Ah, Kiryu… jeden z tych typów postaci, które zwykle ciężko mi zdzierżyć, czyli taki chodzący „full pakiet”. Nasz love interest jest bowiem przystojny, utalentowane, ma świetną pracę – jako znany pisarz, wspaniały dom (bo jest przy okazji majętny), pochodzi z najpotężniejszego klanu – smoka i gdyby jeszcze nie był takim zapatrzonym w siebie bucem, to pewnie wyszedłby nam z tego chodzący bóg. I właśnie dlatego nie przepadam za takimi tworami, bo to automatycznie robi z MC chodzącą cheerleaderkę. Co też będzie miało miejsce w tym przypadku, bo czego by Kiryu nie powiedział albo nie zrobił, to bohaterka mu wybaczy, jakby nie miała własnego mózgu. Chyba w żadnej, innej ze ścieżek nie jest aż tak absolutnie przeźroczysta, jak tu.
Przypomnijmy jednak jeszcze, że Kiryu ma nieco inny wstęp niż reszta panów, bo do wersji mobilnej gry został dodany później od pozostałej szóstki, stąd jego historia też jest trochę „odłączona” od reszty. Nie zna się z nimi i nie lubi. Nie tworzą też żadnej paczki. Kiedy więc do domu naszej MC przybywają ayakashi, aby wyjaśnić warunki paktu – Kiryu obserwuje wszystko z ukrycia. Okazuje się, że dziewczyna jest reinkarnacją jakiejś księżniczki, która żyła 1000 lat temu, a jej ciało ma dziwną właściwość i może dawać ayakashi potęgę przy kontakcie fizycznym. Nie ważne czy to będzie pocałunek, czy wypicie jej krwi – im jednak bliższa więź emocjonalna, tym można otrzymać więcej mocy. Co więcej, jej przeznaczeniem jest urodzić któremuś z ayakashi potomka, który zostanie władcą demonów. Chłopaki proponują więc jej prosty deal. Albo wybierze sobie któregoś z nich na protektora, albo ją zostawią i wtedy zostanie prawdopodobnie przez jakieś straszydła pożarta. A kiedy dziewczyna żali się, że nie może ot tak po prosty podjąć decyzji, bo płodzenie demonicznych potomków nie było na jej liście weekendowych planów, Kiryu postanawia się wreszcie ujawnić, wtrącić w rozmowę i oznajmić, że faktycznie wcale nie musi wybierać… bo już należy do niego. A potem ją porywa, zostawia na jej szyi magiczną malinkę = symbol paktu i odchodzi. Czyli zachowuje się dokładnie tak, jak można by oczekiwać po bucu, którym jest. I miło, że pozostali panowie też to zauważyli.
MC jest tym wszystkim nieco zdezorientowana, ale nie na tyle, by wpadać w panikę. Nieważne, że 6 potężnych ayakashi postanawia z nią zamieszkać, szukając szansy na podmianę malinki na własny znak. Mógłby tego bowiem dokonać każdy, kto byłby potężniejszy od smoka. A skoro nic takiego się nie wydarzyło, to bohaterka idzie do pracy, by po robocie ze zdziwieniem odkryć, że zajechał po nią samochód i to nie kto inny, jak Kiryu postanawia ją zabrać do siebie. Po co? By jeszcze trochę podręczyć naszą MC. Mężczyzna oznajmia jej prosto w twarz, że uważa ją za głupią i rozpuszczoną. Jeśli jednak myślicie, że bohaterkę to jakoś zniechęca, to nic z tego, bo już wtedy potrafi tylko myśleć, jaki w sumie Kiryu jest przystojny, a jak jeszcze odkrywa, że jest tak naprawdę jej ulubionym autorem: Kizaki Tatsuyą, to już w ogóle przepada. Potem – by nie tracić czasu – smok zaczyna się do niej dobierać, ale skoro dostaje od niej z liścia, to postanawia jeszcze raz wyjaśnić MC szczegóły ich układu. Tak naprawdę wcale nie potrzebuje dodatkowej potęgi, bo klan smoka jest już dostatecznie silny (to oni zagarnęli dla siebie moc poprzedniej księżniczki). Jeśli więc dziewczyna nie będzie chciała współpracować, to ją po prostu zgładzi, by nie wpadła w ręce kogoś innego. Cóż, tyle by mi wystarczyło, aby go szczerze znienawidzić, ale protagonistki gier otome są zrobione z innej gliny. Kiedy więc Kiryu oznajmia, że po tym wszystkim stracił nastrój i dziewczyna ma po prostu iść precz, to ta odpowiada beztrosko „ok!”.
