś krzaczorów. Od tej pory dziewczyna będzie więc w niego absolutnie wpatrzona, bo przecież pojawił się znikąd, jak książę na białym koniu, i wybawił ją z opresji. Jak więc tu dla takiego gościa – na dodatek niebywałego przystojniaka – nie stracić serca?
Cały problem polega na tym, że White Snow bynajmniej nie odwzajemnia jej fascynacji. Jest bardzo logiczną, spostrzegawczą, ale oszczędną w emocjach osobą. Nie uważa również siebie za przystojnego, bo ma bardzo niskie poczucie własnej wartości. Głównie przez bardzo niezdrową relację z matką, która od zawsze pragnęła córki, a dla siebie życia księżniczki – pozbawionego trosk i w otoczeniu splendoru. Wszystko jednak legło w gruzach, gdy pojawił się syn. I tak o to została zmuszona do ciężkiej pracy – sprzedaży kwiatów, a dzieciaka ukrywała w bezpiecznym domu, aby nikt nie szydził z jego nietypowego wyglądu: białej skóry, krwistoczerwonych ust, czarnych jak noc oczu…
I właśnie dlatego – początkowo – problemy z nietolerowaniem własnego wyglądu zdają się być przewodnim motywem tej ścieżki. Yurika staje na głowie, by przypodobać się swojemu love boyowi. Będzie mu przynosić prezenty i słodycze, biegać od miasteczka do jeziora, gdzie spotykali się nocą, prawić mu komplementy… jednak z miernym rezultatem. Młody mężczyzna będzie bowiem do jej starań podchodził niby obojętnie, a tak naprawdę po prostu nie rozumiał, jak w czyichś oczach może mieć jakąkolwiek wartość. Na dodatek miał bardzo ograniczone relacje z otoczeniem. Znał zachowanie ludzi głównie z powieści. Stąd nie bardzo potrafił się dostosować i nie wiedział, co powinien zrobić albo powiedzieć, aby podtrzymać ich przyjaźń. Bo to nie tak, że na Yurice mu zupełnie nie zależało. Wręcz przeciwnie! Jej pojawienie się mocno wstrząsnęło jego poukładanym światem.
Sprawa tym bardziej się komplikuje, gdy Yurika odkrywa, że Snow White przejawia dziwny wstręt do jedzenia. Wcześniej tylko odmawiał proponowanych przez nią posiłków, ale kiedy raz wymusiła na nim zjedzenie jabłkowego ciasta, w ramach przegranego zakładu, to chłopak po prostu zwymiotował. I przyznam szczerze, że bardzo podobał mi się ten motyw. Nie znam wiele gier, które w ogóle poruszałyby problem bulimii, anoreksji czy zaburzeń smaku. A jeśli nawet, to co najwyżej u żeńskich bohaterek, jakby ten dramat dotyczył tylko jednej płci. Byłabym więc bardzo szczęśliwa, gdyby scenarzyści poprzestali jedynie na tym. Jakby bowiem nie patrzeć jest to już wystarczająca tragedia sama w sobie i niebotycznie ciężka przeszkoda do pokonania, która mogłaby stanowić podwaliny pod historię miłosną. O tym, jak przy wsparciu MC, udało się Snow White’owi pokonać jego własne demony. Niestety uznano chyba, że to jednak nieco za mało i postanowiono jeszcze podbić stawkę.
Tak naprawdę uważny czytelnik/gracz szybko się zorientuje, że coś ze światem, w którym przebywa bohaterka, jest nie tak. Zwłaszcza gdy na scenie ponownie pojawi się zła matka i wszystkie prezenty, jakie Yurika otrzyma od niej, zamienią się w formę jakiegoś zagrożenia: ciasto jabłkowe w zgniliznę, ozdoba do włosów z owadem w prawdziwą, jadowitą ćmę itd. Co więcej, wspomnienia bohaterki, wydają się nie być spójne. Czasami bowiem zapominała o tym, ilu miała braci, gdzie mieszkała, po co w ogóle chodziła do kawiarni, dlaczego jej rodzice nie mieszkali z dziećmi itd. O znikających sąsiadach w miasteczku nie wspominając.
