Ciężko było lubić Akifusę w podstawce, oj ciężko. Głupowaty, poczciwy ochroniarz pasował do zdolnej, wykształconej i silnej Shiki, jak pięść do nosa. Na dodatek tamta ścieżka była bardzo smutna, bo straciliśmy Tomonoriego, który nie tylko był przyjacielem bohaterki, jej doradcą, ale też od zawsze darzył ją skrytą miłością – na którą sobie nie pozwalał otwarcie ze względu na ciążące na nich obowiązki. Tak sobie więc myślę, że to pewnie dlatego kontynuacja miała być „lekka i zabawna”. Po tej całej dramie. Aby wreszcie sobie odbiorcy odpoczęli i poczuli nieco inny klimat. No, bo ile można nawijać o grzechu i końcu świata?
W każdym razie ścieżka zaczyna się od przekomarzania nowożeńców. Tak, Akifusa i Shiki są już przecież oficjalnie parą. MC nalega zatem, by jej były podwładny zaczął w końcu mówić do niej po imieniu. W przeciwnym razie tytułuje go prowokacyjnie „panem mężem” (z sufiksem „-sama”) albo nawet udaje sztuczne łzy, byle tylko jakoś go zmiękczyć. Akifusa ciągle jednak nie przywykł jeszcze do swojej nowej roli. Czuje się zakłopotany, ilekroć Shiki okazuje mu publicznie czułość, np. chwyta pod ramię podczas spaceru, albo domaga się, by przestał być wobec niej taki ostrożny, np. nie traktował jej ulgowo podczas sparingów. (Brawo dla MC, że chce być respektowana na równych prawach jako wojownik, a nie kobieta!). Co zresztą na niewiele się zdaje, bo nasz niereformowalny bakadere jest przy tym uparty jak wół.
Najważniejszym problemem tej ścieżki będą jednak przeważnie duchy przeszłości. A konkretnie trauma i strata, z jaką Shiki i Akifusa muszą sobie poradzić po śmierci przyjaciela. Co zaczyna objawiać się tym, że Akifusa coraz więcej czasu spędza w dawnym pokoju Tomonoriego. Głównie po to, by studiować pozostawione przez niego zapiski. Młody mężczyzna doskonale bowiem zdawał sobie sprawę z tego, że poza machaniem mieczem niczego użytecznego już nie potrafi i nie jest dla małżonki żadnym istotnym wsparciem. Tymczasem Tomonori znał się na dyplomacji, ekonomii, rytuałach religijnych… Był przebiegły i zorganizowany. To dlatego asystował Shiki przy tak wielu obowiązkach.
Niestety próba wcielenia się w jego role wychodzi Akifusie marnie. Zwłaszcza gdy później usiłuje również naśladować coś z zachowania Furutsugu, aby niby pokazać Shiki, że wydoroślał i potrafi być pewny siebie. Kiedy jednak zaczyna rzucać do niej tanie teksty na podryw i zachowywać się zupełnie jak onmyoji, MC wpada w panikę i nokautuje chłopaczka. Potem zaś radzi się swoich przyjaciół (Kodo no Mae, Gentouka i Kuuso zostali w Kifu po wojnie), czy uważają, że Akifusa padł ofiarą jakiejś klątwy albo działania złych mocy, bo absolutnie siebie nie przypominał. Jak można się domyślić, gdyby Shiki preferowała taki typ faceta, to umawiałaby się z oryginałem – czyli Furutsugu, a nie jego tanią kopią.
Za pomoc psychologiczną robi w tej ścieżce nie kto inny jak poczciwy Kuuso. To on zwraca Shiki uwagę na fakt, że stała się bardzo podobna z zachowania do swojego męża (czytaj: bardziej zdziecinniała, skłonna do dziwnych żartów, ale też energiczna – zupełnie jak w czasach, gdy nie ciążył na niej grzech, poczucie winy i obowiązki księżniczki), jeśli więc cokolwiek ją dręczy, to prawdopodobnie to samo doskwiera jej partnerowi.
