Wiem, że Waltz ma całkiem spory fandom, ale mnie ta postać jakoś nigdy nie urzekła, więc nie będę ukrywała, że nie wyczekiwałam na jego ścieżkę ze specjalnym utęsknieniem. Myślałam jednak sobie, że skoro w grze podstawowej zrobiono z niego taką osobowość bez skazy, to fandisc daje wreszcie twórcom idealną okazję, by trochę nad jego konstrukcją postaci popracować. Coś jak Yanagi Aiji z „Collar x Malice”. Detektyw był irytująco idealistyczny w grze w głównej fabule, ale stał się naprawdę spoko w późniejszych dodatkach, gdy poznaliśmy go wreszcie z bardziej ludzkiej strony… Tyle że – co tu dużo ukrywać – twórcy „Cinderella Phenomenon: Evermore” zmarnowali swoją szansę. Po raz kolejny przekonali mnie, że nie mieli najmniejszego pomysłu na ten fandisc i zaserwowali przypadkowo połączone ze sobą scenki i dialogi.
Co tu bowiem ściemniać? Ścieżka Waltza nie ma żadnego plotu. A zaczyna się nawet interesująco, ot odkrywamy, że zbuntowane wiedźmy, pod wpływem mocy kryształu, ale też nauk Hildyr i zwykłych prześladowań dalej szerzą niepokoje w królestwie. To sprawia, że jeden z takich wichrzycieli zostaje aresztowany i skrycie liczyłam, że doprowadzi to do jakiejś ciekawej konfrontacji z Lucette albo Waltzem. Tymczasem nasza parka spędziła sobie te ostatnie dwa lata względnie spokojnie. Księżniczka dalej próbuje zrealizować obietnicę daną zmarłemu ojcu, że zajmie się utrzymaniem pokoju w królestwie, a Waltz… cóż, nie robi nic szczególnego. Ot, zostaje przy jej boku, dalej organizuje swoje przedstawienia kukiełkowe i od czasu do czasu uczy dzieci magii. To wszystko. Jeśli spodziewaliście się jakiś dużych zmian, dramatów, dawnych wrogów… To nic z tych rzeczy. Stąd jedyne co stoi naszym zakochanych wróbelkom na drodze do szczęścia jest to, że przez zapracowanie Lucette muszą ciągle przekładać ślub, ale poza tym, to już samo spijanie cukru z dziubków.
W grze podstawowej wspominałam o tym, że za kompletnie zmarnowany potencjał uważam nieopowiedzenie nam więcej o backstory Waltza. W końcu miał on być jednym z uczniów Hildyr, o mrocznej przeszłości, wykonującym jej jakieś brudne rozkazy i ogólnie jednym z najpotężniejszych magów… Tymczasem o tamtym etapie jego życia wiedzieliśmy okrągłe nic. Teraz twórcy postanowili nam trochę tej tajemnicy ujawnić, ale – znowu – to nie tak, że buty spadły mi z wrażenia. Podczas jednej z wizyt w katakumbach, gdzie Lucette odnawia swoją przysięgę wobec ojca, Waltz proponuje, by po raz pierwszy, udała się z nim na grób jego rodziców. To wtedy wreszcie zdradza jej, że był bardzo niepokornym dzieckiem. Jego rodzice trzymali się na uboczu i ukrywali fakt, że władają magią, ale on sam ciągle szukał przygód i chętnie zakradał się do miasta, by brać udział w magicznych turniejach. To właśnie w ten sposób sprowadził tak naprawdę zgubę na swoich staruszków, bo podczas jednej z zabaw przyciągnął uwagę Hildyr, a ta użyła swoich wpływów i mocy manipulacji, a nawet posunęła się do morderstwa, by pozbawić Waltza krewnych i owinąć go sobie wokół palca. Potem zaś szczuła i zachęcała go do rywalizacji z drugim uczniem – Mythosem – stąd po latach Waltz wypominał sobie, że nie udało mu się uratować kolegi.