Yurika długo te niepokojące sygnały ignoruje. W końcu jej głównym zadaniem jest zdobycie serca swojego „księcia”, któremu raz za razem powtarza, że będzie go kochać bezwarunkowo. Że niczego od niego nie potrzebuje. I że nie ma sensu doszukiwać się w jej zachowaniu logiki, bo miłość nie jest racjonalna, nie da się jej wytłumaczyć faktami i nie polega na egoizmie, ale dawaniu i samopoświęceniu. (Cóż, to już kwestia sporna. Wielu filozofów twierdzi, że wręcz przeciwnie).
I tym sposobem od jednej scenki nad jeziorem do drugiej, bo bohaterowie zawsze spotykali się w ten sam sposób, jedynie nocami, jakby Snow White nie chciał, by Yurika dowiedziała się o nim więcej, dochodzi wreszcie do ujawnienia straszliwej prawdy. Wszystko jest tylko snem. A właściwie to koszmarem, w jakim tkwi młody mężczyzna. Ale że co…? Cóż, moja reakcja była podobna, bo wychodzi na to, że od sześciu godzin oglądałam sceny, które nigdy nie miały miejsca i znaczenia. (W sensie: biorąc poprawkę na to, że i tak mówimy o fabule gry, a nie o prawdziwych zdarzeniach 😉).
Okazuje się, że Snow White, w prawdziwym świecie jest pogrążony w śpiączce, a wszystko, czego dowiedzieliśmy się o nim do tej pory to tylko odbicia w lustrzanym świecie. Naprawdę był bardzo samotnym i zagubionym dzieckiem, którego matka zaharowywała się na śmierć i była niezadowolona ze swojego losu. Co więcej, przez swój dziwny wygląd i wyzwiska innych dzieci, uświadomił sobie, że nigdzie nie pasuje i prawdopodobnie jest dla rodzicielki wielkim rozczarowaniem. Ta pokręcona sytuacja doprowadziła do tego, że matka Snow White’a w pewnym momencie zmarła… a on po prostu ją tak zostawił. W jego domu zapanowała więc zgnilizna i brud, a jedyne, co zostało do zjedzenia, to rozkładające się jabłkowe ciasto, obok trupa rodzicielki…
… które nasz bohater zresztą zeżrę, po tym, jak zaprzyjaźni się z Ryoshim – bratem prawdziwej Yuriki. I tu zaczyna się jeszcze większa jazda. Okazuje się, że w świecie fizycznym to Ryoshi, a nie dziewczyna, spotykali się ze Snow Whitem nad jeziorem. Mężczyzna polubił dziwnego, smutnego chłopca i opowiadał mu różne historie. W tym o swojej rodzinie. Stąd pewnego dnia pokazał mu zdjęcie siostry i Snow White z miejsca uznał ją za piękną. Czuł się także z nią dziwnie związany, bo także miała nietypowy wygląd – odbiegający od reszty, przez swoje dwukolorowe oczy. Niemniej, jako student medycyny, Ryoshi nie mógł zignorować wychudzonego, smętnego dzieciaka i pewnego dnia wymusił na nim, by ten zabrał go do swojego domu. Mężczyzna był przerażony, kiedy zobaczył trupa. A jeszcze bardziej, gdy Snow White zapadł w śpiączkę, bo nie mógł znieść myśli, że teraz jego jedyny przyjaciel wie, jakim jest potworem i zjadł zatrute ciasto, aby prawdopodobnie z sobą skończyć. (Kurde, co tam było w tym jabłeczniku, że aż spowodowało kilkuletni sen? Z czego oni w Japonii pieką ciasta?).