Myślę sobie jednak, że pozostali love interest musieli pozazdrościć Kiryu nie tylko tego, że zgarnął nagrodę, ale również, że został największym bucem tej gry i postanowili rzucić mu wyzwanie. Najpierw obgadują go przy MC, twierdząc, że smok zabił innego ayakashi ze swojego klanu (co wciąż jej nie zniechęca), więc ogólnie zasługuje tylko na pogardę i to dlatego ukrywa się w świecie ludzi, a potem Yukinojo, pod pretekstem poczęstowania bohaterki herbatą, próbuje przemocą zastąpić malinkę Kiryu własną – na co dziewczyna znowu reaguje bardzo pasywnie. Nawet gdy ayakashi oznajmiają, że każdy z nich niedługo podejmie swoje własne próby. Okeeej…
W tej ścieżce mamy też jakby dwóch antagonistów. Pierwszym jest Ryusen, ojciec Kiryu, który – co tu dużo ukrywać – traktuje swojego syna jak szmatę. To właśnie on, 1000 lat temu, porwał księżniczkę, ale dziewczyna wkrótce potem umarła, nie dając mu upragnionego, potężnego potomka. Może dlatego przerzucił swoje niespełnione ambicje na syna i oczekiwał od niego, że dokona tego samego. W czym muszę powiedzieć, że po tym jak smoki potraktowały MC, zabrały ją do swojego zaświatu, zamknęły w klatce i ogólnie miały za największego śmiecia, niezmiernie irytowało mnie, że ona cały czas myśli tylko o tym, że biedny Kiryu musi słuchać reprymendy od swojego niezadowolonego papcia. Poważnie… miałam wrażenie, że protagonistka w tej ścieżce została pozbawiona jakichkolwiek głębszych emocji: nie odczuwała strachu, nie miała żadnych refleksji, nigdy się nie obrażała, ani nie smuciła. Ot, po prostu podziwiała swojego ukochanego pisarza i cały czas biadoliła, że musi go wspierać, i jak mu jest źle… A przypomnijmy, że mówimy o dorosłym facecie, który już uciekł od swoich pobratymców do świata ludzi, więc jakby NAPRAWDĘ chciał, co udowadnia nam w zakończeniu, to już dawno mógł zerwać z tą toksyczną bandą kontakty. Ale zamiast tego wyżywa się na MC, a ona to akceptuje.
Drugim z antagonistów jest z kolei Kuro Kabuto, przywódca potężnego klanu ayakashi, czyli taka chodząca, samurajska zbroja, który proponuje Kiryu sojusz i rewolucje w świecie mononoke… poprzez zniszczenie wszystkiego. A smoczek się, oczywiście, nad tym zastanawia, bo ma teraz nawet kartę przetargową, w postaci naszej MC. Wcześniej jednak znowu wyładowuje na niej swoje frustracje, mówiąc np. tak przyjemne rzeczy, jak po co w ogóle się urodziła, bo znalazł się przez nią w tak niewygodnej sytuacji, a mógł mieć święty spokój. Oh, well… nie żeby ta wydmuszka czuła się tym jakoś zraniona. Wręcz przeciwnie. Pędzi do domku poczytać jakieś książki Kizakiego, aby „lepiej go lepiej zrozumieć”.
Tyle że jakoś tak się składa, że niedługo po powrocie z odwiedzin u rodziny, bohaterowie zaczynają ze sobą dyskutować i nawet się im rozmowa klei. Okazuje się, że Kiryu ma na jutro deadline i musi koniecznie skończyć jakiś tekst, a MC jako jego fanka postanawia mu pomóc… robiąc za asystentkę. Przynosząc notatki, parząc kawę itd. Bo po co jej własne ambicje czy pragnienia? I tak się im miło spędza czas, że dziewczyna się zakochuje. I chyba nawet ze wzajemnością, bo kiedy sięgają przypadkowo po książkę, w tym samym momencie, to chłopina się rumieni, że ich palce się zetknęły. Chociaż paradoksalnie obmacał i pocałował ją już wtedy przemocą co najmniej kilka razy… Ba! Bohaterka zapewnia przy okazji, że nigdy nie wierzyła w te plotki o morderstwie, bo ufa Kiryu i wie, że z niego jest taka miła osoba… WTF? Że co? Za co?! Od kiedy?!
