Czas na naszego cover boya! Czyli demonicznego lisa, który zaprzyjaźnił się z MC po tym, jak ta ocaliła jego życie i przekonała, że jego winy mogą zostać odkupione. Gentouka miał jedną ze smutniejszych historii w oryginalnym „Scarlet Fate”. Taką, która została z premedytacją napisana, aby wyciskać z graczek łzy. Poważnie, bohaterowie padali tam jak muchy: pożegnaliśmy Akifusę, Furutsugu, Ateruiego… Aż wreszcie, po tych wszystkich ofiarach, nastała wiosna, Demon został pokonany, przeklęty Miecz zniszczony, a my mogliśmy płynnie przejść do fandisku. Czyli – tak naprawdę – zobaczyć jak naszej parce żyje się razem. Nawet jeśli doszli do tego po przysłowiowych trupach.
I cóż powiedzieć? Faktycznie jest wreszcie optymistycznie! Shiki już nie musi pełnić swoich obowiązków kapłańskich (w końcu nie ma Miecza do pilnowania, więc funkcja księżniczki Tamayori stała się zbyteczna), ale dalej zapiernicza ciężko, bo jednak ma na głowie zarządzanie całym Kifu. Zresztą Gentouka jest już w tym fandisku jej mężem, bo przypomnijmy, że epilog „Scarlet Fate” opisywał ślub. Stąd, aby nieco wspomóc wybrankę, lisek postanowił zaopiekować się sierotami wojennymi. (A tych po spustoszeniu sianym przez Demona i jego armię w kraju nie brakowało). Zresztą sam Kuuso rekomendował Gentoukę do tego zadania. Może i lisek miał mroczną przeszłość, ale bywał naiwny i niewinny jak niejeden z dzieciaków – więc doskonale się z nimi dogadywał. No i coś musiał przecież w Kifu robić. Poza gapieniem się na Shiki i wymienianiem wszystkich rzeczy, które w niej kocha. Co – przy okazji – bohaterce bardzo schlebiało. Zwłaszcza że kami doceniał w niej wszystko: od łagodnego serca, po bystry umysł, urodę i umiejętności kulinarne.
Song of Spring zaczyna się przy tym ładną, fabularną klamrą. Zupełnie jak w podstawce wybudzona ze snu MC odkrywa, że Gentouka nachyla się nad nią i prawdopodobnie obserwował ją aż do świtu. Teraz jednak nie jest tym ani zniechęcona, ani przerażona, a po prostu zaskoczona. Czemu jednak miałaby być zła na męża, który chce po prostu ją trochę po podziwiać?
Potem Shiki i Gentouka spotykają się poza wioską, a dzieciaki z Koryoin (powołanego sierocińca) narzekają, że ich opiekun kompletnie nie nadaje się do łowienia ryb. Jakby miał dwie lewe ręce. Co więcej, co chwile przysypia przez słoneczną pogodę, bo ciężko mu się skoncentrować. (Podobnie jak MC, gdy wyobraża sobie, jak ładnie w tym świetle musiałoby wyglądać jego srebrne futro). Obecność Shiki motywuje jednak w końcu mężczyznę na tyle, by chociaż spróbować złapać największą i najlepszą rybę w rzece – a najlepiej smoka – bo przecież trzeba jakoś zaimponować ukochanej kobiecie. Nawet jeśli brzmi się przy tym, jakby miało się kilkanaście lat, a nie kilka wieków. Choć trzeba przyznać, że te ich wygłupy czy publiczne okazywanie sobie czułości na mieszkańców Kifu działały pozytywnie, bo tym dobitniej przypominały, że zima się wreszcie skończyła. I tylko Shiki wciąż chodziła zarumieniona i speszona, bo jednak inaczej była wychowywana, a otwartość Gentouki ją trochę przytłaczała.
W trakcie narady przyjaciół w Kifu dowiadujemy się również, że pozostała dwójka kami – Kodo no Mae i Kuuso zamieszkali po wojnie w wiosce i pomagają teraz w odbudowie. Co prawda Kruk musi słuchać, jak Gentouka gada z gębą pełną jedzenia i przechwala się, jak mu to z nową żoneczką nie jest cudownie, ale ma – na szczęście – wężowego boga pod ręką. Ten zawsze jest chętny, by pójść się z nim napić, gdy pogrążony w zazdrości, ex-narzeczony nie mógł już tych monologów Gentouki ścierpieć.