Czy ta historyjka była nam potrzebna? Ano, jak najbardziej, bo wreszcie dowiedzieliśmy się o tym, że nasz idealny chłopaczek ma jakieś grzechy na sumieniu. A czy do czegoś to prowadziło? Nie. Lucette bardzo szybko przekonuje Waltza, że może odkupić swoje winy, myśląc o Mythosie, by – jakby uczcić jego pamięć – podczas uczenia młodych wiedźm. Ale to już wszystko. Nie ma mu za złe, że wcześniej ją okłamywał, twierdząc, że nie pamięta swojej przeszłości, bo musiał to sobie najpierw sam w głowie wszystko ułożyć. Nie prowadzi to też między nimi do żadnego późniejszego konfliktu. Ot, załatano tylko kilka z poprzednich dziur logicznych, bo dopowiedziano, że to niby bycie świadkiem jak Hildyr manipuluje wspomnieniami Lucette, uświadomiło Waltzowi, że może z jego własnymi też jest coś nie tak i to nie łowcy czarownic zabili jego rodziców, a potem król Genaro mu wszystko potwierdził. Jakim cudem temu facetowi udało się mieć własną sieć szpiegów, w królestwie kontrolowanym absolutnie przez Hildyr i jej uczniów? Pojęcia nie mam, a twórcy nie wysilają się na żadne sensowne wyjaśnienia – bo lubią takie banalne rozwiązania.
No ale to fandisc, więc potrzebujemy też jakichś wątków sweetaśnych, abyśmy widzieli, że nasza parka ma się dobrze i romansuje w sobie najlepsze. Tutaj twórcy zaserwowali nam przynajmniej kilka takich bardziej miłosno-obyczajowych scen. Np. Lucette pomaga Waltzowi w trakcie jednego z wykładów, pokazując dzieciakom, jak się rzuca tarcze (i żartując sobie z tego, że to jedyne, czego chciał jej uczyć w przeszłości). Kiedy indziej rozmawiają na temat rodziny. Waltzowi marzy się duże grono dzieciarni, kiedy Lucette nie jest nawet przekonana czy w ogóle chce być matką (btw. jak nie rozwiążą tego teraz, to potem będzie niewesoło), wreszcie mamy szansę zobaczyć królewski ślub (i spotkać ponownie wszystkich starych znajomych) oraz moment, w którym Waltz zostaje królem (chociaż faktyczną władzę sprawuje dalej Lucette). Mnie zaś rozbawiło, że z jego pochodzeniem absolutnie nikt z zebranych nie ma żadnego problemu. Były uczeń Hildyr, nisko urodzony, podejrzany typ, który nigdy nie został rozliczony za swoje zbrodnie… – potrafiłam zrozumieć buntowników, że przy tak szemranym pochodzeniu, Waltz mógł budzić niepokój i nazywali Lucette hipokrytką, która kryje swojego kochanka. Ale, wiecie, już wcześniej zauważyłam, że nepotyzm jest w ich krainie silny.
Tymczasem problem z więźniem też zostaje rozwiązany na zasadzie zwykłej pogadanki. Lucette przychodzi do wkurzonego gościa, który gnije sobie już od jakiegoś czasu za kratami, mówi mu, że wie, że świat nie jest i nigdy nie będzie idealny, ale i tak będzie walczyć o pokój. A jej rozwiązaniem tego problemu będzie to, że utworzy radę złożoną z wiedźm, wróżek i ludzi… – co ostatecznie przekonuje buntownika, że może Lucette jednak jest w porzo, bo jak tu dyskutować z takim świetnym planem? Mniejsza o to, że na tym etapie fabuły de facto to Lucette (pół-wiedźma), Delora (wiedźma) i Waltz (wiedźma) byli najważniejszymi osobami w królestwie, które decydowały o wszystkim od przynajmniej 2 lat, więc nie bardzo kumałam, o co chodzi z tym argumentem, że nikt nie dba o interesy ich rasy itd…?