Ale aby dramy nie było za mało, to Kiryu i tak się na naszą protagonistkę obraża i znowu każe jej iść precz. Tym razem za to, że znalazł w jej torbie pożyczoną książkę pt. „Jak uwieść milionera” i był pewien, że MC próbuje mu się przypodobać, więc jest taka sama jak te wszystkie, inne podłe kobiety, które, cytuję „malują nawet na intensywne kolory usta, aby zwrócić na siebie uwagę”. A bohaterka wcześniej tego nie robiła, więc była spoko. Ah, i jak zostawiła u niego przypadkiem kolczyki, to pewnie też, aby mieć pretekst do powrotu… Ymmm… zastanawiam się, czy tą ścieżkę pisał jakiś sfrustrowany facet albo zawistna kobieta? Bo właśnie dowiadujemy się, że mamy podziwiać love interest, który jest takim dupkiem, że skreśla i ocenia ludzi za sam fakt, że w ogóle robią sobie makijaż… MC odchodzi jednak ze spuszczoną głową, bo skoro Kiryu już jej nie chce, to nie będzie się narzucać. A potem spaceruje po pustych ulicach i myśli o swoim złamanym sercu, wspominając tę JEDNĄ scenę, w której był dla niej miły i zrobił jej jedzenie. (We wszystkich innych ją po prostu obrażał albo molestował).
No, ale dotarliśmy już wtedy do ostatniego chapteru i trzeba było szybko kończyć zabawę. Pojawia się Kuro Kabuto, atakuje MC, ale Kiryu go powstrzymuje, bo przybywa jej jednak na ratunek… tyle że zostaje ranny i bohaterka musi mu „udowodnić, że go kocha”, oddając pocałunkiem moc, dzięki której zostaje uleczony. The end. Takie to było romantyczne i fajne. Dobrze, że chociaż w finale pojawiła się reszta paczki, bo obawiam się, że z samym smokiem nie zdzierżyłabym tej ścieżki do końca.
Miałam przy tym nieprzyjemne wrażenie, że ścieżka Kiryu stanowiła jakby fuzję trzech innych postaci. Był arogancki jak Miyabi, potrafił być bezwzględny jak Yukinojo i bywał wredny dla MC jak Chikage… tyle że z każdym z nich suma summarum przegrywał, bo przy tym wszystkim pozostali panowie bronili się jakimiś cieplejszymi momentami, a u Kiryu tego czynnika łagodzącego po prostu zabrakło przez cały sezon 1. Tej jednej, nieszczęsnej sceny z jedzeniem nie liczę, bo to było właściwie zero developmentu. Poza tym ta ścieżka była już tylko zbudowana na kliszach, jednym absolutnie sztampowym nieporozumieniu (którego konkluzji nawet nie da się zrozumieć, bez kupienia dodatkowego PoV) i motywie atrakcyjnego, samotnego wilka, którego cały problem sprowadzał się do tego… że brakowało mu jaj. Tak, będę brutalnie szczera, ale fakt, że uciekł do innego świata i dalej lękał się swojego ojca, najlepiej pokazywał, że ten bohater po prostu nie miał odwagi popracować na własne szczęście. I wcale nie potrzebował MC, by dojść do takiej prostej konkluzji. Przecież klan już dawno machnął na niego ręką, więc wystarczyło postawić kropkę nad „i”.
Czy to jednak oznacza, że nic mi się w tej historii absolutnie nie podobało? Ano, niezupełnie. Ta ścieżka ma od groma postaci pobocznych, z czego najciekawsi pewnie byli Tatsu – mały, uroczy wodny smok, który przypominał mi Kotena, Ryusen – czyli dość okrutny i przebiegły ojciec Kiryu, czy Saki – przedstawiciel wymarłej rasy Kirin, który szukał zemsty (ten ostatni, podobnie jak przeciwnik w historii Shinry, miał projekt lepszy od głównego LI… o co chodzi Voltage z tymi przystojnymi antagonistami?). Poza tym w kontynuacjach dowiemy się więcej o matce Kiryu, poznamy exa naszej MC, upierdliwego agenta literackiego, koleżanki bohaterki i dużo innych ayakashi np. króliczego mędrca – którzy wreszcie wprowadzają do fabuły nieco życia. Nawet główna protagonistka staje się zabawniejsza i pyskata im bliżej końca. A w konkursie na najlepsze CG, Kiryu był po prostu nie do pokonania.
Ale cóż poradzić? Kiryu ma tragiczny pierwszy sezon, a potem powolutku wychodził na prostą. Nie na tyle, bym odczuła do niego nagłą sympatię, po tym jak mnie do siebie zraził, ale jeśli lubicie takie bardziej aroganckie, kuudere archetypy to może komuś się spodoba? Albo przynajmniej popatrzycie sobie na ładne obrazki. Zdecydowanie nie mój ulubiony ayakashi, ale gostek i tak ma szczęście, bo poza Miyabim to jedyny z paczki, który doczekał się ślubnego epilogu i pełnego sezonu trzeciego.