Iba był pierwszym love interest z „nowego składu”, którego historię chciałam poznać, bo – co tu dużo ukrywać – wyglądał po prostu ciekawie i jako jedyny miał z bohaterką „Hakuoki” specjalną więź. Tak naprawdę Chizuru (= nasza MC) i Iba znali się już wcześniej, bo za dzieciaka odwiedzał on klinikę jej ojca, aby poczytać zagraniczne książki. To wtedy też zaczął się swoją przyszywaną „siostrzyczką” opiekować, a nawet poznał jej sekret i wymusił złożenie obietnicy, że nigdy przenigdy nie powie na ten temat nikomu innemu, bo mogłaby się znaleźć w poważnym niebezpieczeństwie. Jaki sekret zapytacie? Ano, w „Hakuoki” nasza główna bohaterka jest tak naprawdę demonem – a właściwie oni, która po masakrze i utracie swojego klanu została wraz z opiekunem, lekarzem Kodo, zmuszona ukrywać się pośród ludzi. W przypadku wielu wątków to nadnaturalne pochodzenie Chizuru zasadniczo nie ma żadnego znaczenia, bo fabuła skupia się bardziej na aspekcie historycznym i pozwala nam poznać kolejne perypetie wojowników z Shinsengumi, ale ścieżka Iby jest pod tym względem nieco inna. Elementy fantastyczne są w niej równie, jeśli nawet nie bardziej, istotne od tła politycznego konfliktu. A dlaczego tak się stało – przeczytacie już za chwilę.
Na początku fabuły „Hakuoki” dowiadujemy się, że Chizuru udała się do Kioto, w przebraniu chłopca, bo straciła kontakt z Kodo i chciała się dowiedzieć, czy nic mu się nie stało. W trakcie przeszukiwania obcego miasta dziewczyna natrafiła na dziwną scenę. Wojownicy w niebieskich haori mordowali w bocznych uliczkach jakieś potwory, a kiedy ich na tym „przyłapała”, to została przez Shinsengumi zabrana na przymusową gościnę. Od tej pory Chizuru była więźniem w siedzibie ponurych samurajów. Nie tylko dlatego, że widziała więcej niż powinna, ale również z powodu swojej więzi z Kodo, który okazał się odpowiadać w jakiś sposób za powstanie wspomnianych bestii, a Hijikata wierzył, że obecność córki wywabi zaginionego lekarza z kryjówki.
I tak sobie miesiące mijają. Chizuru poznaje wojowników coraz lepiej. Zaczyna im towarzyszyć w patrolach i drobnych sprawunkach aż pewnego dnia dziewczyna jest świadkiem kolejnej, niezbyt wygodnej dla Shinsengumi sceny. Oto jeden z kapitanów – Takeda Kanryusai – wykorzystuje swoją pozycję, aby wymusić na właścicielach jakiejś herbaciarni haracz. Dziewczyna chce wtedy interweniować, ale zostaje powstrzymana przez tajemniczego młodzieńca, który rozwiązuje sprawę w jej imieniu. Wystraszony Takeda odpuszcza, a Iba Hachirō, bo o naszym love interest mowa, zwraca się do MC po imieniu, bo rozpoznał ją nawet w przebraniu mężczyzny, aby bardziej uważała na siebie.
Jako przyboczny samego szoguna, Iba Hachirō stoi bardzo wysoko w hierarchii. Pomimo tego, gdy odwiedzał Shinsengumi w ich siedzibie nieco później, ani razu nie dał im odczuć różnicy w statusie. Do Hijikaty zwracał się z szacunkiem, podobnie jak do reszty panów, z którymi znał się jeszcze z treningów, bo jego dojo i wojownicy z Shiei Hall często spotykali się razem na wspólnych ćwiczeniach. To również podczas swojej drugiej wizyty Iba wyznaje wreszcie Chizuru, skąd ją zna, ale jest trochę rozczarowany, gdy odkrywa, że nie zostawił po sobie żadnego śladu w jej pamięci… Co innego we wspomnieniach Takedy, który od razy go rozpoznaje i chce nawiązać do sytuacji w herbaciarni, święcie przekonany, że Iba przybył, aby go „oczerniać”, ale i tym razem musi uciec z podkulonym ogonem, gdy odkrywa, że rozmawia z okuzume, a Hachirō, po japońsku, udaje, że nie ma między nimi zwady.