Zresztą, podczas jednej z takich narad, dochodzi do jeszcze innej, dość zabawnej sceny. Shiki chce poinformować swoich przyjaciół, że planuje zaproponować tsuchigumi przeprowadzkę. Jakby nie było, czuje się w pewien sposób odpowiedzialna za zniszczenie ich wioski, a w Kifu nie brakuje ziemi, którą można by zasiedlić. Kiedy jednak próbuje się podzielić swoimi planami z bóstwami, ci nie dają jej dojść do głosu i dochodzą do wniosku, że jej poważna mina musi świadczyć tylko o jednym: demon powrócił, a wraz z nim ryzyko końca świata. To dlatego zaczynają planować obronę, wyprawę do Krainy Bogów, chcą zbierać zaopatrzenie… I nawet Gentouka, który powinien znać żonę najlepiej, daje się w to wciągnąć i proponuje, że uda się wcześniej na zwiad, nim podejmą konkretne kroki. (A ja przez moment, krótki bo krótki, myślałam, że tak jak w ścieżce Kuuso, MC chciała się po prostu podzielić newsem, że jest przy nadziei. Ale nic z tych rzeczy).
W sumie to nawet spodobało mi się, że nie zapomniano o wątku tsuchigumo i że Shiki próbowała jakoś odwrócić ich smutny los. Podobnie jak to, że nie skupiła się już tylko na świętowaniu, ale miała sporo momentów zadumy nad martwymi przyjaciółmi i rodziną. Zwłaszcza nad matką, którą dzięki rytuałowi wiosennemu, mogła jeszcze raz zobaczyć w swojej wizji. MC i Gentouka musieli bowiem symbolicznie, jako małżeństwo, odbyć czuwanie, aby niby przedstawić się Ostrzu. (Chociaż ono w sumie dłużej nie istniało i początkowo zastanawiałam się, po co kultywować martwą i głupią tradycję, która dziesiątkom pokoleniom księżniczek Tamayori sprawiła tyle bólu? Ale potem Shiki wyjaśniła, że dla niej to również forma oddania poległym czci. A skoro tak, to przestało mi to przeszkadzać. W końcu miało bardziej formę modlitwy).
Niemniej, to w trakcie rytuału czuwania, Gentouka zaproponował MC, że dzięki jego mocy mogłaby zajrzeć do swojego serca i przekonać się raz na zawsze, że nie ma w nim grzechu. Że wszystkie winy, o których myślała, już dawno odpokutowała, a jej matka nie marzyłaby o niczym innym, niż by Shiki była w końcu szczęśliwa. Co prawda zastanawiało mnie, kim w tej wizji był ojciec MC i co się z nim stało, ale na to akurat odpowiedzi nigdy nie dostaliśmy. To ostateczne, metafizyczny pożegnanie, przekonuje Shiki, że chce w przyszłości być dokładnie taką samą kobietą, jak jej matka i nie boi się już perspektywy posiadania rodziny. Co więcej, przypomina sobie o grze z podrzucaniem kamieni, której nauczyła się od rodzicielki, a która robi potem furorę wśród sierot do tego stopnia, że zaczynają Shiki nazywać swoją mistrzynią i prosić o lekcję. Włącznie z Gentouką, który po raz kolejny okazuje się w czymś beznadziejny, ale zbyt uparty, aby po prostu się poddać i odpuścić. To dlatego ćwiczył nawet po kryjomu, by wyzwać żonę w pewnym momencie na pojedynek… ale z równie mizernym skutkiem.
Cały ten fandisc pełen jest więc takich krótkich, szczęśliwych kawaii scenek, czyli w zasadzie dostajemy dokładnie to, czego należało się po podobnym rozszerzeniu spodziewać. Gentoucę udało się mnie nawet kilka razy rozbawić, jak np. gdy dręczył zazdrosnego Kuuso albo gdy zmienił się przypadkowo w lisa, bo tak bardzo zaczął się zajadać zrobionymi przez Shiki chimaki. Albo gdy sfochował się na Kodo no Mae, bo ten wszedł nagle do sali, gdzie Gentouka dobierał się właśnie do swojej żony i zrobiło się im wszystkim trochę niezręcznie. Nie zabrakło też fluffu, jak chociażby w ostatniej scenie, w której bohaterowie, dosłownie spijają sobie z ust sake, patrząc na księżyc. Jeśli więc byłabym fanem liska, to z pewnością ucieszyłoby mnie, jak fajnie się im układa, ale że Gentouka jakoś nigdy nie podbił mojego serca, to przechodziłam całą ścieżkę z mniejszym zaangażowaniem. Wciąż warto było się z nią zapoznać. Choćby dla samych, pięknych CG, bo wykonanie techniczne „Scarlet Fate II ~Seasons of love~” stoi na najwyższym poziomie. Ładny finał, dla – zdawać by się mogło – tragicznej historii.