Kuuso był moim ulubionym bohaterem w „Scarlet Fate”, więc nie mogłam nie rozpocząć kontynuacji od jego opowieści. Zresztą akcja fandisku „Seasons of love” dzieje się niedługo po tamtym zakończeniu. Bohaterowie podróżują razem do świata duchów i bogów, by raz na zawsze pozbyć się przeklętego miecza. Kuuso wierzy, że można odprawić rytuał, aby demon i ostrze zwróciły się przeciwko sobie i nawzajem anihilowały. Musi jednak się do tego odpowiednio przygotować, stąd praktycznie każdej nocy, gdy tylko rozbijają obóz, zaczyna studiować jakieś zapiski i notatki z Kifu. Shiki jest mu zresztą za takie poświęcenie niebywale wdzięczna i stara się nie przeszkadzać. Z czego kami i tak wielokrotnie sobie kpi, zauważając, że przecież „obecność żony tylko relaksuje męża”. Nie powinna więc tak się martwić i zacząć wreszcie na nim polegać. Choć dla mnie i tak najzabawniejszy był dialog, gdy zachwycona Shiki wyznaje bóstwu, że zagapiła się na jego twarz, bo jest piękny… a ten odpowiada tylko suche „wiem”. Ah… zapomniałam już, jakim on potrafił być czasem burakiem. Ale i tak dalej go lubię. (⁀ᗢ⁀)
Koniec końców, gdy prowokował Shiki, to i tak tylko po to, by odwrócić jej uwagę od zmartwień. A nam, jako potencjalnym fanom, dostarczyć contentu po co w ogóle takie dodatki powstają. Kuuso i Shiki naprawdę fajnie się uzupełniali, stąd każda wymiana zdań oraz romantyczne CG prezentowały się z ich udziałem bardzo dobrze. Mnie zaś rozśmieszało te jego chełpienie się, że nie musi prosić o pozwolenie, bo spełnianie kaprysów męża, to obowiązek żony – a nawet jeśli nie, to i tak bóg miał się za dostatecznie zajebistego, by wiedzieć, że to kobiety zawsze pierwsze proszą o jego uwagę i z MC nie będzie inaczej. Sprawi, że będzie błagała. Yh, biedna Shiki… musiała ciągle tego słuchać. No, ale może wychodziła z założenia, że jej się to opłaca? Kiedy bowiem się nie wymądrzał np. w tych rzadkich chwilach, gdy spał, Kuuso wyglądał naprawdę uroczo. Do tego stopnia, że bohaterka potrafiła się zapomnieć i zignorować własną potrzebę odpoczynku.
Gdy parka dociera wreszcie na miejsce, są zaskoczeni, że strażnicy krainy bogów nie sprawiają im kłopotów i że ktoś wyraźnie ich oczekiwał. W głowie Kuuso od razu rodzi się podejrzenie, że musiała to być sprawka Domana. Podły czarnoksiężnik jakoś przetrwał, przejął kontrolę nad zaświatem i teraz znowu im zagraża… ale okazuje się, że na miejscu wita ich sama kami stworzenia – Kamimusuhi. Taaa, to tyle jeśli chodzi o jej poświęcenie. Niby umarła, ale jednak nie. W sensie jej ciało przebywa w krainie zmarłych, ale dusza może być gdziekolwiek. Czy jakoś tak? A wszystko dlatego, że jest potężną boginią, więc zwykłe prawa jej nie obowiązują. W każdym razie to nie miało dla mnie sensu. Nie miało też wyraźnie dla bohaterów – którzy powiedzieli o tym wprost. Wątpię, by miało dla samych scenarzystów, ale dotarliśmy do tego punktu w historii, w którym nikogo chyba to nie obchodziło. A nawet wskrzeszenie Kamimusuhi było lepsze od faktycznego powrotu Domana. Tego bym chyba nie zniosła…