Od tej pory Iba będzie odwiedzał Shinsengumi systematycznie… chociaż głównie to z powodu MC. Przyłapie ją nawet pewnego dnia na próbach przed lustrem, gdy dziewczyna ćwiczy używanie bardziej „męskiego” głosu, ale średnio jej to idzie. To, co jednak zaskoczyło mnie pozytywnie, bo praktycznie nie zdarzało się w innych ścieżkach, to fakt, że Iba starał się wykorzystać swoje wpływy, aby o Kodo wypytać. Czyli prowadził jakieś tam śledztwo na własną rękę, chcąc pomóc dziewczynie odnaleźć zaginionego ojca, a nie tylko – jak Shinsengumi – zwodził ją obietnicami. Co prawda raz zdarzyło mu się skłamać, że niby posiada jakieś tam ważne informacje, ale zrobił to tylko po to, by wyciągnąć przygnębioną dziewczynę na randkę… i w razie czego wziąć całą winę na siebie. Chizuru nie mogła bowiem swobodnie zwiedzić Kioto, Shinsengumi ostrzegli, że zgładzą ją, jeśli spróbuje uciec, była więc to tak naprawdę jej jedyna szansa, aby wyjść na moment ze swojego więzienia.
Kolejne wydarzenia – czyli i konfrontacja z demonami, gdy Kazama próbuje uprowadzić Chizuru i sparing z Okitą – który Iba przegrywa, uświadamiają temu bohaterowi, że słowa, iż jego „styl stał się bez życia” okazują się prawdą. O ile jeszcze oni doceniały jego refleks i technikę, która była imponująca jak na człowieka, to wyszydzały to, że nigdy jeszcze nikogo nie zabił. Podobnie jak Sōji pokpiwa sobie, że kenjutsu Iby, chociaż wciąż bardzo pokazowe, to jednak niczemu nie służy, bo stracił on potrzebę walki o cokolwiek. Nic zatem dziwnego, że nie może znaleźć w sobie zapału. Nawet będąc, de facto, dziedzicem szkoły Shingyoto-Ryu.
Prawdziwym jednak cierniem w boku naszej parki jest główny antagonista tej ścieżki, czyli wspomniany Takeda. Facet miał tysiące powodów, aby być zazdrosnym o Ibę. Ten drugi otrzymał swoją wyjątkową pozycję i zaszczyty dzięki urodzeniu. Tymczasem, pochodzący z nic nieznaczącej rodziny, kapitan oddziału piątego musiał na wszystko zapracować siłą własnego umysłu. To dlatego, z czasem, stał się ekspertem w Koshu-ryu (naukach wojennych), by udowodnić Shinsengumi swoją wartość, ale wraz z pojawieniem się Itō, stracił jakąkolwiek pozycje w ich organizacji. A chociaż Takeda udaje, że niby zamierza opuścić szeregi samurajów w miarę przyjaznej atmosferze, to tak naprawdę do końca węszy po korytarzach, podsłuchuje i szuka jakiegoś sposobu na wykradzenie im wiedzy i przejście na stronę wroga. W końcu zarówno Shinsengumi, jak i ludzie szoguna, byli zamieszani w dziwne eksperymenty nad furiami.
Kiedy jednak i to mu się nie udaje, Takeda kradnie wodę życia i wywabia Chizuru za miasto, aby ją porwać. Domyślił się już, że dziewczyna ma duże znaczenie dla organizacji: znała Kodo, Shinsengumi ją chronili, wiedziała o furiach, ale potwierdzenie swoich przypuszczeń otrzymuje dopiero, gdy rani atakującą go MC w ramię i widzi, jak błyskawicznie zregenerowały się jej obrażenia. Ponieważ jednak faktycznie musiał być urodzonym pechowcem, to zaraz potem odnajduje go Iba. Panowie mają już ze sobą wtedy na pieńku, nie tylko ze względu na sytuację z herbaciarnią, ale i rzekomy sparing, w trakcie którego Takeda, niby nieumyślnie atakował punkty witalne przeciwnika, co rozwścieczyło nawet Kondō. (Btw. ciekawe jakby się z tego wytłumaczyli przed szogunem i jego świtą, gdyby przypadkowo zabili w tak idiotyczny sposób okuzume? Wątpię, by nie poleciało za to parę głów). Ale staje się to m.in. jednym z głównych powodów, dlaczego w sumie Takeda opuścił szeregi organizacji. Nie mógł już dłużej wchodzić w tyłek dowódcy ani liczyć na jego poparcie.