Jak również wspominałam, w tej ścieżce spotkamy paru starych znajomych i nowe postaci. Pojawi się Klaude ze swoim bratem Lancem, aby wziąć udział w obu królewskich ślubach (tym oficjalnym i prywatnym – który parka zrobiła tylko dla zamkniętego grona). Odnajdzie się też Chevalier, który wraz z Annice prowadzi klinikę w mieście i dziewczyna pilnuje go, aby tym razem pobierał opłaty. Fritz został uniewinniony, dalej pracuje jako rycerz i nawet dostał od Lucette awans, chociaż nie jest już jej prywatnym ochroniarzem. Sinna – czyli nowy opiekun Kryształu Jasności – to dalej irytujący nastolatek, który lubi robić dramy, ale przynajmniej Lucette jakoś go trzyma w ryzach. Ach, no i nie zapominajmy o Panu Miotle, który też pojawia się na chwilkę, dosłownie – zza rogu.
I tym sposobem w zakończeniu 1# mamy absolutny happy ending, bo faktycznie dostajemy CG ze ślubem, powstaje ta zapowiedziana, mieszana rada, a Waltz zmienia wdzianko na królewskie. Wcześniej parka odwiedza wszystkie groby i zapewnia zmarłych rodziców, że teraz wszystko już będzie dobrze i będą dbali o własne szczęście oraz poddanych. W zakończeniu 2# dostajemy bardzo podobne rozwiązanie fabularne, z tym że to Lucette stoi nad grobowcem ojca, a Ophelia wspomina zmarłego króla, mówi jak za nim tęskni i – tak po amerykańsku – zapewnia, że staruszek byłby z dziewczyny dumny. Waltz tymczasem ponownie drąży temat, że chciałby mieć już dzieci, bo zamek będzie przez to weselszym i żywszym miejscem. Na koniec zaś dają wspólny występ kukiełkowy dla poddanych i Lucette cieszy się, że wszyscy ją zaakceptowali.
Ścieżka Waltza była ostatnią, którą przechodziłam i moim – jakby nie było – pożegnaniem z tą serią. Tym bardziej żałuję, że widzę tu tyle nieciekawych wątków i zmarnowanych szans. Na przykład, po co wprowadzać nowe królestwo, które dysponuje jakimś tam wyjebistym kryształem, skoro do niczego to nie prowadzi? Po co przemowa Sinny, że wróżki mogą spełniać życzenia? Może będzie miało to jakieś swoje uzasadnienie, jeśli pojawi się kontynuacja, ale na tym etapie, to wyglądało jak elementarny błąd scenariuszowy. Największym problemem tej ścieżki było bowiem to, że brakowało jakiegokolwiek pomysłu na plot. Tu się absolutnie nic nie dzieje! Ot, bardziej przypominało mi kilka przypadkowych scenek z życia, jak opis jakiś losowych dni w grze daiting sims, niż faktyczną ścieżkę. Naprawdę liczyłam, że mroczna przeszłość Waltza da jakoś o sobie znać i może rzuci cień na jego szczęście, że może pokaże on jakieś cechy, o których nie wiedzieliśmy, że… cokolwiek. Ostatecznie jedynym miłym elementem było to, że to Lucette oświadczyła się ponownie, kiedy doszła do wniosku, że faktycznie nie ma co czekać i warto brać ślub „tu i teraz”, bo dorośli tracą zdolność, by cieszyć się z pewnych rzeczy. Co było jedynym nawiązaniem do klątwy „Piotrusia Pana”.
Jeśli jesteście fanami tego tytułu, to z pewnością ucieszy Was te kilka dodatkowych scen, jeśli jednak liczyliście, że to będzie jakieś fajne kontynuowanie historii, to – niestety – chaptery w większości rozczarowują, bo ani te romantyczne sceny nie są jakoś specjalnie emocjonujące i ciekawe, ani te, które zasadniczo powinny wprowadzać jakąś akcję. Miło, że w ogóle poruszono temat przeszłości, ale zdecydowanie dało się to zrobić w lepszy sposób. Ja swoją przygodę z tytułem kończę raczej ze smutną refleksją, że trza było dać popracować nad scenariuszem może komuś innemu. Albo posłuchać, czego chcieliby fani? Albo nie bać się jakiś bardziej rewolucyjnych rozwiązań? Tymczasem tyle ile pokazano w tym epilogu, bez problemu wydedukowaliśmy sobie sami. I znów przychodzi mi przełknąć rozczarowanie.