ChenFeng to kolejny z bohaterów z baśniowej, magicznej gry „My Vow to My Liege”, który tym razem jest wiernym ochroniarzem i przyjacielem bohaterki. Od początku zna jej sekret, to znaczy wie, że TengYu (= domyślne imię MC) tak naprawdę udaje mężczyznę, aby w zastępstwie swojego zamordowanego brata – FuChaia – sprawować władzę nad królestwem Ng. Wszystko dlatego, że lata temu przodkowie rodziny królewskiej zostali oszukani przez Złotego Smoka, potwora żerującego na ludzkich duszach. Wmówił on ludziom, że jest prawdziwym bogiem, a gdy ci mu uwierzyli i złożyli mu magiczną przysięgę lojalności, ten objawił swoje prawdziwe oblicze i ich zniewolił. Ojciec naszej bohaterki, wraz ze swoją rodziną i najwyższymi magami, starał się pokonać bestię. Niestety, w wyniku starcia stracili życie wszyscy trzej bracia MC, a ona sama, z polecenia ojca, musiała odtąd udawać kogoś, kim nie była. Ni to kobietę, ni mężczyznę – czyli dziwadło, jak sama siebie nazywała.
Jako najbliższy sługa fałszywego FuChaia, ChenFeng jest też zarazem powiernikiem jego sekretów. Oczywiście, na tyle, na ile mogą sobie pozwolić na zażyłość, zważywszy jak bardzo dzieli ich status. W przeszłości ChenFeng został bowiem naszej bohaterce podarowany jako zastępstwo po tym, jak zdechł jej ukochany piesek. Miał więc być tylko zabawką dla księżniczki, która „nie zużyje się tak szybko”. A chociaż TengYu nie zawsze traktowała go sprawiedliwie – np. zmusiła go, aby nałapał dla niej ryb, a potem wmówiła innym, że sama tego dokonała, bo chciała wygrać zakład – to, mimo wszystko, chłopak pokochał swoją kapryśną panią.
Dość szybko można zauważyć, że nawet po latach, darzy ją głębszym uczuciem, niż te wynikające z lojalności sługi. Niby twierdzi, że nigdy się jej nie przygląda, bo nie wolno wpatrywać się zbyt długo w oblicze władcy, ale jest nieco zażenowany, gdy – jako FuChai – MC pyta go o to, czy też uważa ją za straszydło. Twór, który zatracił już wszystkie kobiece cechy. Doskonale też odczytuje jej zamiary czy nastroje, nawet jeśli bohaterka nie zdąży jeszcze zwerbalizować swoich rozkazów.
A chociaż to wszystko brzmi bardzo interesująco, to czas zacząć narzekanie. Niestety, miałam wrażenie, że ChenFeng szybko znika z fabuły, a potem jego rola staje się dość… dziwna. Przede wszystkim towarzyszy MC jeszcze na statku, gdy niepokoje w królestwie się nasilają, ale przepada zaraz po pierwszej bitwie. Potem dowiadujemy się, że miał sobie za złe, że nie ochronił dziewczyny przed zasadzką. Miał jednak związane ręce, bo utknął w dziwnym zaświecie, pomiędzy krainą żywych a umarłych, i padł ofiarą magicznej manipulacji Złotego Smoka.
To kompletnie namieszało mu w głowie i chociaż potem zostaje uwolniony przez TengYu/FuChaia i jego sojuszników, to i tak nie jest już tą samą osobą – bo został splugawiony przez swoje mroczne „ja”. ChenFeng znowu znika na długo z fabuły, bo tym razem leży nieprzytomny i MC tylko się o niego martwi, czy w ogóle się przebudzi. Równie dobrze mógłby więc robić za rekwizyt sceniczny aż do prawie samej końcówki, w której TengYu musi spotkać się z podwójną zdradą. Co prawda ChenFeng wreszcie się ocknął, ale – po pierwsze – uwolniony król Yue okazuje się wiernym wyznawcą Złotego Smoka i zwraca swoje siły przeciwko FuChaiowi. (Nieważne, że zawdzięczał mu/jej odzyskanie statusu władcy). A po drugie: oszalały ChenFeng więzi TengYu, aby rzekomo uwolnić ją od straszliwego losu wypełnienia przeznaczenia króla Ng. Nieważne, że MC nie chce jego pomocy, że próbuje uciec, że ma swoje powinności wobec przodków i państwa… ChenFeng twierdzi, że wie, co dla niej najlepsze i że musi wrócić do swojego dawnego ja, które tak uwielbiał. Do bycia księżniczką AhYu, która nie miała żadnych trosk i nie nosiła tak ciężkiego brzemienia. To dlatego – po uprowadzeniu – co noc, pobiera od niej krew i przekazuje Złotemu Smokowi, aby ten za pomocą iluzji udawał prawdziwego władcę Ng i mógł oszukać wszystkich mieszkańców.
Z pomocą Pierwszego Ministra i dzięki podstępowi, TengYu udaje się wreszcie uciec (MC kradnie ChenFengowi miecz i grozi, że popełni samobójstwo, jeśli ten spróbuje ją zatrzymać), ale jej mentor Wu ZiXu musi tak naprawdę przypłacić całą tę brawurową akcję życiem. W swoim pożegnalnym liście facet przeprasza, że nie był bardziej pomocny i że nie wykrył w porę zdrady GouJiana, ale też po prawdzie, co więcej mógł zrobić?