A teraz fun fact: w rzeczywistości, historyczny Takeda faktycznie dobrowolnie chciał porzucić Shinsengumi, kiedy jego przydatność z powodu znajomości Koshu-ryu stała się wątpliwa, bo samurajowie coraz częściej przejmowali i studiowali Zachodni styl walki. Takeda planował wtedy dołączyć do przeciwnych Bakufu grup – jak klan Setsuma, ale nie zdążył, bo został zamordowany zaraz po swoim przyjęciu pożegnalnym przez Saitō Hajime, z rozkazu Kondō i Hijikaty, gdy ci przejrzeli jego plany.
Przenieśmy się jednak ponownie do fikcji i alternatywnej wersji historii, w której to zakończenie wygląda zupełnie inaczej. Przy ponownej konfrontacji Iba Hachirō już bynajmniej się z nim nie patyczkuje. Skoro odnalazł w sobie nowy powód do walki = ochrona Chizuru, to jego kenjutsu jest po prostu bezbłędne. Odrąbuje Takedzie ramie, a ten, okaleczony, wpada zaraz potem do rzeki. Chociaż zgodnie z zasadą znaną z horrorów, jak chcesz mieć 100% pewności, że przeciwnik przepadł, to odetnij mu jeszcze głowę. Iba jednak o tym nie wiedział, bo slashery nie istniały w jego czasach. Nie mógł więc skorzystać z tej ludowej mądrości. I faktycznie, pod koniec pierwszej części gry, Takeda do nas powrócił, ale dla odmiany w ulepszonej formie. Jakoś po drodze nasz przystojny, ale absolutnie porąbany antagonista napatoczył się na papcia Kodo. Ten go ocalił, zamienił w furię, a potem zamontował mu ramię demona, które ukradł z wioski Yase. Jak mu się to w sumie udało? – zapytacie. Cholera wie. Ale jeśli graliście w „Demon’s Bond”, to powinniście pamiętać, jak kompetentni byli yojimbo z klanu Suzumori. Nie byłam więc tym obrotem wydarzeń szczególnie zdziwiona.
I o ile w prawie każdej ze ścieżek Kodo jest po prostu walnięty – tak tutaj wbija się na nowe wyżyny szaleństwa. Umyślił sobie, że zbuduje imperium demonów. Takeda będzie stał na jego czele, bo… no właśnie, czemu? Nie mam pojęcia… Ale do realizacji tego planu była potrzebna Chizuru, aby rodzić kolejne pokolenia demonów, które łącząc krew Zachodnich furii i Wschodnich oni byłyby nie do pokonania i podbiłyby cały świat. Btw. może Kodo bardziej by się opłacało koronować samego siebie i osobiście zabrać za płodzenie dzieciątek? Nikt mi nie wmówi, że na tym etapie miałby jakieś moralne opory… No, ale nieważne. Wybrał Takede. To dlatego atakuje córkę, wraz ze swoim nowym kumplem, gdy ta próbuje uciekać z obleganego Kioto do Edo.
Na szczęście dla MC, bohaterce udaje się uniknąć tego podłego losu i zwiać z rannym Ibą do Yase, by poszukać pomocy u Sen. Młody samuraj stracił w wyniku walki rękę, bo nie był w stanie pokonać zamienionego w furię, pełnego zemsty Takedy, który na dodatek miał siłę oni, dzięki nowemu ramieniu. Tyle że księżniczka nie ma dla nich bynajmniej żadnego, magicznego lekarstwa i proponuje Ibie bardzo podobną terapię. Wypije wodę życia, zmieni się w furię, dostanie do kompletu drugie ramię i będzie odtąd czymś w rodzaju pół demona. W sensie: będzie go obowiązywało prawo, aby nie mieszać się w sprawy ludzi, złoży przysięgę, że ochroni Chizuru i jeszcze spróbuje pokonać Takedę, by odebrać mu to, co ten ukradł. A skoro to nie tak, że bohaterowie mają na tym etapie jakikolwiek wybór, to Iba faktycznie staje się posiadaczem wyjątkowo nieatrakcyjnej, wielkiej łapy… i przy okazji wyznaje jeszcze MC swoje uczucia. Że tak naprawdę od zawsze, już kiedy trenował w dojo, to robił to wszystko, aby ją chronić. Będzie więc czekał aż ona odwzajemni jego uczucia, a tymczasem przenoszą się znowu do Shinsengumi, bo wojna trwa w najlepsze. Nawet jeśli Iba nie może już w niej zbytnio uczestniczyć.
