Ledwo zakończyłam grę o kotach, a wzięłam się za lisy. Cóż, mam nadzieję, że nie znudziły was jeszcze te antropomorficzne klimaty, bo ścieżka Kouseia wymaga jednak trochę samozaparcia. Nie tylko dlatego, że jak w całej grze jej tłumaczenie jest niezwykle koślawe, dlatego trudno zrozumieć, co się miejscami dzieje, ale również dlatego, że jest po prostu kiepsko napisana. Bazując na różnych schematycznych zagraniach, prostych rozwiązaniach i ogólnie mało ciekawych wątkach.
W „Ayakashi Koi Gikyoku” wcielamy się w postać Suzuno, młodą kobietę, która przypadkowo udaje się na koncert ze swoim kuzynem – managerem znanego zespołu Fox Ears, ale potem tam mdleje, w wyniku działania magicznych sił. Okazuje się, że od wielu pokoleń, w linii żeńskiej, w rodzie Suzuno przekazywany jest pewien amulet – Magatama. To w nim zapieczętowano moc ayakashi, którą klan kitsune chce zdobyć. A że chłopaki z zespołu to nic innego jak spersonifikowane lisy, które pod postacią muzyków, skrywają się w ludzkim świecie, to dochodzą do wniosku, że czas jakoś przechytrzyć kobietę i odebrać jej pilnie strzeżoną własność. Tak Suzuno staje się asystentką managera, a Kousei, jako lider zespołu, jest jednym z lisów, który będzie dybał na jej biżuterie…
A przynajmniej powinien, ale ten gostek ma tak naprawdę inny problem. Jest im nadmierna ambicja. Kousei jest nie tylko szefem paczki ayakashi, która aktualnie przebywa wśród ludzi, ale również potencjalnym przywódcą ich rasy. Wywodził się z bardzo starego i szanowanego rodu, który od zawsze wymagał od swoich przedstawicieli jak najwięcej. To dlatego – już od dziecka – Kousei był zawsze porównywany i przeciwstawiany Akito. Wykształciła się więc w nim silna potrzeba rywalizacji i nieumiejętność proszenia o pomoc, nawet gdy wyraźnie jej potrzebuje.
Początkowo, jako jeden z nielicznych, Kousei jest po prostu zimno uprzejmy dla dziewczyny i pomaga się jej odnaleźć w nowym miejscu pracy. Odwozi do domu, podpowiada jak wykonywać swoje zadania, udziela wskazówek. Sytuacja między parką zmienia się jednak diametralnie podczas kręcenia reklamy. Kousei nie radzi sobie ze wprowadzeniem w życie wskazówek reżysera, by uśmiechał się do aparatu, jakby spoglądał na swoją ukochaną. Co więcej, dobija go, że w tym samym czasie Akito skończył wszystkie ujęcia bez problemu. Dopiero interwencja MC, jej wskazówki i wspólne ćwiczenia na zapleczu, pomagają wreszcie Kou wywiązać się z zadania, a także zbliżają parkę do siebie.
Od tej pory Kousei i Suzuno spędzają razem coraz więcej czasu. Nie tylko w pracy, ale i poza nią, gdzie w trakcie wypadu do kina, dochodzi między nimi do pierwszej, poważnej kłótni. Suzuno uważa – po zobaczeniu „Romeo i Julii” – że miłość nie powinna mieć żadnych granic i nie ma nic złego w egoistycznym postępowaniu, jeśli się kogoś kocha. Dla odmiany Kousei twierdzi, że przecież nie można tak po prostu zapomnieć o rodzinie i jej oczekiwaniach. Nic jednak dziwnego, że kobieta nie potrafi tego zrozumieć, bo – w odróżnieniu od Kouseia – nikt od MC niczego nie wymaga, ani niczego po niej nie oczekuje. Ta burza emocji sprawia, że mężczyźnie nie udaje się utrzymać iluzji i w efekcie na jaw wychodzą jego lisie uszy i ogon. W pierwszym momencie jest więc on absolutnie przerażony.
