Odkąd sięgam pamięcią, healerzy zawsze zaliczali się do moich ulubionych klas. Jeśli nie mogłam grać magiem z potężnymi zaklęciami obszarowymi, albo po prostu, nie miałam na to ochoty, to zawsze brałam na siebie rolę uzdrowiciela. Bo czemu nie? Drużynowego healera trzeba szanować! Inaczej zapomnij, że dotrwasz do końca walki. A z tej zasady doskonale zdaje sobie sprawę Priest, który niejeden raz nie dwa, będzie chłopaków z „Dot Kareshi” szantażował, aby trzymali gęby na kłódki i grzecznie robili, co do nich należy. (W przeciwnym wypadku mogą sobie skonać w męczarniach i nawet błagania o litość im nie pomogą…).
Przypomnijmy jednak jeszcze założenia samej gry. W „Dot Kareshi” wcielamy się w bezimienną MC, która była fanką RPG-a o tytule „Ultimate Quest”. Niestety, dziewczyna grała jak kompletna łamaga. Nie ulepszała ekwipunku drużyny, niszczyła wszystkie napotkane beczki, ignorowała questy postaci, zmuszała bohaterów do walki ze zbyt silnymi przeciwnikami itd. Pomimo tego jakoś jednak dotrwała do drugiego przejścia gry i wymaksowała poziomy swoim podopiecznym, aby natknąć się na dziwnego buga. To przez niego została wciągnięta do uniwersum „Ultimate Quest” i tylko wypełnienie zadania – w towarzystwie niegdyś sterowanych przez siebie herosów – pozwoli jej powrócić do swojego świata. (A przynajmniej tak twierdzą twórcy w liście pozostawionym w beczce).
Naturalnie, „Dot Kareshi” to gra cholernie krótka, więc wybranie questa z prologu od razu determinuje, czyją ścieżkę zobaczymy. Cały gameplay ogranicza się bowiem do paru scenek w towarzystwie naszego upatrzonego love boya i tym sposobem, jeśli zdecydujemy się pomóc Priestowi, to dostaniemy misję powstrzymania zarazy. Brzmi całkiem spoko, nie? Ano, niekoniecznie. Okazuje się, że inni kapłani celowo żerują na naiwności wieśniaków, nie leczą ich, ale tylko łagodzą skutki choroby, aby mieć ciągłe zastrzyki gotówki od zdesperowanych NPC-ów. Nasz Priest postanawia to przerwać, ale aby całkowicie powstrzymać zarazę musi najpierw znaleźć specjalne zioła. I to właśnie w wyprawie po składniki będziemy mu towarzyszyli. Brzmi jak zadanie bez walki? Błąd! Życie poszukiwaczy przygód to przecież nie bułka z masłem (ani nawet nie pudełko czekoladek), bo zawsze czyhają na nich jakieś podłe niespodzianki.
A skoro tak, to ekipa zostaje zaatakowana przez jakieś podrzędne tałatajstwa. Bo przecież zioła MUSIAŁY rosnąć dokładnie w pobliżu legowiska potworów. Co w sumie tłumaczy, czemu NPC z wioski nie zostali do tej pory wyleczeni. Nawet gdyby ktoś miał wyrzuty sumienia i chciał jednak pomóc, to musiałby najpierw pokonać potwory, a na to żaden z kapłanów nie zamierzał się pisać. Zresztą nasz Priest też nie działa z dobroci serca. Chce dostać w nagrodę za ukończenie zadania specjalny zwój, a poza tym wierzy, że po tym, jak ich ocali, będzie przez wieśniaków czczony i zyska w oczach MC. Taki właśnie z niego przyjemniaczek.
W czasie, gdy chłopaki walczą, bohaterka dostaje za zadanie zbieranie ziół. Hero jest trochę podirytowany, że w momencie, gdy oni się tak dwoją i troją, to Priest nie przestaje flirtować, a sprowokowany kapłan staje się w swoim okazywaniu uczuć jeszcze bardziej ostentacyjny i obejmuje sobie MC w najlepsze. W końcu to nie tak, że ich życie jest zagrożone. I w istocie, pasek życia Hero osiąga poziom krytyczny, ale nawet wtedy kapłan po prostu mu nie pomaga. Woli zaryzykować powodzenie całego zadania, ale zmusić Hero do błagania o uzdrowienie. Co ten, z pewnym zażenowaniem, ale czyni. Myślę więc sobie, że ta cała ich drużynka była po prostu nieźle wykolejona.