Nie będę ukrywała – zaskoczył mnie ten zwrot fabularny. Podobnie jak to, co działo się potem. Wychodzi na to, że Chizuru załapała się chyba na jakiś sezon godowy u demonów, bo ewidentnie panom w jej obecności odbijało, jakby była w rui i kusiła ich w jakiś nadnaturalny sposób. W każdym razie wychodzi na to, że nie tylko Kazama widział ją jako żoneczkę u swojego boku. W tej ścieżce będziemy świadkami, jak jeszcze przynajmniej dwóch panów cierpi w wyniku najpierw dręczących ich, nocnych fantazji, a potem wskutek niemożliwości wprowadzenia tych planów w życie. I wiem, że sporej ilości fanów takie przedstawienie Iby, jako człowieka ogłupiałego od żądzy, najzwyczajniej nie odpowiadało. Niemniej, twórcy uznali chyba, że bez takiego magicznego, dodatkowego elementu nie mogliby wprowadzić swoich hot scenek z atrakcyjnymi CG. Tym sposobem stoicki zazwyczaj Iba dobiera się do Chizuru już podczas zwykłego przeszukiwania dawnego domu dziewczyny w Edo.
I mniejsza o to, że wtedy udało mu się nawet wyrwać z transu, bo zaraz potem dopadł go głód furii. Ostatecznie więc, skoro nie mogła zaspokoić jego pierwszego pragnienia, MC decyduje się chociaż napoić go swoją krwią. Eee… no dobra? A pomyśleć, że jeszcze chwile wcześniej rozmawiali o smutnej sytuacji Shinsengumi i o tym, jak Hijikata jest odsyłany od drzwi do drzwi, bo sojusznicy szoguna stracili jakikolwiek zapał, aby bronić interesów swojego pana, rozleniwieniu dostatnim życiem. Jakoś tak… klimat narracji nam się nagle zmienił. Bez ostrzeżenia. XD
Dalej fabuła przemienia się w zasadzie trochę w zabawę w kotka i myszkę i zaczyna powtarzać. Takeda ściga naszą parkę bez ustanku, cały czas opowiadając o swoich planach zrobienia z Chizuru nałożnicy. Bohaterowie uciekają, Iba jest rozdarty, a ich przeciwnik wciąż rośnie w siłę. Głównie dlatego, że w pewnym momencie przestał się krępować i zaczął na poważnie żywić ludźmi. Jak rozumował: bogom należne są ofiary. A skoro tak, to nie odmawiał sobie przyjemności zjadania słabszych od siebie. Tak jakby ktoś miał jakiekolwiek wątpliwości, czy całkowicie odjechał.
Ogólnie z całego tego biadolenia Takedy dowiadujemy się przynajmniej tyle, że tak naprawdę znajdował się pod kontrolą ramienia demona. To właśnie ten martwy, starożytny oni sprawiał, że panowie widzieli w Chizuru partnerkę godną swoich genów oraz dręczył ich erotycznymi koszmarami, aby przystąpili wreszcie do czynów. Iba ze wstydem przyznaje, że go również nawiedzają tak straszliwe myśli i coraz częściej obawia się momentu, w którym straci kontrolę… co w zasadzie następuje jakiś czas później, gdy bohaterowie znowu uciekają, i znowu zamieszkują razem gdzieś na uboczu. Iba robi się coraz bardziej markotny i chce, by Chizuru go po prostu zostawiła. Dochodzi do wniosku, że nie jest w stanie jej dłużej chronić, czy dotrzymać słowa złożonego Sen, bo przez tą całą, pokręconą sytuację sam zaczął stanowić zagrożenie.
Mówimy jednak o bohaterce gry otome, więc Chizuru po prostu beztrosko stwierdza, że nawet jeśli Iba ją skrzywdzi… to i tak przy nim zostanie. Wszystko jest bowiem lepsze od ich rozstania i nie wyobraża sobie już przyszłości, której nie dzieliliby razem. Co wystarcza, na przynajmniej tyle, aby ostudzić zapał mężczyzny na chwilę po tym, jak po raz kolejny przyszpilił ją do ziemi i poważnie się zastanawiał, czy przetestować zapewnienia MC i pójść na całość.