Do tej pory mężczyznom z Fox Ears udawało się bohaterkę przekonać, że to, co widziała po pierwszym koncercie, to tylko taka ich wymyślna prezencja sceniczna. Że doczepiają sobie sztuczne uszy i ogony, bo bardziej pasowało to do wymyślnej nazwy zespołu. Teraz jednak Suzuno widzi, że to nieprawda, a pojawiający się znikąd Keisuke upewnia ją w tych przekonaniach. Tak, potwierdza srebrnowłosy facet, naprawdę jesteśmy magicznymi lisami. Co więcej, to do jego zadań należy upewnianie się, by młodzi niczego podobnego – jak w tamtej scenie – nie odwalili. A chociaż Kousei jest spanikowany, to reakcja MC zaskakuje ich oboje. Dziewczyna mówi bowiem po prostu coś w rodzaju „spoko luz, Kousei to Kousei, nieważne czy jest naprawdę ayakashi, czy człowiekiem”. Skoro zaś do tej pory był dla niej miły, to nie zamierza go z góry o nic posądzać ani skreślać.
Tym sposobem wielki sekret został ujawniony, bohaterowie są sobie jeszcze bliżsi, a fabuła na długi czas całkowicie porzuca problemy z nadnaturalnymi motywami, aby skupić się na tych, które stricte dotyczą kariery muzycznej. I – nie będę ukrywała – ta ścieżka ma aż 13 rozdziałów, które dłużyły mi się jak cholera. Nie pomogło nawet pojawienie się antagonistów, bo to były takie absolutne patałachy. Jakiś konkurencyjny zespół ayakashi, w skład którego wchodzili: tanuki, bakeneko i chyba nezumi. Czy cokolwiek to miało być? W każdym razie, oczywiście, grozili lisom, bohaterce, a potem uciekli z podkulonym ogonem, bo amulet im wpierdolił.
Te wesoły przygody były również okraszane momentami pseudo romantycznymi, bo Kousei zaczął się w Suzuno najzwyczajniej kochać i to ze wzajemnością. Kiedy więc kręcili jakiś teledysk na plaży, w którego trakcie MC była główną bohaterką, do której panowie z zespołu się wdzięczyli, to nie mógł od odmówić sobie jej pocałowania, aby pokazać innym, gdzie jest ich miejsce i „oznaczyć teren”. Cały problem polegał na tym, że wśród ayakashi romansowanie z ludźmi było tabu. A Kousei już raz zakochał się w ludzkiej kobiecie i ściągnął na swój ród straszliwy wstyd. Kiedy bowiem jego wybranka dowiedziała się, że jest potworem, to uciekła z krzykiem przerażenia, a jego rodzice stracili do niego całkowicie zaufanie i szacunek. Nic zatem dziwnego, że jakiś czas później, na widok Suzuno wprost zalała ich krew i na zwyzywali dziewczynę, ostrzegając, aby trzymała się od ich wspaniałego synka z daleka. W końcu w oczach kitsune była tylko potomkiem kobiety, która zbałamuciła, a następnie uwięziła w amulecie ich wybitnego przodka. MC i Kousei odkrywają jednak potem powoli, że to nieprawda i żyjący w przeszłości lis dobrowolnie dał się uwięzić onmyoji – ludzkiej kobiecie, aby ją w ten sposób chronić.
Zresztą przypomnienie sobie o ex – co było kolejną intrygą baka trio antagonistów – sprawiło, że Kousei stracił na moment głos. I podobnie jak w przypadku wcześniejszego bloku pisarskiego we wcześniejszych rozdziałach, tak samo teraz, nasza MC odwiedzała go systematycznie i wspierała, aż powoli zaczął mówić, a potem wymyślił i zaśpiewał dla niej miłosną piosenkę. Skąd wzięły się nagle te problemy natury zdrowotnej? Nie wiadomo. Ot po prostu trzeba było jakąś sceną wydłużyć ścieżkę. Albo ja czegoś nie zrozumiałam, bo jak mówiłam, tłumaczenie było koszmarne. Może chodziło o jakąś traumę? Wakarimasen. W każdym razie Kousei dziękuję Suzuno i mówi, że uwolnił się wreszcie od demonów z przeszłości. Już nie czuje się niepewnie i skończy z porównywaniem się z Akito. Może ten drugi jest potężniejszy jako kitsune, ale Kousei przynajmniej nauczył się żyć jak chce i robić, to co mu się podoba, nie drżąc przed każdą decyzją, co powie na to klan.