W baśni o Śnieżce jedynie pocałunek księcia mógł wybawić księżniczkę z zaczarowanego snu. I tak – jakimś cudem – w koszmarnej rzeczywistości stworzonej przez Snow White’a, pojawiła się Yurika. Bohaterka, nad którą nie miał kontroli. Była oczywiście tylko wyobrażeniem, jak wyglądałaby widziana na zdjęciu dziewczynka wiele lat później, ale to nie przeszkodziło chłopakowi i tak się w niej zakochać. Jasne, to wszystko tylko iluzje, lustrzane miraże, ale pokazywały prawdziwe pragnienia. To, o czym marzyło jego serce: aby zostać przebudzonym i móc poznać Yurikę naprawdę. By się przekonać, czy tamta wersja, fizyczna, też zdoła go pokochać i bym samemu być wreszcie kochanym. Czy się to udało? Cóż, nie dowiadujemy się tego z happy endingu, bo tam Snow White co prawda decyduje się zaryzykować przebudzenie, ale ścieżka urywa się na rozmowach w świecie z koszmaru. Niedługo po pocałunku, który otwiera mu oczy na to, że nie chce już tak dłużej wegetować.
W smutnych zakończeniach: jeśli udzielimy złych odpowiedzi, to za każdym razem spotykamy Wizarda, który morduje MC na tysiące różnych sposobów. Ciągle przy tym podkreślając, że jej zadaniem, jako księżniczki, jest ofiarowanie happy endingu „baśniowym książętom” i że sam został stworzony do roli „sprzątania niepotrzebnych duplikatów”. Mimo to jest szczęśliwy, bo wcześniej nie miał żadnej funkcji, więc choć jego los jest dość tragiczny, to jest za niego wdzięczny… Cóż, wychodzi więc na to, że Snow White nie dostał dla siebie nawet własnego, odrębnego bad endingu. Trochę szkoda, bo to zupełnie jakby jego historia była mniej istotna od reszty i stanowiła tylko wprowadzenie do ścieżki Wizarda.
A przechodząc do podsumowania, naprawdę doceniam pomysłowość scenarzystów i to, w jaki sposób wykorzystywali baśniową symbolikę. To wszystko było bardzo świeże i oryginalne. Zespoilerowałam też sobie, że ta historia ma ogromne znaczenie dla prawdziwego finału całej gry. Czy jednak podobała mi się jako zupełnie niezależna, romantyczna ścieżka z gatunku otome? No właśnie nie… Sceny nad jeziorem szybko zaczęły mi się dłużyć, bo wyglądały bardzo podobnie. Yurika gada z braćmi, ci coś jej radzą, kłóci się albo godzi ze Snow Whitem w trakcie ich spotkania… i tak w kółko. W pewnym momencie bardzo mi się to już wszystko wlekło, a nie było widać końca i robiło się tylko „zdziwniej i zdziwniej”. Być może zmienię swoje zdanie, gdy już poznam epilog. A tymczasem, to i tak kawał interesującej opowieści. Mroczniejszej niż te z epizodu pierwszego. Niemniej szkoda, że końcówkę przerobiono na coś z pogranicza horroru, a potem na sen, bo jednak było to rozwiązanie mniej satysfakcjonujące. To wszystko się pięknie poskładało). No i nigdy się nie dowiedziałam, jak potoczyły się losy bohatera, już po powrocie do fizycznego świata… Czy nauczył się wreszcie perfekcyjnie wiązać kokardki i sznurówki bez wspominania traumatycznej relacji z matką? Niestety, tego już nie zobaczymy… (Update: cofam po zobaczeniu finału! To wszystko się pięknie poskładało w smakowitą całość – gorąco polecam!).
Miejsce w rankingu: Numer 6. Co tu dużo ukrywać? Pozostałych chłopaków po prostu bardziej polubiłam, ale to nie tak, że mam coś szczególnie przeciwko tej postaci.