Na szczęście dla bohaterów – i dla wielu graczy, których te sceny obrzydziły – z pomocą naszym milusińskim przychodzi Sen. To ona wyjaśnia Chizuru i Ibie jak dokładnie działa łapa demona oraz zachęca do szczerej rozmowy… która zasadniczo zamienia się w wyznanie miłosne. Dopiero gdy MC, jeszcze raz i dobitnie, podkreśla, że jej serce należy do Hachirō i daje mu dzióbka, ten uwalnia się wreszcie spod wpływu demona. W sensie, dalej ma tę paskudną rękę, ale oni uwierzył, że jego misja została spełniona, kiedyś doczeka się potomstwa i może odpuścić. Jak zatem widać całą tę nadmuchaną dramę dało się zasadniczo rozwiązać jedną pogadanką. Szkoda więc, że nie wpadli na to wcześniej i musieli specjalnie fatygować księżniczkę Yase. Niestety, Iba długo wierzył, że Chizuru jest z nim jedynie z litości albo wyrzutów sumienia, i wcale nie podziela jego uczuć… ale wiecie…
Scenarzyści przypomnieli sobie jednak już wtedy, że fluff fluffem, ale zasadniczo Shinsengumi zniknęli nam z horyzontu i nie wiemy nic o ich losach. Chizuru i Iba udają się więc na poszukiwanie dawnych przyjaciół, którzy już na tym etapie podnieśli jedną druzgocącą klęskę za drugą i szykowali się już powolutku nie do wywieszenia białej flagi, ale odejścia z honorem. Hijikata opowiada im o losie pozostałych członków organizacji: o zabójstwie Kondō, chorobie Okity, decyzji Saitō, odejściu Shinpachiego i Harady… A chociaż po tym ogromnie smutku, Chizuru przelewa za przyjaciółmi gorzkie łzy, a Iba ją pociesza, to tyle z tego dobrego, że pozostali żyjący dają im jeszcze swoje błogosławieństwo i życzą szczęśliwej przyszłości. Jak wyjawia Hijikata, od początku podejrzewał, że parka ma się ku sobie. Nie spodziewał się więc innego finału, niż zobaczyć ich oficjalnie razem. Ale to nie tak, że dane mu jest być na ich ślubie czy coś, bo niedługo potem Toshi także umiera – a ostatnim dowódcą Shinsengumi, zmuszonym do kapitulacji zostaje Sōma Kazue.
Skoro jednak historia samurajów w niebieskich haori dobiegła końca, został nam do rozwiązania jeszcze jeden wątek. Tak, nie mylicie się. Chodzi o Takedę. Walnięty antagonista powraca na wielki showdown i wciąż jest niebywale potężny, bo przez cały czas żywił się różnymi ludźmi. To od niego dowiadujemy się również, że papcio Kodo nie żyje, bo został zgładzony offscreenowo przez Saitō. Ale to w sumie niewielka strata, bo „stracił już swoją użyteczność”. Takeda podejmuje ostatnią próbę pokonania Iby i porwania Chizuru, lecz szybko odkrywa, że jest zdecydowanie słabszy od swojego przeciwnika. Ręka demona wie, kogo wybrała samica jego gatunku, więc w naturalny sposób wspiera Hachirō, dając mu przewagę nad rywalem. (Trochę się nam robi z tego czworokąt miłosny… albo przynajmniej 3,5? Nie wiem jak liczyć obdarzone świadomością ramię, które uczestniczy w tym romansie?).
W każdym razie to nas prowadzi do bardzo fajnej sceny. Głównie dlatego, że Chizuru pokazała, iż kiedy trzeba, to ma ogromne cojones. Gdy Takeda chwyta ją jako zakładnika, by zrobić sobie z ciała dziewczyny żywą tarczę, ta prosi ukochanego, aby nie patrząc na nic, po prostu zabił ich wroga i dotrzymał słowa złożonego Sen, bo przecież ona sama kiedyś się po tej ranie zregeneruje. Co faktycznie ma miejsce w szczęśliwym finale. Po miesiącach czekania, gdy zapanował już pokój, Iba cały czas opiekował się pogrążoną w śpiączce dziewczyną, aż wreszcie nastał ten wyjątkowy dzień i otworzyła oczy. Oooh… ładna scena, nawet jeśli cała ścieżka miała swoje wzloty i upadki.