A to prowadzi nas do jednego z dwóch zakończeń, z czego każde z nich poprzedza scena z porwaniem MC. Eeeh, tak. Nie mylicie się. Najgorszy z możliwych motywów. W każdym razie Suzuno nie może się bronić, gdy wpada w łapy rywalizującego zespołu, bo straciła przytomność, a Magatama działa podobno tylko w połączeniu ze świadomością osoby, którą ma chronić. Taki to potężny artefakt. Jak spisz, to ubije cię cokolwiek. W efekcie, jeśli chcą zobaczyć dziewczynę żywą, antagoniści żądają od lisów rozwiązania zespołu i powrotu do swojej krainy.
W pozytywnym zakończeniu: Kousei prosi kumpli o pomoc. Udają się więc wspólnie do magazynu gdzie tanuki & co. trzymają zakładniczkę i chcą niby z nimi „pogadać”. (Nie mam pojęcia czemu antagoniści się z nimi spotkali. Wiadome było, że dostaną od kitsune w mordę – a wcześniej mieli chociaż jakąś kartę przetargową). Tak czy inaczej, niebieski lisek uznaje, że to doskonały moment, aby wyznać wreszcie swoją miłość… więc wszyscy czekają. Poważnie, oni słuchali tych komplementów, słodzenia i innych bzdet, z absolutną cierpliwością, jakby nie mieli nic lepszego do roboty. A trochę to trwało. Wyrozumiałe i wrażliwe z nich chłopaki. Nie powiem! Później Kousei mówi, że chce jeszcze zaśpiewać swoją balladę miłosną, antagoniści go popędzają, a wtedy Magatama wreszcie się aktywuje i robi to, czego spodziewaliśmy się od samego początku – wymazuje wszystkich wrogów z powierzchni ziemi. MC i lisy wracają więc do normalnego życia, Kousei i Suzuno zostają oficjalnie parą, a chłopaki, od tej pory, chronią swoją asystentkę nie tylko przed innymi ayakashi, ale też przed przedstawicielami własnej rasy, którzy mogliby chcieć ją skrzywdzić.
W smutnym zakończeniu: Kousei nie prosi nikogo o pomoc i idzie na spotkanie z antagonistami sam… by go pobili. Przychodzą inne lisy i mówią, że starszyzna wioski pozwoliła im pomoc, jeśli człowiek będzie odtąd używał mocy naszyjnika na ich korzyść. MC się zgadza, więc Akito uczy ją modlić się o wsparcie do Magatamy. W efekcie to taunuki & co. lądują tym razem pobici na deskach, a smutny Kou, już w swoim mieszkaniu, prosi Suzuno, by zawarła z nim kontrakt, to chociaż tak będzie mógł ją chronić. MC się zgadza, ale to w sumie koniec ich przyjaźni. Od tego momentu Kousei się zdystansował i stał bardziej oficjalny, jakby mieli relacje „pani i sługa”, a dziewczyna zostawiła swoje nieodwzajemnione uczucia dla siebie, by ich związek przetrwał chociaż w takiej formie. Sądziła bowiem, że taka nagła zmiana w zachowaniu mężczyzny musiała w jakiejś sposób wynikać z ich „paktu” i działania magii.
Ależ to było niesamowicie nudne. Nawet jeśli Kousei miał jakiś potencjał jako postać, bo coś go tam jednak dręczyło, demony przeszłości nie pozwalały o sobie zapomnieć, miał problemy z samoakceptacją… to już realizacja tego wszystkiego i następujące po sobie wątki przyczynowo skutkowe były dla mnie trudne do ogarnięcia. Może byłoby lepiej, gdyby nie ta koszmarna angielszczyzna, literówki, pomylone imiona postaci i inne cuda. Nie wiem. Ja dobrnęłam do końca tylko dzięki sile magii natręctw i z recenzenckiego obowiązku. Ale jeśli Wy nie macie problemu z odpuszczaniem sobie jakiś ścieżek, nawet gdy już zainwestujecie w jakiś tytuł, to może być jedna z tych, które warto pominąć. Są zdecydowanie lepsze gry! …Czyli nic na plus? Ano, tylko jedna rzecz. Doskonały seiyuu, którego rozpoznacie też z roli innego lisa – Tomoe z „Kamisama Kiss”. Wiadomo jednak, że nawet zaangażowany i utalentowany aktor nie da rady uratować fabuły. (Rzadko kiedy jestem aż tak surowa przy ocenie jakiegoś wątku, ale ta ścieżka mogłaby robić za środek nasenny. Pomijając nawet problemy z tłumaczeniem).