A mnie dodatkowo trochę zaskoczyło, że jak na fandisc ta ścieżka była absolutnie pozbawiona romantycznych scenek. Ot, jeden raz, Shiki skradła Akifusie całusa, gdy ten jeszcze spał, ale w zasadzie niewiele się między nimi dzieje i czasami aż trudno było uwierzyć, że oni faktycznie są teraz razem. Jakby sami scenarzyści nie byli do tego paringu przekonani i przez to nie bardzo mieli pomysł, jak go poprowadzić.
Summa summarum, Shiki przyjmuje wyjaśnienia męża, że chciał on jej po prostu nieudolnie zaimponować i nie będzie się już więcej zachowywał out of character. Potem spotyka go jeszcze na cmentarzu, gdzie chłopak duma nad swoją sytuacją. Tak jak wspominałam wcześniej, Akifusa ma wątpliwości, czy to on powinien przeżyć starcie z Tomonorim nieszczęsnej zimy, gdy światu groziła zagłada, i czy naprawdę ma prawo do szczęścia u boku, tak cudownej kobiety. (Przy okazji, zdradza MC, że ich przyjaciel poświęcił się, aby dać jej wolność – choć obiecał zmarłemu, że nigdy tego nie ujawni). Shiki upewnia jednak Akifusę, że zawsze był dla niej bardzo ważny. To on, gdy była zrozpaczona jako dziecko, zaproponował, aby razem uciekli. Zawsze też robił wszystko, co w jego mocy, aby zapewnić jej bezpieczeństwo. Nie potrzebuje więc, aby starał się bardziej. Wystarczy, że będzie u jej boku i zaczną razem patrzeć w przyszłość. Oboje też muszą pogodzić się z tym, że Tomonori był niezastąpiony. Mimo to Akifusa decyduje się czytać jeszcze więcej, pracować ciężej i z czasem pokazać żonie, że będzie dla niej oparciem. Że zmężnieje i zmądrzeje, aby tak jak reszta przyjaciół, czynnie przyczyniać się do usprawniania Kifu.
Opowieść posiada zasadniczo dwa endingi: w neutralnym akcja kończy się w sumie zaraz po tej rozmowie. W szczęśliwym: parka najpierw się pojedynkuje, a nagrodą dla zwycięzcy ma być rozwiązanie problemu z mówieniem sobie po imieniu. Jeśli Akifusie uda się zwyciężyć żonę, ta już nigdy nie będzie go zmuszać, aby zmieniał swoje przyzwyczajenia. A chociaż mężczyzna nie używa boskich mocy, to MC i tak przegrywa. (Na nic zdały się lekcje z Kodo no Mae). Mimo to, gdy spacerują potem razem, Akifusa decyduje się sprawić jej przyjemność. Nie tylko wyznaje jej miłość, ale obiecuje również nazywać ją „Shiki”, ilekroć sobie tylko tego zażyczy. W końcu jej szczęście – jak argumentuje – jest dla niego najważniejsze. Nie będzie się więc dłużej wzbraniał.
Szczerze, to bardzo ciężko napisać o tej ścieżce coś więcej, bo niewiele się tu w sumie działo. Ani nie mieliśmy żadnych, konkretnych dram – jak np. w kontynuacji Furutsugu i Kodo no Mae, ani nie zobaczyliśmy, jak się dalej toczy życie pary – jak w opowieści z Kuuso czy Gentouką. W sensie: coś tam niby było, ale strasznie skąpo w porównaniu z innymi panami. Przynajmniej CG Akifusa miał nienajgorsze. Nie wiem, może po prostu jestem uprzedzona do jego postaci? Naprawdę nie pogniewałabym się, gdyby to Tomonori był jednym z głównych love interest… Ale cóż poradzić? Mam wrażenie, że ta dwójka faktycznie tak bardzo odstawała od siebie charakterem, poziomem i doświadczeniami, że ich miłosne zafascynowanie sobą było mało prawdopodobne. No, ale nie było tragicznie. Jedynie mało interesująco. (Przynajmniej Shiki cały czas się uśmiechała, po tych wszystkich tragediach…).