W pewnym momencie walka wymyka się spod kontroli. Jeden z potworów przełamuje szyki bohaterów i szarżuje na MC. Ponieważ mogła od tego zginąć, Priest w ostatnim momencie osłania ją swoim ciałem i sam zgarnia „instant-kill”, bo jego HP było za niskie. Co jest o tyle kłopotliwe, że drużyna nie nosi ze sobą żadnych przedmiotów do wskrzeszania. Głównie dlatego, że sam Priest im tego zabronił, bo przecież od uzdrawiania mieli jego wspaniałą osobę. Taaa…. Famous last words każdego RPG-a.
Na szczęście dla drużyny (i głównie dla MC, bo jej zgon byłby permanentny), Priest był przygotowany na taką sytuację i dokonał autowskrzeszenia. Nie zmienia to jednak faktu, że przerażona bohaterka została doprowadzona do łez i mężczyzna musiał ją przeprosić, że niepotrzebnie tak ją niepokoił. Po powrocie do wioski Priest instruuje wieśniaków jak przygotować uzdrawiający napar, a ci w podzięce… chcą mu wybudować statuę. Bo czemu nie? To mi przypomina nagrodę z „Baldur’s Gate 2” z Targowa. W każdym razie Hero, Thiefowi i Wizardowi nie umyka, że gadając z NPC-ami, ich kapłan jest jakOś podejrzanie miły… zupełnie jak nie on.
Pozytywne zakończenie jest w sumie dla wszystkich panów identyczne. Gdy pojawia się białe światło, aby zabrać bohaterkę do jej świata, Priest nie pozwala jej odejść i tak jakby przypadkiem zabiera się razem z nią. Wszystko dlatego, że nie chciał wypuścić MC z objęć. Po tym wydarzeniu upływa jakiś czas, a bohaterowie mieszkają razem w fizycznym świecie. Priest jest trochę znudzony, że dziewczyna nie poświęca mu uwagi, bo musi przygotować się do egzaminów. Zastanawia się również, czy wreszcie widzi go jako prawdziwą osobę. Wcześniej był dla niej tylko pikselami i MC nie miała żadnych oporów, aby wystawiać jego zdrowie na niebezpieczeństwo. Kiedy jednak myślała, że Priest naprawdę może umrzeć, podczas ich wspólnego questa, i martwiła się o niego, to dało facetowi do myślenia. Uświadomił sobie, że zależy mu na MC i poczuł się wreszcie przez nią doceniany. Stąd wymusza na bohaterce wyznanie miłosne, oznajmia, że również bardzo ją kocha i zamierza ją utopić w swojej miłości, ale nie musi się martwić, bo w razie czego ją wyleczy.
W neutralnym zakończeniu MC zostaje w świecie gry, a Priest nie jest do końca zadowolony, że również postanowiła zostać kapłanką – bo wolałby, aby była jego strażniczką. Wtedy stanowiliby lepszy duet. Cóż, nie da się ukryć, że ma w tym trochę racji. Jaki jest sens grać na dwóch healerów? 😉 Niemniej dziewczynie brakuje odwagi, by walczyć w pierwszym rzędzie, stąd czuje się pewniej jako klasa wsparcia i expi razem z ukochanym na niskopoziomowych potworach. Pomimo jednak narzekania i ciągłego kpienia z MC, Priest grzecznie uczy ją pierwszego zaklęcia leczącego, trenując na kwiatkach. Mimo to podkreśla, że bohaterka nie ma prawa uzdrawiać się sama, bo tylko jemu wolno być jedyną osobą, która będzie dbała o jej zdrowie. Ej, dude, slow down! A co jak znajdziecie się w prawdziwym niebezpieczeństwie? Też ma skonać, bo nie wolno jej o siebie zadbać? Rozumiem jednak, że zaborczość Priesta miała być w założeniu twórców czarująca. Mnie jednak wydawała się trochę creepna, nawet jeśli z całej paczki uważałam jego charakter i quest za najciekawszy.
Co prowadzi do tego, że w sumie zespoilerowałam już Wam moją ocenę. Tak, gdybym miała oceniać „Dot Kareshi” na podstawie tylko pierwszej części trylogii, to Priest zdecydowanie wybił się na czołówkę. Nie tylko dlatego, że wydawał mi się szczerze najbardziej zainteresowany MC, ale był też dość zabawny. W sumie podobało mi się, jak gnębił pozostałych chłopaków i traktował ich jak absolutne nic, bo byli zdani na jego łaskę… Eee, oczywiście, tylko w komediowym sensie! Nie to bym uważała dręczenie ludzi, w jakimkolwiek wymiarze, za pociągające. W każdym razie, gdybyście byli sceptyczni wobec tego tytułu i chcieli ukończyć na próbę tylko jedną ścieżkę, to polecam, by była to właśnie ta.