Nope, zaraz potem przenosimy się bowiem nad specjalnie stworzone dla małżonków jeziorko, gdzie niby miał odbywać się rytuał oczyszczenia przed rzuceniem tak trudnego zaklęcia… No, ale jak już zobaczyli się w mokrych, prześwitujących yukatach, to nie mogli się do siebie na moment czule nie przykleić. W sumie Kuuso wprost stwierdza, że wolałby się z żoną kochać, ale czas goni. Mnie zaś cały czas zastanawiało – co się stało z jego piórami? To już druga gra w tym uniwersum, a ja dalej nie wiem, czy one wyrastały z jego ciała – jak twierdził w pierwszej części „Scarlet Fate”, czy twórcy o nich zapomnieli i teraz ich nie dorysowali (nie widać bowiem niczego na jego rękach), czy zawsze były tylko elementem ubrania, czy może tak jak Gentouka mógł się zmieniać w bardziej ludzkie/zwierzęce formy wedle potrzeby? Gdzieś tam niby wspominał, że prawdziwa anatomia kami bardzo się różni od śmiertelników, np. mogą jeść rzeczy, które Shiki uważałaby za obrzydliwe. Niemniej to jedyny, dostępny fandisk, zagadka nie została rozwiązana, a ja już nigdy nie poznam odpowiedzi…
Potem fabuła przenosi nas wreszcie do finalnej próby. Shiki ponownie musi zmierzyć się w swoim umyśle z demonem, mając tym razem pełne wsparcie męża, co kończy się dla nich sukcesem, i po latach zmagań, poświęcenia i smutku, bohaterka wreszcie uwalnia się od swojego grzechu. Nic zatem dziwnego, że powrót do Kifu jest dla niej niebywale szczęśliwy. Wszyscy przyjaciele gratulują jej wygranej (przypominam, że w ścieżce Kuuso nikt nie umarł) oraz prowokują wroniego boga, okazując otwarcie swoją zazdrość, że to jemu udało się koniec końców zdobyć serce tak wyjątkowej kobiety. W sumie Furutsugu jest na tyle wyrachowany, że zaprasza Shiki na nocną schadzkę, gdy Kuuso siedzi tuż obok. Nie mogło więc obyć się bez zakończenia, w którym wszyscy, dzięki magii, zostają wyrzuceni w powietrze. Nawet biedny Kodo no Mae, który był w tej sytuacji absolutnie niewinny.
W pozytywnym zakończeniu, jakiś czas później, zatroskana Shiki chodzi po wiosce i zastanawia się jak przekazać Kuuso informacje, że jest przy nadziei. Ten jednak odnajduje ją pierwszy i robi jej wymówki, twierdząc, że ukrywała przed nim swoją chorobę. A chociaż MC próbuje mu wyjaśnić nieporozumienie, to Kuuso uniemożliwia jej dojście do głosu, cały czas zapewniając, że znajdzie lekarstwo i że zrobi wszystko, by ją ocalić… Trochę to trwa, nim kobiecie udaje się wreszcie powiedzieć prawdę, co nie tylko po raz pierwszy sprawia, że Kuuso odejmuje mowę, ale też potulnie pyta, czy mógłby dotknąć brzucha małżonki – chociaż wcześniej zawsze robił, co chciał i miał wylane na jej zażenowanie. Tym sposobem fandisc kończy się po prostu sceną, gdy bohaterowie, w swoich objęciach, patrzą w spokoju przed siebie i planują przyszłość. The End.
W dodatku znajdziemy również kilka scenek z życia codziennego, stanowiących część „Jesieni”: w tym wspólne granie w karty, gotowanie posiłku w onsenie, czytanie książek, podziwianie księżyca, czy spacerowanie po stolicy… – ot, krótkie, mniej lub bardziej zabawne sytuacje (z czego 3 z nich mają dodatkowe CG), mające na celu pokazanie nam, jak bohaterom żyje się wspólnie po ich „happy ever after”. Jak reagują na kłótnie, jak spędzają czas wolny, jak pracują itd.
Co sądzę o całości? Cóż, ja bardzo lubiłam Kuuso, więc dla mnie nawet te kilka dodatkowych dialogów było przyjemnością, ale zdecydowanie mało się tu w fabule dzieje i sama opowieść w ramach „Wiosny” jest bardzo króciutka. Niby domknięto wszystkie wątki, ale nie da się ukryć, że po wcześniejszych, horrendalnych zmaganiach, jakoś tak szybko uwinęli się teraz z tym demonem. No i jeszcze ten dziwaczny powrót Kamimusuhi… Tak jakby twórcy mrugnęli do nas okiem i powiedzieli „nam się nie chce tego pisać, wy chcecie tylko hot ilustracji, to nie będziemy się wysilać, ale jakoś się dogadamy, by wszyscy byli zadowoleni, ok?”. No… nie, nie okej! Ale niech już będzie. Osoby mniej wyrozumiałe (albo niebędące miłośnikami wroniego boga) mogą jednak czuć niedosyt.