Znacznie bardziej pokręcone, a nawet pod wieloma względami odstraszające, są nieszczęśliwe zakończenia. W wielu z nich Takeda faktycznie porywa Chizuru (czasami dodatkowo uprowadzając i zmuszając do współpracy również Sen). A że, jak sam podkreśla, nie widzi w niej „żony”, a jedynie materiał rozpłodowy, to jest wobec MC bardzo brutalny, np. łamie jej rękę albo grozi, że odetnie jej język – bo czemu by nie? Jak zaś dowiadujemy się z późniejszego podsumowania, cierpienie MC trwało LATAMI. I niech mi teraz ktoś powie, że niby Piofiore: Fated Memories to jedyna krwawa gra od Otomate. Szczególnie że w jednym z tych zakończeń Iba dosłownie, na oczach bohaterki, zostaje pożarty przez furię żywcem, aż zostają po nim tylko kości. Znalazło się więc w tej ścieżce całkiem sporo absolutnie gore momentów, które szczerze mnie zaskoczyły. Cóż powiedzieć? Takeda miał bardzo ładny projekt postaci, ale przedstawiono go w taki sposób, że ciężko czuć do niego jakąkolwiek sympatię.
I to w sumie byłoby na tyle, jeśli chodzi o opisanie tej ścieżki. Nie ukrywam, że początkowo Iba podobał mi się bardzo. Te jego wycofanie, przesadnie skromna i ugrzeczniona postawa, troska o Chizuru, której nie okazywali pozostali panowie – czyniła z niego love interest aż podejrzanie za sympatycznego jak na tę grę. „Hakuoki” przyzwyczaiło mnie bowiem, że samurajowie są zwykle bucami, którzy dopiero później, pod wpływem siły miłości, zmieniali swoje zachowanie na lepsze. W pełni rozumiem jednak z czego wynikały negatywne komentarze i niezadowolenie graczy, gdy charakter Iby zmienił się przez koszmary o 180 stopni. Te yandere momenty jakoś średnio do niego pasowały, bo był jedyną, tak ciepłą i serdeczną osobą, na której MC mogła polegać, aż tu nagle zmienił się w zagrożenie podobne do Kazamy czy Takedy.
Osobiście liczyłam również na to, że skoro wprowadzono kogoś z otoczenia szoguna, o tak wysokiej pozycji, to poznamy dzięki niemu jakąś nową perspektywę na cały ten historyczny konflikt… ale nic z tych rzeczy. O życiu Iby, jako hatamoto, dowiadujemy się naprawdę niewiele. Poza faktem, że utyskuje na innych samurajów i wychwala pod niebiosa zaangażowanie Shinsengumi. Szkoda więc, że jakoś nie pociągnięto bardziej tego wątku, a zamiast tego postawiono na demony. Nawet pobyt w jednym z domów Iby był bardzo pospieszny i nie pokazał nam w pełni ani jego sytuacji rodzinnej, ani bogactwa. A przecież to właśnie wysokie urodzenie było jednym z powodów, dlaczego Takeda tak nim gardził.
Z drugiej strony, może gdyby nie ta drama z motywami nadnaturalnymi, mógłby wyjść nam bohater zbyt idealny. Przystojny, z wyrąbistą pozycją społeczną, bystry, opiekuńczy, mistrz miecza i jeszcze oh ah. Tak przynajmniej dostał paskudną łapę, stracił kontrolę nad swoimi myślami, a z pana nieskazitelnego zamienił się w zwykłego potwora opętanego przez chuć. I to takiego, który zagrażał przyjaciółce z dzieciństwa, chociaż obiecał ją chronić. Spoko ścieżka, ale zdecydowanie nie góra rankingu, jeśli chodzi o mój ogólny odbiór „Hakuoki”. Miłośnikom świata japońskich bisho-demonów, którzy chcieliby się dowiedzieć więcej o ich tradycjach i zwyczajach, powinna się za to wyjątkowo spodobać, bo mamy tutaj mniej bombardowania historią, a więcej akcji. Stąd ze wszystkich nowych bohaterów, Iba sposodbał mi się najbardziej. Nie mogłam też niedocenić kozackiej sceny z Chizuru w finale!