Od tej pory nasza bohaterka – dalej udając FuChaia – skupi się na odzyskiwaniu magicznych artefaktów, kolejnych bitwach z wrogami i przygotowaniu do ostatecznego starcia ze Złotym Smokiem. Po drodze przypomni sobie, dlaczego tak naprawdę tęskni za ChenFengiem i w jaki sposób w przeszłości stał się jej wyjątkowo bliski. A tego wszystkiego dowiemy się… tak, z retrospekcji! Ulubionego sposobu opowiadania historii przez Azjatów. Chociaż akurat ten fragment opowieści nie był do końca jasny, bo jednak tłumaczeniu „My Vow to My Liege” brakuje paru szlifów. W każdym razie wychodzi na to, że gdy nasza heroina nie udawała jeszcze mężczyzny, to w pierwotnym planie miała zostać wydana za mąż. W końcu jej tatulo potrzebował tak naprawdę potomka linii męskiej, a nie koniecznie jej samej. Tyle że w trakcie weseliska doszło do jakiegoś przewrotu… zdrady… masakry? (Nie jestem pewna, bo opis był bardzo enigmatyczny…). W każdym razie z bycia radosną panną młodą nici, bo ludzie skoczyli sobie do gardeł i strój TengYu został skąpany w krwi gości. Możliwe, że ją samą również czekałaby śmierć, gdyby ChenFeng w porę nie wydostał swojej pani z tego strasznego miejsca. Od tej pory nasza bohaterka bała się dotyku innych ludzi, ale nigdy nie miała takich oporów, jeśli chodziło o jej ochroniarza. I to właśnie dlatego – nawet gdy został opętany przez Smoka – TengYu nie potrafiła zrezygnować z ChenFenga i zaprzestać prób jego ocalenia. Ot, uważała po prostu, że tym razem sama jest mu winna ratunek.
W negatywnym zakończeniu, w trakcie finałowej bitwy, TengYu i FenCheng nawzajem zadają sobie śmiertelne ciosy. W pozytywnym: MC porzuca ostatecznie dworskie obowiązki i przekazuje je swojemu kuzynowi, który okazał się wiernym sojusznikiem podczas tych wszystkich bitew. Zdradziecki potwór zostaje pokonany, Ng ma ponownie swojego władcę – który dla odmiany nie budzi żadnych kontrowersji, a nasi bohaterowie zostają oficjalnie parą. Może i całe ich życie wywróciło się do góry nogami, ale są razem, wolni od magicznych pieczęci, klątw, obowiązków i innych takich. Oczywiście, dziewczyna musiała przypłacić to szczęście porzuceniem swojego statusu. Ah, no i GouJian nie przestaje ich ścigać. Nie wierzy bowiem w zapewnienia o tym, że FuChai/TengYu nie żyje. Albo po prostu ma obsesje na jej punkcie. Wybierzcie dowolne. Jak tak sobie myślę, to na swój antagonistyczny sposób, był jej nie mniej wierny od ChenFenga. XD
No to co sądzę o tej ścieżce? Tak jak wspominałam, przede wszystkim brakowało mi ChenFenga w jego własnej opowieści! Niby miał naprawdę fajne CG i wystarczająco złożone back story, aby poprowadzić relacje bohaterów w ciekawym kierunku, ale stał się tak wielkim nieobecnym w fabule, a potem wszystko działo się już zbyt pośpiesznie, że trudno było mi kibicować bohaterom, bo ledwo dowiedziałam się czegoś, o łączących ich relacjach. Ot jedna scenka, w której facet pomaga MC w przygotowaniach, jedna gdzie razem podróżują, potem długo śpi (pod wpływem czarów Smoka) i z jedna, gdy ochrania kobietę przed pożarem własnym ciałem… Ah, no i gdzieś tam napomknięto, że ma słabość do słodyczy. Do tego stopnia, że zamiast sprawdzać je pod kątem obecności trucizny, to się po prostu nimi obżerał. Może popełniłam błąd, że przechodziłam tę historię zaraz po GouJianie, który wydaje się mieć znacznie więcej romantycznego i rozbudowanego contentu? Wypadła po prostu na tamtym tle nieco blado. Ogólnie, teraz jak tak się zastanawiam, to prawdopodobnie należało ją ukończyć jako pierwszą. Stanowiłaby dobre wprowadzenie do świata i nie zespoilerowałaby zbytnio niczego. Ehhh…
A szkoda, tym bardziej że zwykle lubię takich tragicznych bohaterów: sierota wojenna, nieposiadająca niczego, zabrana, by zastąpić psa córce jakiegoś możnowładcy. Zakochany w swojej pani bez nadziei, że jego uczucia zostaną kiedyś odwzajemnione. Szukający tak naprawdę okazji do tego, by się do czegoś przydać i zginąć w jej obronie, bo w tym konflikcie bogów, tajemnych mocy, smoków i innych dziwów, w większości wypadków okazywał się po prostu… no… bezużyteczny. To się dopiero nazywa przerąbany los. Nic zatem dziwnego, że z taką łatwością dał się opętać swoim mrocznym pragnieniom. Inaczej nigdy nie dostałby bohaterki dla siebie, a tak chociaż przez chwilę mógł potrzymać AhYu w klatce. Nieważne, że ona prędzej faktycznie by z sobą skończyła, żeby ocalić honor, niż mu na to pozwoliła.
Tak czy inaczej, to nie była zła ścieżka, jako ogólna historia, ale jako romans… naaah. Znajdziecie w tej grze dużo lepsze. Niestety, smutnooki, niesprawiedliwie potraktowany przez los ChenFeng nie zdobył jakoś mojej sympatii. Ale może to dlatego, że konkurencja była za silna?